niedziela, 30 kwietnia 2017

Rozdział 175

HEJ! Tuż przed publikacją zorientowałam się, że pominęłam 175 rozdział. Więc nadrobimy to teraz, a w niedzielę pojawi się 177 i ustawię publikację chronologicznie. Przepraszam za pomyłkę, nie będę teraz tego wyjaśniać, aczkolwiek myślę, że w mojej sytuacji miałam takie prawo :P
Miłego czytania!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

~~Ojciec, Syn, Córka~~

[Strefa Mocy]
    - Może powinniśmy to w końcu skończyć? - zaproponowała Córka. Widok Ahsoki mocno nią wstrząsnął i nie mogła dalej patrzeć na jej cierpienie. W końcu była kiedyś częścią tej dziewczyny.
    - Przypominam, że gdybyś wróciła od razu, nic by się nie stało - odpowiedział Ojciec nie racząc się nawet odwrócić i spojrzeć jej w oczy. Jego ton jak zwykle był obojętny i karcący.
    - Poza tym, to nie nasza wina. Sama sobie to robi. Musi zacząć nad sobą panować - dodał jej brat.
    - Przerwijcie to - poprosiła.
    - Nie. Dość jej pomocy udzieliłaś. O jedno, jedyne zresztą, spotkanie za dużo - odparł Syn.
    - Ona umrze! - zaszlochała kobieta.
   - Powinna umrzeć dawno. To powinno ją zabić. Ale jest silna, bardzo silna. Ma silną wolę, jest pełna determinacji. Sam Anakin ledwo znosi swoje porażki, a ma lżej tak czy siak, bo są jego autorstwa. A ona... ona musiała wziąć na siebie cudze lęki i zawody. Spójrz jak wiele musi znieść, a żyje. Żyje, choć, tak jak mówiłem, powinna dawno paść ze zmęczenia. Odrodzi się za niewiele chwil. Będzie znowu sobą. Czasem trzeba się rozsypać, żeby być w całości.
    - Ale nie jesteśmy tymi samymi osobami - zauważyła.
   - Czasem wraca połowa, czasem wraca mniej. Mamy więcej cierpliwości niż ona. Postaraj się to wykorzystać, córko - pouczył Ojciec.
    - Boję się, że ona nie wytrzyma. To moja wina - przyznała.
    - Owszem - zgodził się. - Ale jest już za późno.
    - Ona o tym wie - oświadczył Syn wściekłym głosem. - Dokładnie to wie i wybiegła poza swoje obietnice. Jak mogłaś go poinformować?! - wrzasnął.
     - Powiadomiłaś Anakina? - zawiódł się Ojciec.
     - Dałam mu sygnał. On ją uwolni. On jej może pomóc! - argumentowała.
     - PONIESIESZ ZA TO KONSEKWENCJE! - zawyrokowała głowa rodziny.

~~Anakin Skywalker~~

[Dwudziesty szósty dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth, stolica Lessu]
    Poczuł jak wszystkie jego problemy na chwile zniknęły. Choć uczucie trwało niespełna parę sekund, poczuł się tak wolny! Jakby wszystkie jego błędy gdzieś wyparowały albo ktoś łaskawie je zabrał i oszczędził mu wieloletniego cierpienia, na co czekał od dawien dawna. Od momentu, kiedy opuścił swoją matkę.
    - Skywalker, dobrze się czujesz? - zmartwiła się Aayla. - Musimy iść.
    - Wiem, wiem. Wszystko w porządku - skłamał.
    Poczuł w tym wszystkim dobrze znaną mu pomocną dłoń. W duszy zawitał mu znajomy chłód. To na sto procent była Ahsoka. Miał wrażenie, że ona go potrzebuje, ale wydawało mu się, że nie jest tam, gdzie powinna. Że nie jest na Coruscant, że w jakimś stopniu został oszukany, że mu ją zabrano. Jakby gdzieś ją więziono i kazano cierpieć, a ona czekała na niego i mimo swojego bólu wzięła z jego barków to, co najgorsze. Jak wróci, uwolni ją. Uratuje ją z niebezpiecznych sideł, które ograniczały im kontakt. Ktokolwiek zechciał dopuścić się na nich zamachu, pożałuje tego. Sprawi, że pocierpi.
    - Skup się - skarciła go.
    - Martwię się o Ahsokę. Coś się stało. Coś, co kompletnie nas podzieliło -wyjaśnił.
   - Póki nie mamy żadnego sygnału, powiedz co cię trapi. Nie pozwolę ci pójść tam tak, jako tak strapiony człowiek - powiedziała. - Posłuchaj, cokolwiek się stało, przerabiałeś to. To nie jest jedyny przypadek takich rozmyślań. Myślałeś, że ją straciłeś wiele razy. Wszystko wróci do normy - zapewniła.
    - Nieprawda. Moment, w którym wróciła do Zakonu, oznaczał wielką zmianę, którą żadne z nas nie dostrzegło. Próbowaliśmy nieudolnie temu zaprzeczyć. Potem, po ataku na Yavin i ich Świątynie wszystko stało się mgłą, pracą w pośpiechu, a następnie bitwa o Naboo. To już ostatecznie przekreśliło nasza przyjaźń, naszą miłość do siebie, jak rodzeństwo. Ja musiałem się zająć rodziną, ją zostawiłem na pastwę losu. Dosłownie. Wydaje mi się, że Ahsoka to wcale nie Ahsoka. Naprawdę. Ona gdzieś i walczy o swoje istnienie. Coś się tam stało. Na Naboo. Jestem temu winny i muszę to naprawić.
     - Naprawisz. Obiecuję ci. Gdziekolwiek Ahsoka jest, tak jak mówisz, pragnie, abyś najpierw załatwił pewne sprawy. Nie bierz na swoje barki milion rzeczy naraz. Kończ jedną, ze spokojem. A w trakcie końca, zaczynaj nowe. Jeśli masz pewność, że wiesz, kiedy dane zadanie skończysz. Ona na pewno chce byś miał czyste sumienie, a nie jeszcze ją sobie narzucał. Pomyśl, im mniej będziesz mieć na sumieniu, tym lepszą swobodę uzyskasz. A im więcej swobody i przestrzeni, tym większa szansa na sukces. Skończmy to, co zaczęliśmy. Dostaliśmy sygnał. W drogę. Niech Moc i wiara Ahsoki będzie z nami - życzyła.
    Zbiegli ze wzgórza biorąc z zaskoczenia wszystkich znajdujących się Zygerrian. Anakin włączył miecz i zaczął wykonywać nimi płynne ruchy, które pozwalały mu zakończyć żywot swoich wrogów oraz dawało wiele możliwości. Miecz, to przedłużenie ręki, coś co dawało siłę i wiarę w siebie. Coś, co pomagało w wyciszeniu. Broń to również wspomnienia. Przede wszystkim, złe rzeczy, ale wśród ich trwania pojawiały się momenty odskoczni. Jednymi z nich, to zawody z jego padawanką, kto więcej droidów rozwali.
    Wyobraził sobie Ahsokę, która walczy u jego boku i równie dobrze jak on, posługuje się dwoma mieczami. Był z niej taki dumny! Cieszył się, że jego przyjaciółka trwała długi czas u jego boku. Próbował sobie wyobrazić, że się z nią droczy. Pozamieniał żywe twarze Zygerrian w blaszane łby droidów. To karygodny pomysł, jak najbardziej. Sam nie chciałby być potraktowany jak bezduszna blacha, którą nie nazwałby C-3PO, ale inaczej nie potrafił. Nie potrafił odgonić od siebie myśli, że Ahsoka go potrzebuje, a on po prostu nie da rady jej pomóc...
_________________________________________
Wybaczcie mi! :D

NMBZW!

niedziela, 23 kwietnia 2017

Rozdział 174


~~Obi-Wan Kenobi~~

[Dwudziesty szósty dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth]
    Anakin wyruszył do stolicę tuż nad ranem, kiedy wojska skończyły partyzantkę. Zygerrianie wycofali się do lasu, ale większość z nich zasięgnęła posiłków w statkach. Wycofali się trzy kilometry od wioski. Nieliczni żołnierze Republiki udali się do lasu i tam prowadzili walkę. Obi-Wan wysłał wywiad, który został przeprowadzony przez Twi'lekana tunelami. Tam podłożyli podsłuch. Tu mieli przewagę.
    Kiedy Skywalker dotarł z Aaylą do Lessu przysłał wiadomość, że niestety tam czekała na nich niespodzianka w postaci wojsk zniewalających mieszkańców. Obi-Wan miał ochotę strzelić sobie w twarz. Syndulla uparł się, że poleci za nimi i przy okazji znajdzie wsparcie. Nagle wszystko zdawało się sypać, póki nie przybył Kit Fisto, który ledwo przedarł się przez blokadę. Zygerrianie nie zamierzali kontrolować połączeń lub odcinać ich od Republiki, co Jedi wykorzystali, nie oznaczało to, że nie wywęszyli zasadzki. Dzięki Anakinowi i jego zdolnościom poradzili sobie z oszukaniem tego całego podsłuchu. Kiedy na prywatnych, nie do wychwycenia łączach Anakin poinstruował ich i sam jakoś na odległość pogrzebał w systemach, zaczęli ustalać plan, który natychmiast pozwolił Securze i Skywalkerowi na działanie.
     Kenobi zmartwił się, czy jego towarzyszka misji poradzi sobie bez miecza świetlnego, bo zdawała się być zdruzgotana całą tą sytuacją. Nie dość, że zniewalanie zacznie ogarniać galaktykę na dobre, to jeszcze zaczęto od jej rodzinnej planety. Na pewno da sobie radę z Anakinem, musi. Oboje doświadczyli tego samego i wiedzą, jak się z tym uporać. Ich połączenie sił jest bardzo ważne.
    Zebrali z Kitem 212 Batalion Szturmowy i wyszli na przeciw armii Zygerrii, która zdążyła się zregenerować. Obi-Wan pokładał wiele wiary w swojej wygranej i wygranej Repubuliki, lecz czuł się jakby szedł na ścięcie. Wszyscy pragną wolności, więc na dobrą sprawę i tak rozkręcą się liczne powstania, a Zakon Jedi tak szybko nie odpuści. Mimo iż nie zdążyli odpocząć po walce z droidami, która okazała się intrygą, gdzie każdy miał się po prostu wybić w pień. Co za ironia.
    Chwycili za miecze świetlne, z cylindrów wydobyły się słupy zielonego i niebieskiego światła. Żołnierze unieśli blastery i zaczęła się kolejna potyczka, gdzie padało więcej trupów. Żadnego złomu - same ciała, wspólne mogiły, paleniska. To sprawiało, że Jedi zaczną samych siebie nienawidzić za sprowadzenie na kogoś śmierć. Nie pojedynczą, a masową. W dobrej sprawie, a zarazem okrutnej. By przetrwać, trzeba zabijać, tych, którzy chcą zabić nas samych. a potem nie ma odpoczynku. Budzą koszmary, wyrzuty sumienia z powodu sprowadzenia na kogoś niespokojnej śmierci.
    Wśród walczących nigdzie nie zauważył ich dowódcy.

~~Ahsoka~~

{Motywacja -> Skillet - Out Of Hell}
[Okres bitwy o Ryloth, zaświaty]
    Zaczęła wrzeszczeć. Czuła ogień w każdej części ciała i nerwie. Miała wrażenie, że nie przepływa przez nią krew a okropna lawa. Kazał jej czekać. Czekać na co? Czas ją dusił.
    Miała walczyć by żyć, a wydawało jej się, że to chwila jej usranej śmierci, że ją oszukano i nigdy nie wróci. Że jej wszelkie starania są bez sensu. Czy ktoś ją słyszy? Czy on ją słyszy?! Czy słyszy jak cierpi?
    Czy Anakin ją spróbuje ją ocalić? Czy Anakin wie co się z nią dzieje? Oczywiście, że nie, przecież nie pozwolili jej mówić. Nie pozwolili jej mu mówić, nie pozwoli jej pomóc. Potrafiłby! Z całych sił by jej pomógł. Zrobiłby dla niej wszystko. A ona sobie pozwoliła tak im rządzić jej ciałem. To uwłaczające! Musiała się stąd wydostać za wszelką cenę.
   Poleciała w górę i stanęła w płomieniach. Czuła niewyobrażalny ból, jakby paliła ją własna egzystencja i zero potrzeby dla innych. Płonęła przez Barriss, która kompletnie zawiodła i dała się zwieść na złą stronę. Pochłonęły ją igiełki śmierci. Wraz z zauważeniem sceny, gdzie jej przyjaciółka wstrzykuje sobie to gówno, poczuła się odurzona i w ogóle niedopasowana do jakiejkolwiek grupy... całego społeczeństwa. Jak wyrzutek, który nie myśli trzeźwo, bo nie potrafi. Wszystkie błędy zaczęły na nią wpływać fizycznie, namacalnie.
    Mimo miłości, którą darzyła Anakina, to on ją najbardziej ranił. Jego błędy. Poczuła obwinianie się o czyjąś śmierć. Podwójnie. Czuła, jakby obwiniała się za śmierć autorytetu i własnej matki. Patrzyła na świat oczami wściekłości, nieodpowiedzialności oraz zuchwały. Te cechy wywołały ból w jej prawej ręce. Straciła ją, czuła sam kikut, z którym nie potrafiła żyć. W jej sercu utkwiła wielka miłość, którą zaniedbywała... własnego ucznia? Arogancja i kłamstwo miało stać się jej codzienność, jak i wiele innych doznań Skywalkera.
    Pożar stawał się potężny.
    Ból zabijał ją wściekle i po trochu, a ona chciała umrzeć jak najszybciej.
    Nie wróci.
    Zostawił ją i patrzy.
    Patrzy i czeka na jej nieuchronną śmierć.
    Ile potrwa jej umieranie? Krócej czy dwa razy dłużej niż będzie trwać tak cudowne zjawisko jakim jest życie?
    Gdzie pogubiły się aspekty Mocy, które miały ją ratować jak anioły?
    Nagle zamieniła się w popiół. Została tym, czym się czuła całe życie.
    Jej kruchość rozsypała się na dnie...
_________________________________________
HEEEEJ. Wena wróciła!
DWANAŚCIE KOMENTARZY, KAŻDY OD INNEJ OSOBY, TO WSTAWIĘ ROZDZIAŁ I ONE-SHOTA W SOBOTĘ.

NMBZW!

niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział 173


~~Qui-Gon Jinn~~

[Dwudziesty siódmy dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
    Choć miał znowu wykitować przez tak silną medytację, to podjął się ryzyka. Tym razem, musiał dać sobie radę sam, bez Ahsoki. Nie wiedział czy to lepiej czy gorzej. Gorzej, bo to jej ciało, więc powinna być obecna. Lepiej, bo kompletnie zniknęła, przepadła. Chciał ją odzyskać, chciał oddać jej ciało.
    Czy samobójstwo jest jedynym sposobem, że raz na zawsze odejść z tego świata?
    Miał już dość, śmierć w tamtej chwili była odpowiednia. Nie czuł żalu do Dartha Maula, sprawił, że historia potoczyła się bardzo dobrze. Sprawił, że Obi-Wan stał się taki, jaki powinien, a Qui-Gon sam nie mógłby go nauczyć. Miał tego stuprocentową pewność.
    Usiadł w swoim, a raczej Ahsoki, pokoju. Skrzyżował nogi i spróbował się skoncentrować, ale co chwile mu coś przerywało. Nie potrafił się skupić, każdy odgłos latających maszyn był za ciężki dla jego uszu, co rozpraszało go i denerwowało, zakłócało harmonię w połączeniu z Mocą. Wszystko to skumulowało w jego głowie straszne obrazy cieniu sprawiające okropny ból i wszelkie zagubienie. Poczuł strach zagrażający Jedi, prowadzący do cierpienia.
    Otworzył oczy nie mogąc dalej znieść przerażających rzeczy, które mogłyby mu niewątpliwie zagrażać. Czemu musi przeżywać takie sceny, skoro chce wrócić do... do śmierci. Tak, to była śmierć - śmierć ludzka, cywilna. Po prostu śmierć, którą inni, o małym stężeniu midichlorianów, sobie wyobrażają. Ale czy na pewno ich to czeka? Dlaczego to zobaczył? Nie pamiętał takich obrazów w czasie opuszczenia świata żywych. Czy to pokazuje, że coś stracił, że wróci w taki sposób, umrze w taki sposób po raz kolejny? To zastraszenie, odsunięcie od pomysłu eksperymentów?
    - To, co się dzieje, nie jest ci znane - powiedział. To zdecydowanie głos Ojca, Qui-Gon wszędzie by go poznał.
    - Tylko dlaczego, co? Byłem tam tyle lat, mówiłeś, że dużo wiem, że mam pewną władzę, a teraz mi mówisz, że jestem świadomy niewielu rzeczy? Co tam się dzieje? - brnął Jinn.
    - Próbuje cię stąd wyciągnąć - odparł członek rodziny Mocy.
    - Kto próbuje?
    - To żmudna praca, ale bardzo niebezpieczna. Przede wszystkim dla ciebie - kontynuował.
    - W jakim sensie?
    - Trzymaj się jak najlepszych ścieżek, bo samo pomyślenie innej jest samobójstwem.
    - Chyba słyszałeś co myślałem, skoro mówisz o samobójstwie.
    - Nie w tym stylu. Jeśli się mnie nie posłuchasz, przepadniesz.

~~Yoda~~

   Zakon Jedi był coraz to cięższy do utrzymania. Zielony stworek nie potrafił kontrolować wszystkiego naraz. Jedno z priorytetów to nauczyć początkowych padawanów korzystania z mieczy posiadających kryształy w żaden sposób nie połączonych z właścicielem tejże broni. Zdecydowanie, własny kryształ, to coś swojego, coś co faktycznie do Jedi należy i nie musi się tego wyzbyć. Rycerz korzystający cylindra, w którym nie została umieszczona zdobycz czekająca na niego przez lata, był czymś... czymś normalnym. Cudzą rzeczą, do której podchodziło się rezerwą i szukając kogoś, kto dałby wskazówkę jak się obchodzić, chociaż to jest to samo, co zbudowanie własnego miecza.
    Yoda stał przed uczniami i zastanawiał się nad organizacją wojsk. Nie mógł zaprzeczyć, że odbicie Ilum to jedna spraw, które w tamtym momencie stawiał na najwyższym piedestale. Już raz musiał lecieć na tę śnieżną zaspę i udało mu się wraz z pomocą Padme Amidali, ale tym razem ich przeciwnik jest... niebywale silniejszy. Coś, na co nikt nie był przygotowany, nie dostał żadnej wizji lub nie ostrzegł Jedi czy Republikę. Przede wszystkim: Jedi. To w nich został wymierzony ten cios. Tym razem, bez intrygi... możliwe. Nie... nie "możliwe"! Nie ma intryg i koniec! Nie wyczuwa nic i nie zamierza się kolejny raz pomylić!
    Oparł się o gimerową laską i sapnął dziwnie zmęczony.
  - Mistrzu Yoda, wszystko w porządku? - zapytał Ki-Adi-Mundi wchodząc do sali. Akurat przechodził i zauważył dziwne zachowanie Mistrza.
    - Zawieść nie mogę znowu - odpowiedział. Mundi zorientował się o co chodzi staruszkowi i kiwnął głową na znak, że cała Rada nie zawiedzie tym razem.
    Nie powinna.
    Nie może.
    Nie zrobi tego.
    Nie pozwoli.
________________________________________
Wesołych świąt! <3

NMBZW!

niedziela, 9 kwietnia 2017

Rozdział 172


~~Obi-Wan Kenobi~~

[Dwudziesty piąty dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth]
    - Trzeba będzie się przegrupować, kiedy tylko Kit do nas dołączy - powiedział Obi-Wan chowając się ze swoim byłym padawanem  za wałem - Wy z Aaylą wyruszycie do stolicy, Lessu, a ja zostanę tu z Mistrzem Fisto.
    - Dajesz mi dość poważne zadanie. To do ciebie niepodobne - stwierdził Anakin.
   - Myślę, że lepiej będzie wysłać tam... wiesz... kogoś bardziej doświadczonego - odparł Kenobi. Najłagodniej jak tylko umiał, ale wiedział, że w Skywalkerze aż się zagotowało.
    - Jasne - zgodził się młodszy najłagodniej jak umiał, ale widać, że dopadł go nerwowy skurcz szczęki.
    Anakin wyruszył znowu i odciął jakiemuś zygerrianowi nadgarstek.
    To nie droidy! - skarcił go w duchu Kenobi.
    Pobiegł przed siebie i rzucił Aayli swój miecz, a ona podała mu swoją broń zastępczą. Stwierdzili, że nie mają innego wyjścia jak zabić tych zygerrian z zimną krwią. Na tym polegała ta walka. Zupełnie inna, odmienna, a zarazem ta sama.
    Właściwie, o co tak naprawdę walczyli?
    W wojnach klonów ich celem było pokonanie Separatystów, jako buntowników przeciw rządowi, a im ponoć zależało na nastawieniu mózgów władzy Republiki. W końcu, tak naprawdę chodziło o zemstę, do której dążyli Sithowie po Nowej Wojnie Sithów. Całym tym gównem sterował Palpatine, który pragnął władzy, więc najlepszym sposobem było wybić Jedi i ich popleczników w pień. A tak zwany odwet zygerriański? Obrona planet przed zniewoleniem przez osoby również dążące do hegemonii! Jakby nikt nie mógł być równy i odpuścić sobie te bezsensowne wyścigi. Czemu to wszystkie jest tak skomplikowane? Czemu nikt nie ma wszczepionej tej samej opinii najlepszej dla wszystkich? Albo jakoś to połączyć... Ale nie! Wojna i trupy najlepsze!
    Czy Obi-Wan będzie jednym z nich?
    Czy Obi-Wan będzie jakąkolwiek ofiarą w tym całym konflikcie?
    Czy Obi-Wan będzie musiał za KAŻDYM razem zadawać sobie to pytanie?
    Ile Obi-Wan będzie zmuszany do walki?
    Ile wojen czeka na Obi-Wana?
   Ile jeszcze Obi-Wan będzie oskarżany o wykonywanie zadań, których Jedi nie powinien, bo jest Jedi. Czemu nikt nie rozumie, że prócz dobrych stron, takich jak obranianie Republiki, bo to do niego należy, on widzi złe strony. Pełno złych stron swojego obowiązku.
    Dlaczego?

~~Bail Organa~~

[Dwudziesty siódmy dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Senat Galaktyczny]
   - Jedi i ich przewodnictwo nad WAR to nasza jedyna recepta na zwycięstwo! Inaczej nie wygralibyśmy wojen klonów!- odpowiedział Bail Organa.
   - Senatorze Organa, zaznaczę, że Jedi mimo swoich "napraw", nie zmienili się. Nadal maczają palce w konfliktach wojennych, choć to nie droga pokoju! - brnął dalej inny senator.
   - Senatorowie! Zaznajmy się najpierw ze sprawą i słuchajmy uważnie. Wystarczyło ostatnio posłuchać Kanclerza,  a nie czepiać się o życie uczuciowe Padme Amidali! Palpatine powiedział, jak jest. Jedi prowadzą konflikt, który został wywołany przeciw nim! Przez kogo - zygerrian! Jeśli ktoś nie zna historii, a zwłaszcza nie jest choć trochę zaznajomiony z tak ogólnikowymi, ale udostępnianymi, NAM REPUBLIKANOM, informacji o jakiś bitwach, między innymi o bitwie stoczonej z zygerrią, której stawką było uwolnienie togrutan z Kiros. Nie bezpodstawnie Zygerria się mści i próbuje odbudować coś na styl Imperium Rakatańskiego. Mogę wiedzieć śmiało: Cieszcie się! Cieszcie się, że w ogóle pytają was o zdanie, bo śmiało mogli walczyć sami i zabrać wam WAR. Nie mówię, że są źli, ale WAR również im podlega, wystarczyłaby zgodą Kanclerza, a tak to czekali. Czekają specjalnie i niepewnie walczą o swój byt i o Republikę. Czekają na waszą decyzję, czy pozwolicie Zygerrianom zniewolić siebie i całą galaktykę. Doceńcie to, że jesteście na takich stanowiskach, a nie, że was zrzucono poprzez walkę z Separatystami, którzy chcieli zmienić rządy. Bo to, co się dzieje, jest zasługą waszą, waszego zdania i zdania obywateli, którzy na was głosują! To ich wybór. Weźcie pod uwagę to, co będzie dla dobra galaktyki, a nie dla was. Zastanówcie się!
    Mowa Organy poruszyła wielu i zarazem uciszyła. Był to jeden z niewielu senatorów, który głosił nie tak bardzo kontrowersyjne i burzące wypowiedzi i nie doprowadzał do niezbędnych kłótni. Wielu tu senatorów zeszło na złą drogę. Patrzą na siebie, interesują się kredytami, a wojna klonów to ich tło, które można porównać do kurzu na meblach.
    - Głosujmy - zdecydowała Halle Burtoni. - Na to czy zgadamy się na oddanie WAR i prowadzenie im wojny. Przecież o to nas proszą. Ale... jestem za tym, by przełożyć je na jutro i poczekać na decyzję jednego z przedstawicieli Rady Jedi.
    - A więc zawieszam zebranie - ogłosił Kanclerz.
____________________________________________
8 KOMENTARZY, KAŻDY OD INNEJ, a napiszę do świąt 5 rozdziałów tu i na nowy blog!

NMBZW!

niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 171


~~Ahsoka Tano~~

[Okres bitwy o Ryloth w odwecie zygerriańskim, zaświaty]
    Usłyszała kroki odbijające się echem. Pozostawała w pozycji siedzącej i nadal miała zamknięte oczy. Kiedy nieznana jej postać znajdowała się około metr od niej, natychmiast skoczyła, zrobiła salto i wymierzyła kopniaka w tę osobę. Kiedy wylądowała, zauważyła, że ją znała. Od samego początku. Widziała ją za każdym razem, kiedy patrzyła w lustro.
    Uniosła prawą dłoń, a jej sobowtór zrobił to samo. Powtórzyła ten ruch prawym, a postać znowu skopiowała. Ahsoka użyła Mocy i oby dwie odepchnęły się od siebie, jak dwa magnesy o tych samych biegunach.
    - Kim jesteś?! - krzyknęła.
    Druga ona uśmiechnęła się przyjaźnie.
    - Twoją drugą wersją - odparła spokojnie.
    - Którą? Tą piętnastolatką cieszącą się życiem, mającą o wiele mniej komplikacji? Czy tą, z której próbuję się wydostać? - dopytywała.
    Druga Ahsoka milczała i cały czas wpatrywały się w siebie. Tano miała wrażenie, jakby ta cisza trwała wieczność. Nie mogła dłużej czekać, to było straszne!
    - Odpowiedz mi! - rozkazała dziewczyna.
    - Odpowiem ci - zgodziła się jej "bliźniaczka".
    Znowu zapadła denerwująca cisza, więc dziewczyna ponownie musiała ją pokonać
    - Więc? - zachęciła.
    - Musisz sama wybrać - odpowiedziała. - Jestem tu by ci pokazać z czym walczysz. Z czymś nie do pokonania, bo jest strasznie trudne. Z czymś, co może okazać się silniejsze. Z czymś, co może oznaczać twoją porażkę. Z czymś, czego nie znasz.
    Ahsoka nie odzywała się, ale próbowała wszystko na spokojnie przeanalizować.
    - Czeka cię długa droga - zapewniła.
    - Muszę sama zdecydować kim chcę być, ale nie potrafię sobie uświadomić, kim naprawdę jestem. Wiem w co muszę brnąć, ale trudno mi się określić. Trudno mi stwierdzić, czego od siebie wymagam - przyznała.
   - Masz swoje cele, ale musisz wiedzieć kim jesteś. Inaczej zdobycie ich, to zmarnowana determinacja. Zmarnowana umiejętność. Musisz odnaleźć siebie, by wiedzieć, jak to na ciebie wpłynie. Musisz odnaleźć siebie, by odnaleźć się w przyszłości, nie zgubić. Musisz uwzględnić czyjąś obecność, aby wspomnienia dały ci chwilę. Musisz być nową Ahsoką, która wie, co robi, co chce od życia. Ahsoką, która umie czerpać siłę z tego, co było kiedyś i z tego co ją zepsuło. Musisz wiedzieć, jak to pokonać, bo tylko ty masz prawo do zniszczenia swoich wad, tłumienia ich. Możesz zdecydować, jak to na ciebie wpłynie. Odródź się tak, abyś żyła szczęśliwie.

~~Qui-Gon Jinn~~

[Dwudziesty szósty dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
    Bez Ahsoki była kompletna pustka. Jego głowa stała się zamieszaniem i kumulowała w sobie wiele niepewności. To nie jego ciało, nie wiedział jak postępować. Choć zdawał sobie sprawę, że Ahsoka niewiele mu pomagała, to uczyniła jego misję łatwiejszą. Sterowanie czyimś ciałem, to nie lada wyzwanie, zwłaszcza po trzynastu latach śmierci.
    - Ahsoka! - krzyknłą cienki głos.
   Qui-Gon obrócił się i ujrzał małą togrutankę. Z obserwowań dziewczyny wiedział, że to Ahsla, którą Tano traktowała niczym siostrę. Co miał zrobić, skoro mogłaby wyczuć, że coś jest nie tak? Była bardzo inteligentna.
    - Co ci się stało? Martwiłam się - oznajmiła dziewczynka.
   Jinna zatkało. Sam nawet nie zastanawiał się nad tym, jak wytłumaczyć innym wszystkie informacje na temat paru nocy wstecz.
    - Poczułam się źle medytując - odpowiedział.
   - Kłamiesz - stwierdziła togrutanka. - Nie mogło to być tak poważne. Czemu mi nie powiesz? I co się dzieje z Barriss?! - domagała się odpowiedzi.
    - Nie mam pojęcia co jej jest i nie wiem jak ci to wytłumaczyć - oznajmił.
    - Najlepiej w basicu. Po prostu opisz co się stało - poleciła.
    - Nie mogę - wyznał po dłuższej chwili.
    - Zdecyduj się! Albo nie możesz albo nie umiesz wytłumaczyć!
    - Ashla, nie mogę - powiedział dobitnie.
   Sześciolatkę zatkało. Zorientował się, że nie to chciała usłyszeć i nie zachował się tak, jakby zachowała się właścicielka ciała.
    - Co się z tobą stało? Nie jesteś tą Ahsoką!
__________________________________________
Chyba nie mam na co liczyć, póki nie skończę zaliczać wszystkiego w szkole...

NMBZW!