niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 61


                                                              ~~Ahsoka~~

 Nadszedł dzień odlotu na Yavin, na którym nie wiadomo ile będzie. Musiała pożegnać swoich przyjaciół, podobnie jak Atari. Trudno było się jej pożegnać z Ashlą i Katooni, a jeszcze trudniej z Barriss. Nie chciała się z nią rozstawać. Lot na wojnę nie wymagał aż takiego smutku, bo mogą się w każdej chwili zobaczyć na jakieś bitwie, albo mogą wiedzieć kiedy, któraś z nich umrze. A ta sytuacja była inna. Trzeba się rozstać nawet na cztery lata, a nawet nie będą wiedzieć czy umarły, bo może się tak stać, że nie wyczują. Można  powiedzieć, że enklawy Jedi nie mają kontaktu z galaktyką. Atari nie wiedziała, że Ahsoka jest padawanką Wybrańca i, że jest tak zaangażowana w wojnę. Nie miała kontaktu z najlepszymi przyjaciółmi, bo musiała tyle tam siedzieć. Dziewczyny uważały to bardziej za zgrozę, niż za misję.
-Niech Moc będzie z Wami.-powiedziała Barriss przytulając przyjaciółki.
-I z Tobą.-odpowiedziały równocześnie, po czym weszły na rampę statku.
 Ahsoka siadła za sterami wraz z rówieśniczką i popatrzyła się na galaktyczne miasto. Kiedy będzie mogła je ponownie zobaczyć? Kiedy będzie mogła w nim ponownie żyć? Kiedy znów popatrzy się tutaj w gwiazdy nocą? Nie wiedziała. Nikt tego nie wiedział i nie będzie wiedzieć jeszcze pewnie przez bardzo długi czas.
 Statek wzbił się w powietrze i zaczął kierować się ku orbicie Coruscant. Był już prawie wieczór. Zachód słońca był piękny jak zwykle, mimo tak zaludnionej planety przepełnioną tyloma budynkami i fabrykami.
 Na orbicie planety wskoczyły w nadprzestrzeń, pozostawiając za sobą świat, który jest ich domem.
***
 W tych murach była bardzo bezpieczna. Nawet teraz biegając przez korytarze świątynne. Otaczały ją okna i ściany zazwyczaj kremowe. Biegła po prostu patrząc się przed siebie, nie oglądając się na tyły i w boki. Ale kiedy przed nią pojawiło się wielkie okno, zauważyła, że nic za szybą nie ma. Nic prócz głębokiej bieli, rażącej w oczy. Budynki Coruscant znikły. Na niebie nie było ani jednego śmigacza. Nie było w ogóle nieba. Nie wiedziała na jakiej planecie była. Czy na Coruscant, czy gdzie indziej. Była zdezorientowana i zdenerwowania. Pobiegła do wyjścia najszybciej jak tylko umiała. Próbowała odnaleźć się z myślą, że jest w Świątyni Jedi. Tak na prawdę wszystko było pomieszane. Droga do Aborteum prowadziła do Centrum Komunikacyjnego, co było bardzo dziwne. Nagle ni stąd ni zowąd, znalazła się w senacie. Biegła przez korytarze i zatrzymała się przy jednej z platform, która służyła jakiemuś senatorowi z danego układu. Gdy chciała spojrzeć na salę senacką, zobaczyła faunę Shili, a dokładnie znaną jej łąkę, która się wcale nie zmieniła.
 Zobaczyła tam motyle i nieświadomie zaczęła do nich biegnąć. Nie czuła się Jedi. Nie czuła Mocy. Była wolna. Była znowu małą dziewczynką. Czuła się taka lekka, jak te kolorowe owady, za którymi biegła szybciutko usilnie próbując złapać chodź jednego, przypatrzeć się mu, a później wypuścić, by patrzeć jak wolno fruwa. By zobaczyła jak są wolne, równie tak samo jak ona w tej chwili, biegając po krótko ściętej, porośniętej rosą trawie. W pewnym momencie się przewróciła. Poczuła mokre kropelki na jej ubraniu i obróciła się na plecy. Była na piaszczystej planecie. Widziała fabryki i różne budynki, zrobione z czerwonawego piasku.
 Była znowu w swoim siedemnastoletnim ciele i ciągnęło ją do jednej z tutejszych fabryk. Pobiegła w stronę wejścia a podpierała ją niewiadoma siła. Poczuła lekki wiatr na twarzy, aż do momentu, kiedy była w środku. Środek nie był taki jak w każdej geonosiskiej fabryce. Znalazła się w sali tronowej Jabby. Było pusto. Krążyła po wielkim pomieszczeniu, a w pewnej chwili stanęła na kratę, która się pod nią otworzyła. Było to miejsce, gdzie nikt nie chciałby stanąć. Spadając pod nią, można było zginąć i to zaraz miało się stać dziewczynie. Śmierć. Ale mimo wylądowania nie zginęła po chwili. Wręcz wpadła do wody. Gdy wypłynęła na powierzchnię, zobaczyła wodospady. To Naboo.
 Podpłynęła do wodospadu, za którym była mała jaskinia. Wyszła z wody o dziwo sucha i poszła w głąb jaskini, po czym skręciła w prawo. To była Świątynia na Ilum. Była ubrana w specjalną kurtkę, w której było jej ciepło. Szła dalej przed siebie. Wydawało jej się, że zna drogę. Wydawała jej się bardzo znajoma. Dlaczego, tak myślała, dowiedziała się, kiedy się zatrzymała. To było miejsce gdzie znalazła swój kryształ do miecza świetlnego. Podeszła tam, ale nagle do czegoś dobiła. Wyglądało to na szybę, ale był to lód. Dotknęła go, a następnie uderzyła z całej siły. "Zapora" zaczęła pękać, a kilka chwil później się posypała. Wraz z nią, znikało miejsce jej kryształu i jeszcze jej podłoże. Po sekundzie zaczęła spadać. Nie krzyczała. Pozwoliła by ją ciągnęło w dół...
***
 Otworzyła gwałtownie oczy i poczuła coś przy skroni. Była to jej dłoń lekko zaciśnięta w pięść, na której opierała głowę właśnie na prawej skroni.
 Ten sen nie był wcale wyjątkowy. Najzwyklejszy, ale za to jaki dziwny. Z jednej strony cieszyła się, że wreszcie nie śni o rzeczach, które się działy w trakcie odnalezienia sprawcy; ale z drugiej nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Nie. To nie może być raczej normalny sen nawet, jeżeli tak wyglądał, stwierdziła w myślach togrutanka.
-W porządku?-spytała Atari, która siedziała spokojnie na fotelu obok.
-Tak. Ile spałam?-spytała Ahsoka, przyjaciółkę.
-Czterdzieści pięć standardowych minut. Co Ci się śniło.
-Nie wiem, jak to opowiedzieć, ale nie był to nareszcie sen, w którym były ukazane sytuacje, po zamachu.
-To chyba dobrze-e. Prawda?
-Raczej tak, ale na prawdę ten sen był dziwny.
-Nie wiem. Nie przejmuj się tym. Ważne, że się wyspałaś... przynajmniej tak myślę.
-To dobrze myślisz-Togrutanka uśmiechnęła się do przyjaciółki.

                                                               ~~Anakin~~

 -Ta bitwa będzie się jeszcze trochę toczyć.-powiedział Rex do swojego generała, kiedy patrzyli jak inni żołnierze zabierają swoich, martwych braci do kanonierek.
-Obi-Wan szybko nie wymyśli czegoś porządnego, a bez konsultacji z nim nic na razie nie możemy zrobić.-powiedział z lekkim rozdrażnieniem Skywalker. W środku cały się gotował. Jego były Mistrz kazał mu nie podejmować żadnej decyzji bez niego, co było niesprawiedliwe. Gdyby nie on, - według Anakina- ta wojna by się dawno skończyła.
-No to na razie jesteśmy nie do użytku.-stwierdził Kapitan.
-Niestety. Odpocznijcie, a później zbierz ludzi. Ja coś wymyślę. Najwyżej mi się dostanie. Nie możemy przecież tak długo na niego czekać. Zaraz spotka Grievousa i to przegramy.
 Rex oddalił się i postanowił odpocząć tak, jak poradził mu Generał. Nie chciał przegrać tej bitwy, ale mógł zginąć. Ale jego śmierć raczej tak nie przerażała. On tak jak i jego bracia, zostali stworzeni by ginąć. Każdy klon; każdy kadet, który się szkolił na prawdziwego żołnierza, był szkolony na śmierć. A Rex przeżycie tego wszystkiego, uważał za cud.
 Po dwudziestu pięciu standardowych minutach, Anakin wymyślił plan. Tak czy siak jeżeli się spaści, to ma asa w rękawie. Improwizację działań w trakcie bitwy. Tak. To było coś, co umiał doskonale ze swoją padawanką, zaraz po doskonałej umiejętności pilotarzu.
 Po objaśnieniu planu, Kapitan Rex podzielił żołnierzy na małe bataliony, które miały atakować według planu ich Generała. Kapitan martwił się lekko o Anakina. Dostanie za nich wszystkich, ale to jego plan i musi ponieść konsekwencję za klony, które są akurat pod jego dowództwem. Kapitan nie chciał sprawiać kłopotu i miał nadzieje, że tego nie robi. Ale on wie, że też nie jest bez winy. On też dowodzi swoimi braćmi i też musi ponieść jakieś konsekwencję nawet, jeżeli ktoś by tego nie chciał. Już raz na Umbarze popełnił błąd i nie chciał zrobić tego ponownie. Nie chciał ich, a przede wszystkim nikogo zawieść.
-Czas na nas Rex-poinformował łagodnie, stojącego bez ruchu Kapitana Anakin.
-Tak jest generale.-odpowiedział mu Żołnierz.
 Pięć kanonierek LAAT wzbiło się w powietrze, by polecieć na kolejną rozróbę na stepach Tirbin. Na stepach jest bardziej niebezpiecznie niż na zamkniętym terenie, jak na przykład miasto. Na stepie wiele się działo. Była otwarta przestrzeń. Każdy mógł zaatakować kogoś od tyłu. Wszyscy byli rozproszeni i od nikogo raczej nie mogli mieć nawet najmniejszej pomocy. Tylko jedna osoba oraz ewentualnie druga, która była obok niego, była zdana na siebie i swoje umiejętności.
OBOWIĄZKOWO CZYTAJ KRECHĘ! V
________________________________________
Mam nadzieję, że chociaż tyciupkę wam się podobało xD
... in the fire, fire, fire... :3 ♥
Żeby nie było czasem "Co jest kurde?!", to uprzedzam, że za tydzień będzie streszczenie trzech miesięcy ponieważ, robię przeskok, bo nie chcę was zanudzać. Jak zrobię przeskok to będzie już Anidala, co bardzo pewnie Iga chcę i od razu robię normalną, a nie inną tak, jak to Ci to będzie pasować, bo sama wiem, że wyszło mi to idiotycznie >.< Na pewno będzie opis walk, bynajmniej się o to postaram. Także proszę czekać. Nie będzie to; drugi sezon, a ten pierwsz czy coś, tylko po prostu normalny przeskok ;) Możliwe, że nn będzie dłuższe ;3
Dedyk dla:
Fari, Patataja, Brato-wnuczki i Wafloweej bo zawsze jesteście przy mnie i pomożecie ♥♥♥

NMBZW!  

3 komentarze:

  1. Rozdział fajny... bla bla bla... Ty wiesz, że czekam na następny, więc... xD Am I first? O.o ... Ok... It's terrible... I'm waiting for next chapter. :<

    OdpowiedzUsuń
  2. pilotażu*
    Rozdział całkiem spoko, szybko się czyta... ogólnie jest okej. Podoba mi się, ale stać Cię na więcej. ;p Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo sympatyczny, przyjemnie się czytało. Nie dziwię się, że Ahsoka podchodzi z dystansem do wylotu na Yavin - właściwie ona bardziej mi pasuje do gwarnego, ruchliwego miasta planety niż lesistego Yavina. Ciekawa jestem, jak sobie poradzi z nowym środowiskiem :D W sumie wiem o pewnej rzeczy, która się tam zdarzy (ach te gadu-gadowe spoilerki), ale o całokształcie wiem niewiele, także czekam, czekam :D I w sumie, cały ten sen faktycznie był na swój sposób dziwny. I jeszcze dziewczyna się wyspała w 45 min... Szczęściara :D Ja potrzebuję przynajmniej czterech godzin drzemki, by przestać ziewać. W sumie zdziwiłam się, że Obi-Wan prosił, by Anakin czekał na niego z decyzją. W sumie jest pełnoprawnym Dżedajem, jak to mówi moja kuzynka i dowodzi, a więc ma prawo sam decydować. Czyżby staruszek się bał, że zrobi coś nierozsądnego? Co w sumie nie jest takie całkiem bezpodstawne.... W każdym razie, rozdział w porządku, super :D I dziękuję za dedykację :* Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń