niedziela, 25 grudnia 2016

Rozdział 158


~~Ahsoka Tano~~

[Jedenaście dni po narodzinach bliźniąt, Świątynia Jedi, Coruscant]
    W ponurej komnacie zebrali się ci najbliżsi, wybawiciele ciał. Trwało jedno z oficjalnych uroczystości kończące wojny klonów dla Jedi - pogrzeb. Tego dnia miały odbyć się jeszcze trzy, tak samo jak ten - zbiorowe. Qui-Gon czuł na sobie dziwny wzrok innych, bo miał świadomość, że gdyby nie Ojciec, ona też by tam leżała. Czy jej miejsce byłoby obok Plo Koona.
    - Gdybym była sobą, rozpłakałabym się publicznie - odezwała się Ahsoka. Ton jej głosu oznaczał, że cierpiała. Nie wiedział jak, ale na pewno.
    - Mistrz Plo był moim przyjacielem. Był przeciwny przyjęciu Anakina, to fakt, ale zawsze miał dobre argumenty. Mimo że się nie zgodził, wiedział, jak bardzo zależało mi na Anakinie, ponieważ byłaś mu droga, jak własna, kochana córeczka. Zawsze dało się od niego odczuć dumę, zadowolenie. Nikt by się nie zdziwił, gdybyś zaczęła rozpaczać.
    - Tęsknię za nim każdego dnia. Tęsknie od momentu, kiedy oberwało mu się na Cato Neimoidii, mimo że przeżył. Nastawiono mnie na jego śmierć, a nawet nie zdążyłam się nim nacieszyć. Kiedy nastąpił koniec, jego zabrakło. Tak po prostu.
    - Teraz trzeba żyć dalej. Zdziwiłabyś się ile cię czeka. Śmierć przyjaciela jest bolesna, ale każdego czeka taki los. W końcu wyjdziesz na prostą, żałoba nieustanie nigdy, ale ty sobie z nią poradzisz. Przede wszystkim dlatego, że Plo Koon by tego chciał.
    Ciała zapadły się pod podłogę. Kiedy włazy zostały zamknięte, z dziur wystrzeliły słupy światła. Ahsoka już nigdy miała nie zobaczyć swojego kochanego przyjaciela, ojca, mentora. Miała nadzieję, że Moc będzie z nim. Już na zawsze...

~~Anakin Skywalker~~

    - Mistrzu, ona mogła popełnić samobójstwo. To, że ja przeprowadzę dochodzenie, to jedno. Mogę już się pomylić. Myślę, że dobrze będzie zasięgnąć pomocy Quinlana Vosa - zaproponował Anakin.
    - Musiałbyś przywieść stamtąd jakąś rzecz. Przycisku nie przemycisz, więc? Prochy też na nic się nie zdają - odpowiedział Obi-Wan.
    - Prochy zostały już dawno utopione. Z jednej strony, dobrze zrobili, ale z drugiej to duży przejaw chamstwa i braku uczuć oraz poszanowania do czyjegoś ciała.
    - Racja - przyznał Kenobi.
   - Ale... w kącie znalazłem kawałek jej ciała. Niczym porcelana. Ostatecznie ją wziąłem, bo pomyślałem o Vosie. Myślę, że z  tego da radę nam powiedzieć, co się tam stało.
    - Rada wiele razy próbowała odgadnąć co zmusiło przewody do ataku. Były spekulacje dotyczące samobójstwa, ale Shaak Ti to wykluczyła dobrymi argumentami. Drugą bardzo prawdopodobną przyczyną może być fakt, że Ventress tak na nie zareagowały, że mogły posiąść własne życie. Wiesz o co chodzi, skoro zmieniła go w wirusa, to sęk w tym, że nie dała rady pozbawić go istnienia, skoro mogła przekazać tam całą swoją siłę.
    - Tak, ale to by oznaczało, że gdyby ona umarła, to wirus przestałby istnieć, a nadal żyje. Wczoraj wieczorem jeden z żołnierzy zaczął wrzeszczeć i wymachiwać bronią. Jego słowa to: "Obronić Republikę przed zdradzieckimi Jedi!".
    - Szukaj czegoś jeszcze. Jak nic nie znajdziesz do trzech dni, wrócisz. To jest postanowienie Rady. Nie możesz się skupić, prawda? - domyślił się starszy.
    - Myślę, że powinienem odejść - powtórzył Skywalker.
    - Odejście od Padme i zostawienie ją z dwójką dzieci, to duży błąd, a przede wszystkim bezczelny, szczeniacki i nieodpowiedzialny czyn. Chcesz, żeby uważano cię za osobę, która stchórzyła? Nie każdy przyjmie do wiadomości, że to dla jej bezpieczeństwa. Mace stwierdzi, że nie podołałeś, że nie jesteś wart swojego tytułu.
    - Co mam zrobić? - zapytał zrozpaczony.
    - Przede wszystkim, myśleć pozytywnie. Ahsoka żyje, nie było sygnałów od Ojca, a teraz nie masz wroga, który by zagroził tobie i TWOJEJ rodzinie.
    "Twojej rodzinie.".
    "Twojej rodzinie.".
    "TWOJEJ rodzinie.".
    "TWOJEJ rodzinie.".
    "TWOJEJ RODZINIE.".
    "TWOJEJ RODZINIE.".
   Słowa rozbrzmiewały mu w głowie coraz głośniej i głośniej. Ich znaczenie za każdym razem przybierało innego znaczenia. Silniejszego. Po stracie matki nie miał już nikogo, z kim byłby powiązany biologicznie. Z pomocą przyszła Padme, którą darzył zbyt silną miłością, by mógł odmówić sobie takiego stanu cywilnego, jak małżeństwo. Uwieńczenie ich uczuć, formalne potwierdzenie siły tego związku, pogrążenie słodkiej tajemnicy.
    A potem doczekał się potomstwa.
   Jego padawanka była dla niego wielką dumą, porządnie wyszlifowanym przez niego diamentem. Porządnym kompanem, zaufaną przyjaciółką. Żeby ją wychwalać, musiał odczekać trochę czasu, dać sobie i jej szansę. Ona sprawiła, że zaczął w siebie wierzyć, że nie czuł się, jak kompletny śmieć, przez twierdzenia rady, że nie da sobie rady. To ona sprawiła, że kiedy zobaczył swojego synka, poczuł wszechobecną dumę. Ujrzał swoje odbicie i wiedział, co ogarnia Obi-Wana za każdym razem, kiedy patrzył na Anakina, jako na byłego padawana. Wybraniec wiedział, że jego synek nigdy w życiu się nie podda, będzie walczył, nie da sobie wmawiać, że jest do niczego. Potwierdzi swoje większe umiejętności. Jak tata.
    Czy z córki był dumny?
    Trudno powiedzieć. Widzi w niej matkę i tylko matkę. Ma świadomość, że ona ma na to wpływ, że to właśnie ona. Shmi Skywalker powróciła, aby się nim opiekować...
    - Anakinie - przerwał jego rozmyślania Obi-Wan.
    - Przepraszam. Utkwiły mi w głowie ostatnie twoje słowa. Mam rodzinę...
    - Masz. I wierzę, że jest najcudowniejsza.
    - Ale czy faktycznie nikt jej nie zagrozi. Czy na pewno nie czai się kolejny wróg?
_____________________________________
WESOŁYCH ŚWIĄT!

niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział 157


~~Ahsoka Tano~~

[Dziesięć dni po narodzinach bliźniaków, Coruscant, apartament senator Amidali]
    Stanie w windzie męczyło niemiłosiernie, a z drugiej strony było dobrą lekcją cierpliwości. Pamiętała, że nogi tak bolały, że w końcu przeniosło się to na cztery litery i czuła, jakby miała tam owsiki. Tym razem, to nie był jej problem. Mogła poruszać swoim ciałem, bardzo dobrze się to sprawdzało w treningach, bo to ona trenowała, a Qui-Gon mógł ją instruować. Jeśli chodzi o podróż windą, ból zadka był problemem Jinna.
    - Nie mam pojęcia jak się zachowywać w tej sytuacji - przyznał mówiąc na głos.
    - Powtarzaj za mną dobrym tonem - poinstruowała.
    - Tak długo byłem martwy, że nie pamiętam, jakie zdolności aktorskie nabyłem - zażartował.
    - Wierzę w ciebie - odpowiedziała. Gdyby stała przed nim, uśmiechnęłaby się przyjaźnie.
   Weszła do korytarza, a następnie przeszła przez próg. Na sofie leżały dwa zawiniątka - jedno różowe, drugie niebieskie.
    - Ahsoka! - ucieszyła się Padme. - Jak się czujesz?
    - Mimo wszystko, bardzo dobrze - odparła.
  Z niebieskiego zawiniątka wydobyły się pomruki i jęki.
    - Oj, mały - powiedziała bezradna Padme.
    - Chcę go wziąć na ręce - postanowiła Ahsoka.
    - Co? - zdziwił się.
    - Poproś ją.
    - Mogę...
   - Pewnie - zgodziła się kobieta i podała im chłopca w niebieskim kocyku z kapturem w kształcie misia.
    - Nie znam imion.
    - Luke. Dziewczynka to Leia.
    Dziewczyna długo nie trzymała chłopca, bo się szamotał na wszystkie strony. Padme wzięła do jakiegoś pokoju, a Ahsoka postanowiła, że chce potrzymać Leię, która się obudziła i patrzyła na padawankę szeroko otwartymi oczyma. Ahsoka z Qui-Gonem przeżyli szok
    - To ta kobieta - przemówiła Ahsoka.
    - Że... Shmi? Skąd ją znasz? Umarła trzy lata temu, nie miałaś jak jej poznać...
    - Była w moim śnie. Jak ją porwano. Ta mała jest niezwykle do niej podobna.
    - To, co ci powiem, jest niezwykle ważne i tajne. Ojciec powiedział do Shmi, co na styl "Ty masz inne zadanie". Ona wróciła. Pod postacią Lei. Nie wiem jak, nie wiem czy tak samo jak ja, a może na sposób reinkarnacji... Nie mam pojęcia, ale na pewno tu jest i na pewno będzie mieć dużą rolę w przyszłości. Tego możesz być pewna.

 ~~Anakin~~

     Jeden z komandosów zaprowadził go do pomieszczenia kontrolnego. Przez Moc udało mu się wywąchać odrażający smród rozłożonego ciała. Zastanawiał się, czy to tak okropnie śmierdziało przez to, że pomieszczenie w żaden sposób nie było wietrzone przez zakaz wpuszczania kogokolwiek, czy to wiedźmy Dathomiry tak okrutnie cuchną. A może to złość i żal tej larwy Ventress? Ahsoka zabiłaby go, gdyby się dowiedziała co myśli o jej nowej przyjaciółeczce. Cały humor uszedł, kiedy przypomniał sobie, że Ahsoka już nie jest taka sama. On sam jest tego winny. Podróż przeminęła mu w rozmyślaniu nad tym, czy powinien odejść od Padme. Wszystkie argumenty i fakty dotyczące tego czynu, sprowadzały na podjęcie decyzji przez wypowiedzenie krótkiego "Tak".
    - Możecie mi podesłać zarejestrowany obraz? Chcę zobaczyć co ona takiego poklikała, że ją zabiło - poprosił.
    Nastąpiła chwila ciszy, która oznaczała, że klon skontaktował się ze swoim kolegą. Z drugiej strony, wywołało tu niego znieruchomienie i ciarki. Prócz zbadania tego, co zrobiła Ventress planował sam zająć się tym rozkazem, który NADAL nie był wyłączony, więc istniały duże szanse, że żołnierzowi może odbić i zaatakuje.
    - Nagranie zostało przesłane do twojego komlinku, generale - oświadczył komandos.
    - Dziękuję. Możesz mnie zostawić samego - powiedział.
    Zanim kliknął w komunikator, jego uwagę przykuł odłamek leżący w rogu. Nie liczył sobie więcej niż dwa i pół centymetra na trzy. Jego kolor to biały, jak z porcelany. Anakin podszedł i wziął do ręki. Z wierzchu kawałek był miękki. Anakin opuścił go nerwowo.
    To skóra! - zorientował się. Po jego ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia. Pragnął ją zostawić, ale Moc mu podpowiadała, że się przyda i można ją oddać do badań genetycznych, gdyby nie udało mu się dojść do czegoś sensownego.
    Zawrócił w stronę panelu kontrolnego i załączył zarejestrowany obraz zatrzymując go w momencie, w którym Ventress dotykała danego klawisza, aby się z nim zapoznać. Zastanawiał się czy Separatyści ją przeszkolili lub czy sama umie obsługiwać tak skomplikowane urządzenia. Gorzej jak w ogóle się nie znała. Z drugiej strony, pracowała pod presją, bo Jedi dali jej takie zadanie. Można by rzec, że gdyby nie oni, Ventress byłaby wśród żywych, ale jeśli chodzi o Anakina, to nie przeszkadzała mu ta sytuacja poza jednym szczegółem - rozkaz nie został wyłączony.
     Parę razy przeanalizował wszystkie funkcje przycisków, skutki ich użycia oraz uchwycone przez kamery poczynania Ventress. Przyłożyła się do pracy, zrobiła to, co zrobiłby on - nie miał do tego wątpliwości. Nie mógł się pomylić, więc pozostało mu wykluczyć błąd z listy "Co do tego doprowadziło?". Przypomniał sobie przestudiowany raport z Kamino po pojmaniu Ventress, a następnie wysłał prośbę do świątyni o przysłanie mu tego sprawozdania oraz nagranie i spisaną wersję zeznań dathomirianki. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
    Po przeczytaniu raportu i zeznania, oraz wysłuchania jej słów, stwierdził, że Moc maczała w tym palce. Przewinął nagranie ze śmierci Ventress do momentu, kiedy wyciągnęła przed siebie ręce. Powtórzył to raz, drugi, trzeci, czwarty i doszedł do wniosku, że nie dość, że je wywołała, to prawdopodobnie kontrolowała. Czy to możliwe, że była tak zdesperowana, że postanowiła popełnić samobójstwo dla świętego spokoju?
    Miał rację, nie nadawał się do dyplomacji czy do spokojnych badań lub dochodzeń. Potrzebował pomocy kogoś innego. Gorzej jeśli jest rozkojarzony przez własne problemy. Musiał porozmawiać z Obi-Wanem.
_______________________________WAŻNE!
Nie będzie one-shota świątecznego. Przepraszam, zwyczajnie nie czuję świąt będą do kitu. W moim życiu ostatnio dzieje się źle i choć chętnie usiadłabym przed komputerem - nie mam czasu przez naukę. BO PO CO ROBIĆ WOLNE PRZED ŚWIĘTAMI?!
Poproszę o 10 komentarzy pod postem. Każdy od innej osoby, bo nie jestem pewna czy opłaca się pisać...
NMBZW!

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział 156


 ~~ Aayla Secura i Kit Fisto~~

[10 dni po narodzinach bliźniaków, Coruscant, Świątynia Jedi]
    Postanowiono, że wyruszą natychmiast, nie ma na co czekać - misja musiała wejść w życie jak najszybciej. Może i na posiedzeniu mówiono o tym tonem wyrażającym lekką obojętność, to sytuacja była zbyt poważna. Ataki Zygerrii  to krok nieprzewidziany, zwłaszcza, że ich współpraca z Separatystami zakończyła się fiaskiem. Nikt by nie pomyślał, że po tak szybkiej klęsce z tak błahego powodu będą chcieli się mścić. A może mają do zarzucenia dawne dzieje?
    - Kolejna wspólna misja... - zagadnął nautolanin.
    - Czyżbyś nawiązywał do bitwy o Kamino? - domyśliła się kobieta. - Myślałam, że nie będziemy do tego wracać.
    Przecież dobrze się zrozumieli, że to nie wróci. Że koniec z przywiązaniem, kłamstwami, romansami. Fakt, iż Anakin założył rodzinę nic nie znaczy i nie zobowiązuje do tworzenia związków w Zakonie. Nie chciała, aby Kit Fisto rozpamiętywał ich przeboje miłosne. Owszem, czuła się cudownie, ale źle i zdradziecko, a zasady pozostawały te same.
    - Znasz moje poczucie humoru - odparł.
   - Nie chcę wracać do tamtych czasów. To był błąd - skłamała. Częściowo. Z jednej strony - przyjemnie jej było wracać do tamtych chwil. Był to raj, odrębny świat, do którego uciekało się od wojny. Jednak zawsze wiedziała, że nie powinna tego robić. Nie powinna zostawiać wojny w tyle i to w taki sposób.
    - Wiem, ale to nasza tajemnica. Nie skłamiesz mi, że źle się wtedy czułaś...
    - Kit. Prosiłam cię o coś. Nie wracajmy więcej do tej rozmowy, a tym bardziej do tego, co między nami zaszło - postanowiła.
    - A kto mówi...
    - Nie zapominaj, że tak, jak ty, jestem Jedi. Wyczuwam.
    Zabrała torbę i poszła w stronę frachtowca.

~~Padme Amidala~~

[11 dni po narodzinach bliźniaków, Coruscant, budynek Senatu]
    Gorset strasznie ją uwierał i ledwo w nim oddychała, ale po tylu latach służby publicznej szło się przyzwyczaić i nauczyć robienia dobrej miny do złej gry. Jej służki zadbały o to, aby nikt nie zobaczył, że lekko jej się przytyło, aczkolwiek nadal chodziła w za szerokich sukniach, coby inni nie zdziwili się, że znowu wróciła do obcisłych szat. Postanowiono, że będzie zmieniać ubiór stopniowo, jak w przypadku ciąży, żeby przyzwyczaić oczy oraz uniknąć zbędnych pytań. Z jednej strony wątpiła w gadanie, że jej brzucha nie było widać, ale z drugiej wolała się zakryć, jakby chciała ukryć swoje kompleksy, choć nie nazwałaby tak swoich dzieci. Nigdy w życiu!
    Zaczepiła ją Halle Burtoni wraz z Nach Deechi, młodszego brat nieżyjącego Mee Deechi.
   - Senator Amidala, czemuż zawdzięczamy twą obecność po tak długim urlopie? - zapytała cynicznie senatorka.
    - Przecież to moja praca - odparła opanowana Padme. Była nadzwyczaj cierpliwą osobą i mimo wszystko, ciąża nie zrobiła z niej marudnej kobieciny.
   - Można wiedzieć, co się z tobą działo, kiedy to nie wracałaś po bitwie o Naboo? Dlaczego zostałaś na Polis Massie i z jakiej racji ukrywałaś się w apartamencie? - dopytywała kaminoanka.
    - Senatorze Burtoni, czy to nie są aż za prywatne pytania? - zapytała nieuprzejmie Amidala.
    - Ponieważ teraz wprowadzili pewien rygor, żeby szybko namierzać jakiegoś szpiega. Republika bardzo szybko się odnawiać, choć wątpię, że nie upadnie, ponieważ kanclerz dobrze cię tuszuje - wytłumaczył Deechi.
    - Między innymi, przyszłam tu by się usprawiedliwić. Przypominam, że podlegam kanclerzowi, nie wam.
    - Przypominam, że twoje zaufanie do Palpatine'a cię zgubiło - zripostował umbarańczyk.
    - To, że zaufałam, Palpatinowi...
    - A Jedi już raz zawiedli - przypomniał.
    - Nie wierzysz w poprawę - bardziej stwierdziła niż zapytała Padme.
    - My po prostu jesteśmy ostrożni - odparła Halle.
    - Zauważyłam, że łapiecie ludzi za słówka, za błędy i inne czynności, które wam się nie podobają.
   - Na przykład za to, że po bitwie o Naboo wpadłaś w objęcia Anakina Skywalkera. - Burtoni popatrzyła na nią wyzywającym wzrokiem, który idealnie wpasował się w jej obrzydliwy, chytry uśmieszek.
   - No to jest już bezczelne! - oceniła Amidala. Nie miała pojęcia czemu to babsko działało, jak działało. Przecież Padme ją przeprosiła za oskarżenia w ingerowaniu śmierci wujka Onacondy. Wojna się skończyła, jej trochę w senacie nie było, a ta wyjeżdża z takimi rzeczami. Gdyby młoda senator miała w kieszeni nóż, to by się otworzył.
    - Gdybyś się mu tak ochoczo nie oddawała, wiedziałabyś, że cały HoloNet o tym trąbi - poinformowała ją kaminoanka.
    Amidala powoli zaczęła się wycofywać. Po co w ogóle zaczynała temat? Z drugiej strony, gdyby nie Burtoni nie miała jak obronić się od plotek na jej temat. Tak to mogła coś wymyślić, ostrzec Anakina.
    Wsunęła się ostrożnie do gabinetu Kanclerza Aang.
   - Senator Amidala, jak to dobrze cię widzieć. - Były senator wstał i podszedł do niej, po czym w przyjacielskim geście ujął jej dłonie w swoje. - Jak się czujesz? Rada mi powiedziała. Spokojnie, twój sekret jest bezpieczny...
    - Może to nawet dobrze, że Kanclerz wie. Usłyszałam, że HoloNecie się o mnie mówi. O mnie i Anakinie Skywalkerze - wyznała.
    - To mnie zaniepokoiło. - odpowiedział wskazując jej miejsce na fotelu. Dopiero w tamtej chwili zauważyła, że w gabinecie zaistniały zmiany. Zamiast czerwieni, na ścianach widnieje ciemny granat przyjemny dla oka, a nowe meble i ich kolor idealnie się dopasowały. Nie miała wątpliwości,? że zmieniono wystrój, aby oddzielić od siebie dawne rządy od nowych. - Powiedz, co cię z nim łączy?
    - To Kanclerz nie wie wszystkiego? - zdziwiła się. Już kompletnie nie rozumiała.
    - Możesz mi wszystko powiedzieć - polecił.
    - Onjestmoimmężem - wymamrotała.
    - Że co, że jak?
    - On jest moimmężem - powtórzyła.
    - Wyraźniej.
    - ON JEST MOIM MĘŻEM.
    - On jest ojcem twoich dzieci? - domyślił się.
   - Tak i o to chodzi. Trzeba usunąć wszystko informacje z holonetu. Błagam - poprosiła. - Jeżeli ktoś zorientuje się, że mam w domu dzieci...
    - Zajmiemy się tym, spokojnie.
________________________________________

niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 155


~~Anakin Skywalker~~

[10 dni po narodzinach bliźniąt, Kamino]
    - My, Legion 501, żegnamy w chwale naszego Kapitana, CT-7567 "Rexa". Wyrażamy tęsknotę i dziękujemy za przywilej służby pod twoimi rozkazami, bracie.
    - Ja, CC-1119 "Appo", nowy kapitan Legionu 501, obiecują kontynuować twoje dowództwo, nad naszą grupą, najlepiej, jak potrafię. Byłeś niezastąpiony - przemówił nowy dowódca.
    - Kote! Kandosii sa ka’rta, Vode an! - zaczął śpiewać Fives, a od drugiego wersu dołączyli wszyscy inni żołnierze.
    Anakin stał na baczność przysłuchując i przyglądając się tysiącom klonów żegnających Rexa. Czuł rozpacz. Rex zginął śmiercią idiotyczną - samobójstwem. Dla Anakina najgorsza była przyczyna tego czynu - on sam. Ten pełen honoru żołnierz zginął, bo strzelił w swojego generała. Czemu na tym mężczyźnie wywarło to takie straszne uczucia, skoro nawet nie trafił, a Skywalker mu wybaczył. Nikt go nie obwiniał. Nigdy się nie dowiedzą, czy coś jeszcze skłoniło Rexa do tej decyzji.
    Po uroczystym pogrzebie i pożegnaniu Kapitana Rexa, Anakin udał się na spotkanie z premierem Lama Su. Nie było czasu na jakiekolwiek powitanie, skoro Anakin zaangażował się w przygotowaniu uroczystości, a premier był zajęty... no właśnie - czym? Skywalkera mało to obchodziło. Przybył na planetę w związku z Rexem i śmiercią Ventress.
    - Mistrzu Skywalker, z niecierpliwością czekałem na spotkanie z tobą. Rozmowa z tak cenionym generałem i bohaterem Repuliki to zaszczyt - przywitał się kaminoanim pochylając głowę z szacunkiem, a Jedi powtórzył ten gest.
    - Witaj, Lama Su. Oszczędźmy sobie te grzeczności i przejdźmy do konkretów - zaproponował Anakin. Obawiał się, że za szorstko to powiedział i powinien trochę pochlebić przywódcy.
    - Naturalnie - przyznał. - Na dowód moich słow przygotowaliśmy zapis z kamer. Tak, jak mówiłem w wiadomości, chodzi o Ventress... i jej koniec. Nadal nie potrafimy stwierdzić co tam się działo. Ona... wybuchła. Po prostu. Rozprysła się na milion kawałeczków! Zebraliśmy je, pozwoliliśmy sobie je zbadać. Otrzymasz wyniki, Mistrzu Jedi. Proszę, tu są dowody.
    Z sufitu wysunął się ekran, a po chwili pojawił się na nim zarejestrowany obraz z kamer. Ventress unosiła dłonie nad głową, a potem wzbiła się ponad podłogę.
    Ze zdziwieniem i fascynacją wpatrywał się w widowisko i nie mógł uwierzyć, że ta kobieta jest zdolna do takich rzeczy. Zaczynał dostrzegać ogromny błąd w lekceważeniu jej. Z drugiej strony, nie mógł wiedzieć, że drzemia w niej takie moce i jest zdolna do wielkich czynów. Zapewne ona sama nie była świadoma swoich umiejętności. Może decyzje Rady Jedj miały wpływ na jej ostatecznie działania.
    - Osobiście, nigdy nie sądziłem, że Jedi mogła wybuchnąć - podsumował premier po skończonym "seansie".
    - Ja też nie. Proszę pamiętać, że ona nie jest Jedi. Owszem, kiedyś służyła w szeregach obrońców Republiki, ale zboczyła ze ścieżki. Są dwa rodzaje Mocy, którą my, Jedi, się posługujemy. Są podobne, ale używanie ich musi być zgodne z danym kodeksem i ideałami. Ponadto, kieruje nią przeznaczenie wyznaczone przez rytułały jej rasy - wytłumaczył Skywalker.
    - Naturalnie - zgodził się Lama Su. - Dalszy przebieg dochodzenia w sprawie pozostawiam tobie, Mistrzu Jedi. Ma pan pełnoprawne wejście do wszystkich danych i badań jeśli to konieczne, ale proszę, nie interesuj się wewnętrznymi sprawami planety.
    - Nie jestem z Jedi, jak i z osób, które analizują wszystkie poszlaki. Chodź to błąd, to bądź pewien, że jeśli natknę się na coś złego w kwestii Republiki, Jedi czy choćby jednego żołnierza, nawet nieżywego, zacznę w tej sprawie postępowanie. Tylko wtedy. Reszta mnie nie interesuje. Poza tym, mam w zadaniu dokończenie tego, co wysłannicy Jedi zaczęli z Ventress. Nie sądzę, żebym podczas "pracy" tutaj, miał jakikolwiek czas na bzdety.
    - Myślę, że doszliśmy do porozumienia, Mistrzu Jedi - zakończył rozmowę kaminoanin wstając z fotela.
    - Też tak uważam - zgodził się Anakin
    - Życzę owocnej pracy.
    Ukłonili się.

~~Ahsoka~~

    Rada Jedi zwołała posiedzenie dotyczące sprawy Zygerrian. Byli obecni wszyscy, prócz Anakina. Podsumowano wszystkie fakty począwszy od ataku na Yavin, a skończywszy na porachunkach Bonteriego.
    Ahsoka w połowie trzygodzinnego posiedzenia dostała pozwolenie na posadzenie się na fotelu swojego mentora. Męczyła się niemiłosiernie, a Qui-Gon zachowywał spokój sprawiając, że wyglądała nienaturalnie. Musiała mu przypomnieć o swym zachowaniu.
    - Mistrzyni Secura - odezwał się podsumowująco Yoda. - Na Zygerrię z Kitem Fisto udasz się.
   - Wiemy, że to trudne, ale musimy prosić cię o udawanie niewolnicy. Dostaniecie dokumenty świadczące o wysokiej pozycji społecznej mistrza Fisto wraz z alibi od rodzinnych planet. Wszystko na was czeka. Wymaga jedynie dopracowania. Mistrzyni Secura, czy chcesz się odnieść do tego pomysłu? - zapytał Mace Windu.
    - Tak. Mimo wszystko, wydaje mi się, że dobrze postąpiliście przydzielając mnie do tej misji. Myślę, że mam jakieś, hmm... jakby to powiedzieć... no cóż, predyspozycje. Nie obrażę się i obiecuję, że postaram się wykonać to zadanie najlepiej jak potrafię - oświadczyła mistrzyni.
    - Niech Moc będzie z wami - życzył.
    Posiedzenie trwało jeszcze trochę czasu. Jedi pozwolili sobie podjąć decyzje bez zgody Kanclerza i udali się do jego gabinetu. Nie po zgodę - po zatwierdzenie. Ustalili, że jeżeli jedna strona uważa, że dane posunięcie może przynieść duże korzyści, to wchodzi w życie. Jeśli zawiedzie - trudno. Wszyscy uczą się na błędach. Mimo tak wolnego czasu, przywódca Republiki zyskał duże poparcie i zaufanie ludzi. To bardzo duży postęp.
    - Jak się czujesz? - zainteresowała się Barriss.
    - Bardzo dobrze - przyznała młodsza.
    - A... jak przebiega dochodzenie do siebie?
    - Trudniej niż myślałam. Chyba.
    - Nie miałyśmy czasu, żeby porozmawiać o tym co się stało. Co... co się działo, kiedy nas opuściłaś? Tam... po drugiej stronie... można tak to nazwać?
    - Wszechobecną biel. Nie zauważyłam ile czasu minęło, kiedy wróciłam.
    - Czy...
    - Nie wiem, Barriss. Nie potrafię powiedzieć co to było.
    - Rozumiem. Nie będę cię męczyć. Jeśli zechcesz porozmawiać, to przyjdź.
    - Wiem, dziękuję Ci.
    - Co zamierzasz robić?
    - Postanowiłam odwiedzić Padme. Nie widziałam tych dzieci. Pora to zmienić. W końcu ciocia.
    - Uroczo.
_____________________________
Ostatnio weny nie mam, czasu też nie, humoru bardziej... ALE! Nie poddaje się, walczę o swoje i wyczuwam wenę w pobliżu ^^
Miłego dnia!

NMBZW!

niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 154


~~Ahsoka Tano i Lux Bonteri~~

    - Zdziw się pytając "Co?!"
    - Co?! - powtórzyło ciało.
    Lux wpatrywał się w dziewczynę wyczekując odpowiedzi, ale kiedy ją uzyskał, został zbity z tropu. Sądził, że nie powinna być zdziwiona, w końcu już się całowali, patrzyli na siebie TYM wzrokiem, a ona pyta "Co?!"! Czy naprawdę on wygląda na tak głupiego czy ona sama z siebie traktuje go niepoważnie. Czy coś się zmieniło? Czy zniesienie celibatu miało wpływ na jej reakcję?
    - Kocham cię, chcę z tobą być - powtórzył.
    - To nie jest możliwe! - zaprzeczył Qui-Gon.
   - Hej! To ja tu podejmuję decyzje! - skarciła go Ahsoka. Ironia towarzysząca jej odzewowi sprawił, że Qui-Gon nie miał pojęcia czy faktycznie traktować jej zdanie poważnie.
    - Czy ty się naśmiewasz?
    - Może - odparła niewinnie.
    - Ty nic do niego nie czujesz. Potwierdzasz?
    - Potwierdzam. Wyciągnij nas z tego bagna.
    - Ahsoka, posłuchaj - zaczął ponownie Lux. Poczuł, jakby nagle tracił coś więcej niż miłość jednej osoby. Miał nadzieję, że Batis nie wyszła ze śpiączki i ich nie podsłuchuje, bo by cała czerwień kosmosu znalazła się na jego twarzy.
    - Lux, zapomnij - przerwała mu dziewczyna.
    - Co? Posłuchaj... - dalej brnął Bonteri.
   - Nie, to ty posłuchaj. Nie będę wchodzić w związki z kimkolwiek. To, co do ciebie czułam, już dawno zdołałam zdławić.
    - Nawet jako Jedi nie masz takiej mocy, aby kontrolować swoje uczucia.
    - Ale potrafię zapomnieć. Zwłaszcza, że nie było cię przy mnie. Nie ciągnie mnie do związków, nie znieśli jeszcze celibatu, a nawet jeśli to zrobią, ja tego nie wykorzystam - postanowiła.
    - Nie możesz tak mówić! Nie wiesz co będzie potem. Nie odtrącaj mnie! - poprosił i zbliżył się do niej chcąc w jakiś czuły sposób chwycić ją za nadgarstki.
    Dziewczyna uniosła dłonie w ramach protestu jednocześnie niemo imitując odtrącanie.
    - Nie zrozumiesz - przekonywała.
    - To mi to wytłumacz! - polecił chłopak.
    - Nie. Nie mogę. To moja tajemnica.
    - Możesz mi zaufać...
    - NIC CI NIE POWIEM! - wykrzyczała.
    Ahsoka zasłoniła usta dłońmi.
    - To... to niemożliwe.
    - To byłaś ty, Ahsoko!
    - Wynośmy się stąd! - nakazała.
    - Przyjdzie po ciebie jakaś posłanka rady. Do zobaczenia - pożegnali się i wyszli.

~~Anakin Skywalker~~

[Ten sam dzień, dwie godziny później. Coruscant, apartament senator Amidali]
    Anakin Skywalker pochylał się nad białą kołyską ozdobioną różowymi dodatkami. Na milutkim kocu leżała malutka dziewczynka licząca sobie zaledwie osiem dni.  W odróżnieniu od swojego brata, nie chciała spać. Według raportu Padme, zazwyczaj spała albo tylko jękami domagała się przewinięcia lub nakarmienia. Zawsze, kiedy miała otwarte oczy, jej usteczka wykrzywiał grymas smutku. Teraz, kiedy widziała swojego tatusia, zdawała się być zahipnotyzowana.
    - Przebierasz? - zaproponowała kobieta. Skywalker popatrzył na swoją żonę, jakby się przesłyszał. On? Przebrać dziecko? Wstyd się przyznać, ale, mimo że został ojcem, nie zdążył się przygotować do roli, którą sam sobie zgotował.
    Powaga Amidali zmieniła się w rozbawienie, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
    - Wyglądasz, jak mały Annie, który chciał pomóc nowym przyjaciołom - skomentowała.
    - Nie miałem czasu - odpowiedział zmieszany Anakin. - Ugh! - jęknął i zakrył twarz dłońmi. - Nie będę dobrym ojcem.
    Kobieta podeszła do niego i dotknęła jego ramienia.
     - Ej, żołnierzu,  nie poddajemy się! Gorsze bomby są na polu bitwy - zażartowała. - Weź ją na ręce.
    - Będzie zabawnie - stwierdził, ostrożnie wyciągając córeczkę z posłania. Położył dziecko na przewijaku i zaczął rozbierać ją z różowych bodów. Następnie wystarczyło odkleić pampersa, oczyścić intymną część ciała i założyć nową "bieliznę". Proste. Czy aby na pewno?
    Jedi zawahał się. Padme cały czas go obserwowała, więc kiedy ten ujrzał prezent od swojej pociechy, na twarzy pani senator zagościło jeszcze większe rozbawienie.
    - Nikomu ani słowa - zagroził.
    - Oj tam, oj tam - zbyła go kobieta. - To co, po...
    - Zostaw! Jakoś to zrobię - zapewnił.
    Padme pokręciła głową i podeszła do łóżeczka swojego synka.
    Anakin zmiął brudną od kału wilgotną chusteczkę i wrzucił ją do kosza. Wziął z opakowania kolejną i "poprawił". Następnie sięgnął po nowego pampersa po czym zaczął go zakładać Lei. Gdzieś parę razy słyszał, że dzieci w tych chwilach są strasznie marudne oraz wiecznie ruszają nóżkami przeszkadzając. Leia taka nie była. Leia nie poruszała się jakoś drastycznie i wiecznie miała skierowany wzrok na ojca.
    - Założyłeś tył na przód - zauważyła żona.
    Rycerz Jedi spojrzał z dekoncentracją  na swoje dzieło i zdziwiony zapytał:
    - Co?!
    - Żartowałam - uspokoiła go małżonka.
    Przewrócił oczami, dopiął ostatni guzik w bodach małej i włożył ją z powrotem do kołyski. Opierając się o krawędzie mebla, spojrzał na zegar wiszący na korytarzu, po czym ze smutkiem ogłosił:
    - Czas na mnie.
    - Ile cię nie będzie?
    - Mam nadzieję, że góra dwa tygodnie.
    Podszedł do niej i ją przytulił.
    - Dostałam wezwanie do Świątyni - poinformowała. - Chcą abym zeznawała w sprawie Zygerrii.
    - To nie jeden problem, z którym musimy się zmierzyć. Ventress nie żyje - oświadczył.
    - Co? Czy to cię aż tak interesuje?
    - Ventress została zwerbowana do uruchomienia wirusa. Rozkaz 66 to jej dzieło. Wiadome jest nam, że posługiwała się Mocą i mocą sióstr nocy. Ponoć miała amnezję i wtedy odzyskała pamięć. Jedi postanowili z niej coś wyciągnąć, powiedziała im nawet ważne fakty o Separatystach. Rada Jedi sprowadziła ją do Świątyni. Niewiele to dało, więc kazali jej wracać na Kamino i wyłączyć to. Nie udało jej się i o drugiej próbie nie ma mowy. Nie żyje, a oni nie chcą mówić, jak zginęła. Znaczy, chcą kogoś w celu dochodzenia i wtedy powiedzą.
    - Aang nie mówił nic Senatowi - zorientowała się.
   - Ponieważ nie chcemy zamieszania. Poza tym, senat skupia się na reformach. Słyszałem, że wszystko idzie zgodnie z planem.
    - Ale mimo wszystko - to Kaminoanom nie spłacimy długu.
    - Spokojnie, to też moje zadanie.
    - Ty i dyplomacja? - zdziwiła się.
    - Ostatnio dobrze mi idzie - zapewnił.
    Pocałował ją w czoło i poszedł w stronę lądowiska.
    Na sercu poczuł ciężar strasznego smutku. Nie tylko dlatego, że musiał opuścić żonę i dzieci, które zobaczył dopiero trzeci raz w życiu, ale musiał wziąć udział w pogrzebie swojego kompana - Rexa. Miał złudną nadzieję, że po wojnie będzie wszechobecny spokój, ale nie przywiązywał uwagi do faktu, że jego obowiązkiem, jako zwycięzcy, jest posprzątanie tego całego bajzlu. Ponadto, bardzo martwiły go relacje z Ahsoką i jej zachowanie. Dziewczyna stała się taka... nieobecna. On rozumiał, że to szok, próba powrócenia do normalności. Uważał, że Rada powinna pozwolić jej lecieć z Mistrzem na Kamino. Zostawienie padawanki w świątyni nie przywróci obojgu zdrowego rozsądku.
__________________________________________WAŻNE!
CO DO DIALOGÓW:
Wiele osób się gubi. Więc:
1) Normalna czcionka, to słowa Ahsoki, jako ciało, postura, fizycznie. Jest przedstawiona jako rodzaj żeński, bo to kobieta, aczkolwiek napiszę "On", bo to Qui-Gon odpowiada za jej ciało i ON wypowiada jej słowa.
2) Kursywa, to myśli Qui-Gona bezpośrednio skierowane do Ahsoki.
3) Kursywa i pogrubienie, to myśli Ahsoki, których nikt nie słyszy i są skierowane bezpośrednio do Qui-Gona.
Zapraszam na one-shota o Luksoce -> [KLIK]
Zakładka "Kiwi", została zaktualizowana.
NMBZW!

niedziela, 20 listopada 2016

Rozdział 153


~~Ahsoka Tano~~

[Osiem dni po narodzinach bliźniaków, Coruscant, Świątynia Jedi]
    W południe dostała wezwanie do sal uzdrawiania, gdzie znajdował się Lux Bonteri. Nie widziała go bardzo długo i za każdym razem, kiedy się pojawiał, był zupełnie innym człowiekiem. Stwierdziła, że albo już tak ma, albo dojrzewanie przypadło mu na jego obecny wiek.
    - Musimy zacząć pracę nad przywracaniem kontroli nad twoim ciałem. Nie możemy dłużej trwać w takim stanie rzeczy. To nas oboje wymęczy - odezwał się w myślach Qui-Gon.
    - A jest taka możliwość? - zdumiała się dziewczyna.
   - Osobiście, kiedy Ojciec powierzył mi zadanie, myślałem, że to ja będę siedzieć w twojej głowie. Myślę, że skoro Moc ma taką potęgę, aby przywrócić cię tym sposobem do życia, to da się wywrzeć na niej wpływ i odwrócić nasze role - wyjaśnił zmartwychwstały mistrz.
   - Weź pod uwagę, że musimy wziąć się za nasz osobisty grafik. Nie chcę, abyś czuł się ograniczony w moim ciele, jeśli nasze próby nie doszłyby do skutku. Jakby nie patrzeć, teraz ty jesteś jego właścicielem i dostałeś szansę, więc czemu miałbyś jej nie wykorzystać?
    - Ale sama widzisz, jak inni patrzą. Anakin też dziwnie reaguje. W sumie, lepsze to, niż gdybym miał być tu sam. Obserwowanie ciebie, niewiele przyniosło. Nikt przez obserwację nie zdoła poznać człowieka, a zachowanie danej osoby ma inny sęk. Nikt nie jest w stanie dowieść prawdy o nas samych.
    - Rozumiem.
  Podeszła do drzwi z numerem dwadzieścia trzy. Wejście rozsunęło się, a Qui-Gona oślepiły promienie słońca wpadające przez ogromne okno na prawej ścianie. Tuż na wprost znajdowała się prycza, na której leżała jakaś kobieta licząca sobie nie więcej jak dwadzieścia sześć lat. Przy nieprzytomnym ciele czuwał senator Bonteri.
    - Czyżby znalazł zastępczynię dla Steeli?
    - A co? Jesteś zazdrosna? - zażartował Mistrz Jedi.
    Lux podniósł wzrok znad twarzy dziewczyny. Na widok padawanki Tano uśmiechnął się z ulgą, wstał z krzesła i podszedł do niej. Qui-Gon, wyczuwając, że trzeba, wyciągnął ramiona Ahsoki w celu przyjacielskiego uścisku z jej przyjacielem, na co chłopak się zgodził.
    - Co się stało? - zapytała.
    - Mam problem - zaczął.
    Dziewczyna czekała na wyjaśnienia.
    - Chodzi o Zygerrię. Mam małe porachunki.
    - Co jest?!
    - Chcesz powiedzieć, że też miałeś z nimi do czynienia? - dopytywał Qui-Gon,
    - Jak to "też"?
    - Już dwa razy miałam z nimi styczność - poinformowała.
    - Czy chociaż kanclerz o tym wie? - zaciekawił się Lux.
    - Chyba tak, ale nie rozpowiada tego, póki nie będziemy pewni co takiego planują Zygerrianie. Dzięki temu nie wznieci niepotrzebnego zamieszania.
    Lux uniósł lekko prawą brew.
    - Ostatnie zdanie wypowiedziałeś po zbyt "qui-gonowemu" - zwróciła uwagę dziewczyna.
   - Wyjdziesz na dojrzalszą - posłał jej myśli dawny Jedi. Wyobrażał sobie jak wzrusza przy tym ramionami. - Opowiadaj.
   -  Wywiad Republiki podał, że jestem poszukiwany przez specjalny rozkaz Grievousa. Byłem na Raxus i trochę tam narozrabiałem. Szukałem Dooku, planowałem na niego zasadzkę... okazało się, że polecieli na Coruscant. Kiedy władze doniosły, że znajduję się na planecie, musiałem stamtąd uciekać, jak najszybciej. Zarzucono mi wykroczenia, z którymi nie miałem nic wspólnego. Na Raxus zostały wysłane jednostki Jabby o sprowadzenie niewolnic i niektórzy się nimi zabawili, ale to na mnie zeszła cała wina. I nie jest podane, że to niewolnice, tylko niosą się plotki, że to zwykłe nieletnie obywatelki. Ja i gwałt, jeszcze czego! Nie wiem czy to mi jest zrobione na złość czy kolejny chwyt propagandy, ale zdecydowanie uraziłem dumę wielkiego blaszanego generała. Uciekłem na Onderon, co było wielkim ryzykiem. Po drodze dowiedziałem się o śmierci Dooku. Ponadto, przysłali informacje, że Grievous kazał się ukryć całej radzie. W pewnym barze pojawili się Zygerrianie. Podsłuchałem ich rozmowę o kryjówce rady, przerwali w połowie i wyciągnęli mnie zza ściany, skłamałem, że jest z neutralnej planety, że ścigamy Dooku i jego konfederację za próbę zniewolenia ludu. I tak zaczęła się współpraca. Okazało się, że lecą na Mustafar, wróciłem na Onderon, pokłóciłem się z Sawem, ale ostatecznie poleciał ze mną i małą garstką żołnierzy. Udało się, zabiliśmy ich, wyłączyliśmy armię droidów, ale pozwól, że uwzględnię szczegóły. Przygotowaliśmy się na zdradę, zwłaszcza po tym, jak usłyszałem, że chcą się nas pozbyć. Uciekliśmy z tego z tego miejsca i wysadziliśmy je. Podczas ucieczki Batis ucierpiała. - Senator spojrzał na dziewczynę leżącą na pryczy. - Ostatecznie nie żyje jeden z dowodzących... albo paru. Twoje informacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie tylko na Separatystach im zależy...
    - Załatwię ci audiencję z Radą Jedi - obiecała Ahsoka.
    - W to nie wątpię. Chciałem znać twoją opinię.
    - Te larwy wszędzie się panoszą...
    - Nie umiem ocenić, zwłaszcza w jednej chwili... - odparła dziewczyna.
    - Czyżby?
    - Mam mętlik w głowie - przyznała.
    - Mnie masz jedynie w głowie, a ja już sobie wyrobiłam zdanie i mam swoją teorię.
    - Potem ją ujawnimy. On chce jeszcze coś powiedzieć. Wyczuwasz?
    - Coś jeszcze się stało? - chciała się upewnić.
    - Podczas tego całego zamieszania, zwłaszcza na Onderon, miałem trochę czasu, żeby przemyśleć to i owo - przyznał.
    - To nie wróży nic dobrego!
    - Wiem, że znoszą wam celibat.
    - Ja wiedziałam, że to jakiś sen! Bo niby dlaczego mieliby mnie uwięzić we własnym ciele, które trafia w posiadanie nieżyjącego Mistrza Jedi? Skąd istnienie takich osób, jak Ojciec, Syn i Córka? To nie ma sensu! To jest jakiś chory sen...
    - Z przykrością informuję, że to nie sen. Zwłaszcza, że takie sny to podpowiedzi Mocy, więc za zwykłą wyobraźnię nie możesz tego uznać. Jedi nie działają tak samo jak reszta galaktyki. Mamy pewne zdolności. Zapominasz o tym... bo jesteś oszołomiona, masz jakąś nadzieję. Chcesz coś usłyszeć...
    - Ponoć nie masz dostępu do moich uczuć w moim teraźniejszym stanie!
  - Ale pozostały wspomnienia, a niektóre kończą się dopiero w dalekiej przyszłości. Właśnie przyszedł czas na jedno z nich.
    - Zakochałem się w tobie. Chcę z tobą być!
    - Ktoś tu chyba zmienił orientację. Powodzenia!
    - Ahsoka!
_______________________________
Ten rozdział usunął się w połowie przez widzi mi się bloggera >.<
Mam nadzieję, że jest spoko!

NMBZW!

niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 152


~~Ahsoka~~

[Dziewięć godzin po zakończeniu bitwy o Naboo, Polis Masa]
    - Gdzie jestem? - pomyślała Ahsoka. - Co? - zdziwiła się. Chciała wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, ale nie mogła otworzyć ust. Nie, po prostu nie miała dostępu do tej czynności. Ogółem czuła, jakby już nie była w swoim ciele, a stała się czymś nieistniejącym, nieuchwytnym dla innych. Więźniem we własnym ciele.
    Próbowała jakoś poruszać swoją ręką.
    Udało się!
    Dotknęła dłonią swojej twarzy. Wszystko było w jak najlepszym porządku, nic się nie zmieniło. W czym sęk?
   - Co się dzieje? - zapytała sama siebie. Powoli zaczęła przyswajać do siebie fakt niemożności wymawiania słów, choć coraz bardziej ją to przerażało.
    - Ahsoka - odezwały się jej usta.
    - E? Co?
    - Mogę się z tobą porozumiewać w myślach.
    - Kim lub czym jesteś? - zapytała kompletnie zbita z tropu. Czy jej ciało zostało przejęte? Jaką ona sama ma teraz kontrolę?
    Wzrok. Światło dobiegające z korytarza raziło ją w oczy, choć dopiero co opuściła wszechobecną biel. Wyraźnie słyszała rozmowy w sąsiednim korytarzu, a parę ścian dalej, płacz jakiegoś dziecka. Czuła pod opuszkami palców rysy swojej twarzy, a na plecach przebiegł dreszcz zimna spowodowany dotykiem jej chłodnego lekku.
    - Qui-Gon Jinn. - Słowa zostały wypowiedziane na głos.

[Siedem dni po narodzinach bliźniąt, Coruscant, Świątynia Jedi]
    Może warto zacząć od początku.
    Córka nie dała się przekonać do powrotu do ciała togrutanki, ponieważ przerażało ją zło panujące w galaktyce. Nie chodziło o samo istnienie Sithów, tylko o zwykłe przewinienia cywilów, które w praktyce okazały się gorsze niż w teorii wpajanej Córce. Ojciec przewidział każdą możliwość wyborów w przyszłości. Ahsoka chcąc wrócić, musiała być gotowa na wiele dróg, a na każdej z nich istniało wiele przeszkód. Niestety, mimo wszystko, tylko jedna ze ścieżek prowadziła do pełni szczęścia...*
   Ojciec był świadom roli Ahsoki, którą odegrała znakomicie, ale uznał, że jest potrzebna w przyszłości. Choć i tak już zbyt wiele razy otarła się o śmierć i została zabita, to władca Mocy ją ożywił. No... niekoniecznie. Ahsoka tak naprawdę wróciła do siebie, jako piętnastolatka z psychiką oraz pamięcią zachowaną z późniejszych dwóch lat. Władzę nad jej ciałem i umysłem posiadł Qui-Gon Jinn, ale nie wrócił do żywych. Można by rzec, że ciałem dziewczyny rządzą... duchy.
    Zgodnie z obietnicą złożoną Ojcu, Qui-Gon Jinn nie zamierzał ujawniać prawdy komukolwiek. Wraz z Ahsoką podjęli współpracę w celu zapanowania nad wspólnym ciałem. Rolę się odmieniły, teraz to Qui-Gon stał się uczniem, bo przybranie postaci i zachowań danej osoby jest bardzo trudne. Wszystkim tłumaczyli, że to szok, po tej całej sytuacji.
    Kiedy Anakin zobaczył swoją padawankę, coś go zaniepokoiło, co od razu przyznał. Czuł jakąś zmianę, a ona przekonała go, że to tylko kwestia czasu, choć nic nie wróci do dawniejszego ładu. Nadal czekała na nich trudna rozmowa.

~~Anakin~~

[Siedem dni po narodzinach bliźniąt, późne popołódnie Coruscant, koszary WAR]
    Do koszar przybył na złamanie karku. To, w jaki sposób prowadził swój pojazd, było karygodne, a przekleństwa ze strony innych nadal rozbrzmiewały w jego czaszce, choć traktował to jako odblokowanie jego świadomości. Szybkość i dręczące wezwanie do punktu WAR pozbawiło go trzeźwości umysłu.
   Dopiero na miejscu zorientował się jakim brakiem subordynacji wykazał się Fives nie chcąc powiadomić Skywalkera czego dotyczy problem. Jedi miał tyle roboty... Od razu po narodzinach swoich dzieci musiał udać się na Coruscant, aby złożyć szczegółowy raport z bitwy. Odmówił wyznania dotyczącego przywrócenia równowagi w Mocy, a Obi-Wan zapewniła Radę, że tak będzie najlepiej i sam udzielił ogólnych informacji. Anakin zaraz po naradzie skontaktował się z Aylą wykłócając się o to, że śmiała złożyć donos na niego za swoją niewiedzę. Wyczuwał, że to jeszcze nie koniec ich sprawy. Wieczorem, tego samego dnia, oddelegował swoich żołnierzy i sam spędził noc w swoim świątynnym pokoju. Rankiem poinformowano go, że Ahsoka żyje, ale nie chce się nikomu spowiadać; jego dzieci są całe i zdrowe, a dwa dni później miały wylecieć ze stacji medycznej. On sam zajął się przeszkoleniem padawanów, odpowiadaniem na różnorakie pytania i odważył się pójść do senatu na rozmowę z nowym Kanclerzem - Aangiem.
    Żołnierz ARC wyszedł mu na spotkanie. Jego mina wahała się pomiędzy smutkiem, a żołnierską powagą.
    - Dziękuję, Generale, za tak szybkie przybycie - powitał swojego dowódce klon.
   - Fives, nie życzę sobie abyś tak wzywał mnie na spotkanie. Czemu nie powiedziałeś od razu co się dzieje? - odparł Skywalker.
    - To nie była rozmowa przez komunikator - oświadczył żołnierz idąc u boku Jedi prowadząc go w wyznaczone miejsce. - Prosiłem o szybkie zjawienie się ze względu na to, że jak najszybciej należy podjąć działania, a przeczuwam, że byłby pan zły, gdybyśmy zabrali się do tego, zanim by pan na to spojrzał.
   - A gdzie Rex? - zapytał oświecony Anakin. Jak mógł przepuścić taki szczegół?! Czemu nie zauważył, że to nie kapitan legionu się z nim skontaktował?!
    Fives spuścił głowę i nie odpowiedział.
   Do uszu Anakina doszedł szum wody wywodzący się z łaźni. Kiedy wychylił głowę zza progu, osłupiał. Na mokrych płytkach leżało martwe ciało jego kompana wojennego, a skroń zdobiła przepalona dziura. Obok nagiej postury żołnierza, stała tabliczka z pierwotnym imieniem klona - CT-7567. 
    Już nic nie miało być takie samo...
    - Nie możesz powiedzieć, że popełnił samobójstwo - zareagował Jedi.
    Klękający przy trupie medyk, podniósł głowę i odpowiedział:
   - Przykro mi, generale. Wszystko na to wskazuje. Broń leży obok jego palców, zarejestrowano jego odciski, a na oko dokładnie widać, że strzał w skroń jest właśnie z tego blastera.
    Jak mógł łudzić się, że wszystko wróci do normy?! Jak mógł wmawiać sobie, że Obi-Wan miał rację? Powinien odejść, jak miał to w głowie. Zostawić za sobą wszystko co złe i nie sprawiać więcej kłopotu. Sprawić, by Padme i ich dzieci byli bezpieczne.
______________________________________
Dobry. Rozdział sprawdzony i dało mi to wenę, która gdzieś mi uciekła...
Informuję, że zakładka Bohaterowie została zaktualizowana :)
Miłego dnia!
NMBZW!

niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział 151 (Rozdział 1, Sezon #2)


~~Asajj Ventress~~

[Jeden dzień później]
    Białe wnętrze laboratorium oślepiło ją na chwilę, ale wraz z dochodzeniem do siebie, jej oczy zaczęły rejestrować obraz komputerów, i przycisków różnorakich kolorów. Świadomość, że będzie musiała spędzić w tym pomieszczeniu niezliczoną ilość chwil, przyprawiała ją o mdłości oraz dreszcze. Jak mogła się tak stoczyć i pozwolić, żeby Jedi mieli nad nią kontrolę?
    Żołnierz klon wepchnął ją do środka, jakby była zwykłą dziewką, a on - milionerem. W dawnych czasach, znajdowała się wyżej niż ta wyhodowana kreatura i nie pozwoliłaby sobie na takie traktowanie, ale cóż teraz mogła począć? Miała skute nadgarstki. Oczywiście, mogłaby zerwać je Mocą, ale straciła swą wiarę w siebie i nie chciała niepotrzebnych konfrontacji. Dość nietypowe zachowanie i przekonanie, jak na jej osobę, lecz wciąż miała nadzieję, że wykonując ich polecenia, szybciej stanie się wolną osobą. Jak kiedyś.
    - Zostawiamy cię samą. Będziesz monitorowana, a my zostaniemy przed drzwiami jako ochrona. Dostaniesz tyle czasu ile potrzebujesz - oświadczył żołnierz beznamiętnym tonem rozkuwając ją. Drugi klon unosił broń w akcie ubezpieczania kolegi, gdyby ta miała w jakiś sposób atakować, co w duchu rozbawiło kobietę. Czy te klony niczego nie nauczyły się przez te trzy lata? Mogłaby ich pokonać ściskając dłoń w pięść, nie dając im szansy na jakikolwiek ruch.
    Pomasowała wolne nadgarstki. Drzwi zamknęły się z sykiem, co można uznać za komunikat, że od tamtej pory kompletnie nie wiedziała co robić i od czego zacząć tą całą procedurę wyłączenia Rozkazu 66. To takie ironiczne, że Republika dążąc do sprawiedliwości nieuczciwie zachowuje się w stosunku do osób, bo przecież "zapomnij przez urok" nie istnieje. Wręcz przeciwnie! No, ale cóż - uczciwość czy nie, w tej całej sprawie nie ma żadnej pozycji. Ventress ma zrobić i już!
   Podeszła do jednego z paneli chcąc zapoznać się z funkcjami, które można dzięki niemu wykonać. Podobnie uczyniła w kwestii pozostałych stanowisk. Kiedy już orientowała się co nieco, zaczęła próbę zaznajomienia się z przyciskami, lecz po próbie powiązania przeznaczenia pięciu guzików z jej sprawą , zrezygnowała i na pozostałe tylko rzuciła okiem, twierdząc, że dowie się w swoim czasie. Czy to aby dobry ruch?
    Zwróciła się do komputera bezpośrednio podłączonego z miejscem, którego funkcje były bardziej powiązane z zakodowanymi rozkazami dla klonów niż innego ze stanowisk. Spróbowała się skupić, ale, zdecydowanie, nie zamierzała rozpocząć tego mantrą z kodeksu Jedi. Postanowiła zaufać swoim kompetencjom i odzyskanym wspomnieniom.
    Zamknęła oczy i zaczęła próbę kontaktu z częścią Mocy znajdującej się po mrocznej stronie wszystkiego. Poczuła dawny przypływ umiejętności i powiązania z Mocą, ponownie ogarnęła ją świadoma siła Sithów, której tak brakowało Ventress. To właśnie przez brak jakichkolwiek znaków ze strony dawnego zawodu czuła się tak strasznie niepewnie i brakowało jej katalizatora do kolejnego kroku.
    Przypomniała sobie, jak zabrano ją z Dathomiry, potem została Jedi i ostatecznie przeszła na ciemną stronę Mocy. Ostatnie wspomnienie dodało jej tak wielkiej energii!
Spokój to kłamstwo, jest tylko pasja.
Dzięki pasji, osiągam siłę.
Dzięki sile, osiągam potęgę.
Dzięki potędze, osiągam zwycięstwo.
Dzięki zwycięstwu, zrywam łańcuchy.
Moc mnie oswobodzi.
    Uniosła się ponad podłoże wyciągając przed siebie ręce. Wyglądała niczym żywy upiór.
   Ventress - odezwał się Qui-Gon. W normalnej sytuacji wysłuchałaby go, ale nie teraz. Była zbyt bardzo skupiona, a jego pełen obawy głos umacniał ją w przekonaniu, że powraca do dawnej postaci dzięki czemu doskonale wykonywała swą powinność. Nic ani nikt jej nie zdoła przerwać tego momentu.
    Podświadomie zablokowała drzwi i wyłączyła obraz z kamer.
    Nikt nie zdoła jej powstrzymać.
   Wysłała w wiązce Mocy cząstkę siebie, w której zostało zawarte zadanie do wykonania. Weszła w głąb przewodów równocześnie wertując cały system. Czuła w sobie całą siłę energii elektrycznej, która w jakiś sposób jeszcze bardziej zwiększała jej siłę.
    Doszła do odpowiedniego miejsca.
    To nawet nie była setna sekunda, kiedy zobaczyła korzenie rozkazu.
   Została odepchnięta jak od jakieś silnej tarczy. Jej psychika została odbita i leżała gdzieś pod ścianą bez siły, pokonana. Zaraz miała zapaść się pod ziemię. Na zawsze.
    Ze wszystkich obecnych urządzeń wystrzeliły iskry wyładowań.
    Była lady Sith z przerażenia otworzyła szeroko oczy. Kable zaczęły żyć własnym życiem i mknęły ku niej, by po chwili opleść ją w kokon.
    Poniosła klęskę, ciemna strona w wirusie była silniejsza od niej. Ale kobieta nie zamierzała się tak szybko poddać. Przywołała do siebie siłę, którą odłożyła na zapas. Próbując rozpychać się w elektrycznych sidłach, wrzasnęła uwalniając z siebie całą energię.
    Udało jej się.
    Wraz z kablami, rozleciała się w drobny mak.

~~Rex~~

[Siedem dni po narodzinach bliźniąt, ranek, Coruscant, koszary WAR]
   Woda tryskała na wszystkie strony ze zepsutego kranu umywalki, obok której, na etażerce, leżał jego kombinezon z blaseterem. Większość klonów świętowała zakończenie wojny, dlatego sam przebywał w łaźniach WAR.
    Przeszedł go dreszcz zimna. Kompletnie nagi i mokry stał przed odświeżaczem patrząc na swój blaster żołnierza ARC. W środku bił się z myślami mając wrażenie, że jego łysa głowa zaraz wybuchnie od tej całej wojny jego uczuć.
    Przeklinał cały ten rozkaz. Kto mógł skazać klony na tak żałosny los i pomyśleć, że kiedykolwiek Jedi zdołali by zdradzić Republikę. Wszyscy żołnierze mają zakodowane rozkazy w głowach, a dla większości sześćdziesiąty szósty budził wiele kontrowersji, lecz żaden nie pomyślał, że owy stanie się wirusem nie do przezwyciężenia.
    Popatrzył na swoje dłonie. Miał ochotę sobie je obciąć. To one fizycznie potwierdziły akt zniewagi, braku lojalności oraz fałszywego oszczerstwa wobec jego dowódcy, Anakina Skywalkera. Sam był świadom tego, że naprawdę mu się poszczęściło, kiedy przydzielono go oraz Legion 501 pod skrzydła tego Jedi, a opinie innych jeszcze bardziej utwierdzały go w tym przekonaniu. Od żadnego innego generała czy komandora nie biła taka troska, jak od Skywalkera oraz padawanki Tano.
    Tak strasznie mu wstyd!
    Wielu kompanów powtarzało mu, że to nie jego wina, że nie miał wpływu na to, co się stało. Nie wiedzieli, że właśnie tego się wstydził.
    Dawna duma żołnierza broniącego dobra i Republiki zniknęła. Świadomość i pochwały za dobrze wykonaną pracę, którą mu narzucono, przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Uważał się za okrytego hańbą dlatego, że urodził się z rozkazem, który wypełnił wbrew swojej woli. Obrzydzony sobą, ponieważ dał się oszukać, że ma jakiś wybór.
    Czy aby na pewno?
   Drgając podszedł w stronę swej broni. Od ścian odbił się dźwięk chlustania wody na podłodze wywołane jego krokami.
    Przyłożył muszkę do swej skroni.
    Niewidoczna dla oczu niebieska wiązka przeszyła jego czaszkę.
__________________________________________
Cześć wam!
Jak widzicie, zmienił mi się styl pisania. Nie jest to chwilowe... tak myślę. Czemu nastąpiła taka zmiana?
Zazdrość ma dwie strony - dobrą i złą. Ta dobra nas motywuje. Od początków znajduję się pod opieką Wiki/Annie. Kiedy we wrześniu wróciła na blogi, znowu mogła obserwować jej idealnie napisane opisy szczegółów. To mnie kopnęło i pomyślałam sobie "Kurcze, od nowego sezonu zaczynam! W końcu jestem tu po to aby się rozwijać i rozwijać swoją pasję." Mam nadzieję, że pierwsza próba się udała. Jak nie, to są kolejne rozdziały! Praktyka czyni mistrza, moi drodzy :P
Wystawcie opinię, jak wam się podobało. Dwanaście komentarzy, każdy od różnych osób? Chcę poznać waszą opinię!
Podoba wam się szablon? Dziękuje, Wiki <3

NMBZW!

niedziela, 30 października 2016

Epilog Sezonu #1 (Rozdział 150)

Dziękuję Wice za grafikę ♥

~~Anakin Skywalker~~

   Wszedł dzielnym krokiem na dziedziniec. Na twarzach ludzi i innych kreatur widniał uśmiech oznaczający radość z zakończenia bitwy, co do tego - Anakin nie miał wątpliwości. Mimo radosnych rozmów, wielu zwróciło na niego uwagę i bacznie obserwowało młodego Jedi, który szedł w ich stronę. Jednymi z obserwatorów była rodzina Naberrie. W sumie, to nie miał czasu się nimi przejmować. Mimo że w żaden sposób nie oberwał ani w nogę ani w żebra, to czuł się, jakby w tamtym miejscu został pokiereszowany, a w oczach mieszkańców kuśtykał.
    Zatrzymał się w połowie drogi do schodów. Nie z powodu jakiegoś bólu, zatkania się czy zmęczenia. Szła do niego. Zmęczona, a zarazem pełna energii. Radosna na jego widok i jednocześnie pogrążona w smutku. Zmartwiona, równocześnie pełna optymizmu. Jak lekki motyl wpadła w jego ramiona i ścisnęła go mocno, jakby chciała być pewna, że to naprawdę on. Czuł na sobie wzrok cywilów, ale miał to głęboko. Miał gdzieś czy cała galaktyka się dowie. Teraz było mu już wszystko jedno.
   - Kocham cię, Annie - szepnęła z ulgą.
   - Też cię kocham - odparł. Opuścił ją na podłogę i nie wypuszczając jej twarzy z dłoni zapytał - Gdzie Ahsoka?
   - Ona... - zaczęła kobieta, ale nie umiała się wysłowić. Niemoc i blokada psychiczna malowała się na jej twarzy.
    - Nie żyje - powiedział Obi-Wan.
  Anakin zacisnął powieki. Miał cichą nadzieję, że Ojciec bagatelizował sprawę albo Córka postanowiła wrócić, albo Moc jeszcze się nie zregenerowała i nie zdążyła usunąć tej iluzji pustki w jego sercu.
    - Zabiłem ją - przyznał się.
    - Co ty mówisz? - zdziwiła się Padme, a Obi-Wan zmarszczył brwi popierając jej pytanie.
    - Córka - odpowiedział.
    Obi-Wan otworzył usta z zaskoczenia.
    - O co chodzi? - zapytała Aayla. - Jaka córka?
    - Nie zrozumiesz - stwierdził Jedi i wyminął Padme.
   - Idź do Ahsoki - polecił mu Obi-Wan dotykając jego ramienia jak za dawnych czasów. - Potem do ciebie przyjdę i porozmawiamy o tym. - Skywalker popatrzył mu w oczy i poczuł, że jest jak dawniej. Ruszył w stronę drzwi pałacu, nie oglądając się za siebie, mimo wymiany zdań o nim:
    - Ciekawe czy Yodzie też tak odpowie - zastanowiła się Aayla.
   - Nie odpowie, bo nie będzie z nim rozmawiać. Ma rację, nie zrozumiesz. Nikt oprócz mnie nie zrozumie. Ta rozmowa zostanie między nami i nikt nie ma prawa o niej wiedzieć. Przykro mi, Padme - zwrócił się do pani senator.

~~Padme Amidala~~

    - Nie chcesz się dowiedzieć o co chodzi? - zapytała rozdrażniona Barriss. Zdecydowanie chciała się dowiedzieć co się stało. - Nie chcesz wiedzieć, czy Anakin przypadkiem nie zwariował? Jak przy zdrowych zmysłach można stwierdzić, że się kogoś zabiło...
    - Obi-Wan powiedział, że ta rozmowa zostanie między nimi, więc naszym obowiązkiem jest to uszanować - odpowiedziała spokojnie Padme.
    - To twój mąż!
    - Co ty nie powiesz - zażartowała Amidala.
    - Padme...
    - Barriss, nie bądź niemądra. Od trzech godzin narzekasz, że powinni chociaż mi powiedzieć. Nie powiedzą. Skoro wy nie zrozumiecie, to ja tym bardziej. Może mam styczność z Mocą, bo jestem blisko z Jedi, ale nie mam przez to jakichś niezwykłych umiejętności. Usiądź wreszcie i daj sobie spokój. Ważne co z Ahsoką.
    Padme zdawała się być zmartwiona jeszcze jedną poważną sprawą. Nie potrafiła tego ukryć.
    - Co się dzieje?
    - W sensie?
    - Martwi cię jeszcze jedna rzecz. Bardzo poważna, ale jesteś nadzwyczaj opanowana. Zdaje się, że aż za bardzo. - Moc wróciła do Barriss. Dziewczyna czuła się silniejsza.
    - Moje... dziecko... Wysy powiedziała, że nie żyje. Nie rusza się. Rozumiesz? Jestem tu z martwym płodem. Nie chcę być narzekała, bo opóźnisz ratunek dla mnie. To dla mnie niebezpieczne. Lecę na Polis Massę wraz z klonami. Wysy podtrzymuje mój stan, ale nie na długo. Nie wiem czemu jestem spokojna. Powinnam płakać, jak każda matka, ale jestem bezsilna na płacz. Za dużo się zdarzyło.

~~Obi-Wan Kenobi~~ 

    -... a przy ostatnim uderzeniu nastąpił wielki huk, głośniejszy niż burza. Zmieniła się barwa nieba. To dodało mi siły. Przebiłem Palpatine'a mieczem. Uniosłem się w górę. Czułem taki błogi stan. Spokój. Nagle obok mnie pojawiły się duchy Plo, Yaddle, Qui-Gon... Ahsoka... nie miałem pojęcia co tam robiła, może to było związane z przygodą na Mortis. Ostatnia pojawiła się mama. Zapytałem czy to koniec, bo ostatni wers w przepowiedni brzmiał "Uleci dla niego cenne życie." Ostatecznie pojawili się Ojciec, Syn... i Córka. - Łzy spływające Anakinowi po policzkach ewidentnie go dławiły. Podczas całego monologu, ani razu nie puścił dłoni swojej martwej padawanki. Wręcz przeciwnie, ściskał ją jeszcze mocniej. - Wszystko ułożyło się w całość. Ahsoka nie żyła, bo skąd by się wzięła córka? Kiedy to się skończyło, ona sama potwierdziła, że opuściła jej ciało i oświadczyła, że nie zamierza tam wrócić, bo ten świat ją przeraża. Zapadła się pod ziemię, dosłownie. Nie słuchała moich próśb. Myślałem, że nie mówiła prawdy, Moc mi nic nie podpowiedziała. Kiedy tu wróciłem... ona nie kłamała. Moc wróciła i czuję stratę Ahsoki bardzo wyraźnie. "Uleci dla niego cenne życie.". Życie bliższych jest dla mnie najcenniejsze. To o niej mowa w przepowiedni. To niesprawiedliwe!
    Anakin opuścił głowę na łóżko dziewczyny i ponownie zaczął płakać. Nie wstydził się swoich łez, jest tak samo istotą ludzką, jak każdy. Skąd ten idiotyczny stereotyp, że tylko kobiety mogą płakać?
    Obi-Wan przybliżył się do swojego byłego padawana i przytulił go jak syna. On również uronił łzę.
    - Stwarzam niebezpieczeństwo. Tobie też groziło coś złego. Przepraszam za to, że cię okłamałem i zataiłem przed tobą moje małżeństwo. Przepraszam, że cię wiele razy zawiodłem, przepraszam, że nie byłem dobrym mentorem dla Ahsoki...
    - Przepraszam za wszelkie niezgodności, za to, że powstrzymałem cię przed wyprawą na Tatooine. Miałeś rację, nie powinienem cię zatrzymywać, twoja mama by żyła. Przepraszam, że zachowałem się tak dziecinnie, po dowiedzeniu się o małżeństwie, ale brak zaufania mnie zranił oraz zranił mnie fakt, że chcesz mnie opuścić odchodząc z Zakonu. Nie powinienem się denerwować, też zataiłem przed tobą parę związków, o których z czasem się dowiedziałeś, a ja nie chciałem ci tego wytłumaczyć.
    Skywalker podniósł się a razem z nim Obi-Wan.
   - Myślisz, że powinienem odejść? Odejść od Padme? Dla jej bezpieczeństwa? Zacząłem nad tym myśleć. Myślę, że to jedyne słuszne rozwiązanie w tej sprawie. Dla niej i dziecka.

~~Padme Amidala~~

    Kiedy transportowiec medyczny wylądował na wielkim placu, ta zaczęła do niego zmierzać. Wraz z nią poszła Stass Allie i Barriss. Wysy i Ekria zostały, aby posprzątać po droidach. Wszystkie zostały wyłączone, a to była zagadka niewyjaśniona. Nadal nie wiedzieli co do tego doprowadziło, więc śledztwo dopiero się zaczynało.
    Anakin wyszedł jej na spotkanie. Miała się z nim pożegnać mówiąc wszystko o dziecku. Gdzie się potem spotkają? Nie miała pojęcia. Spojrzała w lewo i zobaczyła parę metrów od siebie rodzinę. To niewiarygodne, że rodzice patrzyli na nią - a ona na nich - z taką obojętnością.
    - Gdzie się wybierasz? - zdziwił się. W jego oczach dojrzała czerwone zabarwienia. Płakał.
   - Na Polis Massę - odparła. Poczuła w gardle gulę. Teraz zbierało się jej na płacz. To był trudny moment i zdała sobie sprawę, że dopiero teraz sobie uświadomiła, że jej dziecko nie żyje. Naprawdę jest martwe.
    - Po co? - zapytał.
    Pierwszym odruchem były jej łzy.
    - Nasze dziecko nie żyje - jęknęła między łzami. Nogi się pod nią ugięły, ale Anakin w porę ją złapał.
    Nie wierząc w to, co słyszy, opadł na kolana wraz z małżonką.
    - Mieliście dobrą opiekę, to nie jest możliwe! - zaprzeczył.
    - W jednej chwili przestało żyć. Przecież dbałam o nie... jak tylko mogłam. Mówili, że z Wysy nic mi się nie stanie... - Kobieta puściła męża i chwyciła się za ogromny brzuch po czym jęknęła z bólu.
    - Padme, co się dzieje? - zmartwił się.
    W kroku, na tkaninie jej spodni, zaczęła tworzyć się mokra plama.
    - Odeszły jej wody płodowe! - zauważyła Stass Allie.

~~Polis Massa~~

   - Anakin - zwróciła się do Skywalkera Barriss. Jedi popatrzył na mirialankę, a ona w odpowiedzi kiwnęła głową w, co oznaczało "Tak". Mężczyzna popatrzył na Obi-Wana, po czym ruszył przed siebie do sali, którą obserwował, gdyż tam leżała jego żona.
    Wszedł do środka. Stass Allie była obrócona plecami do niego. Anakin obszedł pryczę na której leżała Padme i chwycił ją za rękę, a kobieta popatrzyła na niego.
    - Annie - odezwała się Amidala.
    - Jestem przy tobie, najdroższa - odpowiedział młody Jedi.
    Mistrzyni Allie szeptała coś z jednym z androidów chirurgicznych. Anakin usłyszał parę słów, ale nadal patrzył głęboko w piękne, czekoladowe i zmęczone oczy swojej żony.
    Do sali weszła Barriss.
   - Stass - zwróciła się do tholthianki. Nie wiadomo czy była szczęśliwa czy zaniepokojona. Mirialanka podała Allie wyniki. Twarz starszej Jedi przybrał minę zdziwienia, gdy popatrzyła na datapad. Wymówiła nazwisko Anakina, gdyż każdy się tak do niego zwracał.
   - Padme nosi bliźnięta - oznajmiła mu z uśmiechem. Wybraniec popatrzył się na Naberrie szczęśliwym wzrokiem.
    Dwa droidy chirurgiczne wraz ze Stass Allie podeszły bliżej. Padme ścisnęła mocniej dłoń Skywalkera, który zaczął ją głaskać po czole.
    Amidala nie wiedziała ile minęło czasu, ale miała dość. Bolało ją bardzo, ale znosiła to.
   Nagle usłyszała płacz dziecka. Anakin oznajmił, że to chłopiec i puścił jej rękę by wziąć od uzdrowicielki swojego synka i przybliżył się z nim do pryczy.
    - Luke - wypowiedziała imię swojego nowo narodzonego syna. Anakin nawet nie zastanawiał się nad imieniem dla dziecka, ale bardzo podobał mu się pomysł żony.
    Mimo tego, że chłopiec właśnie się urodził, już było widać, że jest bardzo podobny do Anakina
    Senator pogłaskała dzieciątko po policzku, po czym znowu poczuła ten straszy ból.
    Anakin podał Barriss synka, by się nim zajęła.
    Krzyki Amidali ucichły, ale zaraz potem pojawił się kolejny płacz malutkiego dziecka.
    - Dziewczynka - powiedziała tholthiańska mistrzyni.
    - Leia - postanowiła senator. Skywalker podszedł do o kilkanaście lat od siebie starszej mistrzyni, by zabrać swoją córeczkę. Popatrzył się na jej malutką twarzyczkę i go zamurowało. Jego oczy stały się szkliste. To, co ujrzał było nieprawdopodobne.
    Kiedy spotkał Padme, miał przeczucie, że kiedyś się z nią ożeni i to się spełniło. Wiele razy obiecywał jej, że jak wojna dobiegnie końca, to odejdzie z zakonu i spędzi resztę życia wraz z nią i ich potomstwem, lecz nie spodziewał się tego, co ujrzał. Jego córeczka była piękna, ale nie bez przyczyny. Wyglądała, jak Padme... nie! Jak Anakin! Albo... niee... wyglądała dokładnie jak Shmi, którą zostawił, a dziesięć lat później umarła w jego ramionach. Tak, jakby zrobiono to specjalnie - jakby Shmi umarła, by trzy lata później powrócić w ciele jego małej córeczki.
    - Jest śliczna - powiedziała Amidala.

~~Mistrz Yoda~~

    Po skończonej bitwie, usiadł na swoim foteliku, na którym zasiadał podczas posiedzenia Rady Jedi. Zamknął oczy i pogrążył się w medytacji. Teraz, kiedy droidy zostały zwyczajnie w świecie wyłączone, mógł odpocząć i rozmyślać. Ponadto, Moc była sprawniejsza. Lepiej mu się z nią porozumiewało, zdawała się być... posprzątana. Czuł się wolny...
    Spróbował nawiązać kontakt z tamtą stroną. Zawsze sprowadzał się do tego, co się dzieje po śmierci, a skoro coś kogoś interesuje, to zwyczajnie się tym zajmuje. Wierzył, że skoro Moc została oczyszczona i nikt, ani nic jej nie ograniczało, to będzie mu po prostu łatwiej w zdobywaniu kolejnej wiedzy.
    Nie mylił się.
   W pewnym momencie osiągnął szczyt. Nie wiedział czy faktycznie spuszczenie Mocy ze smyczy miało na to wpływ, czy dobrze się przeszkolił, ale znalazł się w stanie błogosławienia.
    - Mistrzu Yoda, ja jeszcze wrócę.

~~~~

  W ciemnym pokoju, tuż pod ścianą, została postawiona prycza. Kawałki jasnego materiału zwisające z mebla poruszyły się pod wpływem wiatru wywołanego otwarciem drzwi. Okrycie uformowało się w kształcie osoby rasy togruta. Znak Zakonu Jedi idealnie dopasował się do wzrostu oraz idealnie odznaczył ciało, chude nogi, piersi, splecione dłonie na brzuchu. Niewątpliwie, coś nie pasowało.
    W życiu każdego coś jest nie tak. Jest masa luk, których nie dostrzega nikt - nawet my sami. Kwestia tego, że brakuje nam umiaru. Nie umiemy zatrzymać się i przewertować przynajmniej ostatnich dni. Nie potrafimy dobrze analizować. Czy po śmierci zaczniemy wreszcie prawidłowo funkcjonować? Czy wreszcie się opamiętamy i zaczniemy dostrzegać błędy? Czy będzie wtedy za późno? Czy zlekceważymy nawet własną śmierć?
    Tkanina zsunęła się z połowy ciała gwałtownie podnoszącej się Togrutanki. Jej niebieskie oczy były szeroko otwarte. Ciężko dysząc wpatrywała się w korytarz.
____________________________________CZYTAĆ, BO WAŻNE!
W ostatniej chwili zdecydowałam, że opublikuję sezon drugi, który już dawno jest zaczęty. Opublikuję ZA TYDZIEŃ W NIEDZIELĘ.
A teraz coś ode mnie...
Nie wiem, czy ktokolwiek z was ma pojęcie, jak trudno mi się pisało ten rozdział, jak trudno mi się piszę słowo za słowem i jak trudno jest mi publikować tego posta. Nie kończę z blogiem - to fakt, ale kończę historię, dla której ten blog powstał. To, co będzie się działo w drugim sezonie wymyśliłam na przełomie lutego i marca, ale dopiero teraz zdecydowałam, że go napiszę i w tej chwili decyduję, że nie kończę z blogiem.
Mówiłam, że ten rok będzie obfitował w zmiany. Jedną ze zmian jest wkroczenie w zupełnie nowy styl pisania, nową historię. Ale te zmiany niczym nie dorównają rokowi 2013.
Wraz z założeniem bloga, zmieniło się wiele rzeczy i cofać się nie chcę. Z tego powodu, czuję jakby mi ktoś wyrywał cząstkę serca, choć wszystkie zmiany nie wymażą się z mojego życia, historii świata, którą tworzy KAŻDY. Z rokiem 2013 są powiązane 3 osoby, którym zamierzam podziękować:
Ida/Jawa - jeżeli ktoś mi powie, że przyjaźń z neta nie istnieje, to mu zleję dupę, jak nikt inny. Kochana siostro, kocham cię i dziękuję za to, że przy mnie byłaś, jesteś i jestem w stu procentach pewna, że BĘDZIESZ. Dziękuję za to, że mnie wspierasz, pomagasz, poprawiasz, śmiejemy się ze swoich błędów ortograficznych, literówek (przepłynołem, żuć, por). Ogólnie - ZA WSZYSTKO
Sonia/Oswin - Patelnio, siostro, twój Poniatosky cię kocha. O moja siostro, o mą miłość do ciebie sama Caryca jest zazdrosna! XD Dziękuję za poprawy, za pokazanie mi dwa lata temu Słodkich Kłamstewek, szalone shipy, one-shoty, komentarze, za pomoc, za rozmowy wideło
Wika/Annie - znamy się? XD Moja kochana cioto, dziękuję ci za wszelaką pomoc, za wpuszczenie mnie i Idy do tego grona, za akceptację, wszelką naukę i cierpliwość. Dziękuję również za cudowne szablony i grafiki, za wspólną, dwuletnią współpracę, w której często mamy odmienne zdania. Dziękuję
Dziękuję każdemu, kto choć NA CHWILĘ się tu zatrzymał. Każdemu kto czyta te wypociny, każdemu odważnemu herosowi, co przebrnął przez początek XDD Dziękuję za komentarze, rady, pochwały i hejty dotyczące dedykacji (których, de facto, już nie będzie).

NIECH MOC ZAWSZE BĘDZIE Z WAMI! 

niedziela, 23 października 2016

Rozdział 149

(Proponuję czytać przy piątej piosence z playlisty pt.: "Scars")

                                                             ~~Padme, Wysy, Ekria~~

    - Co? - zdziwiła się Wysy stojąc z uniesionym mieczem. Uderzyłaby nim w jakiegoś droida, lecz wszystkie zostały... wyłączone. Po prostu. Zastanawiała się, jak to możliwe. Czemu Separatyści mieliby dezaktywować swoją armię, skoro mają tak ważną bitwę do wygrania? Czy na innych planetach Separatyści również ponieśli klęskę?
    - Jak trzynaście lat temu. Zapewne na polach Jar Jar przeżywa powtórkę - skomentowała Padme wychodząc z kanału. Było jej ciężko. Brzuch wyglądał, jak wielka piłka i strasznie jej zawadzał. Zwłaszcza, że parę chwil wcześniej, dowidziała się, że jej dziecko... nie żyje.
    Pociągnęła nosem. Jej oczy były czerwone od łez, a policzki oblewały brzydkie rumieńce.
    - Skończmy to. Chodźmy do punktu zbornego.
    - Na pewno? - upewniła się Ekria
    - Wiem, że się upierałam i wiem, że potrafię być impertynencka, ale nie dam rady iść. - Głos jej się załamał, a ona sama o mało nie upadła.
    Dziewczyny chwyciły panią senator pod ramię i wycofały się.
    - Czekajcie - poprosiła Wysy patrząc w niebo.
    Chmury kompletnie zniknęły, a piękny błękit zaczął zmieniać barwę na nocny granat. W Mocy wyczuwała mrok i nadchodzącą zmianę.
    - Co się dzieje? - zdziwiła się Ekria.
    Po chwili mimowolnie wygięły się. Z ich otwartych ust wydobył się mały obłoczek. Ten stan trwał jakieś pięć sekund, które doprowadzały Padme do szaleństwa. Dziewczyny wróciły do normalności.
 - Czujesz to? - zapytała oczarowana barolianka.
    - Równowaga... została przywrócona. Mistrz Skywalker tego dokonał - oświadczyła święcie przekonana Wysy.
  - Annie - rzekła Amidala dotykając przez tkaninę kombinezonu wisiorek z kawałka japoru.
    - Wracajmy natychmiast - zdecydowała Ekria.

                          ~~Obi-Wan~~

     Oboje zauważyli zmianę nieba, a przede wszystkim - zmianę w Mocy. Wszystko stało się takie radosne i dało mu siłę do walki. Do wygranej. Jego pewność była szybsza niż refleks Maula. Sith nie zdążył się obronić, dlatego zdziwienie w jego oczach zdawało się być większe niź trzynaście lat wcześniej, a cios jeszcze bardziej bolesny - tym razem ostateczny.
    Kiedy ciało Zabraka opadło na ziemię, Obi-Wan, odwrócił się w stronę Bultar i armi Separatystów... która się zdezaktywowała. Tak po prostu. Ktoś je wyłączył, ale tym razem to nie Anakin. Jego przyjaciel tym razem pomógł mu pokonać dawnego wroga i usatyswakcjonował Obi-Wana. Dowiódł, że Obi-Wan wywiązał się z obietnicy złożonej Qui-Gonowi. Anakin był Wybrańcem i przywrócił równowagę w Mocy. Jinn miał rację. We wszystkim.
    - Czułeś to - bardziej stwierdziła Bultar.
    - Czas wracać - zadecydował Obi-Wan. - Coś mnie niepokoi.
    - Przecież wygraliśmy. Wygraliśmy z Palpatinem. Wszystko pójdzie prościej - powiedziała.
    - Cody, wezwij kanonierkę - zwrócił się do klona Obi-Wan.
    Kiedy Obi-Wan wydał już wszystkie polecenie i WAR zaczęła sprzątać ten cały bałagan, Jedi wraz ze swoimi batalionami do kanonierek i skierowali się w stronę Theed. Kenobi był, jak zwykle zmęczony, przez co się przeklinał. Zmęczenie - ludzka rzecz, ale zawsze inni musieli po nim sprzątać. Ogólnie WAR musiała sprzątać po Separatystach. Czy oni pofatygowali się, żeby ich żołnierzy zbierać z pola bitwy i żegnać ich tak, jak przystało? Oni to robili z droidami - jakby nie patrzeć, każdy zepsuty droid nadawał się na złom, zwłaszcza ten, który dostał wiązką z blastera.

~~Barriss~~

    Barriss klęczała nad martwym ciałem przyjaciółki. Skóra Togrutanki wyglądała ohydnie, dlatego wiele osób pomyślało, że dziewczyna tym się martwi. Wręcz przeciwnie, Barriss była przerażona swoim wspomnieniem, przecież nie chciała wracać do tamtej chwili, nie zamierzała cierpieć kolejny raz przez swoje błędy, bo... bo...
    Bo zła ja ma rację - jestem słaba. Nie uchroniłam się przed jakimś opętaniem, trudno mi było znaleźć w sobie jakąkolwiek siłę, żeby przestać przejmować się opinią innych, przeżyłam kolejne ataki, w tym ten, nie zdołałam pomóc przyjaciółce i klęczę tutaj bezsilna, nie mogę nic zmienić. To koniec.
    - Nie zostawiaj mnie - poprosiła ze łzami. Gdyby Ahsoka miała włosy, Barriss odgarnęłaby je czule z jej czoła. - Nie możesz odejść. Nie poradzę sobie bez ciebie. Anakin nie poradzi sobie bez ciebie, Obi-Wan...
    Jak na zawołanie, kanonierka z bohaterem Republiki wylądowała na placu głównym. Kenobi wygramolił się z kanonierki wydając polecenia Cody'emu. Kiedy wreszcie pofatygował się spojrzeć przed siebie, zamurowało go. Oszołomiony ledwo rzuszył przed siebie. Zdawało się, że zaraz zawiodą go nogi.
   - O nie - powiedział ze świeczkami w oczach. 
    Podszedł i przyklęknął przed trupem swojej niedoszłej padawanki. Pogłaskał ją po czole, jakby miał zwykły stan podgorączkowy. Jej skóra była jeszcze chłodniejsza niż zwykle. Jedi trudno było patrzeć na wychudzone i oszpecone ciało dziewczyny. Wróciła do wyglądu podczas swojej pierwszej śmierci. Bał się otworzyć jej powiekę. Pod siną skórą prawdopodobnie znajdowały się żółte źrenice - przepełnione Ciemną Stroną Mocy.
 Barriss popatrzyła na niego. Nawet nie próbowała ukryć łez. Wróciła wzrokiem do twarzy swojej martwej przyjaciółka.
  - Znalazłam w sobie siłę, bo ty też ja znalazłaś. Jak ja teraz ją znajdę? Jak po tym wsopomnieniu mam dać sobie radę? Gdzieś tam.jesteś. Wierzę, że znajdziesz w sobie siłę po raz kolejny.
___________________________
Dzień dobry! Remont niby się kończy, ale i tak wracam za tydzień. Wena niby jest. Dziś postaram się napisać coś więcej ;-;
Zgadnijcie kto zaliczył glebe na stromych schodach i żyje? Tsa, to ja ^^
Witam, żegnam i pozdrawiam z moim osobistym Obi-Wanem Kenobim (A niech któraś z zdradzi coś więcej, to ma przesrane) kończącym 30 2 miesiące i który się zachwyca piszcząć, a argumentuje to "eue eue, au, g, aguu" xD 💖

NMBZW!