niedziela, 3 grudnia 2017

Rozdział 192


[Koniec trzeciego roki odwetu Zygerriańskiego, Coruscant]
       Na Planecie-mieście nie zmieniło się jakoś wiele, ale każda ta niewielka zmiana, miała naprawdę ogromny wpływ. Co roku świętowano zakończenie wojen klonów. Oczywiście nigdy Republika nie przypisała sobie zwycięstwa, bo wyszło, że to Zygerria stała za wyłączeniem i zlikwidowaniem wszystkich fabryk droidów, jak i pozbycie się ze świata żywych przedstawicieli Separatystów. Oczywiście, społeczeństwo wiedziało swoje. Miało w wojnie klonów swoich bohaterów - Jedi, jak i klony, a wśród nich najwięksi - 212 Batalion Szturmowy z Obi-Wanem Kenobim na czele oraz Legion 501 pod dowództwem Anakina Skywalkera... Anakina Skywalkera, po którym ślad kompletnie zaginął. Kiedy Świątynia Jedi postanowiła ogłosić zaginięcie Anakina, Republikanie oszaleli. Postawili prowizoryczny pomnik, gdzieś na placu. Niektórzy sądzili, że to głupota, ale władze nie zareagowały. Kanclerz pozwolił sobie wygłosić komentarz, że póki nie otrzyma wiadomości, że Skywalker nie żyje, nie zamierza uwiecznić pomnika na stałe.
       Padme chodziła patrzeć na pomnik praktycznie co trzeci dzień. Stała w cieniu zakapturzona i ze smutkiem patrzyła na ten symbol straty nadziei. Mieszkańcy Coruscant nie mieli pojęcia, że przypisali mu śmierć. Gdyby naprawdę wierzyli, że wróci nie zrobiliby cząstki zabobonu. Zamierzali się modlić? Czy upamiętnić? Nikt nie mówił, że to na część jego działań wojennych, więc praktycznie stwierdzili, że nie żyje. Tę opinię zachowała dla siebie - to jak i swoje dzieci. Pokazywała się z nimi tylko w Świątyni. Nie pozwalała na jakieś wielkie szkolenie, ale oddała w dobre ręce na parę godzin w wyznaczonych dniach, aby opanować nieuchronne wybryki Mocą. Choć to już czas na to, aby wstąpiły do Zakonu, pozostawiła decyzję ojcu... de facto, zaginionemu w akcji. W każdym razie, wiedziała, że to jest jeden z tych wyjątków, gdzie decyzję podejmie tylko jedno z nich, a nie razem. Skywalkerowi ciężko było zostawić matkę, to on musiałby ustalić zasady szkolenia swoich dzieci. Jeśli wróci, nie chciałby znowu ich stracić. Jeśli wróci...
       Ahsoka była dla Padme kimś, kto pilnuje jej życia przy zdrowych zmysłach. Zawsze pomoże. Swoje wolne chwile spędza u niej w mieszkaniu, nawet noce. W Świątyni Jedi bywa jako gość. Obi-Wan nawet nie reaguje. Ona nawet nie pyta, czy może wyjść, czy może spać u Amidali. Po prostu on już wie, gdzie Tano się znajduje. Nie ma obaw do zmartwień. Sam nawet często odwiedza Padme. Bawi się z dziećmi, najbardziej z Lukiem. Strasznie przypadli sobie do gustu. Młody mówi pieszczotliwie do niego "Ben".
       Rola Obi-Wana i Ahsoki w odwecie zygerriańskim nie była jakaś wielka. Zwłaszcza Ahsoki, która miała w sobie nadajnik niewolnika wpięty na Zygerrii podczas misji w celu uwolnienia Tugrutan z Kiros. Obi-Wan próbował w tym wszystkim znaleźć Anakina. Nie dało się go wyczuć w Mocy. Nigdy w życiu nie sądził, że będzie mu trudno wyczuć tak silne emanowanie, zwłaszcza po tym, jak wielką więź nawiązali ze Skywalkerem. To wręcz awykonalne, a jednak Zygerrii się udało... choć, coraz częściej Kenobi obwiał się, że jego były padawan coś kombinuje i sam to powoduje, ale z drugiej strony - czemu miałby to robić?
       Ahsoka biła się ze sobą w myślach. Po odejściu Barriss wiele rzeczy stało się po prostu pusto, wszędzie widziała wspomnienia, a spędziła z nią najlepsze, ostatnie pół roku wojny. Zrobiłaby wszystko, żeby chociaż się z nią połączyć, bo wiedziała, że jest taka możliwość, że na pewno gdyby chciała, to by to zrobiła. Ale z dziwnego powodu, nie daje znać, od trzech lat. Co złego zrobiła Tano? Głupie pytanie, zostawiła ją. Zostawiła swoją najlepszą przyjaciółkę. Ale nie z własnej woli. Nie panowała nad sobą. Ba! Jej ciało zostało jej odebrane. Jak więc miała nawiązać dawny kontakt z Offee? Przeklęty Qui-Gon, przeklęta Córka, przeklęci władcy Mocy.
       To jeszcze nie koniec...
_______________________________________
PRZEPRASZAM!
W tamtym tygodniu otrzymałam decyzję - dostałam się! Zmieniam szkołę... w styczniu. Na razie moje życie to jeszcze jedna klapa jeśli chodzi o czas wolny, zwłaszcza, że odbudowuję swoje życie towarzyskie :) Nie żebym was zaniedbywała przez to, ale sam brak weny też mi nie pozwala na pisanie rozdziałów. Kiedy wracałam po szkole - czekałam na decyzję. Teraz po praktykach - nie chciało mi się nic ze zmęczenia, więc szłam się zrelaksować ze swoją paczką spędzając z nimi czas.
Czujecie świąteczny klimat? Postaram się napisać one-shota :)

NMBZW!

niedziela, 19 listopada 2017

Rozdział 191

Dwa lata później...



       Chciałoby się powiedzieć "Wreszcie", ale jedyne pytanie jakie się nasuwało to "Jak?". W galaktycie zaczęła się ostra wojna... tak nagle - jak wybuch jakieś stacji kosmicznej. No właśnie, stacji. Zygerria przez wiele, wiele miesięcy była do przodu w pewnych sprawach - na przykład sprzątanie po Separatystach. Natknęli się na plany tak zwanej Gwiazdy Śmierci i stwierdzili, że czemu nie? Podejmą się jej budowy. Może i Republika czasem z WAR bardzo zawodziła, ale tym razem wywiad Armii bardzo szybko dotarł do celu i od razu postanowiono zaatakować. Właściwie, to od tego się zaczęło: od rozwalenia ogromnej broni rosnąć w bardzo szybkim tempie. To, że Zygerrianie się zdenerwowali, to mało powiedziane. Może i mieli dobrze wyszkolonych żołnierzy, ale liczba niewiele przekraczała ilość klonów. Mimo wszystko, Republika zainwestowała w jeszcze lepsze szkolenia pod nadzorem... Jedi. Nieważne miecze świetlne czy większa wrażliwość na Moc. Spryt, pewna technika owocowały wydajnością.
       Porażki i sukcesy były zrównoważone. Praktycznie na zmianę - jeden przegrywał, drugi wygrywał. Nawet parę razy po co dwa się zmieniały. Dni mijały, tygodnie tworzyły miesiące, a z dziesięciu miesięcy wychodził rok, a w ciągu dwudziestu... nie udało im się zrobić najważniejszego - nadal nie odnaleziono Anakina i Aayli Secury. Choć to wstyd, to wszyscy stracili chęć do szukania. Przeczesywali każdy możliwy skrawek. Huttowie praktycznie nie pomogli... nie mieli jak. Zygerria urządziła im takie piekło na rynku, że się w głowach nie mieści. Jedi nie mieli im tego za złe, prosili tylko o przysługę gdyby coś wiedzieli, a Jabba Desilijic Tiure miał dług życia do spłacenia, a to szanowany Hutt, któremu strażnicy Republiki ufali. Gdyby tylko Anakin, bohater jego małego synka, się odnalazł - od razu by powiadomił.
       W Świątyni Jedi panował względny spokój. Ahsoka została przydzielona do Obi-Wana jako jego padawan. Szczerze? Chociaż w trakcie treningów mogli udawać, że się nic nie zmieniło, bo nie wykazywał wobec niej żadnej litości. Dostawała wiele głupich zadań czy lekcji jak w jakieś zwykłej szkole - wyrecytuj to, napisz tamto. Ale nie winiła go. To zawsze odciągało jej myśli od Anakina, lecz za każdym razem, przed i po, w jej głowie odzywał się pełen bezczelności głosik "Gdyby Mistrz Skywalker tu był, to nie musiałabym tego robić". Każdy swój wolny czas poświęcała na pomoc Padme i obserwowanie dzieci... wrażliwych na Moc. Były tak uzdolnione. Choć już niedługo miał nastąpić czas, kiedy to zostaną przyjęte do Zakonu, to Tano próbowała to odkładać na tak długo, jak tylko się da. Nie wyobrażała sobie tego bez Anakina. Dzieci praktycznie go nie znały. Kiedy zaczęły naprawdę ogarniać świat, to Ahsoka opowiadała im różne historie z ich ojcem w roli głównej. W ich wspomnienia bazowały na dziwnych przebłyskach. Jedyną możliwość spojrzenia na wizerunek taty miały przez wyświetlony na ścianie jego portret skopiowany z Archiwum za zgodą Najwyższej Rady Jedi. Te dzieci... nie miały prawdziwego dzieciństwa. Nie miały prawdziwej rodziny od najmłodszych lat. Tak bardzo bolał fakt, że Anakin Skywalker został pozbawiony swojej pełni szczęścia...
       Republika spłaciła wszystkie długi. Co lepiej - cały czas się rozwijała w najlepsze. Oczywiście, były spory na arenie politycznej między światami Republiki, takie jak nie regulowane długi wobec siebie, różne niezgodności urzędowe, czy negocjacja pozyskiwania danych minerałów. Jednak najczęściej kłótnie powstawały przez śmiałe posunięcia armii Zygerrian, albowiem chodziło tu o życie - najczęściej twi'leków, ludzi, togrutan, selkathów czy durosów. Niejedne planety pod opieką Republiki zostały zaatakowane w drugim roku konfliktu, więc różnorakie sojusze powychodziły podczas posiedzeń Senatu. Co najlepsze, często robiły się z tego głupie nieporozumienia, bo niektórzy senatorzy wymagali... pomocy na czas, już w chwili, kiedy flota Zygerrii pojawiła się na orbicie, o czym sami rodacy światów nie wiedzieli. Bez sensu. Mimo względnego spokoju, wielu zaczęło głupieć. Ze strachu? Czy może z powodu jakiś dziwnych tajemnic?
       A co z Anakinem Skywalkerem i Aaylą Securą?
_______________________________________WAŻNE
Zapytacie 'KIWI, GDZIE ROZDZIAŁ?! MIAŁ BYĆ W NIEDZIELĘ!"
Ten rok jest dla mnie strasznie, strasznie trudny. Pełen zmian i... decyzji. Podjęłam po części złą decyzję. Wiem po części czemu, ale widocznie tak musiało być, nie rozliczam z tego roku nikogo. Jak wiecie lub nie - chodzę do zawodówki. Niestety, moje marzenie fryzjera to marzenie nie do spełnienia. Między innymi, szkoła która by mi to dała, jest po prostu za daleko i zabiera mi cenny czas na rozwiązywanie... problemów prywatnych. Cały czas dochodzą. Ostatni weekend wymagał ode mnie dwóch ważnych decyzji - jedną z nich, to zmiana szkoły, co podjęłam we wtorek. Uwierzcie lub nie, dosłownie w ostatnim czasie, w ostatnim momencie na załatwienie formalności. Mimo siedzenia ostatnie trzy dni tygodnia szkolnego na zwolnieniu lekarskim i posiadaniu mnóstwa wolnego czasu, nie potrafiłam napisać nic, tylko stresowałam się tym, co będzie. Czeka mnie trochę do nadrobienia, bo przechodzę z zawodówki, do technikum na... logistyka. W odwrotna stronę - nie ma problemu, w drugą stronę - to, że mi się udało już załatwić ile załatwiłam, graniczy z cudem. WYROZUMIAŁOŚCI PROSZĘ. Staram się jak mogę :) Dajcie mi czas i zrozumienie do mojej obecnej sytuacji. Przepraszam Was jeszcze raz ♥

NMBZW!

niedziela, 5 listopada 2017

Rozdział 190


[Rok odwetu Zygerriańskiego]
       Kiedyś odliczał dni, miesiące i lata odkąd rozstał się z matką i Padme. Pamiętał, że te dziesięć lat, sto miesięcy, siedemset tygodni, około trzy tysiące sześćset osiemdziesiąt dni, minęły mu w katorgach nauki Jedi składającej się na: treningi, misje, przyswajanie wiedzy teoretycznej i zasad, do których rzadko kiedy się stosował, między innymi dlatego, że nie przywiązywał wagi do zaznajomienia się z nimi. Za każdym razem wierzył, iż spotka te dwie kobiety i zapomni o wszelakich problemach. Tylko chęć spotkania z nimi trzymała jego nerwy w rydzach, bo wiedział, że jego cierpliwość zostanie nagrodzona... niekoniecznie miał na myśli śmierć matki. Po wielkim żalu o to wszystko, pozostała tylko Padme. Nie wybaczyłby sobie gdyby coś jej się stało. Jej życie stało się dla niego priorytetem...
       Podczas rocznego pobytu w szarej, betonowej celi, bez kontaktu z galaktyką oraz maszynką do golenia, jego jedynym zadaniem stało się odnaleźć Moc oraz jakiś punkt zaczepny w niej i starać się aby uchronić Padme oraz dzieci od wszystkiego co złe, od wszystkiego co mogłoby zagrozić ich wolności oraz jakiegoś szczęściu. Nie zwątpił w miłość swojej małżonki ani przez chwile, nie zwątpił w to, że będzie się o niego martwić, że będzie prosić o odnalezienie, a z drugiej strony chciał, żeby była szczęśliwa i nie martwiła się jego zniknięciem, choć myśl, iż mogłaby pokochać kogoś innego, nie mieściła mu się w głowie. Chciał aby po prostu odpuściła i się pogodziła z faktem jego nieobecności z powodów niezależnych od ich dwójki. Próbował sobie jakoś przemówić do rozsądku, że to niekoniecznie jego wina - nie jest niepokonany. Jego jedyny problem polegał na pokazanie pewnej słabości, choć nigdy nie wstydził się łez.
       Choć raz w tygodniu... szczerze, nawet nie wiedział czy może to nazwać tygodniem. Nawet nie potrafił ogarnąć pory dnia by się dowiedzieć czy jest nowy, więc nawet nie miał jak obliczyć ilości. W każdym razie, poddawano go różnym torturom, jakby to coś miało dać. Tak przynajmniej myślał, póki nie okazało się, że do wszystkiego co mogą, dodają jakieś mikstury, co spowalniają jego myślenie oraz utrudniają korzystanie z Mocy. Nie, to nie igiełki śmierci, choć parę razy napakowali w niego to świństwo, z czego dwa razy dożylnie. Szczerze? Nigdy wcześniej nie próbował, więc skutki strasznie go zaskoczyły. Może gdyby wykorzystał to w celach rozrywkowych to jego doznania stałby się pozytywne, ale dla niego chwile podczas tej fazy zaliczały do jednych z najgorszych chwil w jego życiu. Niemoc w próbach ochrony rodzinny to tak straszny ból, a wiadomo, że ból psychiczny jest gorszy od tego fizycznego.
       Parę razy musiał uratować Aaylę od samobójstwa. Próbowała na wiele sposób. Nawet była zdolna do takie pomysłu, że byle jakim kamieniem chciała sobie natłuc w głowę i pozbawić się przytomności. Nie dziwił się, co chwile była gwałcona. To nie tak, że on nic nie próbował z tym zrobić. Udało mu się wiele razy zbuntować, zabić trzech Zygerrian dzięki wyrwanej broni któremuś ze strażników, ale dostawał za to karę. Sam się dziwił, że go nie pozbawili życia, lecz stwierdził, że Aayla by sobie bez niego nie poradziła. Stał się jej jedynym powodem do przeżycia. On - jej przyjaciel, jej podpora.
      Mama powiedziała "Nie możesz zatrzymać zmian". Porównała to z zachodem słońca... zachodem słońca, którego aktualnie nie ma jak zobaczyć. Czas się zatrzymał, a zmiany pędzą nieubłaganie - codziennie nowe zadrapanie, nowe pytania, ktoś umiera, ktoś się rodzi... jego dzieci rosną. Zapytał Aayli czy coś wie na temat dorastania dzieci. Coś więcej - w którym miesiącu co następuje, on sam nie miał pojęcia, był mężczyzną. Choć to głupie usprawiedliwienie, to idzie poprzeć go faktami - ćwiczył, sam się rozwijał, mimo że marzył o rodzinie, o normalnym życiu, nie interesował się rozwojem dzieci, bo nie sądził, że będzie mu to dane. Za to Aayla... Aayla, to kobieta, została jakoś przygotowana do ewentualnej pomocy w sposób... matczyny? Tak chyba można to nazwać. Dzieci są pewniej nastawione do osób płci pięknej no i same one są stworzone do roli matek, ale niekoniecznie taką wybiorą sobie rolę. W każdym razie, dowiedział się od Secury, że zęby powinny im wyjść, ogarniają części ciała, różne rzeczy, reagują na dane słowa, chodzą... postrzegają świat tak jak powinny, a dzieci wrażliwe na Moc...
       Ciężkie drzwi otworzyły się z hukiem, a od betonowej posadzki odbiła się metalowa miska z potrawką oraz kubek cieczy, co udawała herbatę. W dodatku zimną.
       Jaki to jego marny żywot spotkał...
_______________________________________
Heloł! Jak tam? Ocenki są dobre? Moje marne XDD Ale wyjdę na prostą!

NMBZW!

niedziela, 29 października 2017

Rozdział 189


[Rok odwetu Zygerriańskiego]
       Można by rzec, że wszystko poszło w piach, jak po burzy na Tatooine. Zygerrianie opanowali większość mniejszych planet, które Republika wspomagała. WAR na każdym kroku była pokonana, a żołnierze ledwo uchodzili z życiem. Zakon Jedi nie ukrywał, że WAR bez Anakina, to nie WAR. Sam Obi-Wan z Ahsoką stali się dziwnie zacofani. Choć, jak zwykle, ich działania kończyły się powodzeniem, to zawsze brakowało tego jednego smaczku, który powodował Skywalker. Sam fakt, że nie wspominano go w raportach, wręcz przytłaczał. Większość osób po prostu do tego przywykła, ale ZAWSZE dostawali dreszczy na wzmiankę o Wybrańcu i Aayli Securze.
       Padme z dnia na dzień zamykała się w sobie. Trudno w ogóle było stwierdzić, że żyje. Fakt, po pół roku już wróciła do swojego zawodu na całego. Królowa Apailana przedłużyła jej kadencje, ponadto Padme tak poprawiła się od swoich ostatnich tłumaczeń, że Senat nie chciał jej żegnać. Kanclerz Aang sam w żartach nie wyraził zgody na jej jakiekolwiek zwolnienie. Szczerze powiedziawszy, martwił się o nią. Rozumiał powagę jej sytuacji chociaż się z tym nie obnosiła na prawo i lewo. Zachowała to dla siebie i udawała silną. No właśnie - udawała. Zawsze była najprawdziwszą wersją samej siebie, a teraz musiała kłamać, że stała się niezwykle odporna na krzywdę od Mocy.
       W życiu Amidali powinny nastać naprawdę radosne czasy. Dzieci zaczęły chodzić, przeszły na normalną dietę i jadły praktycznie wszystko. W tej całej radości brakowało tylko jednego - ojca bliźniąt, który przyglądałby się im ze szczęściem w oczach. A tu brak. Wszystkiego - miłości, bezpieczeństwa, szczęścia, jakiegokolwiek pozytywu w jej codziennym życiu. Czas zamienił się w miesiące, którymi obliczała wiek swoich pociech oraz ilość dni minionych od wyprawy Anakina. Kiedy ktoś zapominał daty miała ochotę odpowiedzieć swoimi obliczeniami. Jej serce nagle ogarnął smutek i zarazem dyskomfort. Zaginięcie ukochanego ogarnęło całe jej życie, ale nie miała zamiaru o tym paplać. Aczkolwiek, za każdym razem miała głupie uczucie, że ktoś czyta jej myśli lub mają większy zasięg niż ściany jej głowy.
       Republiki problem polegał na tym, że nowy konflikt wpędzał społeczeństwo w paranoje, zwłaszcza, że Zygerria wzięła się za te słabsze planety, które nie bardzo umiały się bronić i nie były brane pod uwagę podczas Wojen Klonów, więc Wielkiej Armii Republiki z trudem udawało się uchodzić z życiem a co dopiero wybronić dany świat. Ale nie dawali za wygraną. Zaczęły się szkolenia, Jedi dokładali wszelkich starań byleby tylko umocnić armię i odzyskać tamte planety, ale też zapobiec zajęciu następnych.
       To, co się działo w głowie Obi-Wana nie było takie łatwe do sprecyzowania. Zadręczał się w każdym momencie swojego życia. Przez prawie rok nie potrafił skupić się na niczym innym, jak na próbach znalezienia swojego najlepszego przyjaciela. W wolnych dniach, zamiast odpoczywać po różnych potyczkach czy misjach, za zgodą Rady, brał swój myśliwiec i wylatywał na poszukiwanie Anakina. Parę razy odwiedził Tatooine by tam dowiedzie się czegoś, jakby przeszłość miała w czymś pomóc, ale to nic nie dało. Ze trzy razy zabrał upartą Ahsokę ze sobą, lecz ona zawiodła się jeszcze bardziej niż Kenobi. Próbowali wszystkiego, Nal Hutta, z Huttami próbowali jakoś zawrzeć umowę by powiadomili ich gdyby coś wiedzieli o Anakinie. O dziwo, coś się udało. Problem w tym, że dostawali informacje, które sami już wiedzieli, ale i tak wierzył, że Huttowie szybciej się tym zajmą, choć to wymaga czasu. Najważniejsze stało się to, że w ogóle. Fakt faktem, nie czuli ani Aayli ani Anakina w Mocy, lecz NIKT, ale to NIKT nie sugerował ich śmierci.
       Jak wyglądał budżet Republiki?
      Połowa długów spłacona. Niektórzy nawet sobie trochę odpuścili widząc postępy. Nie naliczali więcej odsetek, poumawiali się z Kanclerzem. Rząd pracował jak trzeba, bez korupcji. Na posiedzeniach zagościła prawdziwa demokracja i szacunek. Wszystko próbowano zwalczyć negocjacjami, bo od tego był Senat, ale tylko w jednej sprawie nie mogli się nimi posłużyć - w wojnie. Z Zygerrianami nie można było nawiązać żadnego kontaktu, a co dopiero próbować coś zaproponować. Wydawałoby się, że galaktykę omotał większy mrok niż podczas wojen klonów. Czy Republice starczy na tyle siły, żeby przepędzić te ciemności?
________________________________________
Dzieci drogie! 5 komentarzy i będą 3 one shoty na święta! ^^

NMBZW!

niedziela, 22 października 2017

Rozdział 188


~~Anakin Skywalker~~

[Pół roku odwetu zygerriańskiego]
       Zastanawiał się czy to w ogóle można nazwać niewolą, czy po prostu torturą, gdzie przytrzymują cię przy życiu. Fakt, będąc standardowym niewolnikiem na Tatooine też się tak czuł, ale wiadomo, ogólnikowe stwierdzenia różnią się od sytuacji. To, co było na piaszczystej planecie można nazwać życiem, zwłaszcza przy traktowaniu Watto, ale to co musiał znosić wśród Zygerrian za choćby niewiedzę na jakiś temat, to słowo "zniewolenie" jest za małe.
       Przez długi, długi czas był odporny na te wszystkie tortury, próby złamania go lub usidlenie czegoś, co jest nienamacalne - Mocy. Nie ukrywał przed samym sobą - był pod wrażeniem umiejętności Zygerrian i to samo się rozwijało. Póki co, nie umieli jeszcze zajrzeć do umysłu, ale sprawnie opanowali to, aby nikt inny nie zaglądnął do ich głów. Anakin gdzieś zawsze pragnął normalnego życia, ale teraz się za to przeklinał. Życie bez tego, do czego się przyzwyczaił, stało się po prostu puste. Stał się zwykłą jednostką, bez żadnych umiejętności co daje się lać i... wie niby więcej niż wszyscy inni. On i Aayla dostawali pytania dosłownie o wszystko, o każdy nawet najmniejszy punkt w wojnach klonów, jakby to miało jakiś sens teraz. Dla Skywalkera - nie, dla tej tyranii już tak. Próbowali znaleźć punkt zaczepny we wszystkim co się tylko da, by rozlać swe wojska, zasady i władzę na połowę galaktyki. Zastanawiał się czy mieli pojęcie w co się pakują chcąc wojny z Huttami, bo ci gangsterzy od tak nie oddali by swoich ziem, swojego terytorium. Nie zależy im na paktach z kimś, kto mógłby ich pokonać, a wręcz przeciwnie - będą chcieli walczyć, choć każde wyobrażenie ich osobistej wojny kończyło się parsknięcie śmiechem.
       Siedział w celi patrząc na zepsuty chleb i ciecz, która miała robić za herbatę, ale coś im nie wyszło. Jedyny plus tego napoju był taki, że podawali na ciepło, co Anakinowi się podobało. Nie lubił zimna, jego pierwsza podróż w kosmos stała się katorgą, bo przyzwyczaił się do ciepłej planety. To nie tak, że przestało mu to przeszkadzać lub się przestawił. Po prostu jego umysł się przyzwyczaił, przez co łatwo znosił lodowatą posadzkę i ściany, które dotykał plecami przez podartą tunikę Jedi. Niby dostał jakieś koce, ale bardzo szybko się dziurawiły, nie zapewniały dobrego ogrzewania. Już nie chodziło o niego, ale Aaylę. To jej oddał materiał na ogrzanie, albowiem to ona została najbardziej pokrzywdzona...
       Każdego dnia, o zachodzie słońca Twi'lekanka była wrzucana do celi. Nie miała siły by się podnieść, a noc nie zapewniała jej regeneracji. A wszystko to przez zaspokojenie czyiś sprośnych zachcianek. Była tak wykończona psychicznie, że obawiał się iż zechce zakończyć swój żywot. Co wieczór ją przytulał by mogła zasnąć w miarę spokojnie. Zaczęła być dla niego jak siostra, ale on nie potrafił jej obronić, a dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Są po prostu osoby i czyny, które go ograniczały. Zaczął się zastanawiać co jest gorsze - Zygerria czy Zakon Jedi, który przez większość jego życia miał do niego problem. Głupie pytanie - oczywiście, że Zakon Jedi pod wieloma względami to po prostu jego spełnienie marzeń. Niekoniecznie jak z bajki, ale to, na co się tam wyszkolił... żal Anakina polegał na tym, iż Zakon mu nie ufał i cały czas wątpił w jego umiejętności, co prowadziło do tego, że Skywalker miał małe pole manewru. Bardzo dobrze wyczuwalne przez niego i... Obi-Wana.
       No właśnie, Obi-Wan. Niekoniecznie autorytet Anakina. Cóż za ironia, że Qui-Gon Jinn dostał tak mądrego i przepisowego ucznia, że ostatecznie mógł się poczuć jak jakiś padawan. A tak na poważnie, Jinn był niezwykle inteligentny i dobrze postrzegał świat. Problem tkwił w przeszłości, do której Anakin miał takie podejście, że aż cieszył się, że to ostatecznie Obi-Wan przejął nad nim opiekę. Co nie oznacza, że Skywalkera bardzo radowała śmierć człowieka, który zmienił jego życie. Po prostu Qui-Gon był jednym z tych Mistrzów, co tkwiła nad nimi jakaś dziwna "klątwa". W każdym razie, z Kenobim dopiero co się pogodził, a już wylądował... gdzie wylądował. Może to głupie, ale pragnął wiedzieć, czy były mentor się o niego martwi. Znaczy, to oczywiste, że się martwi, na pewno, ale... Anakin pragnie mieć pewność.
       Chciał po prostu poczuć rodzinną miłość...
___________________________________________WAŻNE
CZEŚĆ! Jeśli ktoś by chciał się o mnie dowiedzieć czegoś więcej lub zadać pytania, too... ZAKŁADKA "KIWI" ZOSTAŁA ZAKTUALIZOWANA!

NMBZW!

niedziela, 15 października 2017

Rozdział 187


 [Czwarty miesiąc odwetu Zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Anakin przez całe wojny klonów, najczęściej w samym sobie, upierał się, że Yoda robi niewiele, a raczej w ogóle, patrząc na to, że jego usprawiedliwienie, czyli medytacja, nie dawały większych skutków. Yoda natomiast chciał jak najlepien i liczył na poprawy. Choć często próżne bywały jego starania, to nigdy nie dawał za wygraną - i tym razem spróbował otrzymać odpowiedź od Mocy, albowiem wielu twierdziło, że jest już oczyszczona ze zła, ale niewielu zdawało sobie sprawę, że nawet najprostszy przekręt stwarza, że jest zamglona czarnym dymem. Kwestia formułowania zdania. Z Ciemnej strony Mocy może i owszem, ale tylko w sensie fizycznym. Sithów już nie było, ale ZAWSZE mogli się narodzić. Niewiele trzeba było, aby przekroczyć tę barierę. Wiekowy Mistrz przyznał się przed samym sobą, że jeśli Obi-Wan i Ahsoka - oraz Senator Amidala, która odmówiła rozmowy z Radą odkąd porwano Anakina - mają rację, iż Skywalkera może załamać ta porażka, to mogą spodziewać się wszystkiego, a jego przyszłość zawsze była niepewna, więc jeżeli znajdzie najprostszy sposób na wyciągnięcie się z czegokolwiek, w co wpadł, to spisze ich wszystkich na zagładę, mimo że Yoda doskonale słyszał i zapamiętał przepowiednie, to pamięta te sygnały, które wysłała mu Moc podczas ich pierwszego spotkania.
        Zielony stworek przeszedł obok jednej z sal treningowych. Ostatnio bardzo często przypatrywał się młodzikom, choć strasznie psuło mu to humor i osłabiało. Los tych dzieci był tak niepewny... wszyscy szkolili się na Jedi. Tak po prostu. Yodę naszła myśl, jak to jest - dostają dar i wiedzą tylko tyle, że mają opanować umiejętności i walkę mieczem świetlnym by bronić galaktyki. Wiecznie w stresie, byleby zostać bohaterem i nie popełnić błędu. Od najmłodszych lat niosą na barkach ciężar odpowiedzialności za osoby, których nie znają, o istnieniu nawet nie wiedzą, a są gotowi walczyć w imię czegoś. Zdał sobie sprawę, że wszyscy są tak ostatnio skonstruowani. Jak klony z WAR. Świątynia Jedi to po prostu fabryka wpajająca jakieś wartości zmieniając dni w ciężką rutynę. Po prawie dziewięciuset latach zdał sobie z tego sprawę. Niby Świątynia staje się lepsza, ale czy jednak?
       Postawmy sprawę jasno. Opinia została. Albo po prostu jemu się tak wydawało. W każdym razie, nie czuł popraw, nie widział jasno przyszłości i czuł po prostu nicość przed sobą. Jak można zmienić coś nie zmieniając podstaw? Czy zależy od tego układ kwiatków? Siedzeń w najważniejszej wierzy? Czy ogółem zmienić członków Rady? Jak można zmienić idee, kiedy coś tak przytłacza? Nie można się dalej oszukiwać - pojmanie Anakina Skywalkera, to nóż w plecy. Wszystko zatrzymało się w miejscu, choć z dnia na dzień wszystko się rozwija. Ktoś skonstruował właśnie najszybszy silnik w galaktyce, ktoś pokonał rekord... o tym będą kiedyś mówić! A Yoda nie widział perspektyw, bo podstawa jego priorytetów została zachwiana.
        Wszystko traciło barwy. Gdyby Jedi wierzyli w jakieś głupie pomniczki upamiętniające, ktoś na pewno wystawiłby Anakinowi i Aayli, z czego najpiękniejsze kwiaty byłyby po prostu szare i straciłyby swój urok. Mace Windu stwierdził, że najlepiej będzie w największym hallu wystawić czarno-białe hologramy tych dwóch Jedi, a skoro wszyscy byli niewolnicy mieliby tak skończyć, ich też zamierza upamiętnić, tylko pytanie: Czy zamierza szukać? Czy po nich też zostanie ślad na sercu? Czemu to się tak odbija echem? Czy tylko Yoda wyczuwa ból za wszystkich straconych? Nie może ukryć, że po tych bardziej zasłużonych osobach czuł o wiele większą stratę, za co było mu wstyd. Ale tak to już jest... nie powinien się nad tym użalać. Nie zmieni sam czegoś na dużą skalę, skoro bije się z tym w swoich myślach. Ponadto, nigdzie nie wyczuwał, żeby ktoś się zbierał, aby poważniej rozwiązać wszystkie problemy. Nie miał w nikim pomocy, bo każdy wiedział, że coś trzeba zmienić, ale nie każdemu chciało się ruszyć zadek.
       Ashla koniecznie chciała zobaczyć z Katooni małe dziecko wrażliwe na Moc. I choć Ahsoka była przeciwna aby zabrać je do Padme, to wreszcie się przełamała za zgodą Padme. Cóż, dzieci nie wykazywały jakiś większych zdolności prócz przypadkowego podniesienia wazonu Mocą. Choć zazwyczaj im się udawało uratować naczynie, to akurat wtedy wydało się to bardzo trudne i rozwaliło się w drobny mak. Amidala nie ukrywała, było jej smutno, że zniszczono jej prezent pd rodziców, którzy śmiertelnie się na nią obrazili. Padme wcale nie szło łatwo. Praktycznie straciła rodzinę, a jedyną pociechą stała Ahsoka i... siostra. Tak, siostra postanowiła się z nią skontaktować niedługo po tym jak Anakin zaginął, czego kobieta nie mówiła od razu. Stwierdziła, że nie ma po co przyznawać się, że jej życie zaczyna się walić, skoro tak długo upierała się przy tym, że będzie dobrze. Nie ukrywała przed samą sobą, że jest jest wstyd...
      Każdy dzień ranił ją pustką.
____________________________________________
WITAM I O POGODĘ PYTAM :D
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że nie wstawiłam posta tydzień temu! Czemu, jak i po co? Wiecie co? Nie będę się rozpisywać, to nie ma sensu i jest nie na miejscu. Po prostu dostałam takie strzała w PYSK od życia, że się w pale nie mieści. ALE! Mam wene. MAM WENĘ, bo wchodzę rozdziałami w kolejny cel tego bloga ^^ Najgorsze są te przejściowe rozdziały, których, nie ukrywam, nie chce mi się pisać XD Nie zrozumcie mnie źle, po prostu jak sobie pomyślę, że muszę troszkę nawymyślać i jakoś to posklejać w momencie, gdy jestem po nauce, przed nauką czy akurat coś wydarzyło, to... to tak wykańcza, że potem łapie mnie leń i nie chce kończyć przytulać XD Ale dałam radę. Dziś napisałam pierwszy rozdział z tego całego... celu.
A ZGADNIJCIE KOMU DZIŚ ZOSTAJE RÓWNY ROK DO PEŁNOLETNOŚCI...
MOJEJ KOCHANIUTKIEJ SONI! ♥ MISIA, ROZDZIAŁ FOR JU. PAMIĘTAJ, ŻE ZAWSZE BĘDĘ PRZY TOBIE I MOŻESZ NA MNIE LICZYĆ ^^
ZAŚPIEWAJMY JEJ GŁOŚNE STO LAT!

NMBZW!

niedziela, 1 października 2017

Rozdział 186


~~Anakin Skywalker~~

      Znajdował się w naprawdę głupiej sytuacji, gdyż; o, ironio; trafił w niewole -  w jeszcze gorszą niż poprzednim razem. Możnaby się rozdrabniać nad tym, że tęskni, że mu ciężko, że najchętniej by porozwalał wszystko. Problem tkwił w tym, że został położony na stole z dybami połączonymi standardową, laserową wiązką. Niby bardzo dobrze mu znane urządzenie, miał okazję zaprzyjaźnić się z podobnymi. Sęk w tym, że te larwy nie postępują z więźniami normalnie.
       Zaczynając od samego pojmania - Anakin docenił spryt Zygerrian, bo gdyby pojmali go nadzwyczajnie w świecie z bronią, to młodzieniec nigdyby sobie tego nie wyznaczył. A że te potworu użyły mechanizmu, który pozwalał dorwać byłych niewolników, nawet tych, którzy nie posiadali już nadajnika - nooo to tak. Tu się należał szacunek. Kolejnym punktem rozrywki, gdzie Zygerria wykazała się swoimi umiejętnościami w akcie dążenia do opanowania galaktyki - przynajmniej tak uważał Wybraniec , bo naczelnik nie raczył opowiedzieć mu więcej; a o poczęstunku herbatą, to Anakin mógł zapomnieć! W każdym razie, te najprościej wyglądające połączenia, których mechanizm Anakin mógłby wyrecytować płynnie przebierając pieluchy i karmiąc dwójkę dzieci jednocześnie - a trzeba zaznaczyć, że przy jednym dziecku droidy bojowe wymiękają i nawet tego młody ojciec w pełni nie opanował - nie były zwyczajne. Miały w sobie jakieś substancje czy dobrze poustawiane części w zasilaczu, bo pozbawiły go i Aayle połączenia z Mocą. Bez Mocy, Anakin nie potrafił rozpracować tego cuda.
      Przez pierwsze dwa tygodnie od rana do nocy były przesłuchiwania. Skywalker podziwiał, dowiedział się o sobie bardzo wiele rzeczy tylko dlatego, że jego życiorys i sprawy prywatne zostały przez Zygerrian tak przeanalizowane, że niejedna telenowela z HoloNetu się przy tym chowa. Do każdej sprawy mieli tyle teorii, że mężczyzna sam się zdziwił, że wszystko zapamiętali z najdrobniejszymi szczegółami. On sam ledwo jedną może powtórzyć. Tak czy siak, najgorsze co usłyszał, to wszystkie wspólne chwile z jego żoną. Te larwy miały dostęp do jej kart zdrowia, do jej dokumentów... mieli ją w garści. Najtrudniejszym wyzwaniem dla niego stały się zeznania wytłumaczone tak ogólnie, byleby nic się nie stało jej i dzieciom. Próbował jakoś odnaleźć w sobie ogniki Mocy, żeby tylko jakoś ich ochronić. Pewną odmianą perswazji, bo i tak mieli ją na oku. Chodziło o to, by nie stała im się krzywda.
       Kolejną osobą do ochrony była Ahsoka. Jego mała padawanka została sama. Znowu. Co najlepsze - również została niewolnikiem. Zygerrianie zdążyli wbić jej ustrojstwo w ciało podczas ostatniej wizyty Jedi na ich planecie. W każdej chwili mogą ja znaleźć, bo z tego co wywnioskował,  polowali na byłych niewolników. Niekoniecznie Jedi, aczkolwiek do nich mają najprawdopodobniej jakiś uraz. Cóż, jego kolejnym zadaniem stało się nawiązać jakiś kontakt za pomocą Mocy. Poprosiłby, przeprosiłby i zapewniłby. Jeśli miałaby zostać bezpieczna, musiałaby to bezpieczeństwo sobie zapewnić poprzez ochronę najbliższych. Przyznal sobie szczerze, miał wątpliwości czy dziewczyna da radę. Jest tak pogubiona, kompletnie nie wie co robi! Ani on, ani Obi-Wan nie potrafili do niej dotrzeć. Czy Barriss się udało? Nie miał z nią jakiegoś dobrego kontaktu ostatnio. Można by rzec, że wraz z końcem wojny, wszystko legło w gruzach - w końcu to naturalny skutek wojny. Choć mógł się uważać za osobę spełnioną, to całe podłoże skończonej wojny zmieniło jego życie a ruinę. Sam fakt, gdzie się znajduje i co robi oraz to, jak ta cała sytuacja utwierdziła go w przekonaniu, że powinien coś naprawić, a mu się nie udało. Teraz jego życie najbardziej go potrzebowało, a on... tkwił w sidłach zaburzających jego ego i jakąś harmonię bazującą na kodeksie Jedi. 
       - Aa... naa... kin - odezwał się chrapliwy głos Secury. - Pić. Ni... nie... da... rady - była tak wykończona, że ledwo wypowiadała całe słowa. Skończyło się jej przesłuchanie. Praktycznie dawno się skończyło, ale zawsze kadrowali ją o wiele dłużej. Najgorsze było to, że  nie mógł nic zrobić. Zwłaszcza za oierwszum razem. Zaprowadzili go by patrzył na zbiorowy gwałt, na jej krew na ciele, gdy mieli za mało. Nie pozwolono mu zamknąć oczu. Kazano gapić się na to obrzydlistwo i zastanawiać się czy gdyby Padme tak potraktowano, to zrobiłby wszystko byleby przestali. Czemu więc sterczał tam patrząc na biedną pokrzywdzoną Aaylę, gdy ci sie tak nad nią pastwili?
       Zemdlał z wykończenia. 
________________________________________
Krótkie, bo krótkie. Późno, bo późno.
Nah, jutro wolne XD Tak btw, podoba się playlista? Tak, jest tam polska piosenka! Nie sądźcie, że jakoś nawiązuje tu do powstania, o którym jest film, do której (masło maślane, he) jest napisana piosenka. Po prostu mi bardzo tekst pasuje. Oki? Nie nawiązuje tu do historii, bo bym musiała zgłupieć, a aż tak źle ze mną nie jest :P
To wszystko ode mnie. 5 komentarzy, co misie pysie?

NMBZW!

niedziela, 24 września 2017

Rozdział 185


 ~~Padme Amidala~~

[Koniec drugiego miesiąca odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Apartament Senator Amidali]
       Podsumowując:
     Starała sobie choć trochę poradzić. Kiedy Anakin wyjechał na misję, wiedziała, że da radę i dawała. Teraz powinno być jeszcze łatwiej zabawiać dzieci, gdyż liczyły sobie trzy miesiące, jako tako siedziały, rozpoznawały kolory i kształty oraz zaczynały się bawić zabawkami. Ona, jako matka powinna okazywać im więcej uśmiechu, a zamiast tego - uśmiechała się na siłę, nie widząc siebie w roli matki.
      Co noc wybudzała się z nadzieją, że w końcu zobaczy swojego męża, uśmiechniętego, pełnego życia. Wstanie do dzieci, przebierze, uśpi... nakarmi z butelki. Jej te najprostsze czynności nigdy nie przerażały, bo to naturalne i takie banalne. Bez Anakina wszystko stawało się trudniejsze. Nawet obowiązki królowej wydawały się przy tym błahe. Może zmieni zdanie, kiedy jakoś ochłonie, to minie. Po prostu wyjdzie z szoku. A teraz...
       Anakin Skywalker został zabrany w niewolę. Ponownie wrócił do koszmaru, który kiedyś nie śmiał się śnić Padme tylko dlatego, że była świecie przekonana, że Republika Galaktyczna ma większe w pływy na region, w którym lokalizowała się Tatooine. Porwano jej męża w najgorszy z możliwych dla niego sposobów. Tak uważała, bo na pewno musiał ponieść jakąś uwłaczająco jego ego porażkę, ponieważ nie dałby się tak szybko schwytać. Nie oddał się sam w ich ręce, nie w łapy rasy, której nienawidził za przeszłość i aktualne czyny, nie po misji, którą przeżył rok temu. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że nawet w Mocy od niego nie ma żadnych sygnałów! Ponoć podczas śmierci bliskiej ci osoby, występuje jakieś specyficzne uczucie w sercu. Ona nie czuła nic, a nawet jeśli coś jej mówiło... skąd mogła mieć pewność, skoro nikt nic w Mocy nie poczuł. Powiedzieliby jej...
       Płacz dziecka przerywajacy jej srn był ułazkawieniem. Jej sny nie są już radosne, choćby pokazywały ulubione miejsca Padme. Tęsknota i nieszczęście, które ją ogarnęło, zamieniały jej drzemki w koszmar. Drzemki... przy bliźniętach nie było długiego snu, zwłaszcza, że dzieci zaczynały płakać od tak sobie. Podawanie im jedzenia przed wyznaczoną godziną czy zmienianie pieluch, kiedy nie są jeszcze w tym tragicznym stanie, nic nie dawało. Według Yody, który pofatygował się z nią porozmawiać, dzieci płaczą z tęsknoty, zwłaszcza, że emanują silną wrażliwością na Moc.
    To właśnie temu towarzyszyła wizyta Mistrza Zakonu Jedi - dzieci. Anakin nigdy nie rozmawiał o tym, że mają trafić do Świątyni. Problem w tym, że nawet jego żona nie miała pojęcia czy by się zgodził, bo Jedi odcinają wszelkie rodzinne kontakty, a Yoda sam nie wiedział co zrobić. W dzieciach Moc była równie silna co w ojcu, a sam był świadomy, że nie może temu małżeństwu zabrać potomków. Niestety - muszą trafić do Zakonu. To już jest kwestia tego, że dzieci nie kształcone w wykorzystywaniu swoich umiejętności mogą sprowadzić nieszczęście, a droga do Ciemnej Strony Mocy jest bardzo łatwa i szybka. Druga sprawa - tak wielki talent po prostu nie może się zmarnować. Po wyjściu Yody, kobieta znajdowała się pomiędzy młotem a kowadłem. Nie potrafiła i nie chciała podjąc tej decyzji bez Anakina. Nawet konsultacja z Obi-Wanem i Ahsoką nie pomogła. Po prostu - nikt nie umiał odgadnąć co Anakin by zrobił w tej sytuacji.
     Wygląd dzieci był po prostu przekleństwem. Oboje podobni do Skywalkera, bez dwóch zdań. Lecz im część na nie patrzyła, tym o wiele bardziej zapadała się w psychiczny dołek, którego końca nie widać.
       Nic tak naprawdę nie ma końca.
_____________________________________
Ale proszę państwa, bez żartów :o Zero komentarzy? Już tu proszę o pinię o tych dwóch! Ja se pruję flaki ucząc się w najtrudniejszej klasie w moim życiu, co zaważy o moim losie, a wy mi tu takie rzeczy :o Wyrozumiałości, ok? XD Od jutra luzik arbuzik na tydzień więc coś się napisze w miarę możliwości. W tym tygodniu miałam pisać... to mnie siostra na tydzień do siebie zabrała, bez kompa. Super XD

NMBZW!

niedziela, 17 września 2017

Rozdział 184


[Koniec drugiego miesiąca odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Minął miesiąc.
       Miesiąc i dwa dni.
       Mimo ogromnego wysiłku nie udało się namierzyć, a tym bardziej znaleźć Anakina Skywalkera i Aayli Secury. To nie tak, że Jedi nie dali rady. Cała Republika, kiedy dwa dni po powrocie Obi-Wana, usłyszała, że ich bohater i jakaś mało ważna Jedi - oczywiście niewielu osobom chciało się posprawdzać w czym szczyciła się ta Twi'lekanka, aczkolwiek Kanclerz zadbał o doinformowanie - zostali wzięci do niewoli i zaginęli, wszystkie planety próbowały znaleźć jakiś ślad. Oczywiście, wysłano wojska na Ryloth, ale znowu wrócili jako ci polegli i ci, którym się nie powiodło w odnalezieniu dwójki Jedi.
       Rada Jedi miała również swoje własne sprawy. Próbowała jakoś okiełznać wojska Zygerrii, które atakowały z zaskoczenia. Wiele defensyw nadal trwa, ale obyło się bez klęsk... prócz jednej - Zygerrii. Wojska tej rasistowskiej cywilizacji, co próbuje odnowić imperium, została odparta z planety Kiros, którą mieli ponownie zająć. Tym razem bez pozytywnego skutku, więc zwycięstwo WAR w tej potyczce było bardzo szczególne. Prócz tego próbowała, jak na razie bezskutecznie, znaleźć Anakina Skywalkera wraz z Aaylą Securą, choć przystąpiło do tego parę oddziałów.
       Pierwszym byli Obi-Wan i Ahsoka. Kenobim strasznie wstrząsnęła strata byłego ucznia i to jeszcze  w taki sposób. Nie mógł się pogodzić z tym, że "pozwolił" im zabrać Anakina i zniewolić. Przyczynić się do powrotu jego najgorszego koszmaru ze zdwojoną siłą. Gorzej zawalić sprawy nie mógł. Stracił zaufanie Ahsoki, która ewidentnie się od niego odsunęła i pognała do Amidali. Z drugiej strony nie powinien się obwiniać jawnie o to, bo może by tego tak dobitnie nie przyjęły. Przecież nie wiedziały jak było, Kit Fisto nic nie potwierdzał, bo poświęcił się medytacjom mających za zadanie pomóc w odszukaniu Aayli... i przy okazji Anakina.
       Zanim Ahsoka zgodziła się na współpracę z Obi-Wanem, najpierw przez dwa tygodnia unikała go jak tylko mogła, jakby stał jakąś zaraźliwą chorobą, a całą galaktykę objął rasizm i nikt nie zdobył się na okazanie pomocy, bo ten, który zdrowy - ten lepszy. W prawdzie Kanclerz zdając sprawozdanie przed Senatem w sprawie tej nieudanej misji, nic nie wspomniał o tych głębszych wyznaniach dwójki ocalałych Jedi, czyli w tym, że obwiniali się za zaginięcie. Tak więc, galaktyka, a na pewno Galaktyczna Republika, nie miały Kenobiemu nic za złe, żeby zacząć go traktować jak zarazę.
        Ale Ahsoka była dla niego ważniejsza niż cała galaktyka. Jej zdanie i traktowanie, to coś, czego nikt nie mógłby wynagrodzić. Cały kosmos nie miałby takiej siły. To jej opinia liczyła się najbardziej w tamtej chwili. Bo nie miał nikogo więcej. Taria, Satine, Siri... a teraz Anakin. Nie chciał, aby jego siostrzyczka się od niego odsuwała w tych najgorszych dniach jego życia.
       Zgodziła się.
       Wręcz błagał ją na kolanach.
      Padme poszedł przeprosić jeszcze tego samego dnia. Wytłumaczył całą sytuację. Opisał wszystko ze szczegółami, przestała być na niego zła, a że Ahsoka też zaszczyciła tam swą obecnością, bo strasznie się wspierały, również ocuciła swe emocje i zgodziła się na wyjazd.
      Ostatnia sprawa dotyczyła pogrzebu Barriss. Odeszła w niewyjaśnionych okolicznościach... znaczy, są dowody na to, że przedawkowała igiełki śmierci, które w połączeniu z Mocą są po prostu niebezpieczne, ale ponoć to, ile miała tego w sobie oraz fakt od kiedy zażywała, nie oznaczał tak szybkiej śmierci. Wniosek - podziałało na nią coś jeszcze innego, ale nikt tego nie wiedział... a raczej nikt nie miał pojęcia, że Ahsoka mogła śmiało wszystko wyjaśnić, choć tego nie zrobiła. Zatrzymała te informacje dla siebie.
       W swym sercu będzie nosić żal - zaraz obok wielkiej miłości do swojej najlepszej przyjaciółki.
____________________________________________
Cześć!
Zastanawiał się ktoś czemu nie było rozdziału? Zapomniałam. Przyznam szczerze - zapomniałam, bo pierwsze dwa tygodnie wystrzeliłam jak z grubej rury problemami... nie swoimi. Po prostu taka jestem, problemy, samopoczucie i życie (nie bierzcie tego dosłownie, spokojnie) swoich przyjaciół stawiam na pierwszym miejscu, dopiero potem swój rozwój osobisty. Ale! Już za tydzień powinnam mieć dla was niespodziankę. Fakt, jeśli się wyrobię z tym wszystkim - będę z siebie dumna, aczkolwiek ten rok szkolny jest po prostu trudny. Najłatwiejszy i trudny za razem. Bardzo, bardzo dużo obowiązków i zabranego czasu. No cóż, każdego dnia mam po dziewięć lekcji i w czwartki tylko osiem. Kwestia przyzwyczajenia, moi mili :)
Do zobaczenia!

NMBZW!

niedziela, 3 września 2017

Rozdział 183


~~Świątynia Jedi/Obi-Wan Kenobi~~

[Trzydziesty trzeci dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, przedpołudnie]
        Czuł się jak po pogrzebie Qui-Gona. A nawet gorzej. Przecież Qui-Gona nie zawiódł... a nie, jednak to ten sam ból. Zawiódł go, bo nie zdążył przebiec przez tarcze i wspomóc swojego mentora. Przecież by żył! Przez wiele lat krył te myśli przed samym sobą, bo gdyby wiecznie się nimi zadręczał, to w końcu pękłby z frustracji i komuś się wyżalił. Takie potoczenie spraw zwyczajnie w świecie dobiłyby go, bo jedyne słowa jakie ludziom cisnęłyby się na język to "Nie mów tak, to nieprawda. Nie obwiniaj się za coś, na co nie miałeś wpływu". Miał. Mógł zrobić wiele a zwyczajnie w świecie napawał się frustracją. Od pogrzebu nie zamierzał świecić przed samym sobą prawdą. Postanowił to zataić, ale niekoniecznie wrócić do tego w takiej chwili.
      Według niego najrozsądniej było cofnąć się pamięcią do pogrzebu Qui-Gona, kiedy losy Anakina stały się dla chłopca niepewne. Co miało się stać? Odeślą go na Tatooine? Przecież to bez sensu, tak, jakby wzięli go tylko na krótką podróż statkiem kosmicznym, na zwiedzenie kawałeczka stolicy Republiki... niczym głupi konkurs. Więc czy powrót do domu to sensowna alternatywa? Zwłaszcza, gdy stał się wolny? Dla Anakina dom był tam, gdzie jego matka - chłopiec wiele razy to powtarzał, kiedy Obi-Wan zarzucał tekstem "Pora na powrót do domu" w momencie zakończenie jakieś misji. Tak się potoczyło, że to Kenobi miał wziąć chłopca pod swoją opiekę. Ich losy skrzyżowały się już na zawsze. Zawsze, które ma teraz minąć?
       Obi-Wan Kenobi miał wiele na sumieniu - te jawne oskarżenia, jak i te wypowiedziane przez frustrację jego padawana. Zawsze zawierały ziarno prawdy, zawsze. Teraz to dotarło do tego trzydziestodziewięciolatka. Najgorsza prawda, jaką musiał uznać ten człowiek, to fakt, że jest jednym z powodów, przez które Shmi Skywalker nie żyje. To on nie słuchał jej syna, nie brał jego słów na poważnie... znaczy, nie rozumiał powagi sytuacji. Nie sądził, że jego sny o matce mogą zwiastować śmierć, opowieści chłopaka na to nie wskazywały. (Przysięgał na jego rękę! XD Przepraszam, musiałam...~ Kiwi)
       "Moja matka nie żyje. To twoja wina."*
       Jego wina.
       Jego wina.
       Przyznaje się. Jego wina.
     Jego wina, że Anakin stał się za bardzo narwany, bo Obi-Wan przez swoją przesadzoną ostrożność nie pozwolił mu wykorzystać naturalnej zachłanności. Gdyby chłopak to zrobił, bardziej by nad sobą panował. To jak zamknięcie go w klatce, a przecież u swojego dawnego właściciela mógł rozwijać swe umiejętności. Ograniczanie czyjegoś potencjału, to gorsze zniewolenie od tego faktycznego. Niszczy wszelkie pozytywy, które mogą wypłynąć z obiektywnego spojrzenia. Anakin stałby się ostrożny, nie musiałby słuchać o tym, że jest nieodpowiedzialny, tylko przez to, że popełniał pewne, często mało znaczące, błędy.
       Dość sporym błędem można nazwać jego pewne obawy o Ahsokę.
       Jak mógł?
       Jak śmiał?
       Nie potrafił nawet myśleć o tym, czy kiedykolwiek sobie wybaczy za ostatnie dni, tygodnie. Za to, jak traktował Ankina za tak naturalną rzecz, jaką jest przywiązanie miłość. Za coś, na czym dało się przyłapać bardzo dużo Jedi przez samych siebie. Jak mógł obrazić się za coś, czego dopuścił się za wiele razy? Jak potrafił zaakceptować siebie jako tak wielkiego hipokrytę? To nienaturalne, to obłuda, to idiotyczne. Wręcz niszczące od środka, niszczące drugą osobę - kłamstwem.
       Tym właśnie się pożegnał.
       Bez znaczenia było to, że już wiele razy przepraszał, że Anakin mu wybaczył. Wszystkie jego słowa, które prosiły o przebaczenia niewiele tak naprawdę dały. Gdyby powiedział to Kitowi Fisto, usłyszałby "Nie mów tak, Anakin tylko wie, co czuje, a to, że jest trudny, ma małe znaczenie". Szczerze powiedziawszy, Obi-Wan nie miał ochoty na wysłuchiwanie pocieszeń ani na to, by kogoś topić kogoś psychikę w swoich zażaleniach - zwłaszcza tego nautoanina.
       Kit Fisto to jeden z tych, co przyłapali samych siebie na przywiązaniu. Co mimo wszystko w to brnął, ale się opamiętał. Prawda jest jedna - uczucie nie zniknie. Jego miłość do Aayli nie wyparuje tak szybko, jak Obi-Wana do tej pory po Satine. Nie ulotni się żal po jej zniknięciu tak, jak w przypadku Kenobiego po śmierci ukochanej kobiety. Z drugiej strony, bałby się jej zwierzać. Wybuchłaby, gdyby usłyszała, że ktoś jeszcze śmie bawić się w niewolnictwo.
       Niewolnictwo, które ma zamiar rozwinąć się na tak szeroką skalę.
       Niewolnictwo, które posługuje się wszelkimi innowacjami.
       Niewolnictwo, które wskrzesza w innych dawną niewolę.
       Anakin utknął w tym bagnie już na zawsze. Z jednej strony można powiedzieć, że niewiele się zmieni, bo chłopak, jak wielu innych mimo woli, wracał pamięcią do przeszłości. Do niewolnictwa, więc jeszcze bardziej stawał się niewolnikiem własnych wspomnień. Można by rzec, że urzeczywistni swój stan ducha. Z drugiej strony, trafił w ponowne cierpienie, które odbije jeszcze gorsze piętno na jego duszy i psychice. Obi-Wan nie chciał myśleć, jak jego przyjaciel się czuje. Zwyczajnie nie wiedział, a fakt, że parę dni musiał pracować jako niewolnik był niewielkim doświadczeniem. Wykonywał swoją misję. Nie mógł poznać prawdziwej natury zjawiska ograniczenia życia w tak brutalny sposób.
        W momencie, kiedy zbliżali się do lądowiska Świątyni Jedi, Obi-Wan pragnąłby, aby w tej chwili pojawił się obok niego Rex. On jeden mógł go w jakiś sposób rozumieć, a już sytuację. Jakby nie patrzeć, Jedi na próżno próbowali zmienić prawdę - Klony zostały zniewolone od samego początku. Jak wielką głupotą nie wydaje się fakt, że Rex by to zrozumiał, to na pewno byłby wyrozumiały.
       Na spotkanie wyszli im Mace Windu, Yoda, Ki-Adi-Mundi (Obi-Wan wiedział, że gdyby Plo żył, pojawiłby się na miejscu cereanina. Pewnej hierarchii nie da się zmienić, bo wchodzi w życie mimowolnie). Za nimi szła kroczyła Ahsoka, jakby zahipnotyzowana, otumaniona. Sztywna...
      - Gdzie Skywalker i Secura - zapytał zdziwiony Windu.
      Obi-Wan ledwo przełykał ślinę. Miał nadzieję, że Kit Fisto go wyręczy, a on wyjąkał tylko:
      - Nie mogliśmy temu zapobiec.
      - O co chodzi? - dopytywał się Mundi.
      Kenobi odważył się powiedzieć, leć nie spojrzeć Ahsoce w oczy.
      - Zostali wzięci do niewoli. Po prostu. Nie złapali się. Appo powiedział, że ich schwytano. Zygerrianie polują na byłych niewolników. We krwi zostaje ślad po nadajniku. Aayla to odkryła... ale nie udało jej się tego powstrzymać wobec siebie. Zniewolono ich i porwano.
       - JAK MOGŁEŚ NA TO POZWOLIĆ?!
__________________________________________
No hej!
Tak, wróciłam. Tęskniliście? :P
Co mam powiedzieć? Nie publikowałam, booo... byłam w innym świecie. Naprawdę, nie czuję, że idę jutro do szkoły, że wracam do rzeczywistości.
Zmiany?
Zgadnijcie kto złamał obietnice i znowu zerżnął włosy na chłopaka? Tia, to Kiwi. I to krócej niż rok temu XD Nowy kolega, który w sumie też mnie trochę oderwał od tego wszystkiego. Nie, nie moi drodzy. Nic nie znaczy :) Przyszło i odeszło jak większość moich znajomych, takie życie :)
Naprawili mi komputer, ale... pozbawiono mnie wszystkich moich skarbów i zdjęć do SW. To trochę demotywuje.
Za cztery miesiące kończy się rok... nie macie pojęcia jak mnie to cieszy, bo ten stał się po prostu koszmarem.
Czekając na lepsze jutro...

NMBZW!

niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział 182 (Do zobaczenia!)


~~Barriss Offee~~

[Trzydziesty pierwszy dzień dowetu zygerriańskiego, Coruscant/Świątynia Jedi, 9:30]
     Patrzyła na truchło swojego własnego ciała. Jej skóra nie miała już oliwkowego koloru charakterystycznego dla mirialan - kolor wręcz odwzorowywał owoc jogan, choć wiedziała po minie Ahsoki, że ta wolałaby, aby dziewczyna była przezroczysta. Bardziej zwiastowałoby to po prostu osłabienie i wejście w krótką śpiączkę, a opuchnięta twarz... zupełnie co innego. Najgorszy wynik - śmierć, stan, w którym Bariss już się znajdowała i odczuwała najgorsze skutki:
       Samotność.
       Albo została zwyczajnie świecie odseparowana od innych, albo po prostu dostała taką karę. Po całej sytuacji spotkała tylko dwie osoby, Plo Koona oraz Qui-Gona, dla którego musiała się poświęcić. Zwyczajnie w świecie, wybrała taką drogę. Wolałaby by Ahsoka żyła we własnym ciele niż miałby je zajmować Qui-Gon niepotrafiący zadbać o dawne stosunki między Ahsoką a jej bliskimi. Dla Offee nie było to nic innego jak podświadome korzystanie z powrotu do świata żywych. W ogóle nie powinno się to stać - czasy się pozmieniały. W każdym wszyscy, których znała, są dla niej oschli, nie chcą rozmawiać, patrzą krzywo i po prostu się odsuwają. Kompletnie nie wiedziała, czy przez jej błędy czy przez pokrzyżowanie planów Ojca.
      Jednej osoby tam nie spotkała. Tylko nie miała pojęcia czy po prostu jej sytuacja potrzebuje poszerzenia o całkowitą śmierć, czy po prostu jest jej dane oglądać tylko osoby wrażliwe na Moc. Bardzo chciała spotkać Rexa. Zobaczyć jak ma się jego psychika, uświadomić, że nic się nie stało i nie musiał się obwiniać, a tym bardziej pośmiertnie. Nawet jeżeli tak bardzo zaprzepaściła w relacjach z Anakinem i przyjaciółmi przez swoje błędy, myślała, że będą jej wdzięczni - chciała dotrzeć do tego człowieka, ponieważ innym się nie udało. Anakin nie chciałby, aby Rex w zaświatach się katował.
       Nawet jeśli młody Skywalker ma o wiele więcej na głowie.
      Wiedziała doskonale co się z jej przyjacielem dzieje. Miała ochotę powiedzieć to swojej najlepszej przyjaciółce, choć nie miała jak. Martwiła się, że dziewczynę to przerośnie, bo jest za młoda, bo za dużo osób w ostatnim czasie straciła. Strata mentora, wręcz autorytetu, to największy ból. Nawet jeśli mieli w wielu sytuacjach to samo zdanie, to skąd będzie wiedzieć, że dobrze postępuje? Że nie popełni jakiegoś błędu, na który nie była przygotowana.
      Była gotowa by został sama w zaświatach. Najwidoczniej, tak chciała Moc.
      Ruchem ręki wyłączyła aparaturę i odeszła z tego świata pozostawiając jego niesprawiedliwość za sobą.
      Najważniejsze, że ci pomogłam.
      Żyj szczęśliwie.
      Znajdziesz w życiu spokój.
      Gwarantuję ci. 

~~Padme Amidala~~

[Trzydziesty trzeci dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, apartament Amidali]
      Macierzyństwem można się pochwalić tylko w momencie odpoczynku. Zazwyczaj opiekę powierza się swojemu mężowi. Tylko jak można to zrobić, gdy męża w pobliżu nie ma i nie wie kiedy wróci? Małżeństwem też by chciała się pochwalić, w końcu jest idealne. Może nie według innych, ale dla niej lepsze być nie mogło. Zawsze patrząc w przód zastanawiała się, czy wyjdzie za polityka, urzędnika, czy zwykłego mieszkańca Naboo. Jedyną abstrakcją na jaką mogła sobie pozwolić, to zastanowienie się, czy faktycznie poślubi kogoś swojej rasy. Cóż, krzyżówki są trochę dziwne, nie mogła zaprzeczyć, ale zarazem piękne bo udowadniają wiele. Zarazem, widziała się u boku człowieka. Niekoniecznie pięć lat młodszego Jedi, ale jednak. Teraz widzi, że to nie chodzi o to, by siedzieli ze sobą każdego ranka i popijali kawę. Taki układ by ją znudził. Fakt, że czasami tego chce i może sobie na to pozwolić, ale w Anakinie jest za dużo ekscytacji. Ponadto, czas na jaki musieli się żegnać tylko ich zbliżył.
       Teraz mimo wszystko chciałaby aby był bliżej. Nie da się ukryć, ale wychowanie bliźniaków jest trudne, zwłaszcza w pierwszym roku - potem już z górki. Tak przynajmniej uważała. Cóż, przy Anakinie niewiele zwyczajnych rzeczy wydawało się trudne. Życie codzienne, nawet najprostszego mieszkańca zacofanej planety stawia przed nim misje wręcz awykonalna przy pierwszej refleksji. Padme zastanawiała się czy jej determinacja w tym sensie jest jak najbardziej naturalna, czy po prostu zaślepiła ją miłość.
      Podczas odkładania śpiącej Lei do kołyski, usłyszała lekką sprzeczkę między Motee, a, parę chwil później rozpoznanym, głosem Ahsoki. Kobieta wyszła do salonu by przez moment poczekać na Ahsokę, która ewidentnie wybierała się do tego samego miejsca.
      - Co się dzieje? - zapytała padawanki.
      Dziewczyna wbiła w nią wzrok. W jej oczach pojawiły się świeczki.
      - Anakin.
___________________________________WAŻNE!
W WAKACJE POJAWI SIĘ ROZDZIAŁ 183!
Kolejny rok za mną, czwarta rocznica znajomości z Jawą! Nie mam komputera, więc radzę sobie jakoś na telefonie.
Rok miał być świetny, ale nie mam szczęścia całkowitego do nieparzystych roków. Pierwsze pół roku mam wyjęte z życia, ale naprawia się. Wchodzę na nową drogę próbując się nie pogubić przez bliższą przeszłość. Miejmy nadzieję na lepsze wakacje. Opowiem wam w sierpniu co u mnie! 
Odpocznijmy :)
NA NOWYM BLOGU BĘDĄ POJAWIAĆ SIĘ CO TYDZIEŃ, W SOBOTY. PRZEZ CAŁE WAKACJE

NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI!

niedziela, 18 czerwca 2017

Rozdział 181


~~Zygerria~~


[Trzydziesty dzień odwetu zygerriańskego, Zygerria]

     Szczerze powiedziawszy, Zygerrianie to bardzo rozwinięte społeczeństwo, lecz bardzo okrutne. Na ulicach, które naprawdę były piękne, spokojne, tylko problem tkwił w tym, że w każdej godzinie można spotkać sytuację znęcania się przez panów nad niewolnikami. Samo biczowanie, wyzywanie, ośmieszanie. Pokazywanie tego, że to ich rasa jest najważniejsza, przewyższa wszystkich, nikt nie ma takiej potęgi, jak oni.
     Człowiek, Togrutan, Twi'lek, a nawet Wookie. Ogółem naprawdę dziwne było, że Wookie może się tak dać zniewolić i dać sobą pomiatać, podczas gdy śmiało mógł ich wszystkich po prostu pozabijać i byłby wolną osobą. To ne oznacza nic innego, jak zniewolenie umysłowe. Wiesz, że możesz wszystko, ale nie możesz bo się boisz, bo dałeś komuś na pozwolenie do stłumienia swojej siły, poczucia potrzeby i możliwości do wolności. Wszystko przez niecierpliwość, rasizm i zbyt wielką samoocenę.
     Trudno zdecydować się na to, jakim ma się być. Czy zaniżać swoje możliwości, zamienić się w szarą myszkę, ukryć pod kompleksami, dać z siebie szydzić. Zniewalać samego siebie. Tylko dlatego, że raz coś nie wyszło. Ale nagle gdy zaczyna się poprawiać, ktoś nabiera pewności siebie. Aż za dużej, według samego siebie nagle stajecie się lepsi od innych, macie wielkie możliwości. To złe podejście.
      Problem w tym, co wybrać?
     Balansowanie między tymi dwoma stylami życia jest naprawdę trudne. Szybko można zostać zepchnięty w tył za jedno i drugie. Najgorsze jest to, że niewolnikowi trudno jest wybrać, które stanowisko może wybrać. Bardzo duży wpływ ma to, kim był przed zniewoleniem. Nawet jeżeli przeszłości wypełniała służba, jako żołnierz, wiele decydowało się na granie śmiecia. Po co robić powstania? Próby ucieczki? "Nie, bo zginę". Bez próby jest się wielkim przegranym, umiera cała nadzieja, perspektywa na lepsze życie. Siła.
      Balansowanie można doznać w każdym aspekcie życia. Wybrać pomiędzy radością a depresją. Jedni twierdzą, że nie wolno się osądzać bez powodu i być pozytywnym. Inni uważają, że trochę dołka nie zaszkodzi. Prawda jest taka, że wszystko może nas zniszczyć, nawet dobro. Sprowadza nas do balansu między świetnym, gorszym, średnim i najgorszym.
      Niewolnik nie zdaje sobie z tego sprawy.
      Niewolnik cierpi, bo musi. Cierpi bo sobie na to pozwolił.
    Pozwolił wywieźć się na planetę, gdzie o pięknych zachodzie słońca zostaje biczowany za powolność wykonywanej pracy w ciągu dnia. Zjawisko będące najpiękniejszym, staje się znienawidzone. Piecze w rany, zamiast po prostu oświetlać skrawek ciała. Pogarsza stan, potrafi pogrzebać wszelkie nadzieje - bo dożywocie w niewolnictwie jest tak nieuchronne jak zachód słońca, którego nikt nie powstrzyma.
     Wolność jest ledwo osiągalna. Zawsze.
    Wszystko jest drzwiami, wszystko jest przeszkodą. Każda ścieżka pułapką, każde słowo może wpędzić cię w najgorsze sytuacje, piekło.
      Jakie drzwi zatem wybrać?
      Jaka droga jest najbezpieczniejsza?
      Który wybór przyniesie jak najmniejsze spustoszenia.
      Nikłe szanse na dobry wybór.
      Wszystko to jest znane;
     Proste, w tym samym schemacie, najlepiej zrozumiałe, na chłopski rozum, choć rzadko kiedy prawdziwy mężczyzna się w tym odnajdzie.
      Ale co z tymi co powtarzają swoją przyszłość?
      Anakin wiedział, że nie pogodzi się z tym, co znowu go spotkało.
__________________________________

niedziela, 11 czerwca 2017

Rozdział 180


~~Świątynia Jedi~~

[Trzydziesty pierwszy dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
     - Obi-Wan już wystartował - powiadomiła Shaak Ti. Nie potrafiła ukryć smutku. Nie udało im się obronić jednej planety, a niewolnicy przywiezieni z Zygerrii byli przetransportowani na Ryloth tylko dlatego, że miała to być jedna z planet, gdzie Zygerria planowała umieścić wszystkich niewolników przeznaczonych do danych celów. Kenobi dowiedział się tego tuż przed wylotem, podczas gdy musieli się jak najszybciej ewakuować. Wszystko szlag trafił, ale wracają cali i zdrowi.
     Ogromną zagadką było wylądowanie Barriss w salach uzdrawiania z powodu "Przedawkowania". Po badaniach i testach oraz lekach stwierdzono, że znajdował się w jej żyle wyciąg z cilony, czyli nic innego jak informacja, że brała igiełki śmierci, co potwierdziła dziwnie odmieniona... Ahsoka. Stara Ahsoka, dawna Ahsoka. Pyskata, w miarę rozważna i rozweselona. Nie dziwna, zamknięta w sobie i wiecznie trenująca. Po prostu: Ahsoka Tano.
     W czasie, kiedy Offee zajmowała się Stass Allie, Ahsoka w miarę możliwości zabawiała adeptów. Przeprosiła Ashlę, co też wszystkich zaskoczyło. Te dwie togrutanki nigdy się nie kłóciły, to było po prostu nieprawdopodobne. Nie były w żaden sposób powiązane, więc jakim cudem się pokłóciły? Tylko prawdziwe rodzeństwo się kłóci.
     Ahsoka mimo wszystko cały czas czuwała nad Barriss próbując ją odratować z tego amoku, ale stan dziewczyny był po prostu stabilny, lecz ciężki. Dziewczyna raczej sama dochodziła do wniosku, że przyjaciółka będzie następną osobą, którą pożegna raz na zawsze.
     Zakon miał co raz to lepsze kontakty z Senatem, lecz ostatnio ich głównym zadaniem było uspokajanie wszystkich w związku z narastającym zagrożeniem ze strony zygerrian. Senat chciał wojny pomiędzy Republiką, a Zygerrianami, a Zakon wyraźnie powiedział, że to ich sprawa, nie trzeba się w to mieszać. Senatorowie odpowiedzieli jednoznacznie - skoro Jedi weszli do wojny Republiki z Separatystami, jako żołnierze, to Senat Republiki śmiało może wejść w ich konflikt jako zaplecze polityczne. Mace Windu przyznał przed całą Republiką, że Zakon postępuje dość samolubnie, jeśli chodzi o jakieś sprawy bez użycia broni. Zwyczajnie w świecie - wątpił, że da się z nimi normalnie porozmawiać bez maskarady. Udowodnili to Obi-Wan i Kit Fisto. Separatyści byli jako tako na poziomie, nawet Obi-Wanowi udawało się grać na czas, urządzając jakieś rozmowy dla zyskania czasu. Tu jest jeden z argumentów, który ujawnia, że będzie trudno, a jeszcze trudniej przechytrzyć.
      Yoda stwierdził, że czuję się coraz gorzej. Ale nie z powodu starości, nie z powodu tego, że mógł zachorować. Dziwne przeczucia i niewiedza. Treningi prowadził, jak zwykle. Nawet lepiej bo nawet bez próśb dawał pokaz swoich umiejętności, ale przyznał przed Radą, że jest strasznie rozkojarzony, jak nigdy. Widać było, że sytuacja z Zygerrią dawała mu w kość. Przecież nawet wojny klonów tak na niego nie działały. Odparł, że kryje się za tym jakaś tajemnica, spisek, który oni będą musieli odkryć, a chętnie przyjąłby odpowiedź na jego rozmyślania już teraz.
      Największa nadzieja w sprawozdaniu Obi-Wana...

~~Padme Amidala~~

     Czy było jej trudno? Cóż, sama nie potrafiła tego stwierdzić. Dzieciaki kończyły prawie miesiąc, że więc obchodzenie się z nimi jak z jajkiem z delikatną skorupką się skończyło. Teraz wystarczyło obchodzić się z nimi tylko jak z jajkiem. Raz bywały marudne, raz rozweselone i dało się do nich pogadać, ale Padme i tak przeżywała katusze. Nie to, że ich nie kochała czy nie cieszyła się z ich obecności w jej życiu. Zwyczajnie w świecie zajmowanie się dwojga dziećmi w nocy jest po prostu trudne. Jedno obudzi drugiego, weź nakarm dwójkę uśpij... całe szczęście, że miała przy sobie służkę, bo bez Anakina w sumie było jej ciężko.
     Parę dni samotności dawały się we znaki. Przyzwyczaiła się, że praktycznie od samego początku Anakin z nimi był, pomagał jej, spełniał się w roli ojca, męża. Czasem go tylko w ciągu dnia nie widywała, ale to mało znaczące. Bo tak wyglądała rodzina. Każdą wolną chwilę spędzali razem, śmiali się, zajmowali dziećmi jak należy, poświęcali im czas.
      Tylko parę dni...
      Z zamyśleń nad datapadem wyrwał ją pojękiwanie małej. Lubiła te chwilę, kiedy dziewczynka nie budziła brata. Wyszła z salonu i pognała do pokoju dzieci. Dziewczynka na widok matki zaczęła się uśmiechać. Ta mała cwaniara tak bardzo ją uszczęśliwiała.
     Usłyszała otwieranie drzwi windy i usilne prośby o rozmowę z nią. Wzięła dziewczynkę na ręce i podeszła do salonu.
      - Motee, o co chodzi? - zapytała spokojnym głosem.
     - Przyszła Padawanka Jedi, Wysy. Mówi, że to pilna sprawa. Jest dość rozgoryczona - odparła służka.
      - Niech wejdzie - poleciła kobieta.
    Amidali ukazała się dziewczyna z nieogarniętymi włosami, zdyszana i strasznie zmieszana. Wyglądała jakby biegła, a przecież w drodze na góre, w windzie, naprawdę można było odpocząć. Stan nie wskazywał na nic innego, jak wielki strach, wręcz przerażenie. Po prostu złe wieści. Zdawało się, jakby padawanka dusiła się wiadomościami, które kazano jej z siebie wydobyć. Padme czekała ze zniecierpliwieniem, miała wrażenie, że słowa mogą ją strasznie zaboleć, wręcz zwalić z nóg, ale coś nie pozwalało jej usiąść czy zabezpieczyć siebie i dziecko.
     - Ch-chodzi o-o-o m-m-misję n-na Ryloth - zająknęła się Wysy.
     - Anakin...
_______________________________________ 
Ze względu na problemy techniczne, jutro notki nie będzie! ://

NMBZW!

niedziela, 4 czerwca 2017

Rozdział 179


~~Ahsoka Tano~~

[Dwudziesty ósmy dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant/Zaświaty]
     - Oddam ci je z przyjemnością - odparł Qui-Gon wykonując rękoma ruch mówiący "spokojnie".
     - NIE MOŻESZ JEJ ODDAĆ TEGO CIAŁA! - krzyknął Ojciec.
     - Ponieważ? Uciekłam wam, to połowa sukcesu - powiedziała dziewczyna.
    - Qui-Gonie, nie zostałeś sprowadzony tu bez powodu. Dziewczyna przynosiła same problemy. Ma córka tylko ułatwiła sprawę. Twoim zadaniem jest zająć się zupełnie inną sprawą. Nie pozwolę, aby wróciła. Skupia się na rzeczach nieważnych. Już doprowadziła do tragedii!
     - Nie przeszkodzisz mi! - wrzasnęła.
     Czuła jakby wszystko się zachwiało i podlegało tylko jej.
    Uniosła lekko ramiona i dłońmi utworzyła dziwne tornado siły, które uniosło ją w górę. Wir pobierał Moc od Ojca i Qui-Gona. Nagły przypływ dziwnego "Mogę wszystko" zaczęło jej mieszać w głowie, ale nadal utrzymywała nad sobą kontrolę. Musiała jakoś złapać się własnego wnętrza, tego fizycznego by odzyskać ciało. Miała stuprocentową pewność, że zostało jej skradzione. Problem w tym, że nie przez Jinna, a ona mu nie wierzyła. Wszystko wiedziała. Wiedziała, że taką podjęto decyzję, wiedziała, że Qui-Gon ma misję, wiedziała, że to po to by jakoś przeżyła, wiedziała, że w zaświatach jest kompletny chaos przez to całe przywrócenie równowagi w Mocy. Mimo wszystko, niesłusznie znalazła w nim swojego wroga.
     - Walcz, Qui-Gonie! - rozkazał Ojciec.
    Jinn nie wstał. Nie wykonał żadnego ruchu. Nie wyglądał nawet jakby zamierzał. Ojciec nie chciał pozwolić na to, by Ahsoka mogła żyć, jak dawniej.
     - Jesteś zbędna! Przeszkadzasz! - argumentował władca.
    Qui-Gon jak zwykła szmaciana lalka, niczym kukiełka, zaczął walczyć z Ahsoką. Kompletnie nieumiejętnie. Rzucał się, ruszał rękami jak człowiek z padaczką. Próbował ją powstrzymać, ale nieudolnie. Ahsoka sama nie była lepsza, ale chociaż zachowała rozum. Mimo wszystko cały czas skupiała się na słowach wypowiedzianych przez Ojca.
     Jesteś zbędna!
     Przeszkadzasz!
     Jesteś zbędna!
     Przeszkadzasz!
     Nie jest zbędna.
     Pokaże im.
     Odzyska to, co jej.
    Skupiła się najlepiej, jak tylko mogła. Przywoła w sobie najgorsze chwile w życiu. Uczucia towarzyszące jej w najstraszniejszych i najsmutniejszych momentach. Zagubienie, niesprawiedliwość, opuszczenie, niedowierzanie, kłamstwa, bezradność, brak zrozumienia... samotność. Wszytko to ją podsyciło, sprawiło, że znalazła w sobie siłę by zmienić swoje życie na zupełne przeciwieństwo słów Ojca. By go pokonać. Poczuła się potrzebna, niezwyciężona.
     Zmieniła się w niebieski płomień, który sprawnie kolorował się na inne odcienie. Najpierw różowy, a potem przeszedł do naturalnej barwy ognia. Rozniosła go o wokół, jak jakiś kataklizm. Pochłonął to, co miał na drodze. Nawet ciało Barriss, choć wynieśli się ze świata realnego. Dzięki temu zdołała wyrzucić z organizmu przyjaciółki narkotyk.
     - Ahsoko, nie jesteś jego padawanką bez powodu - przemówiła Córka.
     Do dziewczyny słowa dotarły od razu. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać ani po raz kolejny wpajać, że jest bardzo ważna. Bez znaczenia, czy faktycznie ma jakąś rolę do odegrania, tak, jak Anakin, czy Córka po prostu blefowała. Dała jej siłę, dzięki której, mogła tak naprawdę wszystko. Nie zamierzała się poddać. Nie w takiej chwili.
     Jej duch wpełzał w swoje ciało. Postura zaczęła migać jak holorozmowa podczas zakłócania zasięgu. To w środku odezwały się cztery głosy. Dwa złe - Ahsoki i Qui-Gona oraz dwa dobre. Obydwie pary walczyły o racje - dobra, drogą dyplomacji; zła, walką. Strony wiedziały dokładnie, że druga może im zagrozić, nieważne czy jedna jest bardziej czy mniej doświadczona, czy potrafi więcej. Po prostu rywalizowali o ciało Togrutanki.
     Charakter Ahsoki wygrywał. Przyciskał Qui-Gona do ziemi dosłownie i w przenośni. Czerpała sensowne argumenty ze wszystkiego czego się dało. Wychwyciła wiele słówek z jego zdań i umiejętnie je wykorzystywała przeciwko niemu. A w walce przewidywała każdy jego ruch, ponieważ przejęła jego umiejętności. Koszmar nie do wygrania.
      Ojciec chciał jej przerwać.
      Nie pozwoliła mu.
    Całą swoją energię przerzuciła na niego. Wykorzystała Jinna, pozbawiła go sił, by użyć ich przeciwko Ojcu.
     Poczuła wolną drogę do swojego ciała, ale nie potrafiła patrzeć na skuloną psychikę Jedi. Wzięła go ze sobą i osadziła w swojej głowie.
     - ZAPŁACISZ NAJWIĘKSZĄ KARĘ!
__________________________________WAŻNE!
Z okazji DWUSETNEGO (!!!) posta na blogu - laptop mi fiksuje. Aktualizacje - do tego nie mam szczęścia ://
- Post na "If we wanna..." za tydzień :/
- W poniedziałek, po 180 rozdziale, pojawi się notka.
MOŻE 12 KOMENTARZY? Tak na rocznicę ^^ A tak serio, na każdy wasz komentarz odpowiem, możecie zadać pytanie, nawet dwa!

NMBZW!

niedziela, 28 maja 2017

Rozdział 178


~~Anakin Skywalker i Aayla Secura~~

[Dwudziesty ósmy dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth, stolica Lessu]
     Można by rzec, że wręcz wyżynali wszystkich Zygerrian w pień. Anakin poczuł się, jakby znowu dokonywał masakry na Tatooine. Nie chciał wracał do tamtych czasów pamięcią, nie pozwoli na to, by Ahsoka zrobiła podobną głupotę co on po śmierci Plo Koona. Czuł się jak automat, ruchy wykonywał machinalnie, a coraz bardziej rozmyślał o swojej padawance. Wspomnienie o furii po pożegnaniu matki sprawiło, że zorientował się iż Ahsoka wcale nie wyglądała na osobę noszącą żałobę. Wiedział, jak dziewczyna źle znosi porażki i najmniej znaczące śmierci, więc teraz powinna zareagować jeszcze gorzej.
     To kolejny dowód na to, że togrutanka, to nie jego padawanka.
     Dziewczyna również wykazywała się bardzo dużymi umiejętnościami jak na swój wiek i znała rzeczy, których Anakin jej nie uczył, ani nigdy się nie chwaliła, że ktoś ją nauczył. Ponadto, wszyscy, którzy przekazywali jej wiedzę, poinformowali Anakina już w pierwszych miesiącach współpracy dziewczyny z nim. Drugi argument na to, że to nie jego padawanka.
     Kim jest ta osoba, którą Skywalker miał okazję poznać parę dni wcześniej?
     Co się stało na Naboo?
     Co się stało z jego Smarkiem?
     - Anakin, uważaj! - ostrzegła Aayla.
     Obracając się głową do kobiety, zrobił tym samym unik. Strzał dotknął kosmyki jego włosów i nic poza tym mu się nie stało. Bardzo szybko ogarnął sytuację i odbił kolejne trzy strzały prosto w serce przeciwnika.
     - Dzięki - krzyknął do towarzyszki.
     Ona za to jakoś bardzo nie odchodziła myślami, choć miała na głowie Ekrię, którą zostawiła pod opieką Shaak Ti. Nie ukrywała, bardzo się bała o dziewczynę. Shaak Ti nie bez powodu nie miała przydzielanych padawanów. Twierdzono bowiem, że ciąży nad nią klątwa, bo wszyscy jej uczniowie po prostu ginęli tragicznie. Ona sama postanowiła nie brać więcej na siebie brzemienia bycia mentorem i nie zadawać nikomu śmierci.
     Jednym z jej zmartwień było to, że zdecydowanie wszystko to, co czuła kiedyś do Kita Fisto, wróciło ze zdwojoną siłą. Próbowała usilnie to w sobie stłumić, sprawić by to minęło, bo kierowała się dawną opinią, że nie ma sensu ciągnąć tego związku ze względu na otaczającą ich wojnę, na kodeks, który został ostatnio poluzowany, ale wszyscy podchodzą do tego z obawą, bardziej z próbą niż z zaangażowaniem.
     Ona wiedziała doskonale, że to nie czas na próby, że nie ma sensu powstrzymywać tego, co jawnie ją łączy z Kitem Fisto. Bez sensu było również powstrzymywanie go na Zygerrii. Podziwiała się za to, że potrafiła w sobie schować wszystkie chęci dotknięcia go, czy powiedzenia mu, co czuje. Od momentu zakończenia ich krótkiego romansu wiedziała, że nie może z nim przebywać sam na sam przez dłuższy czas niż trzy dni. Trzy dni nic nie zmienią, trzy dni to niepewne dni, których nie warto brać pod uwagę z większym zainteresowaniem.
     Walka rozegrała się na zupełnie na dobre.
     Zygerrianie wskakiwali na pole bitwy, jakby ich coś produkowało i od razu wypluwało. Szybka produkcja zawiera wiele wad, zwłaszcza w żywej osobie. Średnio co trzy minuty wchodził nowy Zygerrian na ścięcie. Ten sam, szpetny, odrażający, wręcz mógłby pienić w ustach ślinę, jakby dostał wścieklizny. Nie potrafili dostrzec, że ich starania są po prostu marne. Nawet jeśli mają dobrze wyuczone strategie, to z mieczem świetlnym nie mieli szans. Albo po prostu ta seria była tak tępa? Trzy minuty nie zmienią niczego. Nie są pewne, nie gwarantują czegoś pewnego.
     Czy Aayla z Anakinem po prostu automatycznie rozgryźli taktyki Zygerrian i zwyczajnie mogą ich pokonać jak należy.
     Trzy minuty nie dają wielkich efektów.
     Dwie godziny walki zmieniły wszystko.
     Niebo nagle sztucznie spochmurniało. Słońce przykrył transportowiec.
     Wszyscy się zmieszali i popatrzyli w niebo. Usłyszeli dźwięk roztwieranych wrót, a zaraz z nieba spadła mała dziewczynka. Uderzyła gwałtownie o ziemię, co spowodowało natychmiastowy zgon. Zaraz potem inni zaczęli wylatywać z transportowca.
     Zygerrianie ponownie dobyli broni.
     - Appo! - krzyknął Anakin. - Uciekajcie stąd natychmiast! - rozkazał.
     - Panie Generale, to wbrew... - odpowiedział Kapitan.
     - Ta dyskusja jest wbrew mnie. Nie ma was! Zaufaj mi! - poprosił Anakin.
     Zabijał tak dobrze, jak mógł, by tylko dać trochę czasu chłopakom. Aayla próbowała Mocą łapać niewolników, których zygerrianie zrzucali ze statku.
     W momencie, kiedy klony były w bezpiecznej odległości, Anakin użył Mocy i odepchnął wszystkich jak najdalej. Doprowadził nawet do drgania ziemi. Co tu dużo mówić, po prostu w siebie uwierzył i wiedział, że po tym co się stało na Naboo może wiele zdziałać.
      Wskoczył z Aaylą na rampę i poucinał głowy dwóm delikwentom. Przedostał się mostek i tam też wszystkich pozbawił życia. Wsiadł za stery i próbował jakoś bezpiecznie wylądować. O dziwo, nie było żadnych utrudnień. To zły znak.
     Po całej operacji wyszedł ze statku z dumnie podniesioną głową. Obok niego kroczyła Aayla.
    Pojawił się przed nimi umundurowany zygerrianin, który na swoim uniformie miał zawieszone wiele odznak. Wyjął z kieszeni jakiś drążek z czerwonym guzikiem. Wcisnął go.
      Anakin i Aayla padli na kolana, a ich ciała przeszedł niewyobrażalny ból. Na zewnątrz byli opleceni niebieskimi pięciami, jakby prądem, błyskawicami Mocy.
     Trzy to liczba, która oznacza niewielką ilość.
     Trzy do ilość, która ma zbyt wielkie znaczenie.
     Wszystko co trzecie, skutecznie zburzy to, co para stworzyła, starała się stworzyć.
     Przecież trzy nie oznacza wszystkiego...
_____________________________________________
Nadrobie tamten rozdział :)
Dobrze, pięć komentarzy. Proszę.

NMBZW!