niedziela, 28 października 2018

Rozdział 221


[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Budynek i dom Jedi stanowił prawdziwą ostoję dla wielu z nich. Szczerze powiedziawszy, żaden nigdy nie powiedział, że nie tęskni za tym domem. Może nie mówił tego konkretnie dla jakieś osoby, ale na pewno przyznawał to sobie w myślach. Nawet Anakin, który uważał za swój dom - określenie swojego szczęścia i ostoi, niekoniecznie budynku - najpierw piaskowe mieszkanie - bo tak gdzie mieszkała jego mama, tam był jego dom - a potem apartament senator Amidali. Domem można nazwać tylko to miejsce, gdzie można czuć się szczęśliwym i kochanym. Bez względu na to, czy Jedi wyzbywali się przywiązania, to właśnie Świątynia stanowiła tę jedną miłość, mimo że nikt nie śmiał się nazywać tej rzeczy po imieniu. Dla nich, prawdziwym węzłem był spokój, oddanie oraz wszechobecna Moc. Bez względu na to, czy ktoś potajemnie - czy teraz już jawnie, bo celibat może nie został zniesiony, ale nie występuje nic takiego, jak łamanie prawa - uważa inny obiekt za swoje miejsce, do którego ZAWSZE może wrócić i ktoś zawsze na niego będzie czekać.
       Wielu Jedi szeptało, niekoniecznie potajemnie, że wątpi w to, iż dzieci Skywalkera będą chciały się przenieść do Świątyni Jedi, gdzie ich miejsce. Przywiązanie do rodzica, które dziecko zdobywa w pierwszych dziesięciu latach swojego życia jest najważniejsze. To one decydują o tym, jakie relacje utworzone zostaną w przyszłości. Rozłąka naprawdę potrafi dać wiele, dlatego też dzieci, otoczone przez Padme i Anakina niezwykłą miłością już nawiązały nierozerwalną więź. Cała ta sytuacja zadziwiała wszystkich, bo dzieci znały swoje przeznaczenie i pomimo tak dużego przywiązania, które przez rozłąkę tylko zacznie rosnąć w siłę, bez żadnych przeszkód dołączyły do Zakonu Jedi.
       Dwuosobowy klan bliźniąt przyciągał niezwykłą uwagę, a ich treningi zawsze obserwowały tłumy. Nigdy nie traktowano ich, jak wyjątek. Ćwiczono ich tak samo, jak resztę. Jedyne, co się różniło to to, że mieli indywidualne ćwiczenia ze swoimi Mistrzami i choć raz w tygodniu ze swoim ojcem. Anakin nigdy nie pchał się do trenowania młodego pokolenia, a nawet jeśli ze swoją padawanką utworzył więź mistrza i padawana, to jedynymi młodzikami, dla których zrobił podobny wyjątek, to jego pociechy. Wielu adeptów pragnęło, aby choć raz przeżyć doświadczenia męczącej sesji z samym Wybrańcem.
       Pomimo pewnej normalności, do której wrócił zakon Jedi, pozostało wszystko to, czego nie można już usunąć - pamięć po wydarzeniach. Straty wynikające z toczonych dwóch wojen, zmiana kodeksu pod względem łagodnego traktowania miłości i związków, nowe program ćwiczeń ze względu na brak możliwości przewidzenia, kiedy dany konflikt się skończy. Poza tym, wszystko to, co się dzieje w życiu każdego, nawet w tle, ma wpływ na to, jacy się stajemy. Dlatego też, Świątynia Jedi zmienia się wraz z tym, jak zmieniają się Jedi i ich światopogląd. A pomimo tego, nadal wszyscy są sobie wzajemnie oddani i próbują uporać się ze wszystkim, co ich spotyka na drodze żywota.
       Niektórzy kryją się ze swoimi zmianami, inni wywlekają je na zewnątrz, a reszta nie potrafi się ukryć i nie ma pojęcia czego chce od Mocy, co by ją uszczęśliwiło. Do trzeciej kategorii zaliczała się Ahsoka Tano, która sama w sobie potrafiła przyznać, że nie potrzebowała przyjaciół, bo to nic nie da. Skoro ona nie potrafiła sama się uporać ze swoimi problemami, to jak inni mogą jej pomóc? Jedynie, czego pragnęła to pewnej ucieczki, do bezpiecznego świata... zatracić się w kimś, w miłości z kimś. Zostawiła jedną osobę, lata temu, a mogła śmiało się związać i prawdopodobnie już wcześniej wydostać się z własnego więzienia utworzonego przez zupełnie zrujnowaną psychikę. Ale czy ma po prostu wpaść w jego ramiona? Jak gdyby nigdy nic? Czy wytłumaczenie tego wszystkiego utworzy jej ponownie drogę do jego serca? Ma idealną szansę, wrócił na Coruscant.
       Z miłością jest tak, że to największa zmora, jaka może nas spotkać. Szczęście - cierpienie. Ucieczka - zguba. Bezpieczeństwo - zagrożenie. Raj - więzienie. Nie ma niczego innego, co mogłoby mieć tyle samo mocnych, jak i złych stron. Żadne inne zjawisko, nie uzupełnia się tak, jak to. Nie istnieje żadne uczucie, które z dnia na dzień coraz bardziej raniłoby nas w równym stopniu co uszczęśliwiało. Zaryzykowanie jest warte? Nie.
       Znaczy tak...
       Nie?
      Znaczy... nie wiem. Problem w tym, że to uczucie może nas oraz nam zepsuć życie. To, co nas zmienia, to inni. I każdego, bez względu na to, czy go lubimy czy nienawidzimy - niestety kochamy, bo miłość jest wszędzie obecna. Dlatego Jedi i ich cały Zakon nie potrafi się odnaleźć. Zakon tworzą osoby żyjące i świadome, że niekiedy jeden krok, bardzo często z powodu miłości, może zaważyć tragicznie o czyimś losie.
____________________________________
Ruszam z masowym tworzeniem one-shotów i powrotem na Anidalę -  konkretnym!
Proszę o komentarze, czy się cieszycie!

NMBZW!

niedziela, 21 października 2018

Rozdział 220


~~Anakin Skywalker~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Wprawdzie, kwit jego życia trwał podczas wojen klonów. Teraz zastanawiał się, co było lepsze - ciągła walka z droidami, czy ten obiecany wcześniej względny spokój po zakończeniu wojny. Ile trwał? Parę godzin? Czuł się wtedy po prostu dziwnie. W takiej samej sytuacji znalazł się, gdy wygrał wyścig Boonta Eve Classic - coś mu podpowiadało, że nic już nie będzie po staremu, ale nigdy nie spodziewał się, że zostanie uwolniony. Miał nawet obawę, że Watto ich sprzeda, w końcu nie wierzył w jego wygraną. Spodziewał się, że straci ogromną sumę, co zostało potwierdzone, kiedy szukał matki. Inaczej by się nie zgodził, niewolnicy i ich ilość podnosiła statut.
       Wybuch wojen klonów nie był jakoś drastyczny i wcale zbyt wiele nie zmienił - Anakin zawsze twierdził, że życie Jedi jest bardzo ekscytujące; pełne przygód, misji na przeróżne planety. Aha, no na pewno. Z jednej strony, mały chłopiec zdawał sobie sprawy, że czeka go trening, ale za długo to trwało. Nie ukrywał, że po prostu się zawiódł, lecz jego czekanie przyniosło efekty. Szczerze powiedziawszy, jego pragnienia zaspokoiła wojna niż cichy trening. To, ile się tam nauczył, jak wiele się dowiedział... sam teoretyczny trening w porównaniu z tym, to nic. I choć przyznanie się do tego przed świadkami, to rzecz absurdalna, on w głębi duszy zawdzięczał wojnie klonom najlepsze lata swojego życia.
       Tej nocy przyśnił mu się zwyczajny sen.
       Nie.
     Jedi nie miewają takich snów. Wszystko ma swój sen i może zniszczyć czyjeś życie, jeśli jak najszybciej nie odkryje się jego znaczenia. Problem w tym, że Anakin nie miał bladego pojęcia co mógł zwiastować Palpatine ubrany w czarną szatę i stojący na mównicy w środku senatu. Nie mówił nic. Ten sen był krótkim urywkiem, jakby ktoś wyciął z życia pewną scenę. Dla niego trwało to chwilę, tak naprawdę pojawił się w jego umyśle na całego jego dziewięć godzin snu. Czy to mówiło, że Republikę zagładę? Albo oznaczało, że jego próby obalenia Republiki, to w jakimś stopniu jedyny spokój życia Skywalkera? A może... ponowne spotkanie? Odżył? Czy może Anakin... nie. To niemożliwe. Czemu po przez Palaptine'a Moc podsuwałaby informacje, że to koniec?
       To nie koniec.
       Obudził się zdziwiony, ale nie zalany potem, a powinien, jeżeli miałby to być pewien koszmar. On się tak nie czuł. Wydawało mu się, że po prostu zasmakował zwykłego snu, po raz pierwszy w życiu. W końcu nosił miano Wybrańca, jakiś wyjątek? Lub największa zgroza... ale na pewno nie czekała go śmierć! Zdecydowanie przesadzał.
       - W porządku? - zapytała Padme. - Od paru minut leżysz i nic nie mówisz.
       - Myślę - przyznał.
       - Nad czym?
      - Nad całym moim życiem. Jak przebiegało. Codziennie o nim rozmyślam i nadal nie dostałem odpowiedzi na swoje pytania - wyznał.
       - Czego próbujesz dowieść? - zdziwiła się.
       Zastanowił się chwilę nad tym, czy lepiej żeby poznała prawdę czy po prostu milczeć. Nie miał przed nią tajemnic, to ona go zawsze rozumiała, niekoniecznie potrafiła pomóc - to jasne, każdy ma swoje problemy, ale zawsze wysłuchiwała, wspierała i kochała go bez względu na wszystko.
       - Czy kiedykolwiek byłem spełniony. - Wybrał prawdę. Rzadko kiedy okazywał strach, po prostu mu niewolno i został nauczony, aby jak najszybciej go tłumić oraz zakryć innymi uczuciami, jak odwaga w idealnym stopniu, który nie doprowadzi go do zguby.
       - Nikt, kto trafił w wir tła codziennego życia, nie znajdzie odpowiedzi. Nie, kiedy wojna zaczyna się zaraz, gdy poprzednia dopiero co się skończyła. Nie odnajdziesz spokoju aż do końca tego konfliktu - stwierdziła.
       - Dlatego musimy wykonać tę misję. To jeden z tych ważniejszych kroków do końca.
       - Anankin... podczas wojen klonów byliśmy tak blisko schwytania Grievousa czy Dooku, a nadal nam się wymykał. Nie możemy nic zakładać, jeśli znowu Republice zacznie przeciekać przez palce każda dobra okazja. Nie żebym wątpiła, ale ciągłe powtarzanie, że to ważny cel, to nie wszystko.
       - Jestem tego świadomy - uspokoił ją mąż. Tylko że świadomość to jeszcze nie wszystko. Najpierw naprawdę trzeba dokonać rzeczy, które wszyscy od nich oczekiwali. Problem w tym, że nikt nie miał takich umiejętności by dowiedzieć się, co dokładnie, krok po kroku, sekunda po sekundzie, wydarzy się na danej misji. Wizje Mocy to nie wszystko. Anakin dziwił się jak mógł tak bardzo wierzyć w niezwykłość Jedi. Nie różnili się niczym od zwykłych istniejących istot. Po prostu mieli pewne umiejętności, dzięki którym mogli między innymi posługiwać się mieczem świetlnym i wyczuwać coś, czego inni nie potrafili. Ale czy to faktycznie czyni ich wszechmogącymi? Co tak naprawdę im to daje? Żyli w zamknięciu, odosobnieniu od innych i używali tego tylko w swoim kręgu.
       Prawda była taka, że stali ramię w ramię z resztą armii Republiki, byli takim samym mięsem armatnim. Udowodnili to na Arenie Petranaki podczas pierwszej bitwy w historii wojen klonów. Gdy przybyła armia klonów, droidy skupiały większą uwagę na żołnierzy w białych pancerzach, a wcześniej, z dwustu Jedi, przeżyła tylko garstka. W czym pomogła im Moc? Wszystko tyczyło się ilości, a miecz świetlnym, z którym mają jakieś połączenie, niewiele zdziała, nawet jeżeli statystyki wynosiły, iż na jednego Jedi przypadało tysiąc droidów bojowych separatystów.
       Jak dużą przeszkodą dla nich będą stanowić drzewa i roślinność planety Endor?
____________________________________
Heloł!
Kto ma już trzy jedynki?! To ja! Ale poprawię!

NMBZW!

niedziela, 14 października 2018

Rozdział 219



~~Ahsoka Tano~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, miesiąc przed misją na Endor, Coruscant, Świątynia Jedi]
      Nie mogła się nadziwić, jak dzieci Skywalker mogą uwielbiać te szary ściany w swoich świątynnych pokojach. Ahsoka szczerze powiedziawszy wolałaby te błękitne w apartamencie Amidali. Jak dla niej zmiana otoczenia lepiej wpływała na medytacje, ale nie mogła dyskutować z zasadami Jedi. Szare ściany były symbolem pustki, dokładniej - braku własności materialnej. Nie bez przyczyny obrońcy Republiki przyjęli celibat oraz wyrzeczenie się wszystkiego tylko i wyłącznie dlatego, żeby skupić się na spokoju. Nic tak niepokoiło, jak zamartwianie się o kogoś lub coś. Trzeba przyznać - istniał tego sens. Ahsoka nie zaprzeczała, że gdy zdarzało jej się obserwować cywilów, jej życie zdecydowanie wydawało się prostsze, mniej skomplikowane i pełne dobrych idei związanych z obroną i walą za tych, którzy tego nie potrafią.
       - Ciociu, a po co ci te figurki? - zapytała Leia. Ahsoka powiodła wzrokiem w kąt pokoju.
      - Nie moje. Barriss. Mirialanie mieli swoje zasady. Pozwolili mi to zatrzymać po jej śmierci - wytłumaczyła togrutanka.
       - Jak zginęła? - zaciekawiła się dziewczynka.
      - Opowiem ci, jak będziesz większa - obiecała padawanka. Szczerze powiedziawszy, nie powie jej wszystkiego. Oszczędzi jej swoje wewnętrzne walki z trójcą Mocy, Qui-Gona. To zbyt skomplikowana i osobista sprawa. Poza tym, żeby wszystko zostało zrozumiane, należałoby się cofnąć do misji na Mortis, a to zbyt dużo. Problem w tym, że Ahsoka nadal miała pewien żal do swojego mentora. Równie dobrze mogłaby tam zginąć zabita przez syna, a tak t o do tej pory przeszłość trzymała ją na smyczy.
       To tajemnica, której nie wyznałaby nawet swojej najlepszej przyjaciółce.
       - Nie mam pojęcia czym cię zająć - poddała się Ahsoka. - Zawsze miałaś czym się bawić. Jedi są zazwyczaj przyzwyczajeni do tego, że kompletnie nic nie robią w momentach, gdzie nie muszą medytować, uczyć się czy trenować.
       - Opowiedz jakąś historię - poprosiła Leia.
       - Jesteś za młoda na te, które mam w zanadrzu - przyznała starsza.
       - Mam pięć lat - zauważyła dziewczynka.
       - A ja dwadzieścia dwa i w tym wieku wolałabym nie słyszeć co w życiu mnie spotkało.
       Bo taka była prawda. Tak wiele ją spotkało, że kiedy to minęło, to nie miała pojęcia po co i dla kogo żyje. Czasem o wiele lepiej jest być zapracowanym, niż wieść sielankę. Tak się dzieje, kiedy nie ma się przy sobie kogoś, kogo się kocha.
       Lux, gdzie jesteś?

~~Anakin Skywalker~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, czas obecny, Coruscant, Świątynia Jedi]
      - A jakieś konkretniejsze informacje? - zapytał Anakin.
     Mace Windu zatrzymał swój wzrok na Wybrańcu. Po prostu na niego patrzył, bez żadnych emocji. Anakin był mu wdzięczny. Lubił niespodzianki, więc nie domyślił się co go po chwili spotka.
      - Te nie są dla ciebie wystarczająco kompletne? - zdziwił się korun.
      - Nikt mi nie powie, że tylko tylko klonom uda się zdobyć. Dajcie spokój, Separatyści czasem mieli o wiele lepsze zabezpieczenia i dostawaliśmy kompletne dane: przejścia, kody. Co Zygerria ma lepszego po środku lasu? - sprostował Skywalker. - Przecież wydałem im jasne rozkazy.
       Yoda spojrzał zmartwiony na Windu.
       - Wykryli ich, kiedy je wykonywali. Nie dostaniemy innych danych. Błąd taktyczny. Zdarza się.
       Anakin przez chwile nie okazywał żadnych emocji. Padme bała się wielkiego wybuchu, ale odczekała. Jej mąż w końcu się ruszył - zrobił krok w tył odchodząc od konsolety. Czy ktoś równie drastycznie przyjmował swoje błędy taktyczne? Wiedział, jaka jest stawka, ale mimo wszystko... miał gdzieś nadzieję, że im się uda, że jego wiara w swoich żołnierzy jest uzasadniona. Mieli na niego czekać na planecie, żeby przetransportowano ich na najbliższy krążownik.
       Ponownie poddał się swojej pewności siebie. Nigdy nie twierdził, że Rada Jedi w ogóle nie miała racji. Gdzieś głęboko przyznawał im rację, był zbyt porywczy. Myślał, że w ciągu tych dwóch latach roli ojca, czegoś się nauczył, a wydawałoby się jakby z dnia na dzień robiło się coraz to gorzej. Co chwila nowe problemy i zawodzenie siebie samego.
       - Nam się uda - zapewniła Amidala.
       - To im życia nie zwróci - zauważył.
      - Ale na pewno nie pójdzie na marne. Anakin, masz za sobą łącznie pięć lat wojny, to nie jest pierwszy raz. Nie mówię, że masz się tym nie przejmować, ale oboje wiemy, że takie są realia i zdarzają się różne sytuacje nie do odkręcenia.
       - Problem w tym, że mój błąd może kosztować również resztę. Nie tylko ich życie może zostać poświęcone.
       - Oboje wiemy, że to nie pierwsza krytyczna sytuacja, z którą przyjdzie się nam zmierzyć.
       - A ich ostatnia.
________________________________________
ŻE CO
ŻE JAK KRÓTKI TO NIE MA BYĆ KOMENTARZY?
Nie dobijać mnie, plz XD
Wgl, miałam dwa tygodnie temu chyba wstrząs mózgu i co parę dni mam problemy, typu ból głowy, słabe ciśnienie...
Komentujcie, bo ja pracuję. Mam już 242 rozdział mam w 70% ukończony.

NMBZW!

niedziela, 7 października 2018

Rozdział 218


~~Zygerria~~

[Endor]
       - Wytropić mi te zakichane futrzaki, natychmiast! - nakazał Kabar. Był wściekły. Ewoki rozgromiły jego maszyny zwykłymi kamieniami. Co najlepsze, ukamienowali żołnierzy wywiadu, których Kabar wysłał. To jakiś chory żart. Przecież te małe futrzane dziwadła nie mogły go od tak pokonać! Na początku Kabarowi wydawało się to naprawdę proste, przecież te małe stworki nic nie mogły mu zrobić, a tu okazuje się, że bawią się w partyzantkę, w dodatku darami od natury. Z zwykłymi, drewnianymi dzidami ganiali dwóch agentów, a ci kretyni jeszcze uciekali w popłochu. Zastanawiał się, czy to jego wojsko jest tak niekompetentne, czy to te pasożyty wbrew pozorom są nad wyraz inteligentne.
       Podrapał się paznokciem w brodę. Z jednej strony, jego poza była bardzo luźna - siedział zgarbiony, jedna ręka z opierała się na podłokietniku, a dłonią pocierał swą brodę. Jego prawa dłoń luźno zwisała, a łokciem znajdowała się na jego kolanie. Z drugiej strony, wódz strasznie się denerwował, ale nauczył się pokazywać tylko skrawek swoich uczuć. Jeśli mógł sobie na to pozwolić. To zależało od towarzystwa, w którym się znajdował lub jaki akurat mój humor mu dopisywał.
       - Powiem ostatni raz. - Postanowił. - Lepiej mnie słuchajcie, matoły. Nie minie wiele czasu, zanim Republika nas tu wyśledzi i pomoże tym małym zwierzynom. Więc, albo się postaracie ich unieruchomić, abyśmy zyskali z tej planety jak najwięcej, albo pójdziecie na pożarcie za uniemożliwienie nam uruchomienia bazy. Ja nie mam zamiaru obrywać za waszą niesubordynacje! Rozumiecie?!
       Wszyscy zebrani pokiwali twierdząco głową.
      - Wątpię - odparł. - Mówiliście tak wiele razy wcześniej, a i tak robicie po swojemu. Banda bezmózgowców! - wrzasnął.
       Musiał opracować coraz więcej planów. Kto wie ile mają tu wiosek. Mogła to być leśna odmiana Coruscant, a on nie miał zbyt wiele czasu na wytropienie osad. Musiał zasilić bazę już teraz. To jeden z lepszych miejsc w galaktyce. Zygerrianie budowali sieć, więc potrzebowali mało zaludnionej, wręcz nie do wykrycia, planety, która połączyłaby to wszystko w całość. Stamtąd można skupić swoje siły w drodze na Coruscant. Stolica Republiki zostałaby wręcz otoczona, a ich posiłki napotykałyby opór na każdej możliwej drodze, co spowodowałoby, że przeciwnicy Zygerrian ponieśliby klęskę w tym konflikcie.
      - Doceńcie moje poświęcenie. Daję wam ostatnią szanse, którą najprawdopodobniej schrzanicie. Jesteście nieudacznikami. Nawet klony mają więcej rozumu od was! - Wyznał. Niestety, po raz kolejny ich oszukał. Problem w tym, że żołnierze Zygerrii żyli w przeświadczeniu, że klony są zaprogramowane niczym droidy. Nic bardziej mylnego. Od zawsze żołnierze Republiki mieli jakąś swoją własną wolę, pomimo że nikt im nie pozwalał na inne życie, bo zostali stworzeni do śmierci za ich Republikę. Nawet gdy fizycznie wyglądali i czuli się na trzydzieści lat, nadal byli tak samo sprawni jako podczas wojen klonów. Właśnie dlatego dowódcy armii Zygerrian okłamywali tak swoją piechotę - żeby nie bali się, że mogą przegrać. Łatwiej zniszczyć droida i jego myślenie niż żywą, choćby pozornie, wolną osobę.
       - N-nie zawie-edziemy - odezwał się jeden z upokorzonych.
       - Czyżby? - zapytał szyderczo Kabar. Naprawdę nie miał nadziei na jakąkolwiek poprawę z ich strony. Jeżeli się nie zmienią, Republika nadal będzie istnieć. Zygerria ma się stać potęgą, która budzi postrach wśród wszystkich. W wizji Zygerrian nie było miejsca na Republikę i ich zwierzątka obronne Jedi.
       Już w krótce, wszystko się zmieni.
_______________________________________
Krótki, bo krótki. No sorrka. Ale! Za tydzień się to zmieni, nie mam pojęcia co mi się dzieje, w piątek i wczoraj napisałam jednego wieczoru po dwa rozdziały, dziś zaczęłam kolejny. Wena jak na razie dopisuje, więc pewnie powiecie "DAWAJ ONE-SHOTA". Wiem, że lubicie, ale nie zmuszę się, żeby pisać coś, na co nie mam weny. Mam parę zaczętych, ale mam też szkołę, więc skoro ten blog jest ważniejszy, to poświęcam mu najwięcej uwagi.

NMBZW!