niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 154


~~Ahsoka Tano i Lux Bonteri~~

    - Zdziw się pytając "Co?!"
    - Co?! - powtórzyło ciało.
    Lux wpatrywał się w dziewczynę wyczekując odpowiedzi, ale kiedy ją uzyskał, został zbity z tropu. Sądził, że nie powinna być zdziwiona, w końcu już się całowali, patrzyli na siebie TYM wzrokiem, a ona pyta "Co?!"! Czy naprawdę on wygląda na tak głupiego czy ona sama z siebie traktuje go niepoważnie. Czy coś się zmieniło? Czy zniesienie celibatu miało wpływ na jej reakcję?
    - Kocham cię, chcę z tobą być - powtórzył.
    - To nie jest możliwe! - zaprzeczył Qui-Gon.
   - Hej! To ja tu podejmuję decyzje! - skarciła go Ahsoka. Ironia towarzysząca jej odzewowi sprawił, że Qui-Gon nie miał pojęcia czy faktycznie traktować jej zdanie poważnie.
    - Czy ty się naśmiewasz?
    - Może - odparła niewinnie.
    - Ty nic do niego nie czujesz. Potwierdzasz?
    - Potwierdzam. Wyciągnij nas z tego bagna.
    - Ahsoka, posłuchaj - zaczął ponownie Lux. Poczuł, jakby nagle tracił coś więcej niż miłość jednej osoby. Miał nadzieję, że Batis nie wyszła ze śpiączki i ich nie podsłuchuje, bo by cała czerwień kosmosu znalazła się na jego twarzy.
    - Lux, zapomnij - przerwała mu dziewczyna.
    - Co? Posłuchaj... - dalej brnął Bonteri.
   - Nie, to ty posłuchaj. Nie będę wchodzić w związki z kimkolwiek. To, co do ciebie czułam, już dawno zdołałam zdławić.
    - Nawet jako Jedi nie masz takiej mocy, aby kontrolować swoje uczucia.
    - Ale potrafię zapomnieć. Zwłaszcza, że nie było cię przy mnie. Nie ciągnie mnie do związków, nie znieśli jeszcze celibatu, a nawet jeśli to zrobią, ja tego nie wykorzystam - postanowiła.
    - Nie możesz tak mówić! Nie wiesz co będzie potem. Nie odtrącaj mnie! - poprosił i zbliżył się do niej chcąc w jakiś czuły sposób chwycić ją za nadgarstki.
    Dziewczyna uniosła dłonie w ramach protestu jednocześnie niemo imitując odtrącanie.
    - Nie zrozumiesz - przekonywała.
    - To mi to wytłumacz! - polecił chłopak.
    - Nie. Nie mogę. To moja tajemnica.
    - Możesz mi zaufać...
    - NIC CI NIE POWIEM! - wykrzyczała.
    Ahsoka zasłoniła usta dłońmi.
    - To... to niemożliwe.
    - To byłaś ty, Ahsoko!
    - Wynośmy się stąd! - nakazała.
    - Przyjdzie po ciebie jakaś posłanka rady. Do zobaczenia - pożegnali się i wyszli.

~~Anakin Skywalker~~

[Ten sam dzień, dwie godziny później. Coruscant, apartament senator Amidali]
    Anakin Skywalker pochylał się nad białą kołyską ozdobioną różowymi dodatkami. Na milutkim kocu leżała malutka dziewczynka licząca sobie zaledwie osiem dni.  W odróżnieniu od swojego brata, nie chciała spać. Według raportu Padme, zazwyczaj spała albo tylko jękami domagała się przewinięcia lub nakarmienia. Zawsze, kiedy miała otwarte oczy, jej usteczka wykrzywiał grymas smutku. Teraz, kiedy widziała swojego tatusia, zdawała się być zahipnotyzowana.
    - Przebierasz? - zaproponowała kobieta. Skywalker popatrzył na swoją żonę, jakby się przesłyszał. On? Przebrać dziecko? Wstyd się przyznać, ale, mimo że został ojcem, nie zdążył się przygotować do roli, którą sam sobie zgotował.
    Powaga Amidali zmieniła się w rozbawienie, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
    - Wyglądasz, jak mały Annie, który chciał pomóc nowym przyjaciołom - skomentowała.
    - Nie miałem czasu - odpowiedział zmieszany Anakin. - Ugh! - jęknął i zakrył twarz dłońmi. - Nie będę dobrym ojcem.
    Kobieta podeszła do niego i dotknęła jego ramienia.
     - Ej, żołnierzu,  nie poddajemy się! Gorsze bomby są na polu bitwy - zażartowała. - Weź ją na ręce.
    - Będzie zabawnie - stwierdził, ostrożnie wyciągając córeczkę z posłania. Położył dziecko na przewijaku i zaczął rozbierać ją z różowych bodów. Następnie wystarczyło odkleić pampersa, oczyścić intymną część ciała i założyć nową "bieliznę". Proste. Czy aby na pewno?
    Jedi zawahał się. Padme cały czas go obserwowała, więc kiedy ten ujrzał prezent od swojej pociechy, na twarzy pani senator zagościło jeszcze większe rozbawienie.
    - Nikomu ani słowa - zagroził.
    - Oj tam, oj tam - zbyła go kobieta. - To co, po...
    - Zostaw! Jakoś to zrobię - zapewnił.
    Padme pokręciła głową i podeszła do łóżeczka swojego synka.
    Anakin zmiął brudną od kału wilgotną chusteczkę i wrzucił ją do kosza. Wziął z opakowania kolejną i "poprawił". Następnie sięgnął po nowego pampersa po czym zaczął go zakładać Lei. Gdzieś parę razy słyszał, że dzieci w tych chwilach są strasznie marudne oraz wiecznie ruszają nóżkami przeszkadzając. Leia taka nie była. Leia nie poruszała się jakoś drastycznie i wiecznie miała skierowany wzrok na ojca.
    - Założyłeś tył na przód - zauważyła żona.
    Rycerz Jedi spojrzał z dekoncentracją  na swoje dzieło i zdziwiony zapytał:
    - Co?!
    - Żartowałam - uspokoiła go małżonka.
    Przewrócił oczami, dopiął ostatni guzik w bodach małej i włożył ją z powrotem do kołyski. Opierając się o krawędzie mebla, spojrzał na zegar wiszący na korytarzu, po czym ze smutkiem ogłosił:
    - Czas na mnie.
    - Ile cię nie będzie?
    - Mam nadzieję, że góra dwa tygodnie.
    Podszedł do niej i ją przytulił.
    - Dostałam wezwanie do Świątyni - poinformowała. - Chcą abym zeznawała w sprawie Zygerrii.
    - To nie jeden problem, z którym musimy się zmierzyć. Ventress nie żyje - oświadczył.
    - Co? Czy to cię aż tak interesuje?
    - Ventress została zwerbowana do uruchomienia wirusa. Rozkaz 66 to jej dzieło. Wiadome jest nam, że posługiwała się Mocą i mocą sióstr nocy. Ponoć miała amnezję i wtedy odzyskała pamięć. Jedi postanowili z niej coś wyciągnąć, powiedziała im nawet ważne fakty o Separatystach. Rada Jedi sprowadziła ją do Świątyni. Niewiele to dało, więc kazali jej wracać na Kamino i wyłączyć to. Nie udało jej się i o drugiej próbie nie ma mowy. Nie żyje, a oni nie chcą mówić, jak zginęła. Znaczy, chcą kogoś w celu dochodzenia i wtedy powiedzą.
    - Aang nie mówił nic Senatowi - zorientowała się.
   - Ponieważ nie chcemy zamieszania. Poza tym, senat skupia się na reformach. Słyszałem, że wszystko idzie zgodnie z planem.
    - Ale mimo wszystko - to Kaminoanom nie spłacimy długu.
    - Spokojnie, to też moje zadanie.
    - Ty i dyplomacja? - zdziwiła się.
    - Ostatnio dobrze mi idzie - zapewnił.
    Pocałował ją w czoło i poszedł w stronę lądowiska.
    Na sercu poczuł ciężar strasznego smutku. Nie tylko dlatego, że musiał opuścić żonę i dzieci, które zobaczył dopiero trzeci raz w życiu, ale musiał wziąć udział w pogrzebie swojego kompana - Rexa. Miał złudną nadzieję, że po wojnie będzie wszechobecny spokój, ale nie przywiązywał uwagi do faktu, że jego obowiązkiem, jako zwycięzcy, jest posprzątanie tego całego bajzlu. Ponadto, bardzo martwiły go relacje z Ahsoką i jej zachowanie. Dziewczyna stała się taka... nieobecna. On rozumiał, że to szok, próba powrócenia do normalności. Uważał, że Rada powinna pozwolić jej lecieć z Mistrzem na Kamino. Zostawienie padawanki w świątyni nie przywróci obojgu zdrowego rozsądku.
__________________________________________WAŻNE!
CO DO DIALOGÓW:
Wiele osób się gubi. Więc:
1) Normalna czcionka, to słowa Ahsoki, jako ciało, postura, fizycznie. Jest przedstawiona jako rodzaj żeński, bo to kobieta, aczkolwiek napiszę "On", bo to Qui-Gon odpowiada za jej ciało i ON wypowiada jej słowa.
2) Kursywa, to myśli Qui-Gona bezpośrednio skierowane do Ahsoki.
3) Kursywa i pogrubienie, to myśli Ahsoki, których nikt nie słyszy i są skierowane bezpośrednio do Qui-Gona.
Zapraszam na one-shota o Luksoce -> [KLIK]
Zakładka "Kiwi", została zaktualizowana.
NMBZW!

niedziela, 20 listopada 2016

Rozdział 153


~~Ahsoka Tano~~

[Osiem dni po narodzinach bliźniaków, Coruscant, Świątynia Jedi]
    W południe dostała wezwanie do sal uzdrawiania, gdzie znajdował się Lux Bonteri. Nie widziała go bardzo długo i za każdym razem, kiedy się pojawiał, był zupełnie innym człowiekiem. Stwierdziła, że albo już tak ma, albo dojrzewanie przypadło mu na jego obecny wiek.
    - Musimy zacząć pracę nad przywracaniem kontroli nad twoim ciałem. Nie możemy dłużej trwać w takim stanie rzeczy. To nas oboje wymęczy - odezwał się w myślach Qui-Gon.
    - A jest taka możliwość? - zdumiała się dziewczyna.
   - Osobiście, kiedy Ojciec powierzył mi zadanie, myślałem, że to ja będę siedzieć w twojej głowie. Myślę, że skoro Moc ma taką potęgę, aby przywrócić cię tym sposobem do życia, to da się wywrzeć na niej wpływ i odwrócić nasze role - wyjaśnił zmartwychwstały mistrz.
   - Weź pod uwagę, że musimy wziąć się za nasz osobisty grafik. Nie chcę, abyś czuł się ograniczony w moim ciele, jeśli nasze próby nie doszłyby do skutku. Jakby nie patrzeć, teraz ty jesteś jego właścicielem i dostałeś szansę, więc czemu miałbyś jej nie wykorzystać?
    - Ale sama widzisz, jak inni patrzą. Anakin też dziwnie reaguje. W sumie, lepsze to, niż gdybym miał być tu sam. Obserwowanie ciebie, niewiele przyniosło. Nikt przez obserwację nie zdoła poznać człowieka, a zachowanie danej osoby ma inny sęk. Nikt nie jest w stanie dowieść prawdy o nas samych.
    - Rozumiem.
  Podeszła do drzwi z numerem dwadzieścia trzy. Wejście rozsunęło się, a Qui-Gona oślepiły promienie słońca wpadające przez ogromne okno na prawej ścianie. Tuż na wprost znajdowała się prycza, na której leżała jakaś kobieta licząca sobie nie więcej jak dwadzieścia sześć lat. Przy nieprzytomnym ciele czuwał senator Bonteri.
    - Czyżby znalazł zastępczynię dla Steeli?
    - A co? Jesteś zazdrosna? - zażartował Mistrz Jedi.
    Lux podniósł wzrok znad twarzy dziewczyny. Na widok padawanki Tano uśmiechnął się z ulgą, wstał z krzesła i podszedł do niej. Qui-Gon, wyczuwając, że trzeba, wyciągnął ramiona Ahsoki w celu przyjacielskiego uścisku z jej przyjacielem, na co chłopak się zgodził.
    - Co się stało? - zapytała.
    - Mam problem - zaczął.
    Dziewczyna czekała na wyjaśnienia.
    - Chodzi o Zygerrię. Mam małe porachunki.
    - Co jest?!
    - Chcesz powiedzieć, że też miałeś z nimi do czynienia? - dopytywał Qui-Gon,
    - Jak to "też"?
    - Już dwa razy miałam z nimi styczność - poinformowała.
    - Czy chociaż kanclerz o tym wie? - zaciekawił się Lux.
    - Chyba tak, ale nie rozpowiada tego, póki nie będziemy pewni co takiego planują Zygerrianie. Dzięki temu nie wznieci niepotrzebnego zamieszania.
    Lux uniósł lekko prawą brew.
    - Ostatnie zdanie wypowiedziałeś po zbyt "qui-gonowemu" - zwróciła uwagę dziewczyna.
   - Wyjdziesz na dojrzalszą - posłał jej myśli dawny Jedi. Wyobrażał sobie jak wzrusza przy tym ramionami. - Opowiadaj.
   -  Wywiad Republiki podał, że jestem poszukiwany przez specjalny rozkaz Grievousa. Byłem na Raxus i trochę tam narozrabiałem. Szukałem Dooku, planowałem na niego zasadzkę... okazało się, że polecieli na Coruscant. Kiedy władze doniosły, że znajduję się na planecie, musiałem stamtąd uciekać, jak najszybciej. Zarzucono mi wykroczenia, z którymi nie miałem nic wspólnego. Na Raxus zostały wysłane jednostki Jabby o sprowadzenie niewolnic i niektórzy się nimi zabawili, ale to na mnie zeszła cała wina. I nie jest podane, że to niewolnice, tylko niosą się plotki, że to zwykłe nieletnie obywatelki. Ja i gwałt, jeszcze czego! Nie wiem czy to mi jest zrobione na złość czy kolejny chwyt propagandy, ale zdecydowanie uraziłem dumę wielkiego blaszanego generała. Uciekłem na Onderon, co było wielkim ryzykiem. Po drodze dowiedziałem się o śmierci Dooku. Ponadto, przysłali informacje, że Grievous kazał się ukryć całej radzie. W pewnym barze pojawili się Zygerrianie. Podsłuchałem ich rozmowę o kryjówce rady, przerwali w połowie i wyciągnęli mnie zza ściany, skłamałem, że jest z neutralnej planety, że ścigamy Dooku i jego konfederację za próbę zniewolenia ludu. I tak zaczęła się współpraca. Okazało się, że lecą na Mustafar, wróciłem na Onderon, pokłóciłem się z Sawem, ale ostatecznie poleciał ze mną i małą garstką żołnierzy. Udało się, zabiliśmy ich, wyłączyliśmy armię droidów, ale pozwól, że uwzględnię szczegóły. Przygotowaliśmy się na zdradę, zwłaszcza po tym, jak usłyszałem, że chcą się nas pozbyć. Uciekliśmy z tego z tego miejsca i wysadziliśmy je. Podczas ucieczki Batis ucierpiała. - Senator spojrzał na dziewczynę leżącą na pryczy. - Ostatecznie nie żyje jeden z dowodzących... albo paru. Twoje informacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie tylko na Separatystach im zależy...
    - Załatwię ci audiencję z Radą Jedi - obiecała Ahsoka.
    - W to nie wątpię. Chciałem znać twoją opinię.
    - Te larwy wszędzie się panoszą...
    - Nie umiem ocenić, zwłaszcza w jednej chwili... - odparła dziewczyna.
    - Czyżby?
    - Mam mętlik w głowie - przyznała.
    - Mnie masz jedynie w głowie, a ja już sobie wyrobiłam zdanie i mam swoją teorię.
    - Potem ją ujawnimy. On chce jeszcze coś powiedzieć. Wyczuwasz?
    - Coś jeszcze się stało? - chciała się upewnić.
    - Podczas tego całego zamieszania, zwłaszcza na Onderon, miałem trochę czasu, żeby przemyśleć to i owo - przyznał.
    - To nie wróży nic dobrego!
    - Wiem, że znoszą wam celibat.
    - Ja wiedziałam, że to jakiś sen! Bo niby dlaczego mieliby mnie uwięzić we własnym ciele, które trafia w posiadanie nieżyjącego Mistrza Jedi? Skąd istnienie takich osób, jak Ojciec, Syn i Córka? To nie ma sensu! To jest jakiś chory sen...
    - Z przykrością informuję, że to nie sen. Zwłaszcza, że takie sny to podpowiedzi Mocy, więc za zwykłą wyobraźnię nie możesz tego uznać. Jedi nie działają tak samo jak reszta galaktyki. Mamy pewne zdolności. Zapominasz o tym... bo jesteś oszołomiona, masz jakąś nadzieję. Chcesz coś usłyszeć...
    - Ponoć nie masz dostępu do moich uczuć w moim teraźniejszym stanie!
  - Ale pozostały wspomnienia, a niektóre kończą się dopiero w dalekiej przyszłości. Właśnie przyszedł czas na jedno z nich.
    - Zakochałem się w tobie. Chcę z tobą być!
    - Ktoś tu chyba zmienił orientację. Powodzenia!
    - Ahsoka!
_______________________________
Ten rozdział usunął się w połowie przez widzi mi się bloggera >.<
Mam nadzieję, że jest spoko!

NMBZW!

niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 152


~~Ahsoka~~

[Dziewięć godzin po zakończeniu bitwy o Naboo, Polis Masa]
    - Gdzie jestem? - pomyślała Ahsoka. - Co? - zdziwiła się. Chciała wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, ale nie mogła otworzyć ust. Nie, po prostu nie miała dostępu do tej czynności. Ogółem czuła, jakby już nie była w swoim ciele, a stała się czymś nieistniejącym, nieuchwytnym dla innych. Więźniem we własnym ciele.
    Próbowała jakoś poruszać swoją ręką.
    Udało się!
    Dotknęła dłonią swojej twarzy. Wszystko było w jak najlepszym porządku, nic się nie zmieniło. W czym sęk?
   - Co się dzieje? - zapytała sama siebie. Powoli zaczęła przyswajać do siebie fakt niemożności wymawiania słów, choć coraz bardziej ją to przerażało.
    - Ahsoka - odezwały się jej usta.
    - E? Co?
    - Mogę się z tobą porozumiewać w myślach.
    - Kim lub czym jesteś? - zapytała kompletnie zbita z tropu. Czy jej ciało zostało przejęte? Jaką ona sama ma teraz kontrolę?
    Wzrok. Światło dobiegające z korytarza raziło ją w oczy, choć dopiero co opuściła wszechobecną biel. Wyraźnie słyszała rozmowy w sąsiednim korytarzu, a parę ścian dalej, płacz jakiegoś dziecka. Czuła pod opuszkami palców rysy swojej twarzy, a na plecach przebiegł dreszcz zimna spowodowany dotykiem jej chłodnego lekku.
    - Qui-Gon Jinn. - Słowa zostały wypowiedziane na głos.

[Siedem dni po narodzinach bliźniąt, Coruscant, Świątynia Jedi]
    Może warto zacząć od początku.
    Córka nie dała się przekonać do powrotu do ciała togrutanki, ponieważ przerażało ją zło panujące w galaktyce. Nie chodziło o samo istnienie Sithów, tylko o zwykłe przewinienia cywilów, które w praktyce okazały się gorsze niż w teorii wpajanej Córce. Ojciec przewidział każdą możliwość wyborów w przyszłości. Ahsoka chcąc wrócić, musiała być gotowa na wiele dróg, a na każdej z nich istniało wiele przeszkód. Niestety, mimo wszystko, tylko jedna ze ścieżek prowadziła do pełni szczęścia...*
   Ojciec był świadom roli Ahsoki, którą odegrała znakomicie, ale uznał, że jest potrzebna w przyszłości. Choć i tak już zbyt wiele razy otarła się o śmierć i została zabita, to władca Mocy ją ożywił. No... niekoniecznie. Ahsoka tak naprawdę wróciła do siebie, jako piętnastolatka z psychiką oraz pamięcią zachowaną z późniejszych dwóch lat. Władzę nad jej ciałem i umysłem posiadł Qui-Gon Jinn, ale nie wrócił do żywych. Można by rzec, że ciałem dziewczyny rządzą... duchy.
    Zgodnie z obietnicą złożoną Ojcu, Qui-Gon Jinn nie zamierzał ujawniać prawdy komukolwiek. Wraz z Ahsoką podjęli współpracę w celu zapanowania nad wspólnym ciałem. Rolę się odmieniły, teraz to Qui-Gon stał się uczniem, bo przybranie postaci i zachowań danej osoby jest bardzo trudne. Wszystkim tłumaczyli, że to szok, po tej całej sytuacji.
    Kiedy Anakin zobaczył swoją padawankę, coś go zaniepokoiło, co od razu przyznał. Czuł jakąś zmianę, a ona przekonała go, że to tylko kwestia czasu, choć nic nie wróci do dawniejszego ładu. Nadal czekała na nich trudna rozmowa.

~~Anakin~~

[Siedem dni po narodzinach bliźniąt, późne popołódnie Coruscant, koszary WAR]
    Do koszar przybył na złamanie karku. To, w jaki sposób prowadził swój pojazd, było karygodne, a przekleństwa ze strony innych nadal rozbrzmiewały w jego czaszce, choć traktował to jako odblokowanie jego świadomości. Szybkość i dręczące wezwanie do punktu WAR pozbawiło go trzeźwości umysłu.
   Dopiero na miejscu zorientował się jakim brakiem subordynacji wykazał się Fives nie chcąc powiadomić Skywalkera czego dotyczy problem. Jedi miał tyle roboty... Od razu po narodzinach swoich dzieci musiał udać się na Coruscant, aby złożyć szczegółowy raport z bitwy. Odmówił wyznania dotyczącego przywrócenia równowagi w Mocy, a Obi-Wan zapewniła Radę, że tak będzie najlepiej i sam udzielił ogólnych informacji. Anakin zaraz po naradzie skontaktował się z Aylą wykłócając się o to, że śmiała złożyć donos na niego za swoją niewiedzę. Wyczuwał, że to jeszcze nie koniec ich sprawy. Wieczorem, tego samego dnia, oddelegował swoich żołnierzy i sam spędził noc w swoim świątynnym pokoju. Rankiem poinformowano go, że Ahsoka żyje, ale nie chce się nikomu spowiadać; jego dzieci są całe i zdrowe, a dwa dni później miały wylecieć ze stacji medycznej. On sam zajął się przeszkoleniem padawanów, odpowiadaniem na różnorakie pytania i odważył się pójść do senatu na rozmowę z nowym Kanclerzem - Aangiem.
    Żołnierz ARC wyszedł mu na spotkanie. Jego mina wahała się pomiędzy smutkiem, a żołnierską powagą.
    - Dziękuję, Generale, za tak szybkie przybycie - powitał swojego dowódce klon.
   - Fives, nie życzę sobie abyś tak wzywał mnie na spotkanie. Czemu nie powiedziałeś od razu co się dzieje? - odparł Skywalker.
    - To nie była rozmowa przez komunikator - oświadczył żołnierz idąc u boku Jedi prowadząc go w wyznaczone miejsce. - Prosiłem o szybkie zjawienie się ze względu na to, że jak najszybciej należy podjąć działania, a przeczuwam, że byłby pan zły, gdybyśmy zabrali się do tego, zanim by pan na to spojrzał.
   - A gdzie Rex? - zapytał oświecony Anakin. Jak mógł przepuścić taki szczegół?! Czemu nie zauważył, że to nie kapitan legionu się z nim skontaktował?!
    Fives spuścił głowę i nie odpowiedział.
   Do uszu Anakina doszedł szum wody wywodzący się z łaźni. Kiedy wychylił głowę zza progu, osłupiał. Na mokrych płytkach leżało martwe ciało jego kompana wojennego, a skroń zdobiła przepalona dziura. Obok nagiej postury żołnierza, stała tabliczka z pierwotnym imieniem klona - CT-7567. 
    Już nic nie miało być takie samo...
    - Nie możesz powiedzieć, że popełnił samobójstwo - zareagował Jedi.
    Klękający przy trupie medyk, podniósł głowę i odpowiedział:
   - Przykro mi, generale. Wszystko na to wskazuje. Broń leży obok jego palców, zarejestrowano jego odciski, a na oko dokładnie widać, że strzał w skroń jest właśnie z tego blastera.
    Jak mógł łudzić się, że wszystko wróci do normy?! Jak mógł wmawiać sobie, że Obi-Wan miał rację? Powinien odejść, jak miał to w głowie. Zostawić za sobą wszystko co złe i nie sprawiać więcej kłopotu. Sprawić, by Padme i ich dzieci byli bezpieczne.
______________________________________
Dobry. Rozdział sprawdzony i dało mi to wenę, która gdzieś mi uciekła...
Informuję, że zakładka Bohaterowie została zaktualizowana :)
Miłego dnia!
NMBZW!

niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział 151 (Rozdział 1, Sezon #2)


~~Asajj Ventress~~

[Jeden dzień później]
    Białe wnętrze laboratorium oślepiło ją na chwilę, ale wraz z dochodzeniem do siebie, jej oczy zaczęły rejestrować obraz komputerów, i przycisków różnorakich kolorów. Świadomość, że będzie musiała spędzić w tym pomieszczeniu niezliczoną ilość chwil, przyprawiała ją o mdłości oraz dreszcze. Jak mogła się tak stoczyć i pozwolić, żeby Jedi mieli nad nią kontrolę?
    Żołnierz klon wepchnął ją do środka, jakby była zwykłą dziewką, a on - milionerem. W dawnych czasach, znajdowała się wyżej niż ta wyhodowana kreatura i nie pozwoliłaby sobie na takie traktowanie, ale cóż teraz mogła począć? Miała skute nadgarstki. Oczywiście, mogłaby zerwać je Mocą, ale straciła swą wiarę w siebie i nie chciała niepotrzebnych konfrontacji. Dość nietypowe zachowanie i przekonanie, jak na jej osobę, lecz wciąż miała nadzieję, że wykonując ich polecenia, szybciej stanie się wolną osobą. Jak kiedyś.
    - Zostawiamy cię samą. Będziesz monitorowana, a my zostaniemy przed drzwiami jako ochrona. Dostaniesz tyle czasu ile potrzebujesz - oświadczył żołnierz beznamiętnym tonem rozkuwając ją. Drugi klon unosił broń w akcie ubezpieczania kolegi, gdyby ta miała w jakiś sposób atakować, co w duchu rozbawiło kobietę. Czy te klony niczego nie nauczyły się przez te trzy lata? Mogłaby ich pokonać ściskając dłoń w pięść, nie dając im szansy na jakikolwiek ruch.
    Pomasowała wolne nadgarstki. Drzwi zamknęły się z sykiem, co można uznać za komunikat, że od tamtej pory kompletnie nie wiedziała co robić i od czego zacząć tą całą procedurę wyłączenia Rozkazu 66. To takie ironiczne, że Republika dążąc do sprawiedliwości nieuczciwie zachowuje się w stosunku do osób, bo przecież "zapomnij przez urok" nie istnieje. Wręcz przeciwnie! No, ale cóż - uczciwość czy nie, w tej całej sprawie nie ma żadnej pozycji. Ventress ma zrobić i już!
   Podeszła do jednego z paneli chcąc zapoznać się z funkcjami, które można dzięki niemu wykonać. Podobnie uczyniła w kwestii pozostałych stanowisk. Kiedy już orientowała się co nieco, zaczęła próbę zaznajomienia się z przyciskami, lecz po próbie powiązania przeznaczenia pięciu guzików z jej sprawą , zrezygnowała i na pozostałe tylko rzuciła okiem, twierdząc, że dowie się w swoim czasie. Czy to aby dobry ruch?
    Zwróciła się do komputera bezpośrednio podłączonego z miejscem, którego funkcje były bardziej powiązane z zakodowanymi rozkazami dla klonów niż innego ze stanowisk. Spróbowała się skupić, ale, zdecydowanie, nie zamierzała rozpocząć tego mantrą z kodeksu Jedi. Postanowiła zaufać swoim kompetencjom i odzyskanym wspomnieniom.
    Zamknęła oczy i zaczęła próbę kontaktu z częścią Mocy znajdującej się po mrocznej stronie wszystkiego. Poczuła dawny przypływ umiejętności i powiązania z Mocą, ponownie ogarnęła ją świadoma siła Sithów, której tak brakowało Ventress. To właśnie przez brak jakichkolwiek znaków ze strony dawnego zawodu czuła się tak strasznie niepewnie i brakowało jej katalizatora do kolejnego kroku.
    Przypomniała sobie, jak zabrano ją z Dathomiry, potem została Jedi i ostatecznie przeszła na ciemną stronę Mocy. Ostatnie wspomnienie dodało jej tak wielkiej energii!
Spokój to kłamstwo, jest tylko pasja.
Dzięki pasji, osiągam siłę.
Dzięki sile, osiągam potęgę.
Dzięki potędze, osiągam zwycięstwo.
Dzięki zwycięstwu, zrywam łańcuchy.
Moc mnie oswobodzi.
    Uniosła się ponad podłoże wyciągając przed siebie ręce. Wyglądała niczym żywy upiór.
   Ventress - odezwał się Qui-Gon. W normalnej sytuacji wysłuchałaby go, ale nie teraz. Była zbyt bardzo skupiona, a jego pełen obawy głos umacniał ją w przekonaniu, że powraca do dawnej postaci dzięki czemu doskonale wykonywała swą powinność. Nic ani nikt jej nie zdoła przerwać tego momentu.
    Podświadomie zablokowała drzwi i wyłączyła obraz z kamer.
    Nikt nie zdoła jej powstrzymać.
   Wysłała w wiązce Mocy cząstkę siebie, w której zostało zawarte zadanie do wykonania. Weszła w głąb przewodów równocześnie wertując cały system. Czuła w sobie całą siłę energii elektrycznej, która w jakiś sposób jeszcze bardziej zwiększała jej siłę.
    Doszła do odpowiedniego miejsca.
    To nawet nie była setna sekunda, kiedy zobaczyła korzenie rozkazu.
   Została odepchnięta jak od jakieś silnej tarczy. Jej psychika została odbita i leżała gdzieś pod ścianą bez siły, pokonana. Zaraz miała zapaść się pod ziemię. Na zawsze.
    Ze wszystkich obecnych urządzeń wystrzeliły iskry wyładowań.
    Była lady Sith z przerażenia otworzyła szeroko oczy. Kable zaczęły żyć własnym życiem i mknęły ku niej, by po chwili opleść ją w kokon.
    Poniosła klęskę, ciemna strona w wirusie była silniejsza od niej. Ale kobieta nie zamierzała się tak szybko poddać. Przywołała do siebie siłę, którą odłożyła na zapas. Próbując rozpychać się w elektrycznych sidłach, wrzasnęła uwalniając z siebie całą energię.
    Udało jej się.
    Wraz z kablami, rozleciała się w drobny mak.

~~Rex~~

[Siedem dni po narodzinach bliźniąt, ranek, Coruscant, koszary WAR]
   Woda tryskała na wszystkie strony ze zepsutego kranu umywalki, obok której, na etażerce, leżał jego kombinezon z blaseterem. Większość klonów świętowała zakończenie wojny, dlatego sam przebywał w łaźniach WAR.
    Przeszedł go dreszcz zimna. Kompletnie nagi i mokry stał przed odświeżaczem patrząc na swój blaster żołnierza ARC. W środku bił się z myślami mając wrażenie, że jego łysa głowa zaraz wybuchnie od tej całej wojny jego uczuć.
    Przeklinał cały ten rozkaz. Kto mógł skazać klony na tak żałosny los i pomyśleć, że kiedykolwiek Jedi zdołali by zdradzić Republikę. Wszyscy żołnierze mają zakodowane rozkazy w głowach, a dla większości sześćdziesiąty szósty budził wiele kontrowersji, lecz żaden nie pomyślał, że owy stanie się wirusem nie do przezwyciężenia.
    Popatrzył na swoje dłonie. Miał ochotę sobie je obciąć. To one fizycznie potwierdziły akt zniewagi, braku lojalności oraz fałszywego oszczerstwa wobec jego dowódcy, Anakina Skywalkera. Sam był świadom tego, że naprawdę mu się poszczęściło, kiedy przydzielono go oraz Legion 501 pod skrzydła tego Jedi, a opinie innych jeszcze bardziej utwierdzały go w tym przekonaniu. Od żadnego innego generała czy komandora nie biła taka troska, jak od Skywalkera oraz padawanki Tano.
    Tak strasznie mu wstyd!
    Wielu kompanów powtarzało mu, że to nie jego wina, że nie miał wpływu na to, co się stało. Nie wiedzieli, że właśnie tego się wstydził.
    Dawna duma żołnierza broniącego dobra i Republiki zniknęła. Świadomość i pochwały za dobrze wykonaną pracę, którą mu narzucono, przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Uważał się za okrytego hańbą dlatego, że urodził się z rozkazem, który wypełnił wbrew swojej woli. Obrzydzony sobą, ponieważ dał się oszukać, że ma jakiś wybór.
    Czy aby na pewno?
   Drgając podszedł w stronę swej broni. Od ścian odbił się dźwięk chlustania wody na podłodze wywołane jego krokami.
    Przyłożył muszkę do swej skroni.
    Niewidoczna dla oczu niebieska wiązka przeszyła jego czaszkę.
__________________________________________
Cześć wam!
Jak widzicie, zmienił mi się styl pisania. Nie jest to chwilowe... tak myślę. Czemu nastąpiła taka zmiana?
Zazdrość ma dwie strony - dobrą i złą. Ta dobra nas motywuje. Od początków znajduję się pod opieką Wiki/Annie. Kiedy we wrześniu wróciła na blogi, znowu mogła obserwować jej idealnie napisane opisy szczegółów. To mnie kopnęło i pomyślałam sobie "Kurcze, od nowego sezonu zaczynam! W końcu jestem tu po to aby się rozwijać i rozwijać swoją pasję." Mam nadzieję, że pierwsza próba się udała. Jak nie, to są kolejne rozdziały! Praktyka czyni mistrza, moi drodzy :P
Wystawcie opinię, jak wam się podobało. Dwanaście komentarzy, każdy od różnych osób? Chcę poznać waszą opinię!
Podoba wam się szablon? Dziękuje, Wiki <3

NMBZW!