niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 124


                              ~~Palpatine~~

    Trudno było mu stwierdzić czy lepiej widzieć te wszystkie wydarzenia przez Moc czy na specjalnie sporządzonej mapie. Cóż... może oba na raz wolał. Najważniejsze, że wyczuwał cierpienie innych, a na tym zależało mu najbardziej.
    Republika naiwnie myśli, że plac będzie ich do końca. Palpatine nie zamierzał odpuścić. Niczego.
    Układanie planu przez WAR znacznie się poprawiło, co dla Sidiousa było zadziwiające. Przecież przez trzy lata szydził, a tu nagle tacy dobrzy. Widocznie wiedzieli o co walczą, ale to nie oznacza, że pozwoli im wygrać. Odpowiedzi na ich pytania "Po co on to robi" za niedługo same się nie pojawią, choć miał wielką ochotę powiedzieć im to w twarz. Wszystko.
    Chciałby im wyjaśnić dlaczego zaatakował tę planetę
   Po pierwsze, jego rodzinna planeta. Czuł, że tutaj może zacząć wszystko od nowa z większą potęgą, nawet jeśli mieszkańcy znają jego intencje, lecz przyniesie chwałę planecie. To oni będą żyć na przepięknej planecie, która stanie się stolicą czegoś potężniejszego niż sama Republika czy Separatyści.
    Po drugie, atakując jedną z bliskich planet rządu, przyciągnął za sobą wiele sił WAR, a dołączenie do nich większej ilości świetnych generałów Jedi, to tylko kwestia czasu. Zabijając ich, zabije część nadziei Republiki.
    Śmierć Padme Amidali. Pragnął jej od wielu lat, wynajmował z Nute'm idiotycznych łowców nagród, którzy tylko ją zastraszyli, ale żaden z nich nie zrobił jej najmniejszej krzywdy. Teraz, kiedy nie musi się ukrywać, może jej się pozbyć w skuteczniejszy sposób. Ponadto, doprowadzi do siebie tym samym Ahsokę Tano oraz Obi-Wana.
    To faktycznie takie ważne?
    Nie całkiem.
    Najważniejszym priorytetem było zdobycie Anakina, który, o dziwo, mimo wszystko nie poddał się ciemnej strony Mocy, a przecież propozycja wysunęła się od najbardziej zaufanego mu człowieka. Obi-Wan mimo wszystko nadal pozostał ważny w życiu młodego Jedi, ponadto to zemsta Maula to istotny punkt. A ta mała larwa-togrutanka? Działa mu na nerwy samą obecnością, a przydzielenie jej jako Padawana do Skywalkera w pewnym sensie krzyżowało plany Palpatinowi. Cóż... jednak nie udało mu się jej pozbyć na dobre. Padme Amidala... to tak ważny i jakże łatwy punkt! 
    Ale dlaczego?
    Tłumaczenie sobie "Jest całym moim życiem", "Bez niej - nie istnieję", "Jeśli ona umrze, to ja też", "Nie mogę bez niej żyć" to zdania pozbawione sensu i nijak nie mają się do przyszłości. Wyolbrzymione przekonanie, którym wszyscy chcą się kierować, ale tak nie jest.
    Skywalker nie jest głupi i choćby przyrzekał, że się zabije kiedy ona umrze - nie zrobi tego. Po prostu pogrąży się w żałobie, idiotycznej depresji, która sama sprowadzi go na drugą stronę, tę słuszniejszą, mroczniejszą ideologię.
    Zobaczył na pulpicie wybuch fabryki i poczuł wibracje w Mocy.
    - Ehh... - westchnął składając w tym samym czasie dłonie w piramidkę niczym Mace Windu, co wcale nie oznaczało, że komukolwiek wolno ich do siebie porównywać. W końcu, Mace Windu to slaby Jedi.

                           ~~Padme~~

    Podobna sytuacja co z pierwszą grupą - zjedli i wyszli ze spiżarni za Padme i dwiema padawankami, które stwierdziły, że jest około dziewiątej rano, więc z ich obliczeń wynikało, że, jeśli dobrze pójdzie, mogą jeszcze przeprowadzić dwie grupy. Aby ich plan się ziścił należy w miarę szybko się poruszać i mieszkańcy Naboo nie mogą puścić pary z ust, bo wtedy nici. Mimo że ratunek był ważny, to nie mogą zdradzić jak się dostali, to przede wszystkim tajemnica. Owszem, to wyjdzie na jaw, a wiedza Separatystów na temat tuneli jest możliwa.
    Słyszała marudzenie dziewczynki, która liczyła około sześć lat. A to, że ją nogi bolą, nie chce iść i usilnie próbowała wymusić na mamie rolę eopie, mimo że była na tyle duża, że nie powinna się tak zachowywać. Przez nią Padme naszła przykre wyobrażenie sobie przyszłości. Każde dzieci zachowują się, jak się zachowują i po przeszłości, gdy pomagała siostrze w wychowaniu córek powinna czuć się pewnie i jej myśl istniała do momentu, kiedy to dziecko zaczęło marudzić. Niby przewidziane, ale nie każdy sześciolatek jest taki sam. To nie Pooja i Ryoo, to nie ten sam charakter. 
    Czemu dopiero teraz to zauważyła?
    Dlaczego to do tej pory kłębiło się to głęboko w niej?
    Grupa utrzymywała równe tempo marszu. mieli bardzo dobry czas, co spowodowało, że na twarzy pani senator zagościł uśmiech. Wierzyła, że uda się wiele rzeczy, które zaplanowali, w idealnym dla nich czasie. Co nie oznacza, że wszystko pójdzie po jej myśli. W końcu życie lubi zaskakiwać i stawiać na drodze jakąkolwiek kłodę byle tylko przeszkodzić. Czy to trudności z przejściem mimo niej, czy to strach przed nią...
    - Jesteśmy bli... - zaczęła Ekria, ale zatrzymała się w połowie zdania.
    Wysy odezwała się:
    - Też to wyczułam.
    - Co się stało? - zapytał jeden z obywateli.
    - Droidy są nad nami. Jeżeli nas nie miną, będziemy mieć pewne problemy. - skłamała barolianka i przez jedną krótką chwilę popatrzyła się znacząco na Amidalę dając kobiecie znak, że stało się coś gorszego. Niby nie powinna jej denerwować, ale Naberrie należały się wyjaśnienia i prawda. Ponadto przed wyprawą postanowiły, że jeżeli stanie się coś złego, co jest dla nich niewidoczne, a one to wyczują - od razu mają mówić lub informować jakimś znakiem.
    Prośba została spełniona.
    Co do spełnienia prośby - Padme będzie musiała poczekać.
    Tak coś myślała, nie ma szansy na faktycznie szybkie załatwienie spraw. Ze względu na kłamstwo dziewczyn musieli iść w inną stronę, by przedłużyć wędrówkę, aby "zaczekać, aż droidy odejdą". A nawet jeśli ktoś by się czepiał, to stworzyłby bezsensowny problem - przecież Ekria nie sprecyzowała co dokładniej oznacza jej "blisko".
    Po dziesięciu minutach znaleźli się pod właściwym włazem.
    - Ja wyjdę. - postanowiła Ekria.
    - Pomogę im wyjść, a potem tu zostanę. - odparła Wysy.
    Do Padme należało powtórzyć kwestię o tym, aby nie zdradzali jak się znaleźli, a też i tym razem miała wątpliwości. Ludzie powiedzą... prędzej czy później ktoś to wyjawi, bo czegoś zapomniał, bo chce kogoś szukać. W końcu to oblicza wojny.
    Kiedy już każdy wyszedł i Ekria zaczęła im tłumaczyć, Wysy i Padme zaczęły rozmawiać.
    - Jedna z fabryk Naboo. Wybuchła. - oznajmiła od razu Jedi.
    - Ilu osób tam było? - zapytała Amidala.
    - Paręset? Co najgorsze - znajdowali się tam cywile.
    Padme ukryła twarz w dłoniach.
    Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że nie mogła nic z tym zrobić.
    Ale przecież to nie jej wina...
________________________________________
Szczerze? Od niedzieli 129 stoi w połowie, bo nie ma weny >.< Ale następne dwa tygodnie mam takie luźne, że może mi się poprawi :D
Zakładka o mnie została zaktualizowana, faktów jest 50 i myślę, że są tam zamieszczone w miarę dobre fakty, które mogę uzupełnić waszą wiedzę na temat mnie :)
Dedykacja dla:
Idy, bo po prostu jest i daje mi siłę <3
Soni, bo jej nie zrobię ani Jagły ani Sobi (Lajf is brutal, kurna) <3
Eiry, bo chciałabym sobie z nią znowu pogadać :D (Bloga zaraz będę czytać znowu, wcześniej nie mogłam :<)
  
 

niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 123


                                                    ~~Ahsoka~~

    Biegli wśród deszczu laserowych strzałów. Ahsoka przyznała sobie, że wolałaby aby te wszystkie pociski jakimś cudem, w który ona nie wierzyła, zamieniły się w zwyczajny deszcz.
    Zbliżyła się do droida i przecięła go w pół, a następnie podobnie postąpiła z innymi, po czym pobiegła jak najszybciej do najbliższych drzwi. Musiała zwracać również uwagę na komandosów, którzy mieli pierwsi wejść do środka. Wyczuła, że nic im nie jest więc ruszyła ku nim.
    - Nie mamy wiele czasu. - stwierdziła na głos coś co każdy z nich wiedział. Właściwie po co? Może dodała sobie tym otuchy? A zresztą, co z tego. I tak nie obchodziły ją w tamtym czasie swoje uczucia.
    Ściany koloru szarego, metal bądź cegły... nic dziwnego po za wielkością fabryki, która była mała w stosunku do innych, które istnieją w całej galaktyce.
    - Wiecie jak przejść? - zapytała i przywarła do ściany, a za nią komandosi, aby droidy idące w grupie ich nie zauważyły.
    - Tak. - szepnął jeden z nich. Najgorsze jest w tym to, że nie zdążyli wypowiedzieć swoich imion i nie było czasu. Czuła się przez to źle. A co jeśli...
    Skręciła w prawo, kiedy słyszała, że droidy są na tyle da leko, aby można było bezpiecznie przejść.
    Cały czas coś nie dawało jej spokoju.
    Nie miała pojęcia dlaczego to ona szła pierwsza, a nie komandosi - przecież to oni znali drogę, nie ona. Czy wyszła na wywyższającą się Jedi? Nie myślała tak, po prostu jakoś tak wyszło, ale nie wiedziała czy mogą się zmienić. Może to zbyt ryzykowne... albo nie. W sumie, żaden z nich się nie żalił, że coś mu nie pasuje... a może się wstydzili? Nie, raczej nie.
    Stang!
    Dziwiła się sama sobie.
    Ahsoka, co z tobą nie tak?! Czemu nagle cały czas jesteś rozkojarzona?! Czemu obchodzą Cię tak błahe problemy?!
    Zatrzymała się.
    Głupia, przezwała się.
    - Pani Komandor, co się dzieje? - zmartwili się żołnierze.
    - Jest dobrze. - uspokoiła ich. 
    Stang! Czemu nawet samą siebie okłamujesz?!
    Wrzeszczała na siebie orientując się, że faktycznie się w życiu pogubiła. Czy to możliwe u Jedi? Czy... nie, to raczej absurdalne stwierdzenie, ale podejrzewała, że może stykała się już z ciemną stroną Mocy, a granica nie była wielka.
    - Jesteśmy blisko. - oświadczyli na raz.
   Skręcili w prawo, a następnie w lewo. Na końcu ich "drogi do przebycia" zostali powitani przez wielkie wrota prowadzące do jednej, dużej sali. Ahsoka wyczuła, że za drzwiami znajdują się istoty żywe, około pięćset pięćdziesięciu...
    - Wchodzimy? - zapytał jeden z komandosów unosząc swój DC-17.
    Tano zawahała się.
    Coś... coś...
    - Tak. - zdecydowała. Włączyła miecz świetlny i wbiła go w zamknięte szczelnie wrota. To, że były zamknięte, nawet nie musiała sprawdzać. To oczywiste, nawet największy dureń by tak zrobił.
     Kiedy wycięła wielką dziurę, odepchnęła "wycinek" Mocą i wpadła do środka. Typowe wejście Jedi. Nie ma co się dziwić.
     Droidy od razu zaczęły ostrzał w jej stronę, ale sprawnie odbijała ich strzały. Komandosi byli tuż za nią i ze swojej broni złomowali te tępe automaty.
    - Poszło za łatwo. - przemówiła, kiedy uporali się z problemem. - W każdym razie, wyjdziemy stąd jak najszybciej. Jakąkolwiek niespodziankę nam szykują, ja ich zatrzymam, a wy ich doprowadzicie w bezpieczne miejsce. - postanowiła.
    - Czy... - zaczął żołnierz.
    - Jestem pewna. - odparła zanim klon zdążył dokończyć swoje pytanie. - Nie zakuli was? - zdziwiła się patrząc na grupę.
    - Nie. - odparł jakiś człowiek.
    - Wyprowadzę was... tamtymi drzwiami. - wskazała na wrota za grupą.
    - Nie jestem pewny czy ci się to uda, młoda Jedi. - stwierdził mężczyzna.
   - Czemu? - zapytała. - Trochę wiary. Nie wiem w co uwierzyłeś w czasie Wojen Klonów, ale jestem tu, aby wam pomóc.
    Podeszła do nich i wyciągnęła ręce. Rozstawiła palce w dłoni, skupiła się. Czuła, jak kontaktuje się z Mocą. Była w niej. Pozwoliło jej to w miarę odsunąć zamek. Tak, to za łatwo szło, ale wyczuwała, że droidy się zbliżają oraz... oraz coś większego.
    Otworzyła je.
    - I? Wychodzimy. - poleciła odwracając się do "tłumu". Zderzyła się z człowiekiem, który miał około trzydziestu lat. - Przepraszam.
     - Nie mamy wiele czasu. - pośpieszył innych mężczyzna.
     Posłuchali go.
     Ahsoka wyszła dostała prośbę aby wyjść pierwsza, a komandosi będą szli za grupą i bronić od tyłu.
    Szła jako pierwsza z facetem, który się do niej przyczepił, a grupa szła za nią niepewnie. Między nią dawnymi "więźniami" było parę metrów luki.
    Nagle usłyszała droidy, strzały i w jednej chwili ją oświeciło.
    Dlaczego wszystko szło za łatwo, ich plan został beznadziejnie ułożony przez nią samą, pozwoliła komandosom zostać z tyłu, czego nigdy by nie zrobiła...
    - Palpatine!
    Odwróciła się gwałtownie.
    - Nie! - krzyknęła
    - Uciekajcie! - krzyknął komandos, kiedy któryś z droidów strzelił w stronę jednej z bomb.
   Mężczyzna wziął Ahsokę za rękę i jak najszybciej biegł. Nie chciała tego robić. Grupa nie nadążała...
     Nastąpił wybuch.

                                    ~~Naberrie~~

   Nie zamierzała na nic czekać. Musiała porozmawiać z królową. Nie żeby uważała się za ważniejsza, bo jest siostrą Padme Amidali, przecież inne kobiety, których mężowie utknęli w drodze powrotnej też mają prawo do usłyszenia o tym, co się dzieje.
   Doszła do pałacu i od razu zauważyła królową stojącą między kolumnami. Rozmawiała z Kapitanem Panaką ze straży królewskiej oraz z Twi'lekańkska Jedi.
    - Dzień dobry. - powiedziała Sola podchodząc do nich. - Wasza Wysokość. - ukłoniła się.
    - Witam. Co się stało? Coś nie tak z Senator Amidalą? - odparła się Apailana.
   - Nie, nie o to chodzi. Chciałabym wiedzieć z pobliską fabryką. Tam jest mój mąż. Droidy mówiły... - zaczęła.
    - Są tam. - odpowiedziała jej Jedi. - Na razie tak, ale w ciągu dwóch godzin zostanie przydzielony batalion, który ma się zająć uwolnieniem jeńców.
    - Generale Secura. - usłyszeli imię Twi'lekanki, kiedy podszedł do nich żołnierz-klon. - Nici z tych planów.
    Twarz kobiety przybrała dziwną minę, a oczy wypełnił smutek pomieszany ze zmartwieniem.
     - O co dokładnie chodzi? - zapytała go.
     - Fabryka wybuchła parę minut temu. Nikt nie przeżył.
_______________________________________(Ważne ↓)
Na wstępie mam do was prośbę:
Jeżeli nie czegoś nie rozumiecie z treści, która została opublikowana, to śmiało pytajcie, bo rozumiem, że coś może być coś nie do ogarnięcia. Nie chcę żebyście pozostali bez wyjaśnień. Zadawajcie pytania, ale proszę nie zadawać o tym co będzie dalej, bo nie powiem :P
A tak w ogóle to was WITAM ♥ Jedząc jogobellę na śniadanie (owoce leśne, yummi), czekając aż Jawa wstania... oho! Właśnie ubrudziłam się jogurtem -.- Bo jakby nie inaczej? Klasyka -.- Zgadnijcie jaki serial ostatnio oglądam. Nie? Nie wiecie? WINX!
Ale do 3 sezonu, bo od 4 to już niefajny ten serial :/ Ale... ale oglądnę od 5 do... 6? W sumie to już nie ogarniam ile ten serial ma sezonów xD Ale obejrzę :3
Dedyk for:
Sonia ♥
Eira ^^

NMBZW!   

niedziela, 14 lutego 2016

Szał ciał; Miłość rośnie w okół nas (Disney x SW), czyli Walentynki...

  (Kiwi Mistrz Painta zawsze i wszędzie)

    Zadajmy sobie jedno, ważne i niezbędne pytanie:
    Czemu Yoda zgodził się na organizację Walentynek? ZNOWU.
    Czy faktycznie myślał, że to bezsensowne, dla niego i członków rady, święto zbytnio nie wpłynie na to jak zaczną postępować? Otóż nie! Był w błędzie! Co to potwierdzało? Że Ahsokę szlag jasny trafiał gdy widziała te miśki, serca, czekoladę i róż z czerwieniem, a to idiotyczne kolorystyczne połączenie. Nic w tym złego, gdyby te wszystkie padawanki zachowywały się przyzwoicie, a nie chciały... nie wiadomo co.
    Ostatnio skończyło się to całowaniem par, czego ja też byłam ofiarą? Tak, pocałowałam Luxa Bonteri, ale on mnie sprowokował! Cóż, przynajmniej nie jestem jak wszystkie inne padawanki. Nie pobiegłam do swoich najlepszych przyjaciółek pochwalić się jaka to ja jestem super i całowałam się z senatorem i byłym separatystą. Wydało się to po jakimś czasie... tak samo jak pocałunek Atari i Chaza... co najlepsze - większość rzeczy wróciła do normy! Atari mimo wszystko dalej przyjaźni się z Chazerem, a ja nie unikam Luxa... no to tego się nie spodziewałam, ale w tym dniu wszystko jest możliwe. Każdy odwala coś do czego nigdy nie był zdolny.
    Ciekawe co tym razem przyniesie nam to święto... cóż. zobaczymy! W końcu galaktyka należy do odważnych.
****
    Czy tylko mi się wydaje, że jak dostanie anonimowych listów, to jak wizyta adoratora, który nagle pojawia się faktycznie w Twoim życiu i nie chce zejść Ci z drogi? Ponadto, czemu dostałam, w ciągu godziny, aż trzydzieści "walentynek"? Naprawdę, nie mam humoru się w to bawić i nie wiem co one oznaczają - przypodobanie się padawance Wybrańca, żart czy faktycznie coś zakazanego dla Jedi? A w sumie, co to za różnica? Dostała zawieszenie w Wojnach Klonów. Anakin walczył o Republikę, a ona musiała siedzieć z założonymi rękoma. Dosłownie, była obrażona jak dziecko, któremu nie dano cukierka.
   Usłyszała dźwięk, za który była gotowa zabić nie zważając na to, kim jest osoba próbująca nawiązać z nią kontakt na żywo.
    Drzwi rozsunęły się po tym, jak wcisnęła przycisk znajdujący się na ścianie.
    Nikogo nie było, ale znajdował się tam wielki biały misiek.
    - Ehh... - jęknęła. - Kto niby wpadł na ten pomysł?
   No bo, po co jej niby jakieś miśki, które zajmują konieczną przestrzeń w jej szarym, prostym pokoju? Przecież nie zamierzała się kłaść widząc przed sobą to dziwactwo, którego zachowanie, co z tego, że będzie siedzieć, jest podobne do stojącego nad tobą pedofila?
    A może to pomyłka? Może to w ogóle nie do niej? W sumie, nie zdziwiłaby się. Nie jest jakoś szczególnie pociągająca, w Świątyni było niewielu Togrutanów, zwłaszcza chłopców, a mieszanie ras to dla niej dziwna sprawa... z tego powodu też nie lubiła walentynek. Nie miała na myśli rasizmu, ale czuła się trochę dziwnie.
    - Ustrzelił Cię już jakis kupidyn? - zażartowała Barriss wchodząc do pokoju Ahsoki.
   - Dzięki Mocy, nie. - odparła Ahsoka z uśmiechem i potrząsając głową jak małe dziecko, które osiągnęło w swoim dotychczasowym życiu wielki sukces, a dla starszej osoby była to zwykła rzecz.
    - Gdzie Atari? Miała być. - powiedziała Offee.
   - No cóż, nadal się nie zjawiła. Myślę, że dziś znowu jest coś na rzeczy z Chazerem. - odparła Ahsoka odklejając z wielkim zainteresowaniem różową paczkę. - Ktokolwiek to jest, mam ochotę mu zakleić twarz tak samo i niech się potem z tym siłuje. Moje palce mają dość, zwłaszcza, że aktualnie mam krótkie paznokcie. - dodała dalej siłując się z pakunkiem.
    - Pomogę Ci. - zaoferowała się Mirialanka.
    - W odpakowaniu tego różowego czegoś czy w żartobliwej zemście? - zapytała młodsza.
   - W obu. - doprecyzowała druga i podeszła do przyjaciółki, z którą próbowała rozerwać flimsiplast. - Miłość rooośnie w okóóół naaaaas. - zanuciła. Bardzo ładnie śpiewała, choć sądziła, że wręcz przeciwnie, ale ponoć Anakin ma dobry głos. Ahsoka wierzyła na słowo Barriss, Luminarze i Obi-Wanowi, więc chciała usłyszeć swojego Mistrza. To byłoby ciekawe doświadczenie.
    - Błagam Cię, skończ. - poprosiła Tano, a zaraz potem wygrały walkę z prezentem i ją otworzyły.
    W środku były ciasno ułożone kamienie posklejane jakimś klejem, aby nie "latały" po całej paczce, a na nich leżała kartka z napisem "Pragnę, abyś była moja".
    - To jakiś żart?! - zirytowała się Ahsoka.
    - Co nie? Liczyłam na jakieś słodycze. Przydałyby się, muszę uzupełnić cukry, a po zamachu nie mam na co liczyć. - przypomniała.
    - Zmarnowałam parę minut z życia, aby to poodoo otworzyć! Jak tego kogoś dopadnę, to po nim.
    - Soka, spokojnie. Słychać Cię na zewnątrz. - poprosiła Atari wchodząc do pokoju.
    Ahsoka popatrzyła na nią zdziwiona jej obecnością.
   - Nie bądź taka zaskoczona. Nie słyszałaś otworzenia drzwi, bo zagłuszasz wiele innych dźwięków. - poinformowała Ati. - Kto Cię tak zrobił w bambuko?
    - Chciałabym wiedzieć. - odpowiedziała Tano.
    - Odkryjemy to. - stwierdziła z przekonaniem Orgeen.
***
    Miłość jest jak baba.
   Czemu przez większość roku tak bardzo nie obchodziło ich wszystko co związane z poprzednimi walentynkami, a kiedy po raz kolejny przychodzi czas na to święto - nagle wszystko wraca? To takie idiotyczne uczucie, a zarazem wysoka, niezasłużona kara. Była gorsza od wzroku Deturi Killary. Ona sama to wiedziała. Jej upokorzenie z zeszłymi walentynkami wywołało u niej straszny ból. Chazer ją... po prostu ją olał i poszedł do jakieś larwy! Deturi od zawsze wiedziała, że z dziewczyną, która odbiła jej przyjaciela, jest coś nie tak. I się nie myliła! Ta dobra, słodka ludzka dziewczynka to Dathomirianka!
    Jak ktoś taki mógł odebrać Killarze najlepszego przyjaciela - ba! Nawet dwóch - a potem jej wielką miłość? Owszem, Jedi nie wolno się przywiązywać i może Deturi pochodziła z niezbyt przyjaznej rodziny, ale dla swoich przyjaciół była oddana, jak nikt inny. Ale czy ktoś to dostrzegał? Nie, bo NAJLEPSI PRZYJACIELE ZOSTALI JEJ ODEBRANI!
    Owszem, zwalała całą winę na Atari, bo miała takie prawo, chociażby całej galaktyce się to nie podobało. Nie uważała swojego zachowania za karygodne, przecież miała stuprocentową rację. W końcu jej zachowanie okazywało zazdrość, a, w pewnym sensie, przez zazdrość można pokazać, że ktoś jest dla Ciebie ważny. Okazywała złość tylko w obecności Atari i tylko do niej, a jej walka o przyjaciół istniała tylko dla tych, którzy umieli patrzeć...
    Odzyska Chazera. Niekoniecznie jako swoją miłość, ale jako przyjaciela - na pewno.
***
    Dziewczyny rozdzieliły się.
    No dobra, nie rozdzieliły się. Barriss miała sprawę do swojego padawana, Zondera, a Atari poszła do Mirlei, która miała pewne plany, ale Ati nie chciała zdradzić jakie... znowu coś knuły... w każdym razie, Ahsoka na tę chwilę została ze swoim problemem sama. Musiała szukać swojego cichego wielbiciela zupełnie samotnie. Nie! Nie zamierzała nikogo wypytywać, przecież wyszłaby na kompletną idiotkę! Nikt nie mógł wiedzieć, że miesza się w takie sprawy. To dla niej wstydliwy temat.
   - Ahsoka! - krzyknął ktoś za jej plecami. To dość charakterystyczny głos. Dziecięcy połączony z poważnym.
    Wysy.
    - W czym mogę Ci pomóc? - zapytała swoją młodszą koleżankę.
    - Kojarzysz Rae? - zagadnęła różowo-włosa z błyszczącymi oczami.
    - Masz na myśli tego, z którym ostatnio miałam szkolenie w bibliotece, jako asystent mistrza, a ty je obserwowałaś?
    - Taaak.
    - Po co Ci on?
    - Eee... no dobra, nie mów nikomu. To mój crush.
    Ahsoka została zbita z tropu.
    - Kto?
    - Crush. Nie wiesz co to jest? - zdziwiła się Wysy.
    - Nie.
    - Osoba, która nam się podoba.
    - Wysy, błagam! Tylko nie Ty!
    - To jedyny dzień w roku! Nie mów, że Cię to nie kręci.
    - Nie.
    - Nie?
    - Nie.
    - Nie całowałaś się nigdy?
    - Nieee...
    - Kłamiesz! - zarzuciła Ahsoce ze śmiechem padawanka Pablo Jilla
    - Ej...
    - Kto?
    - Czy to ważne? To nawet nie było na poważnie. Od tego liczyło się moje życie. Zabiliby mnie!
    - Ale było!
    - Krzycz głośniej, bo Cię Rada nie słyszy!
    - Kto?!
    - Rae jest gdzieś w pobliżu Arboretum. Organizuje różne zabawy dla Adeptów...
    - Dzięki, ale mów, z kim!
    - Won! - rozkazała ze śmiechem.
    - Ktokolwiek to był, potem mi opowiesz.
    - Tak, tak... Leć, bo Ci słodkie miśki uciekną!
    - Dobrze, że Tobie zdążyli donieść - powiedziała Wysy, po czym ruszyła przed siebie, ale Ahsoka jej nie pozwoliła i łapiąc ją za nadgarstek.
    - Czekaj! Co o tym wiesz?
    - Ja? Widziałam gdzieś w magazynie rezerwację. Mamy swoje Amorki w postaci padawanek i one rozdają te wszystkie duperele. Widziałam "Ahsokę Tano", a potem jak to gdzieś wiozły. To dość specyficzny misiek. Nikt inny nie dostał Ewoka. Zwłaszcza różowego.
    - Jakiego różowego? Był zielony!
    - O! Jeszcze lepiej! Zmienia kolor. Czyż to nie urocze?
    - Nie. Co Ty w ogóle robiłaś w magazynie?
   - Eee... eheh... myszkowałam? Jestem niecierpliwa... nie udało mi się znaleźć nic konkretnego prócz Twojego kolorowego misia. Wygonili mnie. A myślałam, że bycie Jedi to łatwa sprawa, a tu w takich rzeczach człowieka wypędzają. Co za brak kultury... pfff.
    Zachichotały obie, po czym Wysy poszła w swoją stronę, a Ahsoka udała się do magazynu. Miała nadzieję, że znajdzie tam dowody zbrodni.
***
    Nie ukrywał, że w jakimś stopniu chciałby powtórzyć poprzedni rok. Dlatego właśnie niańczył w arboretum Ashlę i Katooni, które były świadkami jego głupich i niestosownych żartów, jeśli chodzi o towarzystwo takich dziewczynek. No, ale po co ubiegać się o względy Atari Orgeen, najpiękniejszej, dla niego istoty kosmosu, skoro można robić wszystko, żeby dostać manto od Ahsoki Tano, plus w zestawie niczym u Dex'a, karę od Barriss, a jemu na tamtą chwilę jakoś nie pasowało czyszczenie kibli. No, ale po co przestać, żeby zapobiec złym skutkom? Niech dalej kontynuuje!
    Wido Niro, jego najlepszy przyjaciel, siedział w rogu i pisał na kawałku flimsiplastu list miłosny. Jakiż to jego obiekt westchnień zasłużył na coś takiego, jak dziesiątki słów zapisanych w tak oryginalny sposób?! Chazer stawał się zazdrosny. Wido był jego przyjacielem od trzynastu lat, a ani razu nie dostał od niego listu! Tak się przyjaciela nie traktuje! A jego wielka miłość... no właśnie. Co to za sprawiedliwość? Masz kumpla od lat, a nagle jakaś dziewoja, w dodatku Jedi, potrafi sprawiać, że jest się zepchniętym na drugi tor przez naprawdę małe sprawy, jak na przykład: Pisanie listu! Przecież Chazer olśniewał swą genialnością. Jego mądrość doprowadza go do rangi geniusza, że nawet najjaśniejsza gwiazda, to przy nim nic.
    Ale żadnej walentynki nie dostał. A przyjaciel powinien wysłać mimo wszystko.
   - Ej! Skończ. Tu mamy swoje piękne panny. - krzyknął Chazer do Wido, wskazując na Ashlę i Katooni. Tak, Chazer nawet wiedział, jak oczarować sześciolatkę i dziewięciolatkę, ale swoją do dathomiriańską rówieśniczkę, ni w ząb.
   Wido uśmiechnął się, wstał i złożył flimsiplast na cztery części, po czym wsadził do prawej, przedniej kieszeni, aby nikt czasem nie ukradł listu i nie przeczytał.
    - Przyjdzie Lux? - zagadnął.
    - Taa. Tak myślę, ale może zapić swe smutki, bo nie ma nikogo. Stang, nie uważasz, że trzeba mu kogoś znaleźć? - zapytał Chaz.
    - Naprawdę chcesz się w to mieszać? Daj mu spokój. Nawet sobie nie umiesz znaleźć dziewczyny.
    - Bo jestem Jedi, ale dziś, na jeden dzień, to się zmieni.
    - Czy w twoim przypadku brzmi coś takiego, jak "jeden dzień"? - zdziwił się Niro.
    - Owszem - odparł wyniośle Motess.
    - Stary, mówię poważnie.
    - Założę się, że nikogo nie znajdzie - wtrąciła Katooni.
   - Dziecko drogie - zwrócił się do niech Chazer, ale nie mógł dokończyć, bo mu chamsko - oczywiście, tylko dla niego - przerwała.
    - Katooni - poprawiła. - Patrząc na iloraz mojej inteligencji w przeciwieństwie do twojej, nie możesz zwracać się do mnie "dziecko" . A poza tym, ty też jesteś dzieckiem.
    - Szczegóły - stwierdził padawan. - Wracając do tematu, nie wiesz na co mnie stać. A skoro chcesz się zakładać, to dobrze. Ten, który przegra, wpuści koty do pokoju Windu, zrobią z tego pomieszczenia kuwetę, a potem sprawca da się zdemaskować. - zaproponował blondyn.
    - Dobra - zgodziła się dziewczynka.
    - Katooni, jeśli przegrasz, to zniszczysz sobie dobrą opinię. - upomniała przyjaciółkę Ashla.
    - Nie wierzysz we mnie? - zapytała smutno starsza.
    - Nie o to chodzi. Martwię się.
   - Mamy jedenastą trzydzieści, a jego czas to najpóźniej dwudziesta pierwsza. - postanowiła dziewięciolatka.
    - Stoi. Dziewoje, przybywam!
***
    Dobra, Padme rozumiała, że Walentynki, to nie jest obowiązkowe święto, niezbyt go czczą i nie dostaje się urlopu, no, ale Senat mógłby sobie odpuścić ten jeden dzień, jak nie wiele. Przecież było tylu związanych senatorów, a ona by na tym skorzystała, chyba że singli postanowienie by nie obowiązywało, to wtedy miałaby problem.
    Prostując, Padme Amidala nigdy nie była zagorzałą fanką dnia zakochanych, ale bardzo często ma dość życia w tajemnicy, ukrywania się z miłością do, bardzo sławnego w tamtych czasach, Rycerza Jedi, Anakina Skywalkera, a Walentynki wprawiały ją w romantyczny nastrój. Pragnęła spędzić z Anakinem cały dzień... a no tak, nie mogła!
    Dziękuję, Senacie!
  Około południa wyszła z gmachu Senatu Republiki i swoim transportowcem udała się do apartamentu.
   Wchodząc do salonu zauważyła otwarte wejście na balkon, które zaraz zamknęła. W pokoju panował chłód, bo albo ona albo któraś z jej służek zapomniała zamknąć drzwi na taras. Tego dnia było wyjątkowo zimno, więc temperatura w pokoju niezbyt jej odpowiadała. Postanowiła wziąć gorącą kąpiel.
    Wcisnęła odpowiedni guzik w panelu urządzonym na ścianie, co spowodowało otworzenie drzwi.
    - No witam cię.
    Padme zamurowało. W jej wannie siedział nagi Clovis! Co więcej, w ręce trzymał szampana!
    - CO TY TU ROBISZ?! - wydarła się.
    - Kupiłem najdroższego szampana... - zaczął, ale nie dała mu skończyć.
    - Ty włamywa... to ty mi się wkradłeś przez te drzwi balkonowe?!
    - Wszystko, co robię, jest z miłości do Ciebie!
    - Wynocha stąd!
    - Uspokój się!
    - Wynoś się!
    - Padme, kochanie...
    - Won!
    - Padme...
    - Idę po ochronę! - wrzeszczała.
    - Nie wygłupiaj się!
    - WYNOCHA STĄD! - powtórzyła.
***
  Wysy biegła korytarzami Świątyni Jedi jakby właśnie została właśnie uwolniona z niewoli Zygerrian w czasach Bezkresnego Imperium.
    Biegła w stronę Arboretum, gdzie znajdował się Rae, jej ostatnia wielka miłość i wybranek życia (czyt. do końca dnia czternastego lutego, bo więcej jej nie można). Jej różowe włosy przeplatały białe, blond i czerwone pasemka, które znakomicie odzwierciedlały święto, a blond ukazywał światłu dziennemu jej dawne JA, które nosiło na głowie jasną czuprynę, a mimo powszechnej gadaniny - jak na blondynkę, zwłaszcza naturalną, Wysy była bardzo bystra.
    Kiedy dobiegła do drzwi, potrząsnęła głową, poczekała aż rumieńce łaskawie opuszczą jej twarz, żeby czasem nie wyszła na zakochanego debila.
   Weszła do pomieszczenia tanecznym krokiem, który odzwierciedlał radość po wygraniu dużej sumy kredytów na loterii.
    - Cześć wam - zwróciła się ogólnie.
    - O, cześć, Wysy - odparł Rae. Był to przystojny chłopak, o ciemnoblond włosach i intensywnie niebieskich oczach, które mogły zahipnotyzować każdego, jeśli tylko by się w nie patrzyło wystarczająco długo
    Rae doprowadzał Wysy do szaleństwa.
    - Co robicie? Pomóc wam? - zaproponowała.
    - Właściwie to skończyliśmy. Pomogłabyś mi pozbierać rekwizyty? - poprosił.
    Nie udzielając odpowiedzi, dziewczyna zaczęła zbierać różne piłki, woreczki i inne duperele, które służyły za wyśmienitą rozrywkę dla dziewięcioletnich Jedi, które nie mogły obchodzić dnia zakochanych, ale wypełnili im trening dniem zabaw, a takie akcje zazwyczaj bardzo dobrze wpływają na kondycję i czujność, co jest pomocne w kształceniu się na Rycerza Jedi - obrońcy Republiki.
   - Uff... - westchnął chłopak po uprzątnięciu rzeczy. - No, to tylko zanieść i po wszystkim - podsumował z uśmiechem.
    - Powiedz co mam wziąć - poleciła.
    - Nic, to ciężkie. Dam sobie radę - odpowiedział.
    - Aha, rozumiem - powiedziała i zaczęła się wycofywać. Stwierdziła, że chociaż tyle na tę chwilę zrobiła, a to już coś.
    - Ale to nie oznacza, że nie chcę twojego towarzystwa - zatrzymał ją. - Chodź. Nie chcę iść z tym sam. Poza tym, mam ochotę z kimś pogadać. Wypowiadanie komend to nie rozrywka dla mnie.
    Jej wnętrze krzyczało: TAK! TAK! TAK!
*** 
   Deturi była idealnym szpiegiem. Jej mandaloriańskie korzenie służą jej doskonale, a szatańskie plany, które układa w głowie... nie jeden Łowca Nagród mógłby jej pozazdrościć. Oczywiście, jak na razie - tylko w banalnych sprawach, ale gdyby ktoś dał jej szansę się bardziej wykazać w poważniejszym zadaniem, trafiłaby do elity najlepszych. Na sto procent.
    Na razie jej banalnym zadaniem było uwiedzenie Luksa Bonteri - młodego senatora, który jest szaleńczo zakochany w Ahsoce Tano. Czemu by nie zepsuć im Walentynek? No bo przecież chyba do niej przyjdzie, nie? Skoro podsłuchała, że ma przybyć, to chyba z Ahsoką się spotka.
    Tak, przyleciał.
    Wyczuła go kiedy postawił nogę na podłożu świątynnego hangaru.
     Zaczęła krążyć po Świątyni. Cały czas sondowała Ahsokę, która zbliżała się w miejsce, gdzie Lux miał przechodzić w drodze do Świątyni Tysiąca Fontann (wyczuwała to).
    Deturi zaczęła iść szybciej, żeby tylko zdążyć na odpowiedni moment. Zamierzała zagrać na nerwach Ahsoki. Co skrzywdzi ją - skrzywdzi Atari. Kiedy ta będzie się z Ahsoką użalać, Det zajmie sobie Chazera. Jeszcze tego dnia, a czternasty luty będzie się kojarzyć dziewczynom z najgorszą przegraną swojego życia.
    Skręciła w prawo i zobaczyła o rok starszego chłopaka.
    - Senatorze Bonteri - krzyknęła
    Lux odwrócił się. Nie rozpoznawał dziewczyny, ale uśmiechnął się do niej.
    Podbiegła do niego.
    - Mam sprawę. - powiedziała.
    - Chociaż Cię nie znam, słucham. - odparł.
    Dziewczyna chwyciła jego twarz w dłonie i zaczęła go całować.
   Nie spodziewała się, że pocałunek z nim może być tak przyjemny, ale w tamtym momencie najbardziej interesowała ją przykra reakcja Ahsoki, która zaraz po ujrzeniu sytuacji, zaczęła się wycofywać, jak obrażone na rodzica dziecko.
***
    Kiedy cała Świątynia pękała od słodkości i miłości, on zajął jedną z mniejszych sal i zrobił sobie trening. Najpierw trochę się rozgrzał, a następnie zaczął ćwiczyć formę Niman i Djem So, bo w nich sprawdzał się bardzo dobrze, ale cały czas chciał się doskonalić.
    Wieczorem zamierzał iść do Padme, kiedy ten cały szał ciał się skończy, ale nic nie wiadomo. Ostatnio święto trzymało się przez tydzień, a on musiał to wszystko rozdzielać. Głupio się czuł, bo w końcu niszczy miłość... jeśli to, co łączyło tych padawanów, w ogóle było miłością.
    Gdzieś po 3 godzinach przyszły do niego jakieś padawanki by przeprowadzić Ankiety o tym, co Mistrzowie i Rycerze Jedi myślą o święcie Walentynek. Niby wszystko było dobrze, gdyby nie to, że się jąkało i cały czas patrzyły na jego klatkę piersiową, bo ćwiczył bez bluzki. To go irytowało. Zachowywały się jak typowe nastolatki.
     Po jakiś czterech godzinach treningu wyszedł z sali cały spocony i udał się do łazienek. Mijało go wielu padawanów, ale żaden nie zwrócił na niego uwagi, bo byli zajęci własnymi sprawami. Większość chłopaków zdecydowanie nużyły już te walentynki, ale odważyli się podjąć wyzwania, czyli przetrwać ten dzień.
    Nagle zauważył Ahsokę sunącą się przez korytarz niczym trup. Co mogło ją przybić?
    - Ahsoka. - zawołał.
    Dziewczyna podniosła głowę i sztywno się uśmiechnęła.
    - Co jest? - zapytał podchodząc.
    - Parę minut temu zobaczyłam coś naprawdę dziwnego - przyznała.
    - Co takiego? - zaciekawił się jej Mistrz.
    - Luksa całującego się Deturi Killarą - odparła.
    - I to cię boli? - domyślił się.
   - Co? Nie! Chodzi o to, że Deturi to największa zołza i rasistka jaką Galaktyka może posiadać. Dziwię się, że ją wybrał - wytłumaczyła.
    - Rozumiem. - Anakin uśmiechnął się znacząco, ale Ahsoka odpuściła sobie krzyk na niego.
    - Idę szukać Atari - powiedziała i ruszyła dalej, a on poszedł w stronę łazienek.
***
    Po co się tak idiotycznie uśmiechał? Bo martwię się o swojego najlepszego przyjaciela? Bo nie chcę, żeby skończył przy boku takiej zołzy, jaką jest Deturi Killara. Przecież on sobie doszczętnie życie zmarnuje z tą dziewczyną... chociaż, przecież Det nie może się z nikim wiązać, ale kto ją tam wie!
    Atari przebywała u Barriss, więc Ahsoka kierowała się do pokoju swej mirialańskiej przyjaciółki. W sumie to nie miała pojęcie o czym chcą gadać, bo przecież nie są typowymi nastolatkami, nie interesują je zawody miłosne, a walentynki mają bardzo głęboko w Jabby tyłku.
   Mimo możliwości skręcenia w prawo padawanka nadal szła przed siebie, ale kiedy zniknęła za rogiem, od razu się cofnęła wychylając głowę i z uśmiechem przypatrywała się następującej scenie:
    Na schodach otaczających z dwóch stron wejście do sali treningowej, na kolanach ciemnoblond piętnastolatka, siedziała różowo-włosa szesnastolatka i namiętnie całowała chłopaka. Co jakiś czas odrywali od siebie usta uśmiechając się wesoło, a następnie dalej kontynuowali czułą chwilę w taki piękny (czyt. bezsensowny dla Jedi) dzień, jak Walentynki.
    Tano postanowiła nie patrzeć na nich dłużej i pójść dalej. Jedynie co się zmieniło w jej bieżącej decyzji, to szybsze tempo, dzięki któremu w trzy minuty dotarła do pokoju młodej Jedi. Nie pytając o pozwolenie, weszła po do pokoju i usiadła na łóżku przyjaciółki, jak na własnym, i oparła się plecami o ścianę słuchając rozmów swych "sióstr".
    - Wybacz Soka, ale nie spędzimy teraz razem zbyt dużo czasu. Chazer ma jakiś dziwny pomysł i prosił o pomoc - powiedziała Atari kończąc wymianę zdań z Barriss.
    - Jaki pomysł? - zaciekawiła się Tano.
    - Tego chyba nawet Moc nie wie. Nie powiedział, bo stwierdził, że jak mi to powie przez komlink, to mu nie pomogę - odpowiedziała rówieśniczka.
   - To po co tam idziesz? Skoro nie chce mówić od razu, to oznacza, że zaraz po przybyciu tam, będziesz musiała uciekać. - zaśmiała się togrutanka.
    - Może - mruknęła Dathomirianka. - Ale pójdę tam.
   - Zastanawiam się czemu Cię potrzebuje. Przecież ma Niro i ponoć ma przyjść Lux - przypomniała Offee.
    - Już tu jest. - poinformowała Soka.
    - O, więc ma dwie pary rąk do pomocy. - podsumowała najstarsza.
   - Nie, nadal jedną - zaprzeczyła padawanka Anakina. - Ręce Luksa są zajęte obejmowania talię Deturi podczas całowania z nią.
    - CO?! - krzyknęły dwie pozostały.
    - Żartujesz - oskarżyła kuzynka Amidali.
    - Nie, widziałam ich - udowodniła przyjaciółka.
    - Ale wy... - zaczęła Mistrzyni Zondera.
   - Co my? - zapytała gniewnie Ahsoka. - My nic. Rok temu nic się nie wydarzyło. Nic to nie zmieniło. Nie zaczynaj tego tematu - poprosiła.
    - Wybaczcie, muszę iść - przeprosiła Ati. - Potem przyjdę.
***
    Udała się do wschodniej części, gdzie umówiła się ze swoim przyjacielem. Cóż, prawda była taka, że od jakiś czterech miesięcy go nie widziała przez służbę na wojnie, która zdecydowanie rozluźniła kontakty całej szóstki (bo w między czasie doszli jeszcze Barriss i Lux). Choć ich więzi strasznie mocno oplatały długoletnią przyjaźń, to trudno czasami w ogóle się nie rozumieli, a kiedyś potrafili porozumiewać się bez słów.
    Na widok blond czupryny wystającej z czapki, jej serce nagle wypełniło ciepło i radość. Tęsknota za przyjacielem, jest jednym z niemiłych uczuć, dlatego spotkanie potrafi naprawdę uszczęśliwić niejedną osobę.
    - No, Chaz, co tym razem wymyśliłeś? - spytała na powitanie.
    - O co Ci chodzi? - zdziwił się.
    - Prosiłeś o pomoc w jakimś planie - przypomniała dziewczyna.
    - Aaa... no tak - odparł, jakby go nagle oświeciło.
    - No więc? Przedstawisz mi plany? Chcę wiedzieć czy opłacało mi się tu przyjść.
    - Moim planem jest spędzenie z Tobą tego dnia, bo akurat mamy dziś wolne. Każdy się mizia, a my możemy nadrobić stracony czas naszej przyjaźni. Nie widzimy się codziennie, jak kiedyś - powiedział ze smutkiem.
    - To prawda. Czemu od razu nie powiedziałeś?
    - Bo... wolałem z Tobą się spotkać. Powiedzieć Ci osobiście.
    - Dobra, rozumiem. Gdzie chcesz iść?
   - Do Twojego pokoju? - zaproponował. - Jest taki fajny mroczny, ale jak sobie przypomnę, jak byłaś mała, to zdaje się ociekać niezwykłym urokiem Ciebie, jako mała, nieszkodliwa dziewczynka. - Uśmiechnął się.
    - Ty będziesz siedzieć pod drzwiami - zagroziła mi żartobliwie i ruszyli w stronę jej sypialni.
    Siedzieli w świątynnym pokoju Atari i rozmawiali. Tak po prostu. Czas się dla nich nie liczył. Świątynia, wojna - to wszystko zniknęło. Byli tylko oni. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, cieszyli się swoim towarzystwem. W końcu, nie wiadomo, kiedy kolejne bitwy rozrzucą ich na odległe od siebie krańce galaktyki.
    - Kocham cię - powiedział Chazer, nie wypadając nawet z rytmu rozmowy.
   Atari zesztywniała, a jej blade policzki pokrył idealnie widoczny rumieniec. Przez kilka sekund siedziała oszołomiona, po czym szczerze się roześmiała.
    - Nawet nie wiesz, ile czekałam, żeby usłyszeć te dwa słowa. Od kiedy nas rozdzielili, w zeszłym roku, chciałam ci to powiedzieć, ale zawsze bałam się, że zniszczę naszą przyjaźń. Nawet nie wiesz jak się cieszę! - wykrzyknęła i przytuliła Chazera.
    Nie miała pojęcia, jak wielką ulgę poczuł w środku. Właściwie, zapomniał o zakładzie i Katooni. Liczyła się tylko jego przyjaciółka, którą kochał z całego serca, od kiedy pamiętał.
***
    Anakin wszedł do mieszkania i jak gdyby nigdy nic, rozłożył się na kanapie w salonie i czekał aż jego żona się zjawi. Poruszał się tak cichutko, że ona, będąc w sypialni za ścianą, nie usłyszała go i przyszła dopiero po jakiś dwudziestu minutach z koniecznością wymiany wody w wazonie.
    - Muszę wymienić wannę - powiedziała na wstępie.
    - Liczyłem na coś w stylu "Ani, tęskniłam za Tobą!" - przyznał zdziwiony.
    Usiadł na kanapie przyglądając się jej uważnie.
    - Co zepsułaś? - zapytał Jedi po jakimś czasie.
    - Ja nie, ale jest skażona - fuknęła kobieta.
    - Czym niby? - roześmiał się jej mąż.
    - Clovisem! Był tu! Siedział nagi w wannie z butelką szampana. Całe szczęście, że mam jeszcze kabinę, bo jak Naboo kocham, nie umyłabym się - przyznała.
    Anakinowi zrzedła mina. Był w szoku? A może wpadł w złość?
    - Co?! Gdzie on teraz jest? - dopytywał.
    - Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ważne, że nie tu - stwierdziła.
    Wstał i podszedł do niej. Prawą ręką objął ją w talii, a lewą dotknął policzka.
    - Jutro się nim zajmie i pokryje koszty. Jakkolwiek to dziwnie brzmi - obiecał.
    - Dziękuję, Ani. Tylko nie bij go, bo przysporzysz sobie kłopotów - poprosiła Padme i wtuliła się w swojego wybranka.
    - Postaram się.
***
  Barriss została wezwana do Shaak Ti, więc Ahsoka pozbawiona jakiegokolwiek zajęcia, postanowiła po raz kolejny podjąć się wyzwania, które polegało na znalezieniu jej... adoratora. Nie chciała myśleć tak o tej osobie. Ledwie jej to przez myśl przechodzi, a co dopiero przez gardło.
    - Ahsoka! - przywołał ją znany głos.
    Co tak szybko? - zdziwiła się w myślach.
    Nie przestawała iść.
    - Ahsoka - powiedział Lux równając się z nią. - Wołam cię.
    - Przecież słyszę. Idę w miarę wolno, dogoniłeś mnie - odpowiedziała.
    - Szukałem cię dzisiaj - zaczął.
    - Po co? - zapytała.
    - Mam ważną sprawę.
    - Chodzi ci o związek z Deturi? - domyśliła się.
    - Co? Nie. - Nie miał pojęcia o czym mówi. - Kto jest w ogóle Deturi?
    - Całujesz się z dziewczyną i nie wiesz jak ma na imię?
   - Chodzi o tę blondynkę? Sama zaczęła mnie całować. Nie znam jej. A tak w ogóle, to co Ci do tego?
    - Nic, myślałam, że chcesz jakiś porad czy coś. Widziałam was - wyznała.
    - Jesteś zazdrosna? - zaśmiał się.
    - Przyszedłeś gadać bzdury czy faktycznie masz problem? - zirytowała się.
    - Jesteś zazdrosna! To dobrze, bo tego dotyczy moja obecność tutaj.
    - Odejdź - nakazała.
    - Nie. Ahsoka, jestem tu dla Ciebie. Ten misiek jest ode mnie i nie mów mi, że po tamtym roku nic do mnie nie czujesz! Że po tym na Carlac i sygnałach na Onderon nic dla ciebie nie znaczę! Spójrz co robisz...
    - Lux, otrząśnij się! Jestem Jedi, a walentynki mnie nie kręcą. Czego ode mnie chcesz?
   - Żebyś wreszcie się ujawniła. Zwłaszcza przed samą sobą. Kochasz mnie... Ty naprawdę mnie kochasz. Tak, jak ja Ciebie. Chociaż dzisiaj spędź ze mną dzień.
    - Lux, proszę, idź. Weź sobie misia i idź.
    - Nie. Będę się za Tobą wlókł. Dopóki tego nie powiesz.
    - Nie doczekasz się, bo nie mam zamiaru kłamać!
    Chwycił ją za ramiona, a ona go za ręce próbując zatrzymać jego ruchy.
    - Nawet nie próbuj - ostrzegła groźnie.
    Patrzył na nią dopóki jej ucisk nie zaczął się rozluźniać. Nie spuszczając z niej wzroku dotknął jej czoła swoim, spuścił dłonie na jej talię i stali tak przez długi czas.
***[Parę dni później]***
    Ashla biegła najszybciej jak tylko mogła. Mimo swoich niewielkich umiejętności, udało jej się choć trochę wyczuć Chazera.
    Kiedy dotarła przed salę, w której miała trening, kiedy Obi-Wan szukał planety Kamino, zobaczyła wygłupiających się jej "starszych przyjaciół".
    - Chazer! - krzyknęła. W jej głosie było słychać przejęcie.
    - Co się stało? - zapytał zaniepokojony jej miną.
   - Katooni - odpowiedziała pośpiesznie. - Wykonała karne zadanie, ale będzie mieć straszne kłopoty, jeśli dowiedzą się kto to zrobił.
    - Stop! - przerwała Ahsoka. - Jakie kłopoty? Co z Katooni? I co do tego wszystkiego ma się Chaz?
    - Założyłem się z Katooni o to czy kogoś w walentynki poderwę. Ten, który przegra ma wpuścić Windu koty do pokoju i zrobić tam istną kuwetę. Przegrała, ale nie sądziłem, że weźmie to na serio. Ponadto, częścią zakładu było przyznanie się do tego. Jaka czeka ją kara?
    - Są pewni, że to jakiś adept lub Padawan, więc karą będzie zawieszenie w naukach i treningach, jeśli padawan, to dodatkowo w marynarce i po zakończeniu zawieszenia, cofnięcie etapu treningów o dwa stopnie w dół. Będzie trzeba powtarzać. - wytłumaczyła Ashla.
    - Gdzie jest Mistrz Windu?
    - Przy sali narad wojennych.
    - Dobra, idę tam. - postanowił i pobiegł w określone miejsce.
   - Wezwij Katooni, niech tam przyjdzie. Spróbujemy to odkręcić - obiecała Ahsoka i ruszyła za Chazerem, a wraz z nią Atari, Niro i Barriss z Mirleą
~~
   - Mistrzu Windu! - zawołał Chazer wychodząc z windy znajdującej się na przeciwko wejścia do pokoju narad wojennych. Za Motessem kroczyła czwórka przyjaciół. A raczej trójka, bo z Atari się udało na dłużej niż jeden dzień.
    - Padawanie Motess, czemu zawdzięczam twoją obecność? - zadrwił z kamienną twarzą korun.
    - Cóż, to byłem ja - przyznał chłopak.
    - Co ty? - dopytywał Mistrz.
    - Ja wpuściłem ci koty do pokoju, to ja zrobiłem z niego wielką kuwetę. To była kara za przegrany zakład z Niro. Przyznanie się, też. - tłumaczył blondyn.
    - Że też mnie to nie dziwi. Twoją karą jest... - zaczął członek Rady, ale nie dano mu skończyć.
   - Tak, wiem. Zawieszenie w naukach i treningach oraz marynarce i cofnięcie się dwa stopnie w dół - wyrecytował Chaz.
    - A w czasie twojego zawieszenia będziesz czyścił mój pokój. Ma lśnić, Moteess. I zero smrodu, jeśli Ci się to w ogóle uda wykonać.
    - Myślę, że tak.
    - Wydaje mi się... Niech Moc będzie z Wami - życzył całej piątce i się oddalił.
    Wszyscy przyjaciele byli zaskoczeni postępowaniem chłopaka, a ciszę przerwała Katooni, która, wraz z Ashlą, przybyła minutę później.
     - Gdzie Mistrz Windu? - zapytała.
     - Poszedł - odpowiedział Niro. - Znalazł sprawcę całego zajścia, czyli Chazera, podwoił mu karę i poszedł.
    - Jak to Chazera? I czemu podwójnie? - zdziwiła się.
    - Za moje wczesne wybryki, a mnie, bo się przyznałem - wytłumaczył chłopak.
    - Ale dlaczego? To ja to zrobiłam. To ja powinnam dostać zasłużoną karę - stwierdziła tholtianka.
   Motess podszedł do niej i przykucnął, aby ich twarze znajdowały się na w miarę równej wysokości.
    - Kiedy się zakładałem, nie sądziłem, że to zrobisz. Tak jak mówiłem, popsułabyś sobie reputację grzecznej i wzorowej adeptki, wspaniałej kandydatki na cudownego padawana, bo taką osobą jesteś. Nie zasługujesz na karę, zwłaszcza, że ten idiotyczny pomysł wymyśliłem ja i w dodatku, zlekceważyłem cię. Jak wspominałem, nie wiedziałem, że weźmiesz ten zakład na poważnie. Skoro potrafisz sprostać takiej głupocie chcieć wziąć na siebie winę, to jesteś odważna, a ja, za zwątpienie w ciebie, odsiedzę karę. Mimo tego głupiego zakładu, uważam, że naprawdę jesteś utalentowaną Jedi.
_________________________________________
Dobry! Jak się podobało?
Istnienie tego one-shota można zawdzięczać Waflowej, która ma nowego crusha i jakoś mnie wzięło, żeby napisać coś o Wysy i jakoś tak poszło. I bardo serdecznie pozdrawiam Waflusia, z którą dziś się zobaczę, ale pozdrawiam i dziękuję za wenę i mam nadzieję, że Ci się podoba :*
Dziękuję Jawie za pomoc przy Chati, bo to ona pisała wątek jak wyznali sobie miłość, ja jedynie coś poprawiłam, bo Atari jest trudną postacią i myślę, że popełniłam błąd pożyczając ją, ale cóż... co się stało, już się nie odstanie. Ale dziękuję jej też za wiarę i że dziś będziemy po raz 3 obchodzić walentynki strasznie śmiechowo i będzie super :D
Dziękuję bardzo Soni, która była łaskawa mi poprawić pewien błąd i wierzyła we mnie i jej odpierdziela... no.
Zapraszam serdecznie do zakładki "Kiwi", bo została aktualizowana i może czegoś się o mnie dowiecie :D
Dzięki wielkie za czytanie i proszę o pozostawienie opinii :D

NMBZW!

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 122


                                                    ~~Ahsoka~~

    - Pani komandor. - odezwał się jeden, kładąc się ostrożnie obok niej. Poczuła chęć zachowania dystansu. Wstyd jej się było przyznać, ale bała się ich. Obawiała się, że znowu do ich mózgów wkradnie się ten niedorzeczny rozkaz, wirus. Jedi chcieli dla nich jak najlepiej, a ktoś perfidnie wbił im do głowy, że kiedyś ich generałowie staną się złymi osobami. Nie traktowali ich podrzędnie. Każdy klon jest na równi, a stopień... dobra, większe przywileje, większe możliwości, lecz doświadczenie w walce... cóż, żołnierze mieli lepsze.
    - Cześć wam, jesteście gotowi? - zapytała chcąc się upewnić.
    - Zawsze i wszędzie. - odparł drugi.
    - Macie imio.. - Jej pytanie przerwał głos droida.
    - Hej! - krzyknął i otworzył do nich ogień.
    Ahsoka wyłoniła się z trawy włączając miecz świetlny i odbijając strzały. Za nią stanęli komandosi i rozstrzelali droidy zbliżające się do nich. Ona pomagała im kierując odbite pociski na automaty niczym frisbee.
    - Co teraz? - krzyknął jeden z nich żołnierzy.
    - Spróbujemy się tam przebić mimo wszystko. - odparła Ahsoka.
    - Nie lepiej wezwać i poczekać na posiłki?
   - Mam dziwne przeczucia, musimy teraz tam wtargnąć. - uparła się padawanka, mimo że do skuteczności jej szybkiego planu miała duże wątpliwości.
    Podczas tego wszystkiego... cóż... zaczęło się od Rozkazu 66, a potem nasiliło się gdy, Świątynia dostała powiadomienie o "śmierci" Plo Koona. Następnie zaatakowanie Naboo, walka... to wszystko ją gubiło, jak nigdy. Zastanawiała się czy czasem nie stało się podczas zamachu na Świątynię Jedi.
    - To chodźmy. - zachęcił bardziej żołnierz i pognali przed siebie wśród strzałów.

                                      ~~Padme~~

   Choć Amidala szła do spiżarni drugi raz i inną drugą, to stwierdziła, że jest to już nużące. Cały czas szła w te i we wte. Prawdopodobnie irytowało ją wszystko tylko dlatego, że zbyt wiele rzeczy nie mogła. Nosiła dziecko, co ją ograniczało. Nie oznaczało to, że żałuje. Wręcz przeciwnie. Tylko że nie każdy to rozumie... może gdyby ojcem była inna osoba? Dla niej to spełnienie marzeń, mimo że tego nie planowała.
    - I jak? Ile jeszcze? - zapytała Ekria. O dziwo ta grupa szła szybko, więc była możliwość, że jeszcze tego samego dnia przeprowadzą drugą grupę.
     - Jeszcze trzy zakręty. - odparła Amidala, choć nie czuła się pewnie. Ogólnie nie czuła się dobrze.
     - Gdzie idziemy? - zaciekawiła się po raz kolejny ta sama nastolatka.
    - Zobaczysz. - odpowiedziała Wysy. Już drugi raz dziewczyna zapytała, a już zaczęła irytować padawankę.
     A jednak, Naberrie miała rację, wystarczyły tylko trzy zakręty i już znaleźli się przy jednych z paru drzwi, które prowadziły do wielkiej sali.
     - Smacznego. - życzyła Padme, kiedy inni zaczęli wchodzić. Sama wzięła sobie jedną puszkę. Czuła, że mogłaby zjeść za trzy osoby.
      Jedi sięgnęły po jedną puszkę, którą zamierzały skonsumować wspólnie.
      - Mamy nastawić w mózgach jakąś szybkość jedzenia? - zażartowała barolianka.
      - Nie, nie śpieszcie się. Ja chyba jeszcze jedną puszkę zjem. - uspokoiła je senator, po czym zjadła łyżkę potrawki. Była strasznie głodna.
      - Przepraszam. - odezwał się pewien mężczyzna. - Czy wiedzą o...
      - Nikt nie wie. Jesteście tu bezpieczni, póki ktoś nie wypapla. Nawet Republika nie wie o tym tunelu. Jedzcie, potem będziemy szli dalej.

                                            ~~Barriss~~ 

    Leczyć, walczyć, rozkazywać... czuła się niczym droid, oczywiście lepszy niż te Separatystów. Martwiła się najbardziej o stan Padme. Nie chciała jej wyczuć, nie mogła. Od tego zależało bezpieczeństwo kuzynki Atari. Czy Wysy się nią dobrze zajmie? Głupie pytanie! Oczywiście, że tak, dobrze się nią zajmie!
    Postanowiła zostać na głównym placu i zajęła się przebadaniem mieszkańców. Taki obrót sprawy mógł nie jednej osobie przysporzyć problemów zdrowotnych. Przede wszystkim, wpływa bardzo na psychikę, zwłaszcza dzieci. Niby nic nie ogarniają, są małe, ale zawsze to się odbić na nich jeszcze mocniej niż u kogokolwiek. Każdy stara się być silny, bo wie co się dzieje, a taka mała osóbka... cóż, przechodzi traumę, gorszą niż pieprz na języku za jego pokazywanie.
    Podeszła do starca, który leżał na materacu. Był strasznie blady, usta miał spierzchnięte, rzadko go nawadniano... co z jego bliskimi? - zastanawiała się Offee. Czemu nikogo przy nim nie ma? Dlaczego nikt się nim nie opiekuje?
    Przyłożyła mu manierkę do ust, a on ochoczo z niej. Jego wygląd okazujący strasznie osłabienie, od razu się poprawił. Zaczął nabierać koloru.
   - Zaraz przyniosą panu herbatę, a tym czasem, niech mi pan powie, czy choruje pan na coś poważnego? - zapytała dotykając jego ręki. Przez chwilę słuchała jego powolnej mowy, lecz potem zanurzyła się w Mocy i nią badała co dokładnie mu jest.
    Praca uzdrowiciela jest zajmująca. Gdy zaczyna uzdrawiać nie czuję, że świat żyje, czas leci... po prostu ważna jest dla nich Moc, którą otaczają innych i poprawiają ich zdrowie. Nie miała pojęcia ile siedziała przy tym starym człowieku. W między czasie, jakaś kobieta postawiła obok starca herbatę, odeszła, a gdy napój choć trochę wystygł, ta wróciła i zaczęła poić pacjenta Barriss. W ogóle jej nie przeszkadzała, czyżby jej ufała?
    Kiedy Offee siedziała już czterdzieści pięć minut bez ruchu, lekarka zaczęła się martwić. Nie rozumiała "magii Jedi", nie wiedziała czy może dziewczynę "obudzić", ale przyszedł jeden żołnierz-medyk (niósł apteczkę) i szturchnął mocno mirialankę. Ta otworzyła gwałtownie oczy.
    - Wybacz, generale. Niestety mamy problem. Jest pani potrzebna przy pewnej kobiecie, a ten pan czuję się o wiele lepiej... przynajmniej na takiego wygląda. Ja się nim zajmę. Niech pani pomoże innym.
     - Dobrze. Dziękuję.
     Nie czuła się dobrze... znaczy, owszem, uzdrowiła go jako tako, ale jeszcze brakowało aby w pełni można było go leczyć przez normalnych cywilów czy droidów. No cóż... przyjdzie do niego jeszcze później, a teraz miała kolejną pacjentkę do postawienia na nogi.
_______________________________________ 
Witam was wszystkich z talerzem zupy... ogórkowej... i dzięki za czytanie bloga...
I... pozdrawiam...

NMBZW!