środa, 13 marca 2019

Rozdział 247


~~Ahsoka Tano~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant, Świątynia Jedi]
       Było późne popołudnie - słońce już ruszało ku horyzontowi, więc została niecała godzina do jego zachodu. Ahsoka czekała na tę chwilę z utęsknieniem, bo dzień dłużył się w nieskończoność, a ona cały czas miała wrażenie, jakby ktoś związał całe jej ciało dążył ku temu, aby przestała oddychać. Wojna i tak zrobiła swoje, więc nie rozumiała czemu Moc postanowiła nią pogrywać w podobny sposób. Już wystarczająco wiele wycierpiała.
       Nie miała kompletnie apetytu. Z natury cierpiała na niedowagę, ale tak już zostało - lata wyczerpujących treningów, trzy posiłki dziennie. Od momentu rozpoczęcia odwetu zygerriańskiego, kiedy to wszystko zaczęło jej się walić, nagle straciła apetyt. Jadła, bo musiała, wręcz wciskała w siebie jedzenie. Od kiedy Anakin wrócił, jej stan się polepszył, a ciało znowu nabrało mięśni. Pomimo ciągłych ćwiczeń pod jego nieobecność, stała się raczej skórą wiszącą na kościach. Błagała w duchu, aby nikt nie posądził ją o zaburzenia żywieniowe, bo to ostatnie czego było jej trzeba.
       Tym razem żołądek ponownie odmawiał jej posłuszeństwa, a powodem stał się stres. W tamtej chwili, wyczekując jeszcze bardziej na zachód słońca, który tak szybko się zbliżał, była na sto procent pewna, że coś się szykuje i ona to wyczuwa. Nic nigdy nie wyczuwała tak intensywnie, jak owe podsumowanie. Nie mogła znaleźć sobie miejsca w domu Jedi i wracała pamięcią do rzeczy unikanych przez lata.
       Unikała samego Yodę.
       Ale on też to czuł.
       Na pewno. Też zorientował się, że z Ahsoką musi być coś nie tak, bo zawsze większe problemy zawsze wylewała Yodzie zaraz po tym, jak zrelacjonowała je Anakinowi i Obi-Wanowi. Nie, żeby im nie wierzyła lub kwestionowała ich umiejętności i sprawność doradzania, ale Yoda to osoba... zatwierdzająca i dzięki niemu naprawdę przekonywała się o słuszności racji jej dwóch mentorów. Nie ma co się oszukiwać, miała ich nawet trzech, bo jeszcze Plo Koon. Jej przywiązanie rozczłonkowało się na tyle silnych więzi, że niestety przyjmowała to tylokrotnie bardziej, ile osób znajdowało się na liście zaufanych.
        Unikała nawet bliźniąt, choć nie powinna. Powierzono jej zadanie pilnowania ich, a zostawiła je na cały dzień, choć nie potrzebowała odpoczynku. W jej słowniku raczej już dawno taka definicja przestała istnieć. Poza tym, to grzeczne dzieci, czy naprawdę musiała mieć dzień wakacji od nich? Nie, ale coś jej mówiło, że lepiej trzymać się od nich z daleka do końca dnia, aby nie zarazić ich swoimi... depresyjnymi...? Emocjami. Wiedziała, że nie powinna ze względu na zamach z poprzedniego dnia, bo sama go nie wyczuła, ale też czuła, iż nie mogła z nimi przebywać tego dnia.
        Po prostu nie.
        Usiadła przy wielkim oknie na jednym z korytarzy świątynnych i obserwowała słońce. Każda chwila dłużyła się w nieskończoność podczas wyczekiwania tego, aż owa gwiazda zbliży się do horyzontu i zacznie coraz szybciej znikać. Podczas tamtej godziny nie myślała o niczym, po prostu wpatrywała się, jakby została zaprogramowana do tego. Nie widziała sensu rozgrzebywać czegokolwiek, tak wiele rzeczy rozważyła owego dnia, że nie miała już o czym myśleć. Nic nowego nie udało się jej znaleźć.
       Więc czemu miałaby doszukiwać się ponownie czegokolwiek, skoro może napawać się tą tak cudowną chwilą?
       W końcu się doczekała.
       Słońce dotknęło horyzontu.
      W tamtej chwili zrozumiała, że "mieć rację" jest synonimem do przekleństwa wszelkiego rodzaju.
       Jej serce przeszył ogromny ból, jakby ktoś wypalił pewną część, dość sporą.
       Jej głowa pękała, jak ogromny wybuch.
      Psychika rozczepiła się nie miliard stron i gdzieś zniknęła, jakby specjalnie, żeby nie mogła wtedy myśleć.
      Zamiast Mocy nagle pojawił się huk, jakby dźwięk, którego nie można znieść. Nie czuła tej zrównoważonej energii, tylko coś czego nie potrafiła zidentyfikować.
       Zaczęła krzyczeć podobnie, jak reszta Jedi.
       W końcu wszystko się skończyło.
       Nie miała pojęcia ile to trwało.
       - Dzieci - powiedziała do siebie, jakby doznała olśnienia.
       I pobiegła w stronę sypialń.
       Ich bezpieczeństwo.
       Ich życie.
       To jej priorytet.
______________________________________
No siemka! Praca wre! Jak tam emocje?

NMBZW!

1 komentarz: