niedziela, 28 maja 2017

Rozdział 178


~~Anakin Skywalker i Aayla Secura~~

[Dwudziesty ósmy dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth, stolica Lessu]
     Można by rzec, że wręcz wyżynali wszystkich Zygerrian w pień. Anakin poczuł się, jakby znowu dokonywał masakry na Tatooine. Nie chciał wracał do tamtych czasów pamięcią, nie pozwoli na to, by Ahsoka zrobiła podobną głupotę co on po śmierci Plo Koona. Czuł się jak automat, ruchy wykonywał machinalnie, a coraz bardziej rozmyślał o swojej padawance. Wspomnienie o furii po pożegnaniu matki sprawiło, że zorientował się iż Ahsoka wcale nie wyglądała na osobę noszącą żałobę. Wiedział, jak dziewczyna źle znosi porażki i najmniej znaczące śmierci, więc teraz powinna zareagować jeszcze gorzej.
     To kolejny dowód na to, że togrutanka, to nie jego padawanka.
     Dziewczyna również wykazywała się bardzo dużymi umiejętnościami jak na swój wiek i znała rzeczy, których Anakin jej nie uczył, ani nigdy się nie chwaliła, że ktoś ją nauczył. Ponadto, wszyscy, którzy przekazywali jej wiedzę, poinformowali Anakina już w pierwszych miesiącach współpracy dziewczyny z nim. Drugi argument na to, że to nie jego padawanka.
     Kim jest ta osoba, którą Skywalker miał okazję poznać parę dni wcześniej?
     Co się stało na Naboo?
     Co się stało z jego Smarkiem?
     - Anakin, uważaj! - ostrzegła Aayla.
     Obracając się głową do kobiety, zrobił tym samym unik. Strzał dotknął kosmyki jego włosów i nic poza tym mu się nie stało. Bardzo szybko ogarnął sytuację i odbił kolejne trzy strzały prosto w serce przeciwnika.
     - Dzięki - krzyknął do towarzyszki.
     Ona za to jakoś bardzo nie odchodziła myślami, choć miała na głowie Ekrię, którą zostawiła pod opieką Shaak Ti. Nie ukrywała, bardzo się bała o dziewczynę. Shaak Ti nie bez powodu nie miała przydzielanych padawanów. Twierdzono bowiem, że ciąży nad nią klątwa, bo wszyscy jej uczniowie po prostu ginęli tragicznie. Ona sama postanowiła nie brać więcej na siebie brzemienia bycia mentorem i nie zadawać nikomu śmierci.
     Jednym z jej zmartwień było to, że zdecydowanie wszystko to, co czuła kiedyś do Kita Fisto, wróciło ze zdwojoną siłą. Próbowała usilnie to w sobie stłumić, sprawić by to minęło, bo kierowała się dawną opinią, że nie ma sensu ciągnąć tego związku ze względu na otaczającą ich wojnę, na kodeks, który został ostatnio poluzowany, ale wszyscy podchodzą do tego z obawą, bardziej z próbą niż z zaangażowaniem.
     Ona wiedziała doskonale, że to nie czas na próby, że nie ma sensu powstrzymywać tego, co jawnie ją łączy z Kitem Fisto. Bez sensu było również powstrzymywanie go na Zygerrii. Podziwiała się za to, że potrafiła w sobie schować wszystkie chęci dotknięcia go, czy powiedzenia mu, co czuje. Od momentu zakończenia ich krótkiego romansu wiedziała, że nie może z nim przebywać sam na sam przez dłuższy czas niż trzy dni. Trzy dni nic nie zmienią, trzy dni to niepewne dni, których nie warto brać pod uwagę z większym zainteresowaniem.
     Walka rozegrała się na zupełnie na dobre.
     Zygerrianie wskakiwali na pole bitwy, jakby ich coś produkowało i od razu wypluwało. Szybka produkcja zawiera wiele wad, zwłaszcza w żywej osobie. Średnio co trzy minuty wchodził nowy Zygerrian na ścięcie. Ten sam, szpetny, odrażający, wręcz mógłby pienić w ustach ślinę, jakby dostał wścieklizny. Nie potrafili dostrzec, że ich starania są po prostu marne. Nawet jeśli mają dobrze wyuczone strategie, to z mieczem świetlnym nie mieli szans. Albo po prostu ta seria była tak tępa? Trzy minuty nie zmienią niczego. Nie są pewne, nie gwarantują czegoś pewnego.
     Czy Aayla z Anakinem po prostu automatycznie rozgryźli taktyki Zygerrian i zwyczajnie mogą ich pokonać jak należy.
     Trzy minuty nie dają wielkich efektów.
     Dwie godziny walki zmieniły wszystko.
     Niebo nagle sztucznie spochmurniało. Słońce przykrył transportowiec.
     Wszyscy się zmieszali i popatrzyli w niebo. Usłyszeli dźwięk roztwieranych wrót, a zaraz z nieba spadła mała dziewczynka. Uderzyła gwałtownie o ziemię, co spowodowało natychmiastowy zgon. Zaraz potem inni zaczęli wylatywać z transportowca.
     Zygerrianie ponownie dobyli broni.
     - Appo! - krzyknął Anakin. - Uciekajcie stąd natychmiast! - rozkazał.
     - Panie Generale, to wbrew... - odpowiedział Kapitan.
     - Ta dyskusja jest wbrew mnie. Nie ma was! Zaufaj mi! - poprosił Anakin.
     Zabijał tak dobrze, jak mógł, by tylko dać trochę czasu chłopakom. Aayla próbowała Mocą łapać niewolników, których zygerrianie zrzucali ze statku.
     W momencie, kiedy klony były w bezpiecznej odległości, Anakin użył Mocy i odepchnął wszystkich jak najdalej. Doprowadził nawet do drgania ziemi. Co tu dużo mówić, po prostu w siebie uwierzył i wiedział, że po tym co się stało na Naboo może wiele zdziałać.
      Wskoczył z Aaylą na rampę i poucinał głowy dwóm delikwentom. Przedostał się mostek i tam też wszystkich pozbawił życia. Wsiadł za stery i próbował jakoś bezpiecznie wylądować. O dziwo, nie było żadnych utrudnień. To zły znak.
     Po całej operacji wyszedł ze statku z dumnie podniesioną głową. Obok niego kroczyła Aayla.
    Pojawił się przed nimi umundurowany zygerrianin, który na swoim uniformie miał zawieszone wiele odznak. Wyjął z kieszeni jakiś drążek z czerwonym guzikiem. Wcisnął go.
      Anakin i Aayla padli na kolana, a ich ciała przeszedł niewyobrażalny ból. Na zewnątrz byli opleceni niebieskimi pięciami, jakby prądem, błyskawicami Mocy.
     Trzy to liczba, która oznacza niewielką ilość.
     Trzy do ilość, która ma zbyt wielkie znaczenie.
     Wszystko co trzecie, skutecznie zburzy to, co para stworzyła, starała się stworzyć.
     Przecież trzy nie oznacza wszystkiego...
_____________________________________________
Nadrobie tamten rozdział :)
Dobrze, pięć komentarzy. Proszę.

NMBZW!

niedziela, 14 maja 2017

Rozdział 177


~~Ahsoka Tano~~

[Dwudziesty ósmy dzień odwetu zygerriańskiego, zaświaty]
     Gdyby ta przestrzeń była czarna, to zdecydowanie by innych oślepiło. Ale była biała. Biała i zmieniła się pomalowane płótno. Ahsoka wystrzeliła z siebie niebieskie nadnaturalne światło. Jakby ktoś wystrzelił z działa pocisk, który wywołuje drgania sejsmiczne. Najpierw wytwarza dźwięk świstu a potem następuje wielkie, ogłuszające "BUM", a niebieska tarcza rozrasta się na wszystkie strony.
     Tyle że światło nie było jakieś zwyczajnie niebieskie.
     Wyglądało jak ostrze miecza świetlnego. Koloru, którym emanowały bronie Barriss i Anakina - osób, które w jednej chwili sprawiły, że pozbierała się do kupy. Barriss, która ją wołała o pomoc, Skywalker, który w nią wierzył i chciał wszystko naprawić. Który wiedział, że żeby pomoc Barriss on musi pomóc najpierw Ahsoce. To Ahsoka jest czynnikiem problemów, które trzeba zniszczyć dobrem. To zamierzała zrobić.
    Ogień powoli schodził z jej ciała, przestała błagać o pomoc Moc wie kogo. Z jej sumienia zniknęły wszystkie cudze błędy uwalniając tym samym Anakina ze wszelkich pretensji do siebie samego. Całkowicie tylko na chwilę, a potem zrozumie, że to było konieczne. Będzie wiedział, że ktoś go rozumie i nie ma sensu rozgrzebywać tego, co już przepadło i niczym nie da się odzyskać. Nie warto nawet próbować i się nad sobą użalać tyle czasu.
     - ZOSTAWCIE JĄ! - rozkazała Ojcu i Synowi. Znajdowali się gdzieś niedaleko, a ona bardzo dobrze ich wyczuwała. Podczas tych całych katuszy słyszała ich rozmowę na temat tego, że ją widzą. Córka chciała dobrze i zrobiła to, co uznawała za słuszne. Ahsoka nie zamierzała pozwolić, aby ktoś, kto sprawił, że mogła żyć dalej, ponosił niesprawiedliwe konsekwencje za wyciągnięcie pomocnej dłoni, która przyniesie jak najlepsze korzyści wszystkim.
     Wyczuła przerażenie tej dwójki. W pewnym momencie stała się silniejsza od nich i była tego w pełni świadoma. Zamierzała pokazać wszystkim, że nie jest jakąś łaską Anakina, że faktycznie jest czegoś warta i nie da się dalej upokarzać, zaniżać jej umiejętności.
     Mogła śmiało się pochwalić, że latała, bo to zrobiła. W amoku odnalazła Barriss i uklękła przy niej.
     - Wszystko będzie dobrze - zapewniła.
     - Soka, ja nie daję rady - wyznała starsza.
     - Obydwie poradzimy sobie z tym problemem. Wrócę. Obiecuję.
     - To sen? Obłuda? - zapytała Offee.
    - To rzeczywistość. Znajdujesz się na granicy śmierci i życia. Ockniesz się. Przyrzeknij, że się obudzisz i skończysz z tym syfem.
     - Gdzie ty jesteś?
     - Wrócę. Obudź się! - poprosiła. Przyjaciółka zaczęła znikać z jej oczu. - Barriss... obudź się.
    Wzbiła się w powietrze i pognała ku scenie, gdzie mogła zobaczyć Anakina i jego walkę z Zygerrianami. Mogła podpowiedzieć mu co tylko chciała, bo szczerze powiedziawszy była tuż przy nim, a on nie zdawał sobie z tego sprawy. Zapewniła go w myślach, że wszystko się ułoży. Nie chciała go dekoncentrować, ale sprawiła, że poczuł ją przy sobie. Poczuł i odtworzył wspomnienia wspólnych walk. Widziała jego umysł i siebie, wyobrażenie lepszej rzeczywistości - ponownie ramię w ramię, kolejne zawody kto ile więcej zabije, ale ze świadomością, że zabijają żywe istoty.
     Wszystko wróci do normy... Rycerzyku.
     Musi dostać się do rzeczywistości.
     Natychmiast.

~~Qui-Gon Jinn~~

     Cały czas szukał rozwiązania na to, żeby sprowadzić Ahsokę z powrotem. Mimo wszystko, jak każdy, potrzebował odpoczynku. Wyciszał się, leżał, drzemał, przeprosił Ashlę, urządzał sobie ciężkie treningi, aby odreagować psychicznie. Wybierał się również na spacery. Niewiele osób zwracało uwagę na Jedi przechadzającą się po ulicach Coruscant, bo to zwyczajne i każdy się przyzwyczaił. Oczywiście, chodzi o to, że każdy dorosły. Wszystkie napotkane dzieci wskazywały palcem na jego dziewczęcą posturę, a szczególną uwagę przywiązywały do wiszących u pasa togrutanki mieczy świetlnych.
     Pewnego dnia postanowił wybrać się do koszar WAR pod pretekstem pomocy Barriss, co faktycznie miał zrobić, ale bardziej zależało mu na zwiedzenie części miasta, której nigdy w życiu się nie przyglądał. Podczas swoich spacerów zwracał uwagę na szczegóły i wyciągał z nich wiele wniosków. Zbyt dużo informacji zbierał na raz, ale potem, podczas odpoczynku mógł to wszystko sobie poukładać i zabić czas.
     Kiedy dotarł do celu, Moc podpowiedziała mu, że dzieje się coś, co nie powinno. Że jego albo właścicielki ciała bliskiemu dzieje się przemyślana krzywda. Pognał jak najszybciej we wskazane miejsce. Za którymś rogiem, w korytarzu, zauważył mirialankę upadającą na podłogę. Podbiegł do niej, a jego oczy wychwyciły przedmiot w jej prawej dłoni.
     Narkotyki.
     - Barriss, coś ty zrobiła?! - wykrzyczał potrząsając jej ramionami.
     Nie czekał długo na odpowiedź.
     Problem w tym, że dostał ją od zupełnie innej osoby.
     - Wywalczę swoje ciało - przemówiła Ahsoka.
    Głęboko w jego umyślę odwrócił się za siebie i zobaczył dziewczynę, której tak usilnie poszukiwał przez ostatnie dni.
    Poczuł niewyobrażalne skupisko Mocy.
    Potęga.
    Odwaga.
    Zagrożenie.
    Walka.
    Walka o najwyższą stawkę.
______________________________________
8 komentarzy, każdy od jednej, bo nie dodam następnego i skończę w gównianym momencie XD
Dziś już dobrze XD Rozdział na nowym pojawi się za tydzień, obiecuję. Wszystko wyjaśnię za jakiś czas, dobrze?
Rozdziały 175 i 176 są ułożone chronologicznie. Zaaktualizowałam zakładkę o mnie, aktualizacja spisu treści powinna pojawić się do dwóch tygodni ^^

NMBZW!

niedziela, 7 maja 2017

Rozdział 176


~~Padme Amidala~~

 [Dwudziesty ósmy dzień odwetu zygerriańskiego]
    Anakin mógł legalnie walczyć w obronie Zakonu Jedi, ale cały czas się martwiła o to, jak się czuje w związku z powracającą przeszłością - w końcu większość złych rzeczy nie umiera i wraca w przyszłości, choć tak bardzo tego nie chcemy. Niewątpliwie był zmuszany brać i zgodził się na wzięcie za wiele rzeczy na swoje barki. Z drugiej strony, nikt nie powiedział i nikt nie wiedział, że nastąpi taki obrót spraw. Nikt nie spodziewał się, że Palpatine okaże się głównym antagonistą, ani tego, iż Zygerria formuje wojska przeciwko Jedi. Nikt też nie został przygotowany na to, że Padme urodzi bliźnięta. Do tej pory nie miała pojęcia czemu jej lekarz nie wyczuł tego od razu...
     Martwiła się o swojego synka. Wiecznie spał i spał. Jedyne chwile, kiedy chłopiec nie dał się porwać do krainy snów to te, kiedy jadł i kiedy matka na niego patrzyła i poświęcała mu uwagę. Niestety, w przypadku bliźniąt to strasznie trudne. Leii poświęcała zdecydowanie więcej czasu, bo rzadko kiedy zdarzało się tak, że dziewczynka zasypiała i Padme mogła skupić się tylko na synku. Ten dzień został obdarzony mianem wyjątkowo, bo to jeden z tych niewielu, kiedy kobieta bawiła się z Lukie'm, a jego siostrzyczka słodko spała.
     Rzadko kiedy bywała w Senacie, rzadko kiedy ją ktoś odwiedzał, więc ubrała się w jeden z kombinezonów, którymi musiała zastąpić sukienki na okres wczesnego macierzyństwa. Jej długie włosy związała w luźny warkocz. Dziecko cały czas się skupiało na otoczeniu, trudno było go zabawić jakąkolwiek zabawką. Nie miała zamiaru chodzić z nim po mieszkaniu za nie mniej czasu niż godzinę. I tak już dużo próbował dotknąć, poznać, a kobieta zwyczajnie w świecie stała się obolała. No i jej mąż szybko nie wróci.
     Przy Anakinie wszystko stawało się łatwiejsze, piękniejsze. Szczęśliwe. Uwielbiała wchodzić do pokoju i patrzeć, jak próbuje zabawiać i rozśmieszyć dzieci różnymi misiami. Wyglądał uroczo. Kiedy przebywał ze swoimi potomkami, Padme widziała różnice wieku między nimi. Co prawda, nie był jedynym mężczyzną w galaktyce, który został ojcem w wieku niespełna dwudziestu trzech lat, ale ona po prostu pamiętała. Pamiętała go jako dziewięciolatka, którego ona, trzynastolatka poznała. Zaprzyjaźniła się, na chwilę okłamała i tym samym odrzuciła, bo przebrała się w strój królowej. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że rozłąka na dziesięć lat to nie jakaś klątwa czy zła rzecz. Pozwoliła jej spojrzeć na niego zupełnie inaczej, ale w momencie, kiedy przyszło im zostać rodzicami, ona widziała w sobie kobietę mającą to, co powinna mieć w tym wieku. On wyglądał, jak... nie ojciec. Cóż, jak nastolatek, który wziął to na siebie, bo musiał. Bo tak się stało, przy okazji przychodzi i bawi jej dzieci.
     Ale tak nie było.
     On ich kochał, oni kochali jego.
     Nie mogła pozwolić na to, by ktoś jej go odebrał. To ostatnie czego chciała. Po wojnach klonów mieli żyć w zasłużonym spokoju, zwłaszcza, że ich małżeństwo... śmiało można powiedzieć, że tylko tyle dni, ile ze sobą przebywali. To przerastało obojgu, czasami ją zaskakiwał swoją złością. Bała się, że wszystko minie, bo tak się to kończyło. Po pewnym czasie małżeństwa stawały się obowiązkiem, a kiedy jej mąż zaczynał być zazdrosny, wszystko go przerastało i wprawiało w złość, miała wrażenie, że tak się stało. Jednak nie. Kiedy wszystko się ustabilizowało, to było jeszcze lepiej niż na początku.
     Nie mogła pozwolić, żeby kto lub cokolwiek jej go odebrało.
     Czemu miała wrażenie, że zaraz wszystko przepadnie, jak kamień w wodę?

~~Barriss Offee~~

    Wyprostowała lewą dłoń i zaczęła energicznie ściskać dłoń w pięść by łatwiej było jej znaleźć żyłę. Starała się zażywać narkotyku jak najrzadziej w ciągu doby, ale przez ostatnie dwa dni kompletnie jej się to nie udawało. Średnio co dwie i pół godziny wstrzykiwała sobie substancję, bo zwyczajnie nie wytrzymywała. Została wysłana do koszar WAR, bo medycy nie potrafili już nic zdziałać z ciężko chorymi, zwłaszcza, że brakowało im leków. Ona pod koniec pierwszego dnia służby przy chorych żołnierzach poszła złożyć wniosek do Rady. Usłyszała "Jasne, zajmiemy się tym". Drugiego dnia jej powiedziano, że nie wypełnili jej prośby, ale zrobią to do wieczora. Trzeciego kazali jej nie zawracać głowy. Shaak Ti wysuwała wniosek czwartego dnia na prośbę dziewczyny, ale odparli, że śledzą Zygerrian i mają zbyt ważne sprawy na głowie.
     Republika zmieniała się jak należy, problem w tym, że w wielu problematycznych aspektach jej obrońcy stali nie robili ze sobą nic by się poprawić. A kiedy przyjdzie pora walki na wszystkie fronty, powiedzą "Zbierzcie żołnierzy", a żołnierze dawno poumierają z braku leków. Nie będzie z czego składać armii, bo klony będą za młode i trzeba czekać, a dojrzałych klonów zabraknie ze względu na śmiertelne rany, których Jedi nie chcieli leczyć. Cóż, za błędy się płaci. Szkoda, że większość Zakonów zapłaci za nieswoje i to jeszcze na zbyt wielką skalę
     Poczuła jak płyn rozlewa się po jej ciele. W jej mózgu pojawiła się myśl informująca, że wreszcie doczekała się ponownej ulgi, wybrnięcia z tego wszystkiego. Oderwała się od ponurej i okrutnej rzeczywistości, gdzie nie dbano o innych jak należy. Gdzie przyjaciele przestali się liczyć i każdy musiał zająć się sam sobą, bo nigdzie nie znalazł wsparcia.
     Ahsoko, gdzie jesteś?
    Barriss miała wrażenie, że jedna dawka to za mało. Wstrzyknęła drugą, a potem, spragniona, jeszcze trzecią. Rozkosz nie będzie trwać długo i będzie zmuszona wziąć jeszcze czwartą. Jakaś jej cząstka ostrzegała ją, że to niebezpieczne, ale ona była zbyt łakoma. Gdy ukojenie minęło, zażyła czwartą i ostatnią.
     Upadła ze strzykawką w ręce.
     Ahsoka...
     Ahsoka...
     Ahsoko, uratujesz mnie?
     Błagam.
___________________________________________
Udanej majówki!