środa, 27 lutego 2019

Rozdział 245


       Znacie tą nagłą zmianę w życiu?
       Kiedy wszystko się wam wali?
       Nie widzicie nadziei?
     Na pewno każdy ją ma i to przejdzie. Niewidoczność nadziei? Nic straconego. To próba by poradzić sobie bez perspektyw, żyć tu i teraz oraz podejmować decyzje na żywca godząc się z konsekwencjami tego.
       Znacie pojęcie słowa paradoks?
       Tak też myślałam.
      Często powodem do załamania jest zebranie wszystkich problemów ostatniego czasu, stresu i codziennych wymagań, które sami sobie stawiamy. W końcu wybuchamy. W środku. I to nie jest głośna detonacja, to cicha... jakby śmierć we śnie. Smutek was pochłania i ucisza. Nie możecie zobaczyć czy będzie lepiej, czy gorzej. Jesteście zdani sami na siebie, w teraźniejszości. Bo wasze dawne ja umarło. Nigdy nie wróci. Będziecie podobni, ale zupełnie inni.
       To tak, jakby przywrócić dawne czasy w społeczeństwie i narodzie.
       Odbudujecie państwo po wojnie. Ale nigdy nie wróci to co było.
       Podobne, nie? Kto by się spodziewał!
       Czasy się zmieniają, ale żeby cokolwiek zmienić, jest potrzebna chwila.
      Taka durnota wpędzająca w depresję, ma swoje plusy i minusy. Jak wszystko. We wszystkim trzeba być obiektywnym, bo tylko tak możemy poprawić samych siebie. Świata nie zmienimy.
       Najgorsze jest to, że takie głupie rzeczy łamią nas doszczętnie, niszczą. Ale są jak szczepionka - chronią nas przed największym złem. Szkolą, aby w tych NAPRAWDĘ krytycznych sytuacjach się nie łamać, zachować zimną krew i po prostu to przetrwać. Robić swoje na tle problemów. Bo tylko tak damy radę wyjść z nich ze zdrowym umysłem.
       Są też momenty, w których musicie coś zakończyć. Bo tak musi być, bo inaczej nie zrobicie kroku w przód, bo nie rozwiniecie się. Rozedrze wam to serce, ale to przyjemny ból, usatysfakcjonuje i utwierdzi was w przekonaniu, że to dobra decyzja.
       Bo to jest dobra decyzja.
       I choć przyniesie waszemu życiu pewien mrok, bezczynność, to znajdziecie nowe powody, żeby cieszyć się z życia i zapełnić pustkę... a raczej, zrobić nowe miejsce dla czegoś, co pozwoli wam nie myśleć o tym pustym miejscu, które ktoś lub coś zajmowało.
       Jedi muszą się z tym zmierzyć.
       Choć to z pozoru nic takiego, nic nieznaczącego, to wywoła burze w szeregach.
       Zjawisko to sprawi, że dawny Zakon wróci, idee, ale niekoniecznie ten sam co kiedyś.
       Przynajmniej takie są prognozy.
       Ale wiążą się z tym decyzje pojedyncze, każdej z postaci...

~~Ahsoka Tano~~

[252 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       - Lux, ja już nie mogę. Wybacz - łkała Ahsoka. Z jej oczu nie poleciała żadna łza. Musiała to zrobić, ale ceniła radość, którą wprowadził w jej życie ich uczuciem. Nie żałowała, ale życie wymaga podjęciu pewnych kroków, dla dobra innych i dla dobra sprawy.
       - Przecież damy radę. To da się połączyć... - upierał się Bonteri.
       - Nie da, muszę zostać z tym sama. Tylko cię zranię swoim stanem. Nie chcę przerwy, nie chcę obiecywać czegoś, czego nie jestem w stanie obiecać.
       - Ranisz mnie teraz swoją postawą.
     - Każdy z nas ma swoje obowiązku. W związku z zaistniałą sytuacją, nie mogę tego kontynuować. Zakon mnie potrzebuje. Wróci to, co było kiedyś, ale żeby tak się stało, ja muszę zrezygnować z ciebie. Muszę wesprzeć osoby...
       - Znowu będziesz wrakiem! Zamkniesz się w sobie. Dopiero co się odnalazłaś!
     - I właśnie dlatego, że cię kocham, to zadziałało. Osoba, która mnie kocha, sprawiła, że naprawdę wróciłam. Jestem ci wdzięczna. Ale musisz to zrozumieć. Skontaktuje się z tobą, obiecuję. Ale nie mogę ich zostawić. Ty też byś wybrał senat przy tak ważnym obrocie spraw. Wiem, że mnie rozumiesz i wiem, że nie twierdzisz, że cię wykorzystałam i odchodzę od tak.
       Lux przez dłuższą chwilę milczał aż w końcu westchnął.
      - Nie mógłbym cię oskarżyć o taką rzecz. Zawsze przy mnie byłaś, kiedy cię potrzebowałem. Odchodziłaś, gdy o to prosiłem. Teraz jestem winien ci przysługę. Ale miej ze mną kontakt. Jakikolwiek. Tyle lat bez ciebie żyłem i cierpiałem. Nie chcę tego.
       - Będę przy tobie. Zawsze, ale nie mogę dłużej...
_____________________________________________
Hejka, naklejka! Dość ważny dla mnie post, a raczej pierwsza część, bo trochę wyjaśnia moją osobę.

NMBW!

środa, 20 lutego 2019

Rozdział 244


~~Leia Amidala Skywalker~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Nie mieli innego wyjścia, zostali skazani na takie życie, choć i mogli dziękować Mocy za lepsze życie, bo cały czas mogli spotykać się ze swoimi rodzicami, stały kontakt, nocowania w domu, wyznawanie miłości i opieka. Ktoś mógłby powiedzieć, że są zbyt przywiązane, ale wiedzieli jakie mają obowiązki i co musieli robić rodzice. Czy Leia i Luke tęsknili za nimi, gdy ci znajdowali się na misji? Bardzo, ale tak już było i nie mogli tego zmienić. Gdyby tworzyli normalną rodzinę, to ojciec wraz z matką chodzili by do pracy za marne pieniądze, a bliźnięta do szkoły.
       Ale praca nie budziła tak wielkiego ryzyka, jak walka na froncie za Republikę oraz idee, w które się wierzyło i chciało obronić.
     Leia i Luke od zawsze mieli wpojone na czym polega śmierć i wiedzieli na co piszą się ich rodzice działając w sprawie Republiki. Ponadto, rodzeństwo żyło w przekonaniu, że nigdy nie poznają ojca, ze względu na plan Zygerrii.
       - Ahsoka mnie unika - poskarżył się Luke.
       - Ma swoje sprawy, przecież nie może się nami wiecznie opiekować - zauważyła dziewczynka.
       Z drugiej strony, jej brat miał rację. Z Tano, działo się coś dziwnego tego dnia. Przeszła obok nich i nawet nie raczyła się przywitać, jakby ich chciała zauważyć lub żyła w zupełnie innym świecie. Ahsoka zawsze była skłonna do rozmowy z nimi i każdą jedną chwilę wykorzystywała, aby zagadnąć oraz poradzić cokolwiek. Fakt, zdarzyło jej się znikać, lecz tego dnia cały czas znajdowała się w Świątyni.
       Czyżby chodziło o zamach z poprzedniej nocy?
      Nie miała żadnej podstawy by się zamartwiać czy czuć się winną. Przecież nikt nie miał na to wpływu i nikt tego nie przewidział, nawet sama Rada, więc czemu miałaby się oskarżać o narażenie życia bliźniąt? Mimo tak młodego wieku miały świadomość, że ani tata ani mama nie będą jej z tego rozliczać, ani chować urazy. Padawanka starała się jak tylko mogła, stawała na rzęsach, aby wszystko szło zgodnie z danym planem i chroniła wszystkich w około. Mimo rozkazu - zawsze z własnej woli. Za każdym razem gdzieś tam w niej kryła się ochocza pomoc, a nawet próby wyręczania innych, aby nie musieli się przemęczać.
       Przykładna Jedi.
       Niezwykła osoba.
       Synonim do słowa empatia.
       Taka była Ahsoka.
       Leia nie widziała lepszego stanowiska na miejsce jej najbliższej cioci. Z drugiej strony żałowała, że Ahsoka nie została Rycerzem Jedi. Młoda Amidala pragnęła takiej mistrzyni jaką jest Ahsoka. Luminara nie jest zła, jak można by tak twierdzić? Potężna Mistrzyni, bardzo cierpliwa i zdecydowana, ale Leia w głębi duszy czuła się winna, że mirialanka musiała naginać zasady swojej rasy przestrzeganą od wieków. Unduli to tradycjonalistka, przywiązana do starych obyczajów na tle spokoju, bo Jedi nie brali udziału w żadnych konfliktów. Nie popierała wojen, zawsze wybierała spokój i racjonalne decyzje.
       Cudowna mentorka.
       Ale córka wybrańca zawsze wyczuwała dziwną niechęć. Znaczy... niechęć to zbyt mocne słowo, ale pewien żal i tęsknotę. Ahsoka mówiła Lei o Barriss Offee, przykładna padawanka, idealnie dobrana do Luminary, a mała Amidala? Miała charakterek po ojcu i niestety zbyt zakorzenione przywiązanie do członków rodziny, więc czuła się dość niewygodnie, zwłaszcza, że Luminara traktowała ją na dystans, bo Leia nie spełniała pewnych kryteriów.
       Mimo wszystko, wiedziała, że Unduli chce dla Lei jak najlepiej.
       - Może ma gorszy dzień? - powiedziała bratu.
       - Ten dzień jest dziwny. Leniwy.
       Miał rację.
       Nie czuli, że żyli. Tak, jakby po prostu trwali.
       Egzystencja.
       Wszystko to zmieniło się o zachodzie słońca.
       Przeszywający ból.
       Roztargane wszystkie umysły.
       Pustka.
       Wszechobecny krzyk wszystkich Jedi stacjonujących w świątyni.
       Wybuch emocji.
       Rozdarta psychika.
       Nicość.
       Zagubienie.
       Płacz.
       Zło.
       Ciemność.
       Pustka.
       Czy równowaga Mocy została zachwiana?
________________________________________
Hejka, naklejka! Praca wre, ale się nie poddaję!

NMBZW!

środa, 13 lutego 2019

Rozdział 243


~~Yoda~~

[ 250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Już dawno nauczył się rozmawiać z Qui-Gonem, ale niekoniecznie przywoływać go. Problem w tym, że wiedział, iż Qui-Gon pojawiał się wtedy, kiedy miał na to ochotę. Mimo wszystko, mały Mistrz nie ukrywał zmartwień przed samym sobą i uważał, że Jinn powinien się do niego zwrócić już dawno temu.
       A mimo to milczał.
       Od dwóch lat.
       Nie przekazywał mu jawnych informacji, które mogłyby się przydać Zakonowi. Poza naukami wsłuchania w żywą Moc, Yoda zbyt wiele nie wiedział. A nie lubił tego, uchodził w końcu za osobę pełną dobrych rad, ale jak miał ich udzielać, skoro jego wiedza w ostatnich latach stała się tak uboga? To nie tak, że ze starości pozapominał, po prostu tak wiele się działo, a nikt mu nie chciał niczego mówić. Miał wgląd na rzeczy, o których inni Jedi nie mieli pojęcia, a teraz otaczała go tajemnica nawet tej drugiej strefy.
       Przeżył kryzys zakonu, wiec przeżywa w końcu swój.
       Odrębny.
      Kryzys Zakonu jest jego własną porażką, ale jego kryzys nie jest porażką Zakonu. Jeden Jedi swoim lekkim upadkiem, w wojnie z samym sobą, bez ingerencji ciemnej strony Mocy nie zmieni losów całego populacji osób wrażliwych na Moc. Yoda to nie Sith, nie powybijał Jedi, nie spalił Świątyni, nie dopuścił się masowego morderstwa bezbronnych istot. To szanowany Jedi zasługujący na swoją obecną posadę. We wszystkich osobach są wątpliwości, czasem poważniejsze, czasem lżejszego kalibru.
       Do drugiej grupy zaliczał swoje zmartwienia.
       Powód?
     Można by powiedzieć, że jego niewiedza może sprowadzić coś dużo gorszego niż nieudany zamach. Ale on był pewny, że nic się nie stanie. Po prostu wiedział i już, czuł nieraz dobitne zło, a to, że w paru rzeczach nie pozostał poinformowany, jeszcze go nie zwiastowało. Qui-Gon Jinn ma swoje argumenty na to, aby się nie odzywać. Między innymi: sprawa Ahsoki. Yoda nie miał pojęcia co się wydarzyło z młodą padawanką, ale wiedział jedno - ma to coś wspólnego z Qui-Gonem i rozumie, jeśli są kwestie, o których nie można powiedzieć, ale to dobrze?
       Co jeśli ta wiedza mogłaby się przydać?
       Co jeśli to, co się działo, mogłoby mieć poważniejsze konsekwencje?
       A jeśli się odrodzi za niedługo?
       Czy to kwestia Ahsoki?
       Co Tano skrywała?
       Czy dziewczyna może sprowadzić niebezpieczeństwo?

       Yoda udał się na stołówkę świątynną, aby spożyć choć trochę potrawki. Wiedział, że nie może się głodzić, pomimo coraz większego apetytu ze względu na lata, aczkolwiek tego dnia naprawdę nie miał ochoty jeść, a po ilości osób obecnych na obiedzie, wiedział, że nie tylko on nie czuje się na siłach. Zastanawiał się czy to nie jakaś epidemia. Jedi zazwyczaj byli odporni na różne choroby przewlekłe, a gdyby nawet coś złapali, to w salach uzdrawiania chwila moment i ponownie są w pełni zdrowia.
       Niektórzy Jedi się kompletnie nie znali, nie wiedzieli nawet o istnieniu danej osoby, a Yoda znał wszystkich. Nie przewlekle, lecz bardzo dobrze, wręcz na wylot. Wiekowy Mistrz zawsze był punktem wyjścia ich wszystkich, to do niego każdy się zwracał i otrzymywał pomoc, o którą tak zabiegał.
      - Front stoi w miejscu, nie poszerza się - szeptał jeden z generałów walczących w odwecie zygerriańskim. Wielu Jedi zrezygnowało z walki w tym konflikcie, pomimo tego, że to właśnie Zakon był wrogiem Zygerrian, a nie cała Republika.
       - Pomniejszać musimy go - wtrącił Yoda. - Obi-Wan Kenobi by zniszczyć bazę osi, na Endor wyruszył. Wraz z nią, poszerzeniu frontu zapobiegniemy.
       - Tak, ale jeśli zaatakują Coruscant...
       - Zamach, ostatnim wyskokiem był. Drugi raz nie nastąpi - oświadczył dobitnie Wielki Mistrz Zakonu.
       - Dlaczego zdecydowali się na tak zuchwały atak? Przecież to niemoralne. Zemsta za ucieczkę z niewoli? Barbarzyńcy.
       A czy Jedi nie bywali tacy sami?
       Każdy we wszechświecie jest zły.
       Tu nie chodzi o to, aby wyzbyć się gniewu.
       Gniew należało kontrolować.
____________________________________
Hejka! Mam straszne urwanie głowy  w lutym. Więc, plz, poprawcie mi humor. Chcę widzieć 3 komentarze!

NMBZW!

środa, 6 lutego 2019

Rozdział 242


~~Ahsoka Tano~~

[250 dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Po powrocie z komnat pamięci udała się do Biblioteki. W momencie, kiedy Anakin został z niewolony bardzo dużo czytała, ale nie zamierzała sprawdzać kartotek swoich bliskich. Ale teraz chciała to zrobić, od momentu kiedy Barriss pod wpływem Palpatine'a zorganizowała zamach na Świątynię detonując bombę hangarze.
       Przejrzała cały życiorys, jaki udano się sporządzić. Uwzględniono tam zamach, następnie wykaz badań uzdrowicielek - Vokary Che oraz Stass Allie, że to nic innego, jak objaw opętania. Następnie zgon zidentyfikowano, jako przedawkowanie igiełek śmierci. To nieprawda. Rada Jedi okłamała innych Jedi, ale to wina Ahsoki, nie chciała powiedzieć czemu igiełki tak zadziałały na umysł Barriss, wiec całą winę togrutanka wzięła na siebie, jakby ktoś kiedyś szperał w papierach. Będzie musiała nagrać holowiadomość.
       Plo Koon zginął podczas ostatniej potyczki wojen klonów, zaraz po tym, jak go uratowano go od zamachu od wirusa w Rozkazie 66. Wtedy przypomniała sobie o dawno zapomnianej przez nią osobie, która pomogła Ahsoce w jednej z najbardziej krytycznych sytuacji.
       Wcisnęła na klawiaturze odpowiednie przyciski tworząc frazę "Asajj Ventres" w alfabecie aurebesh. Na ekranie wyświetlił się portret dathomirianki, a następnie obok widniał cały życiorys. Od początku jej życia, przez naukę w świątyni Jedi, a następnie jej odejście z Zakonu i dołączenie do Dooku po dłuższym czasie samotnej wędrówki przez galaktykę. Uwzględniono pomoc Ahsoce, a następnie porwanie i ingerencję w Rozkaz 66. Potem odpowiedziano, jak zginęła, po domysłach. Tano bardzo chciałaby wiedzieć, co Ventress czuła, jak to widziała, co naprawdę przeszła i co się tam wydarzyło. Czy faktycznie była w tym jakaś namiastka samobójstwa? Udało się w jej jakiś sposób to powstrzymać, ale nie na zawsze.
       Ahsoka przeszła w archiwum wojen klonów i postanowiła wpisać jeszcze numer CT-7567 - numer Rexa. Wymieniono tam bitwy, raporty, jego trening, tytuł i ostatni najgorszy fakt: samobójstwo. Nikt z Rady nie dowiedział się dlaczego, ale ona, Anakin, Legion 501 i pewnie Obi-Wan byli świadomi powodu tego ostatecznego ruchu. Poczucie winy zżerające Rexa, wstyd. A przecież to nie jego wina, ani on, ani Ventress nie mogli nic zrobić w związku z Rozkazem 66. Palpatine zrobił najgorsze świństwo nie do odkręcenia.
       Jej przegląd i towarzyszące mu refleksje trwały dobre dwie godziny, przeczytała wszystko słowo w słowo, żeby mieć pewność, czy niczego, na co ona wyraziła zgodę, nie pominęli. Nie zrobili tego. Cały czas czuła się bezsilna, wręcz bezużyteczna. Kiedy dotarła do swojej kwatery skontaktowała się z Luksem.
       - Wybacz, Ahsoko. Nie mogę dzisiaj. Przedłużyła się nam sprawa układu z Zygerrią - przeprosił Bonteri.
       Tano milczała przez chwilę.
       - Rozumiem - odpowiedziała krótko.
       - Ale teraz mam chwilę, żeby rozmawiać. Co się stało? - zmartwił się.
       - Czuję się dziwnie - przyznała Ahsoka.
       - Jesteś chora?
       - Nie. Po prostu... mam dziwne przeczucia - podzieliła się obawami.
       - Będzie dobrze - zapewnił. - To chyba normalne u Jedi.
       - Ale nie należy tego lekceważyć - ostrzegła go.
       - Na pewno. Wszystko dobrze się skończyć. Obiecuję.
       Zawahała się na chwilę.
       - Kocham cię - wyznała.
       - Ja ciebie też kocham - odpowiedział.

       Trening odpadał. Nie czuła się na siłach, żeby myśleć, a co dopiero ćwiczyć. Słodkie lenistwo brało ją w swoje objęcia, ale nie była pewna, czy to faktycznie ono. Drżała na myśl, co się mogło szykować, bo doświadczyła tak wiele zła, że nie sposób się go wyzbyć. Przeżycia sprawiają, że możemy się ponownie czegoś spodziewać, a nawet najgorszego. Problem w tym, że pomimo przeżyć tego, co, jak twierdzimy, nic nie jest w stanie przebić, to zawsze czekamy na najgorsze.
       Co tym razem?
       - Cierpisz, padawanko. Hmm? - zaczepił ją Yoda, kiedy spacerowała korytarzami.
       - Możliwe - odparła niepewnie. Nie musiała potwierdzać, skoro sam to odgadł i wiedział, że ma rację. Ale Ahsoka zawsze mogła wzbudzić wątpliwość, aby od razu pokazać, że nie bardzo ma ochotę o tym rozmawiać. Rozumiała, że to błąd, bo przecież nie powinna bagatelizować, skoro jej przeczucia mogły nieść ważną wiadomość.
       Ale przecież poprzedniej nocy wszyscy doznali zaćmienia umysłu, kiedy to planowano zamach na bliźnięta Skywalkerów.
       - Drugie okrążenie po Świątyni robisz - zauważył. - Na pewno coś trapić musi cię.
       - Możemy porozmawiać o tym wieczorem? - zaproponowała.
       - Pewna jesteś?
       - Chcę to wszystko podsumować. Za parę godzin nie powinno być za późno.
_________________________________

NMBZW