piątek, 24 marca 2017

Rozdział 170

W podziękowaniu dla Jawy, za zauważenie błędu i inspirację.
Jesteś niezastąpiona, a twa pomoc ma wartość większą niż złoto!

~~Padme Amidala~~

[Dwudziesty szósty dzień odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Senat Galaktyczny]
    Od powrotu z Naboo rzadko kiedy bywała w Senacie, a jak już, to załatwiać sprawy z Kanclerzem. Jej obowiązki przejął Jar Jar, który mimo swojej nieporadności, naprawdę starał się o to, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Swoją misję wykonywał niezwykle rzetelnie, Padme nie mogła mieć żadnych zastrzeżeń. W końcu, postanowiła wrócić i dać Jar Jarowi wolne. Sama po miesiącu zajmowania się dziećmi, ćwiczeniami sylwetki i zapoznawania się z wszelkimi raportami i sprawami polityki Republiki jak i jej planety, była gotowa.
    Podczas wizyt starała się unikać większość senatorów by nie spotkać żadnych dziwnych spojrzeń ani uwag, albowiem w HoloNecie znalazły się pewne informacje na temat jej i Anakina, po czym dziwnym trafem zniknęły. Popełniła z Kanclerzem błąd, ale starała się wymyślić, jak największe kłamstwo. Zdziwiła się, że w ogóle potrafiła. Zazwyczaj politykę stawiała ponad swoje prywatne sprawy i nagle egoistycznie dba o swoją prywatność, choć wiedziała na co się pisała.
    Czy jej gra ma w ogóle sens?
    Usiadła na fotelu w swojej platformie i zaczęła obserwować debatę. Klan bankowy znowu rzucał się odsetki, co ją zdziwiło, bo według papierów poszli na ugodę. Jak ona nienawidziła takich obrotów spraw. Gadanie, a potem zmiana zdania.
    Po jakieś połowie godziny doszło do całkowitego porozumienia. Wtem Kanclerz zaczął wywód na temat tego, że zataił przed Republiką coś, co zaczęło się na dobrze. Wytłumaczył, że to dla dobra i chcieli ogłosić ten fakt dopiero wtedy, kiedy będą posiadać stuprocentową pewność oraz prawdziwe informacje. Tak też się stało. Zapewnił, że sprawy finansowe z Kamino się regulują, a ich przedstawicielka to potwierdziła.
   - Skoro mówimy już o prawdzie, to niech wypowie się, wreszcie, obecna Padme Amidala. Najlepiej prawdę. O sobie i o znikających wpisach z HoloNetu o tobie - zaproponowała Hale Burtoni. Kobieta myślała, że zabije wzrokiem tą białą kreaturę.
    Po co ich oszukiwać? - zastanowiła się Padme. - Powiem prawdę, najwyżej Zakon będzie miał mi to za złe.
    Amidala wstała i przycisnęła odpowiedni przycisk. Jej platforma wyruszyła naprzód.
    - Wniosłam prośbę o usunięcie pewnych informacji o mnie. Bo były prawdą. Jeśli ktoś nie wie lub chce wiarygodnego źródła, to proszę bardzo. Od trzech lat żyję w małżeństwie z Jedi, bohaterem Republiki, Anakinem Skywalkerem. Pobraliśmy się tuż po zakończeniu bitwy o Geonosis. Na Naboo ktoś uwiecznił na hologramie nasze powitanie. Sami się o to prosiliśmy. Był widoczny mój brzuch. Przez ostatnie miesiące nosiłam bardziej szersze sukienki, aby zakrywały mój brzuch. Nie chciałam odchodzić ze stanowiska, ponieważ ktoś by uznał, że wychowanie bliźniąt i sytuacja byłaby męcząca. Przedłużono mi mandat, znowu. Była to decyzja i zarazem wielka prośba królowej Apailany.  Drugi powód to Zakon Jedi, który zaczął znosić celibat, aczkolwiek mój mąż - zaznaczyła z dumą. - tak czy siak złamał kodeks i wiele osób nie jest przekonana do nowej reformy, zwłaszcza, że sama rada stwierdza, że lepiej jeszcze nie. Zdaję sobie sprawę, co zrobiłam, ale wiem, że to kosztuje mnie utraty wszelkiej prywatności rodzinnej, a ja dla dzieci chcę spokoju. Tyle.
    - Mogłaś to załatwić od razu, a nie usuwać materiały! - wykrzyczała Burtoni.
    - Mówiłam, że to mój błąd i się do niego przyznaję. Nie sądziłam, że może mi to przejść tak łatwo przez gardło. To co przed chwilą zrobiłam, też jest błędem. Nie boję się ponieść konsekwencji. Lecz niech HoloNet nie prześladuje mego życia aż tak bardzo. Chcę jakiegoś spokoju.
    - Możesz się z tym pożegnać.

~~Barriss Offee~~

    Obserwowała całą transmisję na jednym z ekranów w klubie Outlander. Musiała jakoś zabić swój czas czekając na Elana Sleazebaggano. Facet nie był skrupulatny i bo podchodził do byle kogo i pytał. Znalazła w jego głowie scenę, gdzie Obi-Wan kazał przemyśleć mu swoje życie - albo igiełki tak mu przewróciły we łbie, że nie umiał dojść do tego, aby faktycznie się zmienić, albo Obi-Wan był tak słaby. Bez względu na to, czy faktem stała się pierwsza lub druga opcja, Elan stwierdził, że brnięcie w prochy to dla niego najlepsze wyjście.
    - Kredyty - powiedział przysiadając się do niej. Dziewczyna położyła na stół parę plików gotówki i uśmiechnęła się od ucha do ucha popijając trunek. - Dobrze mi się z tobą pracuje. Jesteś bardzo zadziorna, choć wyglądasz na dziewczynę, która trzyma się zasad i stara się być grzeczna. Co się stało?
    - Zboczyłam z pewnej ścieżki, więc stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia - zapewniła.
   Przeliczył sumę. Łącznie zapłaciła mu za poprzedni i nowy towar. Zdziwił się, bo suma, która jej podała za następny oznaczała dość dobrą działkę.
   - Nie za dużo, jak na tak krótki czas? - zmartwił się i podał jej zamówienie.
   - Zapasy. Długo mnie tu nie zobaczysz - poinformowała.
   - Życzę powodzenia - pożegnał się.
   Nie ma czegoś takiego, idioto.
______________________________________________
Wena wróciła!

NMBZW!

niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 169


~~Ahsoka Tano~~

[Czas bitwy o Ryloth w okresie odwetu zygerriańskiego, zaświaty]
    Czuła jakby miała zaraz wybuchnąć. To tylko medytacja, a ona zapierała się, jakby ktoś chciał jej zrobić krzywdę. Trudno było jej o koncentrację, bo powoli traciła kontrolę nad trzymaniem swojego ciała z daleka oraz jakoś odwrócić uwagę Qui-Gona. Jeszcze bardziej niż wcześniej chciał wejść w te rejony i udawało mu się, tylko dlatego, że nie miał balastu w postaci Ahsoki i jej specjalnych efektów słabizny.
    Rozluźniła się garbiąc, ale zaraz zaczęły boleć ją plecy.
    - Wykańczasz się - zauważyła córka. - Nie dość, że chcesz wrócić, to jeszcze musisz pilnować by nic ci nie przeszkodziło.
    - Gdybyś zgodziła się w porę, nie miałabym żadnych problemów.
    - Po prostu wiedziałam jaka jest sytuacja. Nie chciałam koczować w twoim ciele. Patrzeć na wasze wybijanie, przeżywać je. Owszem, to był powód, ale większym był ten, że chcę abyś się odnalazła. Abyś odnalazła w sobie tę niespełna piętnastolatkę z humorami czternastolatki, aby odżyło twoja "Ja".
    - Pomożesz mi? - zaproponowała Ahsoka.
    - Nie wiem czy mi wolno. Czy nie będzie komplikacji, że z tobą wrócę albo czy nie przyczynię się do czegoś złego robiąc coś, czego się zarzekałam - przyznała.
    - Żadnej wskazówki? - dopytywała się dziewczyna.
    Usta kobiety ułożyły się w wąską linię. Widać było, że bardzo się nad czymś zastanawiała. Parę razy jej wargi rozchylały się, jakby chciała wypowiedzieć jakieś słowa, ale nagle zrezygnowała. Po chwili jednak odparła:
    - Po prostu uwierz. Uwierz, jak bezbronne dziecko, którym niegdyś byłaś.
    I zniknęła. Powoli, stopniowo jej sylwetka blakła i ustąpiła miejsca wszechobecnej bieli.
    Ahsoka zamknęła powieki, uklękła tak, by jej pośladki stykały się z podeszwami jej butów. Dłonie położyła na kolanach i próbowała dalej się wyciszyć. Co chwila do jej głowy wpadały te same wspomnienia: spotkanie Plo Koona, radosne treningi, poznanie Anakina i różne zawody. Jak wiele by dała za odzyskanie tamtych chwil albo sposobu bycia z tamtych lat...
    Postarała się i odsunęła od siebie wszystkie pamiętne chwile, dobre, jak i złe - oczyściła swój umysł, bo potrafiła. Bo się nauczyła. Bo stwierdziła, że tak będzie najlepiej. Bo Córka podarowała jej wskazówkę, która nikomu i niczemu nie zagrozi. Bo uwierzyła.
     Poczuła się wolna, jak ptak, jak coś czystego, coś nowego. Posiadała puste miejsce by zapełnić je uczuciami, pamięcią dotyku, znajomościami, wszelakimi sukcesami, jak i błędami. Utworzyło się nowe miejsce, nowa szansa.
    Nowa Ahsoka Tano.

~~Anakin Skywalker~~

[Dwudziesty piąty dzień odwetu zygerriańskiego, późne popołudnie, Ryloth]
     Na niebie pojawiły się wielkie statki, których sylwetki Anakin rozpoznał dzięki wspomnieniom z dawnej misji. Gdzieś tam miał się przedostać Kit Fisto, któremu powierzono większość misji. Aayla obiecała wydostać się z konwoju, choć nie wiedział czego spodziewać się po jej stroju, zwłaszcza, że jej miecz świetlny był w posiadaniu nautolanina, więc na pewno nie miała swoich ubrań, a jakieś skąpe ciuszki.
    - Przygotować się - rozkazał i ustawił się za ścianą. Dał znak Chamowi Sindulli.
  Trochę czasu minęło zanim statki wylądowały i na spotkanie z twi'lekami wyszedł jakiś zygerrianin.
    - Czym zawdzięczamy wasze odwiedziny? - zapytał Sindulla.
    - Od tej pory, planeta jest nasza, a wy - naszymi zdobyczami - przemówił wróg.
    - Nie byłbym tego taki pewny - wtrącił Obi-Wan stojąc za zygerrianami. Zaraz obok, do otoczenia grupki chojraków, stawili się żołnierze 212 Batalionu Szturmowego z uniesionymi broniami.
    - To niemożliwe - powiedział zygerrianin. - ATAK! - wrzasnął.
    Zanim zygerianie zdążyli się odwrócić, klony wymierzyli w nich wiązkę.
   Bałagan rozegrał się na dobre, Sindulla zginął od strzału przewodniczącego. Kiedy larwy - pieszczotliwy przydomek nadał im Anakin - zaczęły przesuwać się do przodu, Anakin wyskoczył ze swojej kryjówki, a zaraz za nim, zza wałów, wyłonił się Legion 501 i przystąpili do kontrataku. Ich zadaniem było odsunięcie od domów tych kreatur, aby żadnemu mieszkańcowi nic się nie stało. Jedi niecierpliwie czekali na pomoc koleżanki.

~~Aayla Secura~~

    Choć mówiono, że niewolnikom nie przysługuje nic, to Kit zażądał, aby jego niewolnica wzięła ze sobą tobołek z rzeczami, które mogą jej się przydać, twierdząc, że mimo wszystko dba o swoich podwładnych, żeby długo im służyli. Zwłaszcza tak urodziwa panienka. Puścił ją tam tylko po to, by zygerrianie mieli dobre wytłumaczenie i potwierdzenie, że ich rządy nie będą aż tak straszne jak się wydaje. Tak naprawdę, kobieta w swoim bagażu miała swoje dawne ubrania.
   Obezwładniła wartowników i zwinnie wyskoczyła ze statku. Schowała się za rampą i tam przebrała się ze szmat w normalne ubrania. Kiedy skończyła, z przyzwyczajenia dotknęła swojego pasa, ale zorientowała się, że nie ma tam jej miecza, który zazwyczaj obijał się o jej udo i czuła jego ciężar. Nie miała pojęcia czemu nie zauważyła różnicy.
   Pobiegła przed siebie, w stronę rozgrywających się walk. Złapała broń jakiegoś poległego żołnierza Zygerrii i zaczęła atakować innych i jakoś manewrować pociski, które zaraz zaczęły w nią lecieć. Bez miecza czuła się jak niepełnosprawna.
    - Gdzie zgubiłaś ubrania? - krzyknął Anakin uśmiechając się głupio.
   - Czemu nie używasz dwóch mieczy? Brałbyś przykład z padawanki, przynajmniej byś mi jakiś pożyczył! - odparła z wyrzutem.
    - Zaopiekujemy się tobą, póki Kit nie wróci - obiecał Anakin.
    Napotkała spojrzenie pewnego zygerianina.
    Poznała go.
    Jego usta poruszyły się, a ona wyczytała z nich słowa:
    - Zginiesz marnie, kłamliwa Jedi.
__________________________________________WAŻNE
Spoko numer, na ogłoszenia, nie?
Co do drugiego bloga - będzie nowa notka za tydzień. Przyznam szczerze, cztery tygodnie temu dość trudno mi się pisało, stwierdziłam, że poczekam, aż wena wróci..
Tutaj... wszystko szło dobrą myślą... przez ostatnie trzy tygodnie praktycznie mnie tu nie było. Byłam tylko na bloggerze w edytorze, z czego ostatni rozdział publikowała Jawa
Nie obiecuję, że wszystko będzie idealne, systematyczne i wspaniałe. Miałam przerwę spowodowaną dość poważnymi problemami rodzinnymi i muszę się uwinąć do kwietnia ze wszystkimi koniecznymi rozdziałami. Nie ukrywam, potrzebne są mi motywację. Rzadko zwracam uwagę na ilość komentarzy, ale czuję, że teraz jest to konieczne.
POPROSZĘ O PIĘĆ KOMENTARZY, KAŻDY OD INNEJ OSOBY.
Muszę wiedzieć czy mam dla kogo odreagować!

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział 168


~~Obi-Wan Kenobi~~

[Dwudziesty piąty dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth, miasto Nabat]
    Na spotkanie wyszła im gromada twi'leków. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie, bo co Republika miałaby tu robić. Jak podejrzewał - pewnie jeszcze wiadomość do nich nie dotarła, że próbują ich zaatakować.
    Kiedy wrota kanonierki się otwarły, jego oczy od razu ujrzały dziewczynkę, która mierzyła sobie metr dziesięć wzrostu.
    - Boil - zwrócił się żołnierza. - Myślę, że powinieneś się z kimś przywitać.
    Klon zdjął hełm i uśmiechnął się. Wyszedł z transportu równo z Obi-Wanem. Numa od razu go poznała i pobiegła w ich stronę. Oboje kucnęli, a ta wpadła im w ramiona. Jej radość była nie do opisana. Cała trójka nie miała pojęcia czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają.
    Zapytała w swoim języku.
    Obi-Wan zrobił minę, jakby dobił do ściany i nie wiedział co odpowiedzieć. Spytała o Waxera. Co miał jej powiedzieć? Popatrzył na jej ojca smutnym wzrokiem, a ten, wiedząc o co chodzi, zaprzeczył ruchem głowy. Wtem, Jedi odpowiedział dziewczynce w języku twi'lek, że Waxer został wysłany na inną misję. Przeprosił, po czym skierował się w stronę Anakina by porozmawiać z Cham Syndullą i po prostu uciec. Nie potrafił potrafił patrzeć dziewczynce w oczy, bo musiał ją okłamać. 
   - Nowa koleżanka czy twoja córka, o której nie wiem? - zakpił Skywalker. Gdyby się nie pogodzili, jego były mistrz zaatakowałby go jakimś pouczeniem, ale teraz już mu wszystko jedno. Nie zgrywał głupa, nie próbował ukrywać związków, co i tak mu się nie udawało. Poza tym, każda jego miłość przepadła, a zaufanie do przyjaciela zostało. Co jest ważniejsze?
    - Dawna przyjaciółka moich żołnierzy. Niestety, po bitwie o Umbarę ma tylko jednego brata - wytłumaczył Obi-Wan.
    Młodszy Jedi skulił się na wieść o Umbarze. Kenobiego wcale to nie zaskoczyło. To, co zrobił Krell było straszne, a świadomość, że z własnej woli zostawiło się swoich żołnierzy pod opieką tejże osoby bolało strasznie. Anakin na pewno nie umiał wybaczyć sobie jeszcze jednego, że zostawił tam Rex'a, jako dobrego i zaufanego dowódce. To jedna z wielu sytuacji udowadniająca, że kapitan Rex to człowiek, który nie zasłużył na opętanie większego stopnia i samobójstwo.
    - Czym zawdzięczamy wasze odwiedziny? - przywitał się Syndulla.
    - Bronimy was przed blokadą - opowiedział Obi-Wan.
    - Czyją? Przecież wojny klonów się skończyły - zdziwił się twi'lek.
    - Zygerri. Mamy nowy konflikt. Chcą zrobić coś na styl Imperium rakatan. Zaczęli od uderzenia na planetę będącą źródłem kryształów do mieczy świetlnych Jedi, kolejny atak kierują na was, tym razem, dla zniewolenia. Nie dla zniszczenia - wyjaśnił Anakin.
    - Trzeba ich ukryć. Czyńcie swoją powinność. Oddajemy się w waszą opiekę - postanowił Cham.
    - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby nikomu z cywili nie stała się krzywda.

~~Aayla Secura~~

    Postanowiła prześlizgnąć się do mostka. Wybrała drogę wentylacją. Czasami bywały chwile, kiedy przeklinała swoją figurę i swój wygląd, a czasami dziękowała Mocy, że mogła wyrosnąć na osobę waleczną, sprytną i zwinną. Te trzy cechy bardzo przydawały jej się w misji. Kiedy próbowała przedostać się do najbliższej kraty, inni niewolnicy patrzyli na nią dziwnie. Właściwie, to sama nie wiedziała po co brać niewolników na planetę, którą chce się z niewolić. Dla zastraszenia? Zbudowania kolonii? Bez sensu. Z drugiej - niekoniecznie. Mogła dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy.
    Znalazła się nad kokpitem, gdzie za sterami siedzieli jacyś żołnierze, a dowódca popijał sobie jakiś trunek szczerząc się z Moc wie czego. Oni byli tacy okrutni! Cudze nieszczęście liczyło się dla nich bardziej. Zastanawiała się skąd biorą się takie osoby, które złą stronę swojej natury wykorzystują aż zanadto.
    - Przynieś jeszcze, musimy to oblać! - rozkazał.
    - A co właściwie trzeba oblać? Cały czas wiwatujesz, a nie mówisz co - odezwał się pilot.
    - Widzisz to? - zapytał dowódca wyciągając z kieszeni coś na wzór rękojeści miecza świetlnego, ale o jedną czwartą mniejszą i z czerwonym przyciskiem na samej górze. Coś na styl detonatora. - To, moi drodzy, to załączniki nadajników. Potrafią sprawić wiele! Od zawsze nadajniki się rozsypywały. Pozostawiały jakieś drobne kawałki we krwi. Nikomu nie chciało się ich ulepszać. Każda krew niewolnika ma w sobie coś z nadajnika. Krew jest zwyczajnie skażona. Nawet jeżeli wyjęto to ustrojstwo z ciała, możemy sprawić, że dana osoba zostanie popieszczona prądem lub wybuchnie. A wiecie co to znaczy? Że już wygraliśmy, bo są Jedi, którzy zostali wyzwoleni z niewoli przez innych. A co najważniejsze, wielki Anakin Skywalker - Bohater Republiki, niezwykła postać wojenne, ma tyle zwycięstw, po prostu niesamowity! Jak myślicie? W kim największą nadzieję, widzi galaktyka? W nim. A my obezwładnimy gnoja zanim Republikanie ujrzą cały konflikt. Myślicie, że go tu nie wyślą? Jak nie tu, to na Tatooine, do tej kupy piachu, która do uczyniła go śmieciem do usranej śmierci. Śmierci, którą zadamy mu my! MY! MY i nikt więcej. Zygerria będzie rosnąć w potęgę, kiedy Wielka Armia Republiki wraz z nią samą oraz Zakonem Jedi będzie się przed nami płaszczyć, błagać o życie, a my nie będziemy ich słuchać! Będziemy się śmiać im w twarz, pluć, palić, zniewalać, torturować dla zabawy, robić pokazy z dzikimi zwierzętami. Nikt nam się nie sprzeciwi. Galaktyka należy do NAS!
_______________________________________
NMBZW!

niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 167


~~Ahsoka Tano~~

[Między dwudziestym pierwszym trzydziestym dniem odwetu zygerriańskiego, zaświaty]
{Narracja pierwszosobowa}
      Luxa poznałam zanim zostałam wysłana na Mortis. Nasze poznanie wywołało we mnie uczucia, które po odratowaniu mojego życia przez Córkę, zniknęło. Gdzieś tam w środku, zawsze wołałam do Luxa. Od półtora roku siedziałam uwięziona we własnym ciele, trup, który nigdy się nie przyzwyczaił do swego stanu i trudno mu się zaakceptować. Taka jestem.
     Zniknęłam ze swojego ciała celowo. Zostawiłam Ahsoka, by naprawdę wrócić z powrotem. Dobrze kombinował, ale nie wiedział, jakie są konsekwencje. Dlaczego muszę go okłamywać? Mogłam mu od razu powiedzieć. Sama szukałam w Ojcu pomocy mając jakiś kontakt. Próbowałam przekabacić Córkę, bo z nią miałam jakąś swobodę, ale nie potrafiłam. Sama się nie zgodziła i to niemożliwe, bym mogła ją sama przywrócić. Ojciec nie chce więcej ingerować. A ja bezsilnie patrzę i w spowolnionym tempie obserwuje Anakina, słyszę jego myśli. Słyszę, jak się na mnie zawiódł i ubolewam, że nie mogę przekonać Qui-Gona do powiedzenia mu prawdy.
     Patrzę na Leię i z nią rozmawiam. Rozmawiam z tym, kim naprawdę jest - Shmi Skywalker. Ta, została dosłownie zresetowana. Wie dla zaświatów kim jest, potrafi się porozumiewać, ale fizycznie i psychicznie jest nową osobą i nie jest jej dane usłyszeć samą siebie. Ojciec ma rację - patrzeć na nią to udręka. Popełnił duży błąd, ale miał nadzieję, że nie będzie cierpieć, choć to rzecz ludzka.
     Patrzę w głąb serca Luxa i widzę, jak cierpi w odrzuconej miłości. Patrzę, jak tęskni za Steelą i mną. Zawsze byłam o nich zazdrosna, ale zdecydowanie zawsze darzył mnie czymś większym niż ją. Okrutnie czuję się z tą satysfakcją, bo jak mogę? Ta dziewczyna nie żyje, a ja raduję się z wolnej drogi? Nie mogę tak twierdzić, ale taka jest prawda - miłość i życie to wielkie wyścigi. Muszę się spieszyć, aby nie stracił w nas wiary. Muszę się spieszyć, by zdążyć na naszą miłość.
     Patrzę do serca Barriss i płaczę razem z nią, bo moje milczenie doprowadziło ją do wielkich błędów. A ja stoję. Stoję w miejscu i patrzę na nią i jej błędy. Patrzę i czuję, jak i w moje żyły wpływa ten uzależniający płyn mącący nam w kontaktach z Mocą. Zostawiłam ją pozwalając, aby patrzyła jaki wrak zrobił ze mnie Qui-Gon.
    Patrzę na Ojca i czekam aż przyzna, że to błąd, że zesłał do mnie tego człowieka, który inaczej żył, inaczej się zachowywał, co robił zajmując swój czas. Ja, zaniedbałam przyjaciół i mojego mistrza pozwalając, aby robił to, co mu się podoba. Patrzyłam w swe serca, oczekując na tę chwilę - przyznanie się do takiego błędu. Czekałam na moment, aż oskarżę się wreszcie o egoizm, bo cały czas stałam po drugiej stronie i udawałam przygłupa dla swoich interesów. Wyczekiwałam na to, by uznać się zwyrodnialca, bo okłamywałam Qui-Gona.
     Czekam na odrodzenie.
     Czekam na lepsze życie.
     Czekam na moją własną wojnę.
     Czekam na wygraną.

~~Obi-Wan Kenobi~~

[Dwudziesty piąty dzień odwetu zygerriańskiego, orbita Ryloth, hangar "Zwycięstwo Rexa"]
    Kenobi czuł wszelką nostalgię dotyczącą swoich wrogów oraz nazwy krążownika. Wspomniał, jak z Rexem zostali zmuszeni do ciężkiej pracy i do noszenia ciążących im obroży. Ten facet miał w sobie tyle wiary, odwagi i siły. Nigdy w życiu nie zwątpił, a na pewno nie w zaufanie Anakina ani jego byłego mistrza. Wierzył, że nie zostaną tam na zawsze i, że uda im się zwyciężyć. Tak samo było z rozkazem. Gdzieś w sobie na pewno miał nadzieję, że nie zostanie z tym na zawsze. Niestety, wybrał inną drogę. Samo przeżycie tylu bitew, tych ostatnich, ciężkich dni sprawiło, że zwyciężył.
    - Jak siły, panowie? - zapytał Anakina, Legionu 501 oraz 212 Batalionu szturmowego. Pakowali się do kanonierek, byli szybsi niż Zygerrianie i ich konwój, więc planowali jak najszybciej zabezpieczyć powierzchnie planety oraz zaskoczyć wroga. Plan kazał wysłać najpierw kanonierki, a potem szybko lądować krążownikami.
    - Nie wiesz może, czy nie przydzielili ci przez przypadek małej, pyskatej togrutańskiej padawanki? - zapytał Anakin.
    - A co? Chcesz wypróbować Appo? - zażartował Obi-Wan.
   - Chcemy się dogadać i szlifować naszą współpracę. A jak Ahsoka już będzie, to lepiej, żeby się przygotował. Czy to źle?
   Obi-Wanowi zrobiło się ciężko na sercu. Mimo wszystko, Anakiowi będzie trudno nie porównywać Appo do Rexa, a przede wszystkim wracać do przeszłości. Rex był właścicielem sporej części serca Skywalkera. Utracić trochę serca, to ograniczyć swoją umiejętność oddychania, pozbyć się cząstki optymizmu.
    - W drogę, chłopcy - zachęcił. Zasalutował do byłego ucznia, a ten z uśmiechem odwzajemnił uśmiech.
____________________________________
Witam państwa. Jakoś leci.

NMBZW!