środa, 3 kwietnia 2019

Epilog ostateczny [Rozdział 250]

Tak, wiem, szok. Jeżeli nie chcecie wiedzieć, co mam do powiedzenia, to do nowego bloga link daję tutaj:


____________________________________

 

       Leia siedziała pod ścianą obejmując ramionami ugięte kolana, głowę oparła o głowę brata siedzącego w tej samej pozie. Oboje przeżyli ogromny szok, bardzo wielki wstrząs i nie potrafili sobie z tym poradzić. Mieli wrażenie jakby dotknęli przez chwilę otchłani zwanej śmiercią. Złe przeczucia wypełniły ich doszczętnie, ale żadne się nie odezwało. Czekali.
       Na co?
       Na kogo?
       Po paru minutach przybyła Ahsoka.
      - Jak się czujecie? - spytała przerażona.
      Bliźnięta podniosły wzrok. Jakby czerń wypełniła ich tęczówki, w oczach panowała pustka - coś wyssało z nich życie. Zbyt straszne doświadczenie w wieku pięciu lat.
      - C-co to było? - odważył zapytać Luke.
    Tano opuściła głowę. Gdyby to była zwyczajna sytuacja, to mogliby powiedzieć, że udaje zainteresowanie swoimi butami. Ale to nie ten moment. Szukała gdziekolwiek odpowiedzi. Czy to możliwe, że nie znała odpowiedzi? Musiała wiedzieć! Stało się coś strasznego - raniącego tak strasznie.
      - Rada sama nie wie. Coś w Mocy... zachwianie.
      - Czy to ma coś wspólnego z tatą? - zapytała zmartwiona Leia.
     - Jest Wybrańcem... nie potrafię ci odpowiedzieć. Musimy czekać na wiadomość. Jest w porządku. Zaczynają to badać. Może nowe zło się pojawiło. Zwalczymy je - obiecała Ahsoka.
      - Może być coś silniejszego od taty? - zdziwił się Luke.
    Togrutanka nie mogła odpowiedzieć, bo prawda zbyt bardzo by ich skrzywdziła, a była następująca: tak - on sam może stwarzać zagrożenie dla siebie, jeśli pójdzie nie tą ścieżką, co powinien.
*****
       Powrót do domu kojarzył się ze świętym spokojem. Po najlepszych wakacjach w życiu -  najlepszy odpoczynek to spędzenie czasu w domu. Choć wszystkim wydaje się to najgorsze wyjście, bo dusili się w swoich czterech ścianach, to jedyny ratunek. Wyciszenie, spędzenie czasu ze wszystkimi swoimi bliskimi.
       Ale co jeśli ci bliscy wybierają złą decyzję i potem wszyscy inni cierpią?
       Najgorsze są złe wiadomości.
      Nie mamy pojęcia jak je wyrazić. Szukamy sposobów na to, jakimi słowami mamy to powiedzieć, choć dokładnie wiemy jak to się skończy: informację przekażemy po prostu, bez żadnych ogródek - to najlepsze wyjście. Więc czemu się łudzimy się, że jakaś historyjka może okazać się lepsza?
     Nie powinniśmy bać się prawdy. To najgorszy strach, jaki może nas wypełnić. Obi-Wan do tej pory nie dowierzał, dlatego wydawało mu się, że okłamywanie samego siebie w końcu go zgubi. Chciałby aby wypowiedzenie Radzie odpowiednich słów go uratowało. Skoro inni mu uwierzą, to sam to zrobi. Nie mógł pogodzić się ze stratą. Uważał to za własną porażkę, jak mógł na to pozwolić?
      Kanonierka wylądowała na platformie lądowniczej wychodzącej z hangaru. Czekali już na nich Windu, Yoda i Ahsoka. Kenobi wyszedł im na spotkanie. Appo i Cody nadal stali w środku czekając na znak.
       - Obi-Wanie, wszystko w porządku? Gdzie Anakin? - zdziwił się Mace Windu.
      - Uczucie, które nie tylko mnie wypełniło... - stwierdził ze smutkiem. - Anakin i senator Amidala... nie żyją - wydusił z siebie w końcu.
       Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwała Ahsoka
       - NIEEEE! - wrzasnęła.
       Mistrz Yoda nagle osłabł i laska przydała mu się bardziej niż zwykle.
     - Zygerria zastawiła pułapkę. Granaty jonowe. Były ukryte w ziemi. Zdetonowanie ich nie powodowało zwarcia. W bombach aktywowało detonacje. Ciała są... w jednym kawałku, ale rany są śmiertelne. Myślałem, że Anakin dotknął ciemnej strony Mocy, na chwilę nie mógł się zdecydować, ale to nie to... on nie żyje.
       - Powiedz to bliźniętom - łkała padawanka.
       - Pochowamy ich na Naboo. Skontaktujemy się z Kanclerzem i królową Apailaną. Ona przekaże wiadomość rodzinie - postanowił Windu.
     - Informacja... bardzo zła - odezwał się w końcu Yoda. - Zmierzyć się z nią musimy. Straty współczujemy wam. Z dziećmi porozmawiajcie - nakazał. - Straszny los... 
       Mimo wszystko, biorąc pod uwagę Qui-Gona, zamieszanie z trójcą Mocy, z tą dwójką będzie dało się skontaktować. A nawet jeśli nie, to cały czas na pewno gdzieś tam są.
       ICH MOC BYŁA Z NIMI.
______________________________________________
Rozdział napisałam w 2014 roku. Drugą wersję napisałam pod koniec 2018 roku.
Także no... Przechodząc... do rzeczy...
Pewnie jesteście w ogromnym szoku, ja też. Wyłam pisząc pierwszą wersję, wyłam pisząc drugą, wyłam robiąc korektę i wyję właśnie teraz. Pytacie - czemu płaczesz?
Dziś, 3 kwietnia 2019 roku, kończę osiemnaście lat.
Do 10 roku życia jesteśmy dziećmi. Od 10 do 11 przygotowujemy się do nastoletniego życia, od 12 zaczyna jazda. Ja swoją jazdę zaczęłam blogiem, w wieku 12 lat. 6 lat mojego życia poświęciłam na tego bloga. Nie mam pojęcia, co by się ze mną stało, gdyby nie ten blog, jaką byłabym osobą, jak towarzystwo by mnie zmieniło. Wyję jak bóbr. Zostawiłam tu całe swoje dojrzewanie. Pytanie: po co kończę? Bo formalnie kończę dzieciństwo. Coś muszę skończyć, coś muszę zmienić. Niektórzy idą kupić alkohol na dowód, ja publikuję epilog. Muszę jakoś zerwać, to, co mnie spotkało.
Nie jestem artystą, ale wyraziłam tym siebie. Nie jestem idealna, ale to hobby idealne. To idealny sukces. Moje własne dzieło, coś czego nikt mi nie jest w stanie odebrać, coś czego nic nie będzie w stanie przebyć przez najbliższy czas. "To tylko blog, w internecie". To coś znaczy dla mnie więcej niż jakikolwiek sukces szkolny. To jest coś, co zmieniło moje życie i aktualnie rozrywa mi serce.
Dziękuję:
Idzie - nie wiem, czy ktoś ma pojęcie, jak to ogromne szczęście jest mieć najlepszą przyjaciółkę, którą dało mi coś, co zrobiłam sama. Moje hobby, moje dzieło. Dziękuję Ci za całe 6 lat przyjaźni, za to, że zawsze przy mnie jesteś. Nie wiem czym sobie na Ciebie zasłużyłam, skoro nigdy wcześniej nic nie zrobiłam dobrego.
Wiktorii - za każdy szablon, zwłaszcza ten ostatni, kiedy robiłaś w pocie czoła przygotowując się do matury. Dziękuję ci za opiekę, pewne wychowanie i obiektywność.
Soni - wbrew pozorom, to ty mnie nauczyłaś wrażliwości do świata, kiedy to ja chciałam być chamska dla wszystkich. Dziękuję Ci za bycie przyjaciółką. Choć nasz kontakt jest nikły, to zawsze mogę na Ciebie liczyć
Dziecińce - nigdy w życiu nie sądziłam, że ktoś, po 3 latach znajomości, podziękuje mi za to, że nauczyłam go jakiś wartości. Sama się doskonalę nadal, więc nie potrafię pojąć co ja takiego cudownego zrobiłam, że jesteś mi wdzięczna. Ale wiem jedno, to dzięki tobie spojrzałam w głąb siebie.
Dziękuję wam wszystkim, którzy przy mnie byli, poświęcili swój cenny czas na bycie ze mną, na czytanie moich rozdziałów, cenne opinie. Wszystkim, nieważne, czy miałam z wami kontakt, czy w ogóle się ujawniliście. Macie w moim sercu pewne miejsce.

Jakby ktoś się zastanawiał nad wyglądem blogów:

1. Był to normalny szablon blogspota; Rewelacja - odcień pomarańczowy ;)

2. Pierwszy nagłówek Wiktorii na moim blogu. Trwał na blogu od 08.09.2013 roku do 07.11.2013 roku:











3. Drugi jej nagłówek na moim blogu. Panował od 7.11.2013 roku do 20.12.2013 roku:










Tytuł: "Odpowiednią decyzję podejmujemy w ostatnich chwilach, gdy jest już na to za późno..."

4. Trzeci nagłówek, który ozdabiał bloga od 20.12.2013 roku do 9.02.2014 roku:











Tytuł: - || - / "Niekiedy rozłąką możemy odnieść duże zwycięstwo..." 

5. Pierwszy szablon na moim blogu także roboty Wiki był od 9.02.2014 roku do 20.05.2014 roku:














Tytuł: "Niekiedy rozłąką możemy odnieść duże zwycięstwo..."

6. Drugi  szablon Wiki trwał od 20.05.2014 do 20.03.2016 roku:
  













Tytuł: "Życie ma wiele ścieżek, ale tylko jedna prowadzi do pełni szczęścia..."

 7. Trzeci szablon Wiki trwał od 20.03.16 roku do teraz

NIECH MOC ZAWSZE BĘDZIE Z WAMI! ♥

środa, 27 marca 2019

Rozdział 249


~~Anakin Skywalker~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Kiedy tylko Obi-Wan dał mu znak, zaczął z Padme wycofywać się głęboko w las, by jak najlepiej zmylić przeciwnika. Od razu podjął decyzję, że będzie musiał biec okrężną drogą i choć wizja zmęczenia Padme nie bardzo go zadowalała, to w duchu dziękował Mocy za tak waleczną żonę, która jest w stanie znieść po prostu wszystko.
       Strzał odbił się od drzewa, a następna wiązka od jego miecza świetlnego.
      - Za drzewo, już! - nakazał Amidali, a sam zaczął wykonywać odpowiednie ruchy mieczem świetlnym zapewniające obronę i służące jako tarcza. Nie walczył sam. Zza konara, Padme, tak często na ile pozwalała jej sytuacja, wychylała się i pociągała za spust blastera wymierzając cel w danego zygerriana. Albo na chybił trafił - wszystko jedno, udawało jej się, choć większa satysfakcja płynęłaby z tego pierwszego. Co jak co, Naberrie przeszła szkolenie.
     Na pościg zdecydowało się pięciu wrogich żołnierzy i tylu unieszkodliwili. Przez chwilę małżeństwo przysłuchiwało się otoczeniu, aby wykryć czy ktoś jeszcze się nie zbliża, ale gdy okazało się, że wszystkie dźwięki walki dochodzą z miejsca, z którego się wycofali dla drugiej części planu, gestem skinienia głowy zdecydowali, że pora iść dalej, więc tak też zrobili.
      Dla pewności oddalili się jeszcze sporo metrów, aby trudniej ich wykryć - Anakin musiał polegać tylko na Mocy, bo przygotowanie do misji niekoniecznie obejmowało zapoznanie się z lasem. No halo, on nie Barriss Offee, żeby się tak przykładać. Po owym stwierdzeniu poczuł nagły smutek. Barriss była niezwykle wzorową uczennicą - zawsze przygotowana do misji, doskonale znała detale, plan, alternatywy. Gdy wylądował z nią na Ansion, trochę czuł się skrępowany i zdominowany przez nią. On - zawsze nieodpowiedzialny, roztargniony, porywczy. Ona - spokojna, dokładna, posłuszna. Autorytet wśród padawanów. Obi-Wan ją wychwalał, a w Anakinie wzbudzało to zazdrość. A potem podczas drugiej bitwy o Geonosis zrozumiał swojego dawnego mentora. Sam też źle wypadł, bo nie trzymał Ahsoki na krótkiej smyczy i wolał zaufać Barriss nie starając się zrozumieć swojej uczennicy, choć została postawiona w dokładnie tej samej sytuacji co on rok wcześniej.
       Skywalker zdał sobie sprawę, że każdy jest hipokrytą. Nieważne, jak bardzo się starasz, zawsze nadarzy się okazja, gdzie powiesz jedno, a robisz drugie. Dla innych nie ma znaczenie, czy to coś bardzo istotnego czy błahostka - będą ci to wypominać do końca życia. Ty im ich hipokryzją zresztą też. Bo czujemy się wtedy ważni, bezbłędni. Dominujący, mądrzy, dojrzali. Lepsi. A każdy skończy tak samo, choć to, co stanie się potem, jest zależne od tego w co się wierzy.
       Moc bardzo dobrze nakierowała Anakina i już po parunastu minutach zjawił się w obrębie dwustu metrów od ich celu.
       - Są jakieś ładunki? - zapytała Amidala.
      - Nie wyczuwam nic..Nie możemy skontaktować się z R2, ale raczej są nastawieni na walkę z Obi-Wanem niż na nas - stwierdził jej mąż.
       - To co? Ruszamy? - upewniła się.
       - Tak - zgodził się.
       Choć bardzo cenił sobie obecność Padme u swojego boku, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę wolałby teraz mieć w towarzystwie Ahsokę. Może to pewne spaczenie ze względu na wojnę klonów i pewne uzależnienie od siebie więzią mistrz-padawan. W każdym razie, wróciły do niego wszystkie wspomnienia z potyczek: wyścigi, detonacje, wspólny plan, kłótnie. Ahsoka nigdy nie wróci, on też nie odzyska swojego "dawnego ja". "Nie zatrzymasz zmian, tak, jak nie zatrzymasz zachodzącego słońca" powiedziała mu na pożegnanie matka. Tak też zrobił, nie starał się, bo wiedział, że to nic nie da. Po tamtych czasach zostały tylko wspomnienia. Bo to wojny klonów, a ten konflikt skończył się pięć lat temu i nie wróci. Pozostało mu zaakceptować to.
       W nim też zaszła zmiana, ogromna. Stał się bardzo odpowiedzialny, ale też zbyt wiele w nim ojca. Zaczął się bardziej cywilizować. Tak naprawdę, niewiele istniało w nim Jedi, może i nadal był nim formalnie, ale w duszy? Nie. Kompletnie opuścił jasną stronę Mocy i walkę za nią. Walczył dla pokoju i zniesienia niewolnictwa, zaczął walkę osobistą ze względu na przeszłość. I choć każdy widział w nim innego człowieka, nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co dokładnie się stało. Jak postrzegał świat.
       Anakin Skywalker... nie można nazwać go już Jedi.
       Anakin Skywalker zawiódł sam siebie.
       Anakin Skywalker zawiódł Qui-Gona.
       Anakin Skywalker zawiódł matkę, która pozwoliła mu odejść.
       Ale w jakiej sprawie? Co to dało? Miał chronić galaktykę jako Jedi, a zboczył z tej ścieżki.
     Mieli świadomość, że są obserwowani przez kamery, więc Anakin sprytnie je zaślepił Mocą. Wiele razy już tak postępował, kiedy wkradał się do Padme późnymi wieczorami.* Bardzo musiał się skupić, aby objąć swoją umiejętnością wszystkie rejestratory obrazu na zewnątrz, które mogłyby sprawnie ujawnić ich zamiary i rozwalić plan.
       - Mocujemy - bardziej mruknął do siebie niż nakazał. Oboje z Padme przyczepili po dwie bomby do każdej z czterech ścian bazy okrążając ją.
       - Ustawiamy i uciekamy. Trzy minuty, abyśmy zdążyli - powtórzyła Amidala cząstkę planu.
       Usłyszeli dźwięk oznaczający odliczanie i ruszyli przed siebie.
       Ruszyli o jeden krok za dużo.
       Już dawno podjęli o wiele więcej kroków za daleko.
_________________________________________
*źródło: Wojny Klonów: Żadnych Jeńców, autorstwa Karen Traviss
CO TO BĘDZIE?! CO TO BĘDZIE?!

NMBZW!

środa, 20 marca 2019

Rozdział 248


~~Obi-Wan Kenobi~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Endor]
       - Wyruszamy! - polecił Kenobi i tak też zrobili. Anakin i Padme wraz z Legionem 501 wyruszyli najpierw, a za nimi zaraz Obi-Wan wraz z Batalionem 212. Wszyscy czuli się wyśmienicie i wyspani. Zbliżał się zachód słońca. Wraz z ranem to jedna z tych pór dnia, kiedy naprawdę jest się osłabionym. Codzienne obowiązku potrafią zmęczyć. Poza tym, wyczekiwanie na atak tak bardzo musiało im dawać się w kość, że na sto procent będą zbyt rozleniwieni.
       Nie spieszyli się, im dłużej pójdą, tym bardziej zmęczą drugą stronę.
       Obi-Wan po raz kolejny przyglądał się otoczeniu. Zieleń powoli mu się przejadła choć przebywał tu dopiero trzy dni, a natura przestała mu powoli sprzyjać. Dogadywanie się z Ewokami było naprawdę trudne, a 3PO, jako tłumacz, którego wzięto za bóstwo, nie bardzo się przydawał. Poza tym, starszy Jedi miał powoli dość czekania, a ten dzień dłużył się w nieskończoność. Cały czas miał wrażenie, jakby coś złego czyhało na niego. To bardzo złe przeczucie, najgorsze jakie w życiu miał. Z drugiej strony, choć wstyd się przyznać, Anakin wydawał się bardzo dziwny.
       Obi-Wan z oporem zdawał sobie sprawę, że pomimo wyznań z poprzedniego dnia i szczerej rozmowy ze swoim dawnym uczniem, to Anakin zdawał się być wręcz obcy. Jakby wybrał jakąś złą drogę i nie chciał się przyznawać. A Padme? Czy wiedziała? Nie wydawała się poruszona, wręcz jakby wszystko cały czas stało w miejscu i nie pogarszało się. Czy była zaślepiona? Wątpił. Padme nie mogła być aż tak nieodpowiedzialna.
       Obi-Wanie, jak możesz ich o to oskarżać?
     Kiedy w końcu znaleźli się w obrębie około kilometra od bazy, zostali zaatakowani. Jakby Zygerrianie tylko na to czekali. Na ich twarzach malowała się ulga, ale niezwykłe zmęczenie, a ruchy wręcz leniwe. Pięćdziesięciu żołnierzy padło w parę minut, ale już napływała kolejna fala.
       - Anakinie! Ruszaj! - nakazał Obi-Wan. I tak zrobił jego były padawan. Chroniąc siebie oraz swoją żoną rzucili się w głąb lasu, najszybciej jak tylko mogli z plecakami krępującymi ich ruchy. Ale na pewno misja się uda. Przecież Skywalker to brat.
       Prawda?
       Obi-Wan przejął dowodzenie nad dwoma oddziałami i wcale nie szło im źle. Wręcz wyśmienicie, pomimo tego, że co chwile "wyrastali spod ziemi" następni zygerrianie Po chwili zaczął się zastanawiać ile ich musi być w tej głównej bazie. Co najgorsze - ubolewał nad faktem, że może zabić niezwykle dużą ilość. Z jednej strony, byli uzbrojeni, kto wie ile posiadają broni, a z drugiej, to żywe istoty przecież.
       Ale inaczej tego nie wygrają.
       Tak już musi być.
       Czy to zostanie zapomniane przez Kenobiego?
       Nie.
       Skoro nawet ten złom Separatystów nie wychodziła mu z głowy po tak długim czasie, to niezłe będzie mieć wizje przeszłości, kiedy to wszystko się skończy.

       Czekali na kolejną turę, ale od paru minut nic nie napływało. Czy to możliwe, że zajęli się Anakinem? Ale nie słyszał żadnych strzałów. W końcu Obi-Wan zebrał się, żeby iść w stronę bazy. W końcu przy przy około trzystu metrach od celu, nastąpił wybuch. Tak potężny, że zawalił wiele drzew i nawet odbił wojsko Republiki.
       Obi-Wan wylądował ze stęknięciem na plecach. Twardy upadek zabolał, ale nie czuł żadnego złamania. Pancerz dobrze go ochraniał.
        Udało się.
     Klony wstały. Żołnierze zaczęli skakać za radości, krzyczeć i ogółem wiwatować. Kto by pomyślał, że tak szybko się uporają?
       Obi-Wan poczuł nagle osłabienie.
       W Mocy czuł zachwianie Mocy, jakby mrok kompletnie wszystko zasłonił. Nie było mowy o jakieś nadziei. Świetle. Jakby harmonia się zachwiała i nie wpuszczała do siebie spokoju, którym kierowali się wszyscy Jedi.
       Anakin zdradził?
       Przeszedł na ciemną stronę, tak?
       Tak bardzo Obi-Wan się pomylił.
__________________________________________
U mnie jest wspaniale!
A u was?!

NMBZW!

środa, 13 marca 2019

Rozdział 247


~~Ahsoka Tano~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Było późne popołudnie - słońce już ruszało ku horyzontowi, więc została niecała godzina do jego zachodu. Ahsoka czekała na tę chwilę z utęsknieniem, bo dzień dłużył się w nieskończoność, a ona cały czas miała wrażenie, jakby ktoś związał całe jej ciało dążył ku temu, aby przestała oddychać. Wojna i tak zrobiła swoje, więc nie rozumiała czemu Moc postanowiła nią pogrywać w podobny sposób. Już wystarczająco wiele wycierpiała.
       Nie miała kompletnie apetytu. Z natury cierpiała na niedowagę, ale tak już zostało - lata wyczerpujących treningów, trzy posiłki dziennie. Od momentu rozpoczęcia odwetu zygerriańskiego, kiedy to wszystko zaczęło jej się walić, nagle straciła apetyt. Jadła, bo musiała, wręcz wciskała w siebie jedzenie. Od kiedy Anakin wrócił, jej stan się polepszył, a ciało znowu nabrało mięśni. Pomimo ciągłych ćwiczeń pod jego nieobecność, stała się raczej skórą wiszącą na kościach. Błagała w duchu, aby nikt nie posądził ją o zaburzenia żywieniowe, bo to ostatnie czego było jej trzeba.
       Tym razem żołądek ponownie odmawiał jej posłuszeństwa, a powodem stał się stres. W tamtej chwili, wyczekując jeszcze bardziej na zachód słońca, który tak szybko się zbliżał, była na sto procent pewna, że coś się szykuje i ona to wyczuwa. Nic nigdy nie wyczuwała tak intensywnie, jak owe podsumowanie. Nie mogła znaleźć sobie miejsca w domu Jedi i wracała pamięcią do rzeczy unikanych przez lata.
       Unikała samego Yodę.
       Ale on też to czuł.
       Na pewno. Też zorientował się, że z Ahsoką musi być coś nie tak, bo zawsze większe problemy zawsze wylewała Yodzie zaraz po tym, jak zrelacjonowała je Anakinowi i Obi-Wanowi. Nie, żeby im nie wierzyła lub kwestionowała ich umiejętności i sprawność doradzania, ale Yoda to osoba... zatwierdzająca i dzięki niemu naprawdę przekonywała się o słuszności racji jej dwóch mentorów. Nie ma co się oszukiwać, miała ich nawet trzech, bo jeszcze Plo Koon. Jej przywiązanie rozczłonkowało się na tyle silnych więzi, że niestety przyjmowała to tylokrotnie bardziej, ile osób znajdowało się na liście zaufanych.
        Unikała nawet bliźniąt, choć nie powinna. Powierzono jej zadanie pilnowania ich, a zostawiła je na cały dzień, choć nie potrzebowała odpoczynku. W jej słowniku raczej już dawno taka definicja przestała istnieć. Poza tym, to grzeczne dzieci, czy naprawdę musiała mieć dzień wakacji od nich? Nie, ale coś jej mówiło, że lepiej trzymać się od nich z daleka do końca dnia, aby nie zarazić ich swoimi... depresyjnymi...? Emocjami. Wiedziała, że nie powinna ze względu na zamach z poprzedniego dnia, bo sama go nie wyczuła, ale też czuła, iż nie mogła z nimi przebywać tego dnia.
        Po prostu nie.
        Usiadła przy wielkim oknie na jednym z korytarzy świątynnych i obserwowała słońce. Każda chwila dłużyła się w nieskończoność podczas wyczekiwania tego, aż owa gwiazda zbliży się do horyzontu i zacznie coraz szybciej znikać. Podczas tamtej godziny nie myślała o niczym, po prostu wpatrywała się, jakby została zaprogramowana do tego. Nie widziała sensu rozgrzebywać czegokolwiek, tak wiele rzeczy rozważyła owego dnia, że nie miała już o czym myśleć. Nic nowego nie udało się jej znaleźć.
       Więc czemu miałaby doszukiwać się ponownie czegokolwiek, skoro może napawać się tą tak cudowną chwilą?
       W końcu się doczekała.
       Słońce dotknęło horyzontu.
      W tamtej chwili zrozumiała, że "mieć rację" jest synonimem do przekleństwa wszelkiego rodzaju.
       Jej serce przeszył ogromny ból, jakby ktoś wypalił pewną część, dość sporą.
       Jej głowa pękała, jak ogromny wybuch.
      Psychika rozczepiła się nie miliard stron i gdzieś zniknęła, jakby specjalnie, żeby nie mogła wtedy myśleć.
      Zamiast Mocy nagle pojawił się huk, jakby dźwięk, którego nie można znieść. Nie czuła tej zrównoważonej energii, tylko coś czego nie potrafiła zidentyfikować.
       Zaczęła krzyczeć podobnie, jak reszta Jedi.
       W końcu wszystko się skończyło.
       Nie miała pojęcia ile to trwało.
       - Dzieci - powiedziała do siebie, jakby doznała olśnienia.
       I pobiegła w stronę sypialń.
       Ich bezpieczeństwo.
       Ich życie.
       To jej priorytet.
______________________________________
No siemka! Praca wre! Jak tam emocje?

NMBZW!

środa, 6 marca 2019

Rozdział 246


~~Lux Bonteri~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Senat Galaktyczny]
       Przez wiele lat zastanawiał się czy praca jako senator jest naprawdę taka miła jak mu się wydawało. Odpowiedź brzmi - nie. Polityka to najgorszy chłam i profesja, jaką można sobie wybrać, w galaktyce. Nerwy zepsute na samym początku, stres i same wytykanie błędów, a co za tym idzie - opinia publiczna. Aż się dziwił, że jego związek jest dobrze zatajony.
        Kolejnym minusem jest to, że głosując za jakąś ustawą, automatycznie wszystko, co niesie za sobą wygrana, spoczywa na twoich barkach. Jeżeli zawali, będziesz czuć się winny i choć nikt się do tego nie przyznaje, to tak jest. Problem w tym, że mówiąc o tym na głos wkopujemy się jeszcze bardziej. Bo przecież wystarczy, że błąd popełniłeś przy głosowaniu. Po co masz odkrywać przed resztą kosmosu, że tak naprawdę masz serce? Lepiej pokazać maskę.
       Stalową mimiką pokazujesz siłę swojej planety. Nikt nie musi wiedzieć o tym, jakie konflikty toczą się w jej społeczeństwie.
       Tak samo jest z nami samymi.
       Walka, którą toczymy z samym sobą jest zarezerwowana tylko dla naszej własnej duszy, nikt nie musi o nim wiedzieć, ale mogą ci zaufani. Można by rzec, że noszenie masek, to nic innego jak okłamywanie innych. Niekoniecznie. Maska siły to wydobywanie jej z siebie. Jeżeli możesz zrobić to, to możesz przetrwać wszystko. Pokazujesz ją na zewnątrz, bo możesz, bo ją posiadasz. Gdyby tak nie było, to byś tego nie zdołał zrobić. Skoro mówią to o dobroci i miłości, to czemu tak bardzo wszyscy chcą ukryć złość? Złość to obrona. Twoja własna tarcza i broń.
       Złość może być dobra.
       Dlatego istnieje.
       Aang był wspaniałym kanclerzem, ale drugi raz go nie wybiorą ze względu na Palpatine'a. Jego druga kadencja sprawiła, że by rozwalił Republikę do końca, a robił to już przez dłuższy czas. Co najlepsze - od środka i niewielu na to reagowało. Mimo wszystko... Aanga musiał ktoś zastąpić.
       - A nowym Kanclerzem zostaje..

~~~~

       - To koniec - oświadczył Qui-Gon.
       - Nie... to zła droga... nie! - wrzeszczał Ojciec.
       - To błąd. Qui-Gon! Nie tak to miało wyglądać - złościł się Syn.
       - Nie mogłem tego przewidzieć. To jego decyzje. Poza tym, nie pozwoliliście mi ingerować. Sam wybrał tę drogę i tak zrobi - tłumaczył Jinn.
     - Przecież... jest Wybrańcem. Miał nieść dobro, dzięki niemu istnieje harmonia. Czemu tak zbłądził. Miał być mądrzejszy! - Ojciec nie dowierzał.
       - Co z dziećmi? Nie możecie ich jakoś naznaczyć?
       - Anakina wybrała Moc.
       - Więc najwyraźniej Moc szykuje dla niego taką drogę.
       - To bez sensu. Spisuje go na straty.
       - To wy go spisujecie na straty.
       - Pomóż mu, Qui-Gon!
       - Zabroniliście mi kontaktu nawet z Yodą. Nawet mi go uniemożliwiliście - odpowiedział
       - Kontaktuj się, natychmiast! - rozkaz Ojciec.
       Niestety...
       - Za późno - zauważył Jinn ze smutkiem

~~Mace Windu~~

[251 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Windu poczuł się oszukany. Qui-Gon Jinn obiecał i zapierał się, że to Anakin jest Wybrańcem i przywróci równowagę Mocy, kiedy przyjdzie na to czas. Zrobił to walcząc i zabijając Palpatine'a, ale w odwecie zygerriańskim jest równie wielka stawka. Zygerria wymierza broń w serca Jedi, a co za tym idzie, również w Anakina. Przez lata zbierali informacje o Zakonie, znają wszystkie ważne rzeczy, o których Separatyści nie mieli pojęcia. Fakt, nie mieli wglądu do Archiwum, ale przez rozmowy, prawdopodobnie podsłuchiwane, zdobyli dość cenne informacje.
       Wraz ze złą decyzją podjętą przez Anakina, można by rzec, że wygrali konflikt. Armia Republiki miała pewną przewagę, bo Skywalker wkroczył z taką determinacją do walki, że szala wojny przechyliła się na stronę Zakonu.
       Czy to ma sens?
       Windu popatrzył na Yodę. Na twarzy wiekowego Mistrza malowało się roztargnienie. To nie tak, że Anakin sam wygrywał wojnę, ale był pewnym diamentem w szeregach Jedi. W końcu wybraniec. Niestety, diament ten nie został doszlifowany wystarczający.
       Więc popełnił błąd.
       Błąd kosztujący Zakon bardzo wiele.
____________________________________
SIEMA!
Pokażcie, że żyjecie!

NMBZW!

środa, 27 lutego 2019

Rozdział 245


       Znacie tą nagłą zmianę w życiu?
       Kiedy wszystko się wam wali?
       Nie widzicie nadziei?
     Na pewno każdy ją ma i to przejdzie. Niewidoczność nadziei? Nic straconego. To próba by poradzić sobie bez perspektyw, żyć tu i teraz oraz podejmować decyzje na żywca godząc się z konsekwencjami tego.
       Znacie pojęcie słowa paradoks?
       Tak też myślałam.
      Często powodem do załamania jest zebranie wszystkich problemów ostatniego czasu, stresu i codziennych wymagań, które sami sobie stawiamy. W końcu wybuchamy. W środku. I to nie jest głośna detonacja, to cicha... jakby śmierć we śnie. Smutek was pochłania i ucisza. Nie możecie zobaczyć czy będzie lepiej, czy gorzej. Jesteście zdani sami na siebie, w teraźniejszości. Bo wasze dawne ja umarło. Nigdy nie wróci. Będziecie podobni, ale zupełnie inni.
       To tak, jakby przywrócić dawne czasy w społeczeństwie i narodzie.
       Odbudujecie państwo po wojnie. Ale nigdy nie wróci to co było.
       Podobne, nie? Kto by się spodziewał!
       Czasy się zmieniają, ale żeby cokolwiek zmienić, jest potrzebna chwila.
      Taka durnota wpędzająca w depresję, ma swoje plusy i minusy. Jak wszystko. We wszystkim trzeba być obiektywnym, bo tylko tak możemy poprawić samych siebie. Świata nie zmienimy.
       Najgorsze jest to, że takie głupie rzeczy łamią nas doszczętnie, niszczą. Ale są jak szczepionka - chronią nas przed największym złem. Szkolą, aby w tych NAPRAWDĘ krytycznych sytuacjach się nie łamać, zachować zimną krew i po prostu to przetrwać. Robić swoje na tle problemów. Bo tylko tak damy radę wyjść z nich ze zdrowym umysłem.
       Są też momenty, w których musicie coś zakończyć. Bo tak musi być, bo inaczej nie zrobicie kroku w przód, bo nie rozwiniecie się. Rozedrze wam to serce, ale to przyjemny ból, usatysfakcjonuje i utwierdzi was w przekonaniu, że to dobra decyzja.
       Bo to jest dobra decyzja.
       I choć przyniesie waszemu życiu pewien mrok, bezczynność, to znajdziecie nowe powody, żeby cieszyć się z życia i zapełnić pustkę... a raczej, zrobić nowe miejsce dla czegoś, co pozwoli wam nie myśleć o tym pustym miejscu, które ktoś lub coś zajmowało.
       Jedi muszą się z tym zmierzyć.
       Choć to z pozoru nic takiego, nic nieznaczącego, to wywoła burze w szeregach.
       Zjawisko to sprawi, że dawny Zakon wróci, idee, ale niekoniecznie ten sam co kiedyś.
       Przynajmniej takie są prognozy.
       Ale wiążą się z tym decyzje pojedyncze, każdej z postaci...

~~Ahsoka Tano~~

[252 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       - Lux, ja już nie mogę. Wybacz - łkała Ahsoka. Z jej oczu nie poleciała żadna łza. Musiała to zrobić, ale ceniła radość, którą wprowadził w jej życie ich uczuciem. Nie żałowała, ale życie wymaga podjęciu pewnych kroków, dla dobra innych i dla dobra sprawy.
       - Przecież damy radę. To da się połączyć... - upierał się Bonteri.
       - Nie da, muszę zostać z tym sama. Tylko cię zranię swoim stanem. Nie chcę przerwy, nie chcę obiecywać czegoś, czego nie jestem w stanie obiecać.
       - Ranisz mnie teraz swoją postawą.
     - Każdy z nas ma swoje obowiązku. W związku z zaistniałą sytuacją, nie mogę tego kontynuować. Zakon mnie potrzebuje. Wróci to, co było kiedyś, ale żeby tak się stało, ja muszę zrezygnować z ciebie. Muszę wesprzeć osoby...
       - Znowu będziesz wrakiem! Zamkniesz się w sobie. Dopiero co się odnalazłaś!
     - I właśnie dlatego, że cię kocham, to zadziałało. Osoba, która mnie kocha, sprawiła, że naprawdę wróciłam. Jestem ci wdzięczna. Ale musisz to zrozumieć. Skontaktuje się z tobą, obiecuję. Ale nie mogę ich zostawić. Ty też byś wybrał senat przy tak ważnym obrocie spraw. Wiem, że mnie rozumiesz i wiem, że nie twierdzisz, że cię wykorzystałam i odchodzę od tak.
       Lux przez dłuższą chwilę milczał aż w końcu westchnął.
      - Nie mógłbym cię oskarżyć o taką rzecz. Zawsze przy mnie byłaś, kiedy cię potrzebowałem. Odchodziłaś, gdy o to prosiłem. Teraz jestem winien ci przysługę. Ale miej ze mną kontakt. Jakikolwiek. Tyle lat bez ciebie żyłem i cierpiałem. Nie chcę tego.
       - Będę przy tobie. Zawsze, ale nie mogę dłużej...
_____________________________________________
Hejka, naklejka! Dość ważny dla mnie post, a raczej pierwsza część, bo trochę wyjaśnia moją osobę.

NMBW!

środa, 20 lutego 2019

Rozdział 244


~~Leia Amidala Skywalker~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Nie mieli innego wyjścia, zostali skazani na takie życie, choć i mogli dziękować Mocy za lepsze życie, bo cały czas mogli spotykać się ze swoimi rodzicami, stały kontakt, nocowania w domu, wyznawanie miłości i opieka. Ktoś mógłby powiedzieć, że są zbyt przywiązane, ale wiedzieli jakie mają obowiązki i co musieli robić rodzice. Czy Leia i Luke tęsknili za nimi, gdy ci znajdowali się na misji? Bardzo, ale tak już było i nie mogli tego zmienić. Gdyby tworzyli normalną rodzinę, to ojciec wraz z matką chodzili by do pracy za marne pieniądze, a bliźnięta do szkoły.
       Ale praca nie budziła tak wielkiego ryzyka, jak walka na froncie za Republikę oraz idee, w które się wierzyło i chciało obronić.
     Leia i Luke od zawsze mieli wpojone na czym polega śmierć i wiedzieli na co piszą się ich rodzice działając w sprawie Republiki. Ponadto, rodzeństwo żyło w przekonaniu, że nigdy nie poznają ojca, ze względu na plan Zygerrii.
       - Ahsoka mnie unika - poskarżył się Luke.
       - Ma swoje sprawy, przecież nie może się nami wiecznie opiekować - zauważyła dziewczynka.
       Z drugiej strony, jej brat miał rację. Z Tano, działo się coś dziwnego tego dnia. Przeszła obok nich i nawet nie raczyła się przywitać, jakby ich chciała zauważyć lub żyła w zupełnie innym świecie. Ahsoka zawsze była skłonna do rozmowy z nimi i każdą jedną chwilę wykorzystywała, aby zagadnąć oraz poradzić cokolwiek. Fakt, zdarzyło jej się znikać, lecz tego dnia cały czas znajdowała się w Świątyni.
       Czyżby chodziło o zamach z poprzedniej nocy?
      Nie miała żadnej podstawy by się zamartwiać czy czuć się winną. Przecież nikt nie miał na to wpływu i nikt tego nie przewidział, nawet sama Rada, więc czemu miałaby się oskarżać o narażenie życia bliźniąt? Mimo tak młodego wieku miały świadomość, że ani tata ani mama nie będą jej z tego rozliczać, ani chować urazy. Padawanka starała się jak tylko mogła, stawała na rzęsach, aby wszystko szło zgodnie z danym planem i chroniła wszystkich w około. Mimo rozkazu - zawsze z własnej woli. Za każdym razem gdzieś tam w niej kryła się ochocza pomoc, a nawet próby wyręczania innych, aby nie musieli się przemęczać.
       Przykładna Jedi.
       Niezwykła osoba.
       Synonim do słowa empatia.
       Taka była Ahsoka.
       Leia nie widziała lepszego stanowiska na miejsce jej najbliższej cioci. Z drugiej strony żałowała, że Ahsoka nie została Rycerzem Jedi. Młoda Amidala pragnęła takiej mistrzyni jaką jest Ahsoka. Luminara nie jest zła, jak można by tak twierdzić? Potężna Mistrzyni, bardzo cierpliwa i zdecydowana, ale Leia w głębi duszy czuła się winna, że mirialanka musiała naginać zasady swojej rasy przestrzeganą od wieków. Unduli to tradycjonalistka, przywiązana do starych obyczajów na tle spokoju, bo Jedi nie brali udziału w żadnych konfliktów. Nie popierała wojen, zawsze wybierała spokój i racjonalne decyzje.
       Cudowna mentorka.
       Ale córka wybrańca zawsze wyczuwała dziwną niechęć. Znaczy... niechęć to zbyt mocne słowo, ale pewien żal i tęsknotę. Ahsoka mówiła Lei o Barriss Offee, przykładna padawanka, idealnie dobrana do Luminary, a mała Amidala? Miała charakterek po ojcu i niestety zbyt zakorzenione przywiązanie do członków rodziny, więc czuła się dość niewygodnie, zwłaszcza, że Luminara traktowała ją na dystans, bo Leia nie spełniała pewnych kryteriów.
       Mimo wszystko, wiedziała, że Unduli chce dla Lei jak najlepiej.
       - Może ma gorszy dzień? - powiedziała bratu.
       - Ten dzień jest dziwny. Leniwy.
       Miał rację.
       Nie czuli, że żyli. Tak, jakby po prostu trwali.
       Egzystencja.
       Wszystko to zmieniło się o zachodzie słońca.
       Przeszywający ból.
       Roztargane wszystkie umysły.
       Pustka.
       Wszechobecny krzyk wszystkich Jedi stacjonujących w świątyni.
       Wybuch emocji.
       Rozdarta psychika.
       Nicość.
       Zagubienie.
       Płacz.
       Zło.
       Ciemność.
       Pustka.
       Czy równowaga Mocy została zachwiana?
________________________________________
Hejka, naklejka! Praca wre, ale się nie poddaję!

NMBZW!

środa, 13 lutego 2019

Rozdział 243


~~Yoda~~

[ 250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Już dawno nauczył się rozmawiać z Qui-Gonem, ale niekoniecznie przywoływać go. Problem w tym, że wiedział, iż Qui-Gon pojawiał się wtedy, kiedy miał na to ochotę. Mimo wszystko, mały Mistrz nie ukrywał zmartwień przed samym sobą i uważał, że Jinn powinien się do niego zwrócić już dawno temu.
       A mimo to milczał.
       Od dwóch lat.
       Nie przekazywał mu jawnych informacji, które mogłyby się przydać Zakonowi. Poza naukami wsłuchania w żywą Moc, Yoda zbyt wiele nie wiedział. A nie lubił tego, uchodził w końcu za osobę pełną dobrych rad, ale jak miał ich udzielać, skoro jego wiedza w ostatnich latach stała się tak uboga? To nie tak, że ze starości pozapominał, po prostu tak wiele się działo, a nikt mu nie chciał niczego mówić. Miał wgląd na rzeczy, o których inni Jedi nie mieli pojęcia, a teraz otaczała go tajemnica nawet tej drugiej strefy.
       Przeżył kryzys zakonu, wiec przeżywa w końcu swój.
       Odrębny.
      Kryzys Zakonu jest jego własną porażką, ale jego kryzys nie jest porażką Zakonu. Jeden Jedi swoim lekkim upadkiem, w wojnie z samym sobą, bez ingerencji ciemnej strony Mocy nie zmieni losów całego populacji osób wrażliwych na Moc. Yoda to nie Sith, nie powybijał Jedi, nie spalił Świątyni, nie dopuścił się masowego morderstwa bezbronnych istot. To szanowany Jedi zasługujący na swoją obecną posadę. We wszystkich osobach są wątpliwości, czasem poważniejsze, czasem lżejszego kalibru.
       Do drugiej grupy zaliczał swoje zmartwienia.
       Powód?
     Można by powiedzieć, że jego niewiedza może sprowadzić coś dużo gorszego niż nieudany zamach. Ale on był pewny, że nic się nie stanie. Po prostu wiedział i już, czuł nieraz dobitne zło, a to, że w paru rzeczach nie pozostał poinformowany, jeszcze go nie zwiastowało. Qui-Gon Jinn ma swoje argumenty na to, aby się nie odzywać. Między innymi: sprawa Ahsoki. Yoda nie miał pojęcia co się wydarzyło z młodą padawanką, ale wiedział jedno - ma to coś wspólnego z Qui-Gonem i rozumie, jeśli są kwestie, o których nie można powiedzieć, ale to dobrze?
       Co jeśli ta wiedza mogłaby się przydać?
       Co jeśli to, co się działo, mogłoby mieć poważniejsze konsekwencje?
       A jeśli się odrodzi za niedługo?
       Czy to kwestia Ahsoki?
       Co Tano skrywała?
       Czy dziewczyna może sprowadzić niebezpieczeństwo?

       Yoda udał się na stołówkę świątynną, aby spożyć choć trochę potrawki. Wiedział, że nie może się głodzić, pomimo coraz większego apetytu ze względu na lata, aczkolwiek tego dnia naprawdę nie miał ochoty jeść, a po ilości osób obecnych na obiedzie, wiedział, że nie tylko on nie czuje się na siłach. Zastanawiał się czy to nie jakaś epidemia. Jedi zazwyczaj byli odporni na różne choroby przewlekłe, a gdyby nawet coś złapali, to w salach uzdrawiania chwila moment i ponownie są w pełni zdrowia.
       Niektórzy Jedi się kompletnie nie znali, nie wiedzieli nawet o istnieniu danej osoby, a Yoda znał wszystkich. Nie przewlekle, lecz bardzo dobrze, wręcz na wylot. Wiekowy Mistrz zawsze był punktem wyjścia ich wszystkich, to do niego każdy się zwracał i otrzymywał pomoc, o którą tak zabiegał.
      - Front stoi w miejscu, nie poszerza się - szeptał jeden z generałów walczących w odwecie zygerriańskim. Wielu Jedi zrezygnowało z walki w tym konflikcie, pomimo tego, że to właśnie Zakon był wrogiem Zygerrian, a nie cała Republika.
       - Pomniejszać musimy go - wtrącił Yoda. - Obi-Wan Kenobi by zniszczyć bazę osi, na Endor wyruszył. Wraz z nią, poszerzeniu frontu zapobiegniemy.
       - Tak, ale jeśli zaatakują Coruscant...
       - Zamach, ostatnim wyskokiem był. Drugi raz nie nastąpi - oświadczył dobitnie Wielki Mistrz Zakonu.
       - Dlaczego zdecydowali się na tak zuchwały atak? Przecież to niemoralne. Zemsta za ucieczkę z niewoli? Barbarzyńcy.
       A czy Jedi nie bywali tacy sami?
       Każdy we wszechświecie jest zły.
       Tu nie chodzi o to, aby wyzbyć się gniewu.
       Gniew należało kontrolować.
____________________________________
Hejka! Mam straszne urwanie głowy  w lutym. Więc, plz, poprawcie mi humor. Chcę widzieć 3 komentarze!

NMBZW!

środa, 6 lutego 2019

Rozdział 242


~~Ahsoka Tano~~

[250 dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Po powrocie z komnat pamięci udała się do Biblioteki. W momencie, kiedy Anakin został z niewolony bardzo dużo czytała, ale nie zamierzała sprawdzać kartotek swoich bliskich. Ale teraz chciała to zrobić, od momentu kiedy Barriss pod wpływem Palpatine'a zorganizowała zamach na Świątynię detonując bombę hangarze.
       Przejrzała cały życiorys, jaki udano się sporządzić. Uwzględniono tam zamach, następnie wykaz badań uzdrowicielek - Vokary Che oraz Stass Allie, że to nic innego, jak objaw opętania. Następnie zgon zidentyfikowano, jako przedawkowanie igiełek śmierci. To nieprawda. Rada Jedi okłamała innych Jedi, ale to wina Ahsoki, nie chciała powiedzieć czemu igiełki tak zadziałały na umysł Barriss, wiec całą winę togrutanka wzięła na siebie, jakby ktoś kiedyś szperał w papierach. Będzie musiała nagrać holowiadomość.
       Plo Koon zginął podczas ostatniej potyczki wojen klonów, zaraz po tym, jak go uratowano go od zamachu od wirusa w Rozkazie 66. Wtedy przypomniała sobie o dawno zapomnianej przez nią osobie, która pomogła Ahsoce w jednej z najbardziej krytycznych sytuacji.
       Wcisnęła na klawiaturze odpowiednie przyciski tworząc frazę "Asajj Ventres" w alfabecie aurebesh. Na ekranie wyświetlił się portret dathomirianki, a następnie obok widniał cały życiorys. Od początku jej życia, przez naukę w świątyni Jedi, a następnie jej odejście z Zakonu i dołączenie do Dooku po dłuższym czasie samotnej wędrówki przez galaktykę. Uwzględniono pomoc Ahsoce, a następnie porwanie i ingerencję w Rozkaz 66. Potem odpowiedziano, jak zginęła, po domysłach. Tano bardzo chciałaby wiedzieć, co Ventress czuła, jak to widziała, co naprawdę przeszła i co się tam wydarzyło. Czy faktycznie była w tym jakaś namiastka samobójstwa? Udało się w jej jakiś sposób to powstrzymać, ale nie na zawsze.
       Ahsoka przeszła w archiwum wojen klonów i postanowiła wpisać jeszcze numer CT-7567 - numer Rexa. Wymieniono tam bitwy, raporty, jego trening, tytuł i ostatni najgorszy fakt: samobójstwo. Nikt z Rady nie dowiedział się dlaczego, ale ona, Anakin, Legion 501 i pewnie Obi-Wan byli świadomi powodu tego ostatecznego ruchu. Poczucie winy zżerające Rexa, wstyd. A przecież to nie jego wina, ani on, ani Ventress nie mogli nic zrobić w związku z Rozkazem 66. Palpatine zrobił najgorsze świństwo nie do odkręcenia.
       Jej przegląd i towarzyszące mu refleksje trwały dobre dwie godziny, przeczytała wszystko słowo w słowo, żeby mieć pewność, czy niczego, na co ona wyraziła zgodę, nie pominęli. Nie zrobili tego. Cały czas czuła się bezsilna, wręcz bezużyteczna. Kiedy dotarła do swojej kwatery skontaktowała się z Luksem.
       - Wybacz, Ahsoko. Nie mogę dzisiaj. Przedłużyła się nam sprawa układu z Zygerrią - przeprosił Bonteri.
       Tano milczała przez chwilę.
       - Rozumiem - odpowiedziała krótko.
       - Ale teraz mam chwilę, żeby rozmawiać. Co się stało? - zmartwił się.
       - Czuję się dziwnie - przyznała Ahsoka.
       - Jesteś chora?
       - Nie. Po prostu... mam dziwne przeczucia - podzieliła się obawami.
       - Będzie dobrze - zapewnił. - To chyba normalne u Jedi.
       - Ale nie należy tego lekceważyć - ostrzegła go.
       - Na pewno. Wszystko dobrze się skończyć. Obiecuję.
       Zawahała się na chwilę.
       - Kocham cię - wyznała.
       - Ja ciebie też kocham - odpowiedział.

       Trening odpadał. Nie czuła się na siłach, żeby myśleć, a co dopiero ćwiczyć. Słodkie lenistwo brało ją w swoje objęcia, ale nie była pewna, czy to faktycznie ono. Drżała na myśl, co się mogło szykować, bo doświadczyła tak wiele zła, że nie sposób się go wyzbyć. Przeżycia sprawiają, że możemy się ponownie czegoś spodziewać, a nawet najgorszego. Problem w tym, że pomimo przeżyć tego, co, jak twierdzimy, nic nie jest w stanie przebić, to zawsze czekamy na najgorsze.
       Co tym razem?
       - Cierpisz, padawanko. Hmm? - zaczepił ją Yoda, kiedy spacerowała korytarzami.
       - Możliwe - odparła niepewnie. Nie musiała potwierdzać, skoro sam to odgadł i wiedział, że ma rację. Ale Ahsoka zawsze mogła wzbudzić wątpliwość, aby od razu pokazać, że nie bardzo ma ochotę o tym rozmawiać. Rozumiała, że to błąd, bo przecież nie powinna bagatelizować, skoro jej przeczucia mogły nieść ważną wiadomość.
       Ale przecież poprzedniej nocy wszyscy doznali zaćmienia umysłu, kiedy to planowano zamach na bliźnięta Skywalkerów.
       - Drugie okrążenie po Świątyni robisz - zauważył. - Na pewno coś trapić musi cię.
       - Możemy porozmawiać o tym wieczorem? - zaproponowała.
       - Pewna jesteś?
       - Chcę to wszystko podsumować. Za parę godzin nie powinno być za późno.
_________________________________

NMBZW

środa, 30 stycznia 2019

Rozdział 241


~~Obi-Wan Kenobi~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Przeróżne ptactwo tak bardzo drażniły jego uszy, że w końcu się wybudził z dość głębokiego snu. W części lasu, w której wcześniej się znajdował wraz z batalionu, nie były one na tyle głośne, żeby musiał otwierać gwałtownie oczy wraz z towarzyszącym mu rozdrażnieniem. To nie tak, że nie lubił przyrody czy coś, ale nie mógł dość długo zasnąć, a gdy w końcu mu się udało, to nie pozwolono mu na dłuższy odpoczynek.
       Mimo wszystko miał zaufanie do swoich umiejętności i trzeźwości umysłu, więc wiedział, że da radę. Pomimo pewności siebie i oddaniu samemu sobie, miał wrażenie, jakby był kompletnie bezsilny. Zawsze dawał z siebie wszystko, robił tak wiele dla swoich bliskich i Republiki i nagle głupie uczucie spędza mu sen z oczu.
       Próbował drzemać, ale cały czas miał ochotę otworzyć oczy, aby być gotowym na wszystko, co może stać się w najbliższym czasie, choćby chwili, kiedy nadejdzie niebezpieczeństwo. Chciał poderwać się z łóżka, aby walczyć z czymkolwiek, kimkolwiek, kto zechce go zaatakować. Lub jego bliskich.
       Po czterech godzinach tak nerwowego stanu w końcu zaczęły się szepty. Nasłuchując rozpoznał głos Padme i Anakina. Nie dokładnie umiało mu się rozszyfrować temat ich rozmowy, ale jemu to nie przeszkadzało. Dla niego najważniejsze było, że w końcu nie będzie musiał leżeć bezczynnie i zapomni o irytujących wrażeniach i zajmie się ważniejszymi sprawami.
       Podniósł się z łóżka.
       - O, ty też nie śpisz - ucieszył się Anakin.
       - Od paru godzin - przyznał Obi-Wan.
       - Nikt ci nie kazał tak wcześnie się budzić - zauważył młodszy.
       - Tak, ale włączyła mi się bezsenność.
       - To niezbyt dobrze - wtrąciła Padme. - Dasz radę w naszej kolejnej potyczce?
       - To nic takiego, przecież wiele razy dawałem radę.
       - Ale mieliśmy sporą przerwę - uświadomił byłego mentora Skywalker.
       - No tak, ale spokojna głowa. Pójdzie nam jak z płatka - zapewnił Obi-Wan.
       Następnie zjedli śniadanie, a potem wysłali swoich żołnierzy na zwiad, gdyby ktoś się przyczaił.  Z najwyższego drzewa, Anakin obserwował ich główny punkt - bazę zygerrian, którą rozbudowali, aby stworzyć oś militarną. Budynek główny miał służyć za siedzibę planety Endor. W magazynie przechowywali dość ciężką broń. Łatwiej trzymać było ją pod nosem, dlatego, że nadzorujące siedziby trudniej zaatakować. Tak samo z Coruscant, można próbować małymi grupkami, ale to ciężka praca. Z racji tego, że na Endor kompleks dopiero budowano, to istniała niewielka możliwość, aby poniesiono klęskę. Wystarczyło podłożyć ładunki.
       - Wyruszamy godzinę po obiedzie. Zdążymy to załatwić, jak najszybciej - postanowił ostatecznie Kenobi, kiedy wszyscy wrócili do ich wioski.
      Anakin wraz z Padme mieli przyłożyć ładunki do ścian kompleksu. Obi-Wan im ufał, bo na pewno zrobią to skutecznie, skrupulatnie i szybko.

~~Zygerrianie~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Endor]
      - Generale, schowaliśmy ładunki jonowe w ziemię - zaraportowało dwóch zygerriańskich żołnierzy.
       Bomby jonowe, które opracowali zygerrianie, miały za zadanie ostateczne rozwiązanie problemu z nieugiętą Republiką. Owa broń powinna powodować zwarcie w różnych urządzeniach elektronicznych, blasterach, a w przypadku bomb - detonowały je, wszystkie naraz w pobliżu dwudziestu metrów.
       Naczelny generał wiedział co robi, od samego początku miał pewność, że Republika nie odwróci się od bezbronnego zwierzyńca z rasy Ewoków, a także wykorzystają to jako pretekst do przybycia i walki z zygerrianami. Zygerrianie obrali sobie za cel wybudowania tu bazy i stworzenia osi, więc chcą tego dopiąć, a jeśli nadejdzie taka potrzeba, to wybiją te puchate stworzenia. Bo czym mogły by pokonać zygerriańską armię? Kamieniami? Liśćmi? Gałęziami?
       Zabawne.
       Chcieli odnowić imperium, ale nie jako cień Rakatan, ale jako pewien sposób odwet. Rakatnie to dość skomplikowany czas galaktyki, kiedy to istniała Moc, którą Rakatanie władali. W pewnym momencie zaczęli tracić kontrolę a prawie w tym samym czasie zaczęła powstawać Republika, podkradła wszystkie dokumenty Bezkresnego Imperium, potem Jedi zniszczyli Gwiezdną Kuźnię i Jedi praktycznie stłamsili Rakatan przejmując ich wszystkie pojęcia o Mocy i przerabiając je. Rakatanie posługiwali się ciemną stroną Mocy, nie jasną. Dlatego według Zygerrian, Jedi zmieszali z błotem swoje korzenie.
       Więc zemsta.
_____________________________________
Heja ho! Ciężko wrócić po feriach...

NMBZW!

środa, 23 stycznia 2019

Rozdział 240


~~Ahsoka Tano~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Ahsoka obudziła się o świcie. Nie planowała tego, przebudziła się sama z siebie, bo miała zamiar przespać dość długi czas. Bliźnięta miały wolne od treningów, należało im się po równych dwóch tygodniach pracy. Rada nie dawała im forów, wręcz przeciwnie - katowali ich, jak tylko mogli. Przez dziesięć dni* mieli parogodzinne treningi, potem nauki w archiwach. Jedyny luźniejszy dzień zdarzył się, gdy ich rodzice wyjeżdżali na misję. Z prośbą wystąpił Anakin i Obi-Wan.
       Dziewczyna próbowała zasnąć, ale skończyło się nad tym, że trzeźwość umysłu wygrała, bo od razu po otworzeniu oczu zaczęła rozmyślać, co zrobi z sobą akurat tego dnia. Do południa nie miała nic do roboty, w Senacie toczyła się debata na temat negocjacji z drugą stroną, aby oddali w końcu Ryloth. Ustawy przechodziły strasznie wolno, ale taka była istota rzeczy, nie dało się nic przyśpieszyć przez różnorakie uwagi płynące z wielu stron. Ponadto, codziennie dochodziły nowe pomysły, obowiązki.
       Rola Kanclerza to jedna z najtrudniejszych fuch jakie można wziąć na swoje barki, aż się wierzyć nie chciało, jak mały - szczerze powiedziawszy - mózg mógł pomieścić tak wiele rzeczy na raz i je przetwarzać. Ahsoka twierdziła, że gdzieś pod czaszką Aanga owy organ powoli już wybucha. Nawet Cereanie z wielkimi mózgami by nie wyrobili, więc... chciała się dowiedzieć, jakimi umiejętnościami dysponował Aang.
      Wstała i poszła do odświeżacza. Wzięła szybki prysznic aby zająć się czymś innymi niż gdybaniem na każdy temat, popadnie. Ciepła woda sprawiła, że kabina prysznicowa zaparowała, a Ahsoce zrobiło się przyjemnie ciepło. To jej ulubiony sposób relaksu i w tym momencie nie widziała innego wyjścia, jak odstresować się od bezradności. Miała dziwne poczucie, że nic nie zdziała tamtego dnia, że na nic się nie przyda.
       Po porannej rutynie wyruszyła do sali upamiętniających zmarłych, tych wybitnych, jak i tych, którzy zginęli tragicznie. Ahsoka namawiała Radę na umieszczenie tam tablicy z nazwiskiem Barriss. Nie mieli pojęcia co się z nią stało, jak zginęła, ale musieli jej uwierzyć, że tak po prostu trzeba. Poza tym, Offee przeżyła chwilową styczność z ciemną stroną Mocy na Drongar, gdzie musiała walczyć w konflikcie o botę podczas wojen klonów. Następnie opętanie, aż w końcu naznaczenie przez Mortis. To trzecie przemówiło za prośbą Ahsoki, dwa to błahe powody, które podała Radzie. Tak, jak sądziła - nie uznali ich za faktycznie dobre, lecz zgodzili się.
       No i tablica Plo Koona.
      Nie było dnia, kiedy by go nie wspominała. Nie chciała dłuższych refleksji, zawsze uciekała od tego, ograniczała się do chwil z przeszłości. Lecz dwieście pięćdziesiątego dnia stwierdziła, że musi to zrobić. Zastanowić się po raz kolejny, co zawdzięcza nieżyjącemu przyjacielowi - nie tylko te dobre, ale te przeklęte momenty, które wpędzały ją w pewnego rodzaju załamanie.
       Cieszyła się, że postanowił ją zabrać z Shili. Fakt, to jego obowiązek i akurat uczestniczył w ważnej misji oraz też skądś wiedział, że ma wziąć stamtąd dziewczynkę, bo jest wrażliwa na Moc. Tak też się stało, lecz... to, jaką ją opieką otoczył, było dla niej najważniejsze. Wielu padawanów miał, wiele dzieci odnalazł, lecz podobno z żadnym nie nawiązał tak silnej więzi, jak z Soką. Zawsze ją wspierał, dbał o jej bezpieczeństwo, zdrowie, naukę i postępy.
       Ale bycie Jedi, jak wszystko, miało swoje minusy.
       To, ile ją złego spotkało, zawdzięczała decyzji Koona. Choć zawsze mogła na niego liczyć, to nie zdołał jej uratować od zewnętrznych - z poza ich przyjaźni - czynników wyrządzających jej krzywdę psychiczną. Sama jego śmierć, wystarczająco wpłynęła na jej psychikę, musiał zostawić ją samą z tym wszystkim, zagubioną. Choć szczerze, sama przed sobą, przyznała, że nie powiedziałaby mu nic, to jego brak powodował, iż wmawiała sobie samotność i nieporadność. Co by zdziałał fakt, że by żył? Miałby swoje obowiązki tak, jak Anakin czy Obi-Wan, aczkolwiek, jego życie i obecność... Ahsoka nie potrzebowała więcej niż sama fizyczna bliskość. Uczucia i świadomości, że może zwrócić się z problemem o każdej porze dnia i nocy.
       Bo Plo Koon zawsze miał dla niej czas.
      Nie wpadła w paranoje rozmawiania do małego pomnika w kształcie prostokątu, lecz czuła, że może tak stać cały dzień. Bo samo czytanie nazwiska dawało namiastkę jego obecności, choć nikt jej nie dotykał, nikt do niej nie mówił. Może i Kel Dor dostał jakieś instrukcje od Qui-Gona, jak się pojawiać, znikać. Ale Ahsoka wiedziała, że Plo się nie pojawi, nawet sam Jinn tego nie zrobi, nie może i Tano nie chciała go więcej widzieć. Namieszał pomimo niezgody Ojca, poprzestawiał jej w głowie, a wystarczyło poprosić Ojca o jej dawne życie, bez konieczności problemów ze strony dawnego mentora Obi-Wana.
       To nie tak, że nie szanowała Qui-Gona, naprawdę była pod wrażeniem, że osiągnął taką potęgę, że jest w harmonii z żywą Mocą, dzięki czemu ma dodatkowe pośmiertne umiejętności - poświęcił wsłuchiwaniu się w nią większość swojego życia. Chodziło o to, że jego zbyt duża duma, chęć powrotu i choć trochę uratowanie przyszłości nie wyszło. Słyszała, jak stawiał na swoim, zawsze to miało jakiś zły skutek - jak wszystko, fakt, ale jego błędy zajmowały dość wysoki piedestał.
       Zastanawiała się czy jej niewyjaśnione uczucie, miało coś wspólnego z tym, co się dzieje po drugiej stronie.
       A może sam Qui-Gon znów coś kombinuje?
       Ktoś chce się odezwać?
       Ktoś chce się stamtąd wyrwać?
       Chyba że szykują dla kogoś miejsce.
       Jaką niespodziankę tym razem jej przygotowano?
________________________________________
*Jeden tydzień trwał pięć dni. Nie, że roboczy, CAŁY. Tak, jak u nas pełny siedem, tak u nich pełny pięć.

NMBZW!

środa, 16 stycznia 2019

Rozdział 239

 

~~Padme Amidala~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Nastał wieczór, w chatkach paliły się ogniska roznoszące ciepło po całej konstrukcji. Padme siedziała z podkurczonymi nogami przy ogniu. Appo dołączył do swoich braci, a Obi-Wan wraz z Aankinem poszli się przejść. Nie oddalali się za daleko, bo na wypadek gdyby ich zaatakowano, żołnierze szybko przybędą z pomocą.
       Amidala nie czuła się, jakby miała trzydzieści dwa lata, a dziewięć. Praktycznie była bezbronna i bezradna na to co się dzieje i tutaj wręcz niepotrzebna. Wrażenie, że zawadzała w tej misji, nie opuszczało jej na krok, aczkolwiek mogło to mieć coś wspólnego z faktem, iż próbowano zaatakować bliźnięta. Wspomnienie przesłanej wiadomości ze Świątyni cały czas rozbrzmiewało jej w głowie. Bliźnięta na pewno wiedziały co się stało. Jak bardzo musiały się przerazić? Bycie Jedi nie wykluczało wszystkich emocji, tak się po prostu nie da. Należało je tłumić, ale, żeby to zrobić, najpierw musiały się pojawić w danym momencie.
       Padme zastanawiała się co takiego złego zrobiła, że ją tak życie pokarało? Najpierw rodzina się odwróciła, potem zabrano jej męża, a teraz chcieli zabić dzieci, bo ich ojciec uciekł im z niewoli. Jakim kretynem trzeba być, żeby mścić się wolnoć? Jakim chorym fanatykiem niewolnictwa trzeba zostać, żeby tak terroryzować innych? Jak można wskrzesić to zjawisko na tak wielką skalę i z takimi represjami?
       Wyszła z chatki na most łączący inne mieszkalne budowy. Popatrzyła w dół i zauważyła Obi-Wana i Anakina. Wydawało jej się, że potrzebne są im te rozmowy, a konwersowali z sobą sam na sam tak często, jak tylko na to warunki pozwalały. Kenobiego zawsze lubiła bardziej od Qui-Gona. Zachowanie i decyzje starszego Mistrza wydawały jej się samobójcze, nieodpowiedzialne i zbyt spontaniczne. Cechowała go też zbyt duża pewność siebie, a to przecież  zawsze zawodzi. Może to jakiś atut u Jedi, ale zastanawiała się, jaki miałoby to wpływ na Anakina. Miała wrażenie, jakby dystans Obi-Wana pozwalała Skywalkerowi myśleń samodzielnie, podejmować własne decyzje i buntować się broniąc swojego zdania oraz widzenie świata. Przecież liczył sobie dziewięć lat, został zabrany od matki, którą tak strasznie kochał. Nie dało się go zmienić.
       Dlatego Padme go tak kochała.
       Nie podejrzewała przez te dziesięć lat rozłąki, że coś między nimi zaiskrzy i to jeszcze zaledwie parę dni, ale nie mogło to lepiej się skończyć. Ktoś powie, że można się tak wykończyć, jak udało się to zachować w sekrecie, jak udało się być wierną podczas tak długich rozłąk. Ale warto było czekać. Zawsze, nawet przez te trzy niewiadome lata.
       Nie mogła podjąć lepszych decyzji.
     Nawet kosztem rodziny. Jeżeli nie rozumieją, to po prostu z nimi jest coś nie tak. Gdyby faktycznie rozumieliby ją, jak zawsze twierdzili, to zaakceptowali by jej sytuację. Jedynie Sole próbowała jakoś to zmienić, wkuć im do głowy prawdę i racjonalne myślenie, martwiła się, kiedy Anakina zniewolono. A innych to nie obchodziło.
       Padme miała gdzie wrócić.
       Padme miała dla kogo wrócić.
       Więc wróci.
       Musi wrócić.
      Anakin wraz z Obi-Wanem po drabinach przymocowanych do grubych konarów drzew. Kenobi poszedł dalej, prawdopodobnie do aby dołączyć do swojego batalionu.
       - O czym myślisz? - zaciekawił się Skywalker podchodzą do niej. Podobnie jak ona, skrzyżował ręce równocześnie pozwalając im spocząć bezwiednie na prowizorycznych balustradach drewnianych mostów służących jako ścieżki.
       - O czym rozmawiacie - skłamała po części. Nie wypytywała Anakina o tematy jego prywatnych rozmów, to nie jest jej interes, nawet jako żony. Każdy z nich potrzebował swoich własnych spraw. Małżeństwo nie oznacza dzielenia się ze wszystkim z drugą połówką. Małżeństwo oznacza miłość, trwałość w niej, a nie wzajemne niewolnictwo. Fakt, że nie wiedziało się o wszystkim, nie jest wynikiem braku zaufania, czy kłamaniem, żeby kogoś martwić. Są sprawy, w których chcemy tkwić SAMI.
       - O tym, że jest ze mnie dumny i ustalaliśmy jutrzejszy plan. Jutro pójdę sam na zwiady. Wy będziecie zaraz za mną - odpowiedział.
       - Na pewno nie będziesz potrzebował pomocy? - Upewniła się.
       - A co? Chcesz iść? - Uśmiechnął się.
       - Niekoniecznie. Mógłbyś wziąć przynajmniej Appo - zaproponowała.
       Zastanowił się przez chwilę.
       - Może masz rację. Wolałbym ciebie. Pójdźmy oboje. Będę się czuć pewniej - poprosił.
      Padme to schlebiało. Nie powierzchownie, jak jakiś zwykły komplement, ale cieszyła się, że jest dla niego wsparciem i że cieszył się z jej obecności. Nie pochwalała wyboru jej osoby zamiast kogoś bardziej doświadczonego, jak żołnierza. Przez chwilę musiała to przemyśleć, czy faktycznie się zgodzić. A co jeśli coś zawali? Jej decyzja mogła naprawdę źle się skończyć, ale przecież wraz z Anakinem sobie ufali, znali się, uzupełniali.
       - Jeśli chcesz, mogę iść - zgodziła się.
       - Oczywiście, że chcę. - Pocałował ją w czoło.
       Podjęła decyzję.
       Nie było odwrotu.
       Więc tak się stanie.
__________________________________________ Proszę, przeczytajcie!
Od grudnia miałam przerwę w pisaniu, ale powoli wracam do pracy. Ponadto, zaczęłam jazdy, w piątek będę mieć trzecie, a weekend pełen osiemnastek. Zaczęłam ferie, dość leniwie, ale to się zmieni :)
Co do sytuacji w Polsce i tym co stało się w społeczeństwie... pewnie pomyślicie, że jestem strasznie załamana. O dziwo, moje problemy są na piedestale w moim życiu, więc nie za bardzo przejmuję się tym, co się stało, co nie znaczy, że nie jestem w pewnym sensie przerażona. Ten świat jest pełen zła i tak niestety zostanie :/ Mimo wszystko, nie potrafię przejść obojętnie w kwestii WOŚP-u i tego, jakie zmiany mają przyjść w organie zarządzającym całą organizacją. Łącze się również w bólu w sprawie śmierci prezydenta Gdańska.
Panie Adamowicz, niech Moc będzie z Panem!
Panie Jurku! Moc jest w Panu silna, więc niech Pan się nie poddaje! Zwalczył Pan tyle zła, więc na pewno uda się Panu zwalczyć i to!
NMBZW!

środa, 9 stycznia 2019

Rozdział 238


~~Anakin Skywalker~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Po problemie.
       Kolejny raz.
       Po przybyciu Obi-Wana bardzo szybko uporali się ze zgrają Zygerrian, którym zaczęło brakować żołnierzy do walki. Asortyment się skończył i zaczęło robić się ich coraz to mniej, kończyło im się zaskoczenie. Lecz starty niestety niezaistniały tylko po stronie wroga Republiki. Anakin stracił jednego żołnierza, Obi-Wan dwóch. To i tak mało, ale każda strata klona to osobista, dość spora, porażka tak oddanych generałów Jedi, jakimi była ta dwójka.
       - Chyba spotkaliśmy się szybciej niż przewidzieliśmy - zauważył Skywalker.
      - To nawet lepiej. Nie ma więcej obozów w tych okolicach, ale namierzyłem główną bazę. Jest dwie godziny drogi stąd - wtrącił Cody.
       - Będzie dobrze strzeżona. Przydałby się najpierw ktoś kto tam pójdzie - wywnioskował Anakin.
       - Ja to zrobię - zgłosił się Obi-Wan.
       - I właśnie dlatego, że to zaproponowałeś, to pójdę ja - zgasił zapał swojego dawnego mentora młodszy Jedi.
       - Ach tak? - zdziwił się straszy.
     - Zajmiesz się asekuracją. Wyruszysz zaraz po mnie i będziesz czekał na rozpętanie burzy - nakazał Skywalker.
       - Kiedy wyruszamy? - zapytał Appo.
       - Jutro. Po południu. Skoro zauważą brak sygnału ze strony tych dwóch zespołów, pomyślą, że jesteśmy już w drodze. Będą czekać, zmęczą się. Rozkojarzonych łatwiej zaatakować. Oni nie grają czysto, więc my też nie będziemy. Krzywda psychiczna jest znacznie gorsza, a brak snu i wypoczęcia oddziałuje na nią - tłumaczył Wybraniec.
       - Zadowala cię to? - zapytała Padme.
     - Nie, ale nie mamy wyjścia. Myślisz, że będziemy musieli zrelacjonować wszystko? Można pominąć parę faktów - zauważył jej mąż.
       - Czyżby?
       - Liczyłaś ilu tu było Zygerrian?
       - Nie, ale mogę zaraz to zrobić, jeśli jest to konieczne - odpowiedziała niepewnie senator.
       - Kto by liczył ile ich jest? Nawet ty byś się pomyliła w obliczeniach, powiesz, że było ich sporo, walka zajęła nam trochę czasu, a skoro mogliśmy odpocząć, to czemu by nie? Poza tym, kto nas będzie sprawdzał, o której godzinie dokładnie nastąpił wybuch zwabiający nas w pułapkę? Właśnie. Będzie dobrze. Chodźcie - polecił Obi-Wanowi i jemu batalionowi. - Nasi mali koledzy na pewno z wdzięczności coś nam upichcili.
       - Próbowałeś ich potraw? - zainteresował się Kenobi.
       - Są zjadliwe i ciepłe, a to najważniejsze - odparł Anakin.
       - Jak sobie radzi 3PO w roli wodza?
       - Generale Skywalker, pozwolę sobie wtrącić - odezwał się Cody. - To prawda w kwestii droida?
       - Choć nam samym trudno w to uwierzyć, choć widzimy, to tak. To prawda - zaśmiał się Fives.
     - Na razie panikuje, że mu oprogramowanie nie pozwala na udawanie bóstwa. Biedny. Nie sądziłem, że kiedyś spanikuje tak bardzo - przyznał generał 501 Legionu.
       - Właśnie zastanawiałem się nad sprawnością jego obwodów w całej zaistniałej sytuacji - przyznał Obi-Wan.
       - Mam nadzieję, że nadal wszystko dobrze. Nie mam zbytnio części, aby go reperować. Powinien wytrzymać ten trudny okres - zażartował młodszy Jedi.

       Z życia można nauczyć się naprawdę wiele, na przykład tego, że najgorsza jest nieuwaga. W każdym jednym momencie życia.
      Jako dziecko, stajemy na klocku, bo go nie widzieliśmy. Boli. Wchodzimy na parapet i nie zauważamy, że dwa kroki w tył, a nogi napotkają przepaść.
       W czasie nauki nie zauważamy zadania, które nam powierzono. Nie odrabiamy go, dostajemy negatywną ocenę. Boli. Nie zauważymy jednego punktu na sprawdzianie, źle przeczytamy polecenie i dostajemy gorszy wynik. Boli.
       W czasie dorastania popełnimy błąd, na przykład w doborze ubrań. Potem nas obgadują za plecami i wyśmiewają. Boli.
       Potem jedynie nie zauważamy tego, co ktoś dla nas robi, jak się stara, co obiecuje. Wybieramy tę łatwiejszą drogę lub tę, w której zauważymy łatwiejsze rozwianie, układ. Jako lenie. Zapominamy, że trzeba przejść przeszkodę, żeby czegoś się nauczyć. Przez brak starania z obu stron, tracimy jedną osobą, nieważne czy mniej lub bardziej ważną. Boli.
       Każdy błąd boli, przeszywa serce, szpik, każdy nerw i daje się solidnie we znaki.
       Najczęściej przez nieuwagę.
      Nieuwagę można ożywić, bo jak dana osoba fizyczna, ma swój cennik. Pewną karę płacisz w zależności od sytuacji.
     Ile zapłaci wysłana na Endor grupa żołnierzy Republiki za niedopatrzenie włączonych komunikatorów u swoich ostatnich ofiar?
_____________________________________WAŻNE!
Napisałam wyraźnie, że rozdziały co ŚRODĘ!

NMBZW!