niedziela, 30 kwietnia 2017

Rozdział 175

HEJ! Tuż przed publikacją zorientowałam się, że pominęłam 175 rozdział. Więc nadrobimy to teraz, a w niedzielę pojawi się 177 i ustawię publikację chronologicznie. Przepraszam za pomyłkę, nie będę teraz tego wyjaśniać, aczkolwiek myślę, że w mojej sytuacji miałam takie prawo :P
Miłego czytania!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

~~Ojciec, Syn, Córka~~

[Strefa Mocy]
    - Może powinniśmy to w końcu skończyć? - zaproponowała Córka. Widok Ahsoki mocno nią wstrząsnął i nie mogła dalej patrzeć na jej cierpienie. W końcu była kiedyś częścią tej dziewczyny.
    - Przypominam, że gdybyś wróciła od razu, nic by się nie stało - odpowiedział Ojciec nie racząc się nawet odwrócić i spojrzeć jej w oczy. Jego ton jak zwykle był obojętny i karcący.
    - Poza tym, to nie nasza wina. Sama sobie to robi. Musi zacząć nad sobą panować - dodał jej brat.
    - Przerwijcie to - poprosiła.
    - Nie. Dość jej pomocy udzieliłaś. O jedno, jedyne zresztą, spotkanie za dużo - odparł Syn.
    - Ona umrze! - zaszlochała kobieta.
   - Powinna umrzeć dawno. To powinno ją zabić. Ale jest silna, bardzo silna. Ma silną wolę, jest pełna determinacji. Sam Anakin ledwo znosi swoje porażki, a ma lżej tak czy siak, bo są jego autorstwa. A ona... ona musiała wziąć na siebie cudze lęki i zawody. Spójrz jak wiele musi znieść, a żyje. Żyje, choć, tak jak mówiłem, powinna dawno paść ze zmęczenia. Odrodzi się za niewiele chwil. Będzie znowu sobą. Czasem trzeba się rozsypać, żeby być w całości.
    - Ale nie jesteśmy tymi samymi osobami - zauważyła.
   - Czasem wraca połowa, czasem wraca mniej. Mamy więcej cierpliwości niż ona. Postaraj się to wykorzystać, córko - pouczył Ojciec.
    - Boję się, że ona nie wytrzyma. To moja wina - przyznała.
    - Owszem - zgodził się. - Ale jest już za późno.
    - Ona o tym wie - oświadczył Syn wściekłym głosem. - Dokładnie to wie i wybiegła poza swoje obietnice. Jak mogłaś go poinformować?! - wrzasnął.
     - Powiadomiłaś Anakina? - zawiódł się Ojciec.
     - Dałam mu sygnał. On ją uwolni. On jej może pomóc! - argumentowała.
     - PONIESIESZ ZA TO KONSEKWENCJE! - zawyrokowała głowa rodziny.

~~Anakin Skywalker~~

[Dwudziesty szósty dzień odwetu zygerriańskiego, Ryloth, stolica Lessu]
    Poczuł jak wszystkie jego problemy na chwile zniknęły. Choć uczucie trwało niespełna parę sekund, poczuł się tak wolny! Jakby wszystkie jego błędy gdzieś wyparowały albo ktoś łaskawie je zabrał i oszczędził mu wieloletniego cierpienia, na co czekał od dawien dawna. Od momentu, kiedy opuścił swoją matkę.
    - Skywalker, dobrze się czujesz? - zmartwiła się Aayla. - Musimy iść.
    - Wiem, wiem. Wszystko w porządku - skłamał.
    Poczuł w tym wszystkim dobrze znaną mu pomocną dłoń. W duszy zawitał mu znajomy chłód. To na sto procent była Ahsoka. Miał wrażenie, że ona go potrzebuje, ale wydawało mu się, że nie jest tam, gdzie powinna. Że nie jest na Coruscant, że w jakimś stopniu został oszukany, że mu ją zabrano. Jakby gdzieś ją więziono i kazano cierpieć, a ona czekała na niego i mimo swojego bólu wzięła z jego barków to, co najgorsze. Jak wróci, uwolni ją. Uratuje ją z niebezpiecznych sideł, które ograniczały im kontakt. Ktokolwiek zechciał dopuścić się na nich zamachu, pożałuje tego. Sprawi, że pocierpi.
    - Skup się - skarciła go.
    - Martwię się o Ahsokę. Coś się stało. Coś, co kompletnie nas podzieliło -wyjaśnił.
   - Póki nie mamy żadnego sygnału, powiedz co cię trapi. Nie pozwolę ci pójść tam tak, jako tak strapiony człowiek - powiedziała. - Posłuchaj, cokolwiek się stało, przerabiałeś to. To nie jest jedyny przypadek takich rozmyślań. Myślałeś, że ją straciłeś wiele razy. Wszystko wróci do normy - zapewniła.
    - Nieprawda. Moment, w którym wróciła do Zakonu, oznaczał wielką zmianę, którą żadne z nas nie dostrzegło. Próbowaliśmy nieudolnie temu zaprzeczyć. Potem, po ataku na Yavin i ich Świątynie wszystko stało się mgłą, pracą w pośpiechu, a następnie bitwa o Naboo. To już ostatecznie przekreśliło nasza przyjaźń, naszą miłość do siebie, jak rodzeństwo. Ja musiałem się zająć rodziną, ją zostawiłem na pastwę losu. Dosłownie. Wydaje mi się, że Ahsoka to wcale nie Ahsoka. Naprawdę. Ona gdzieś i walczy o swoje istnienie. Coś się tam stało. Na Naboo. Jestem temu winny i muszę to naprawić.
     - Naprawisz. Obiecuję ci. Gdziekolwiek Ahsoka jest, tak jak mówisz, pragnie, abyś najpierw załatwił pewne sprawy. Nie bierz na swoje barki milion rzeczy naraz. Kończ jedną, ze spokojem. A w trakcie końca, zaczynaj nowe. Jeśli masz pewność, że wiesz, kiedy dane zadanie skończysz. Ona na pewno chce byś miał czyste sumienie, a nie jeszcze ją sobie narzucał. Pomyśl, im mniej będziesz mieć na sumieniu, tym lepszą swobodę uzyskasz. A im więcej swobody i przestrzeni, tym większa szansa na sukces. Skończmy to, co zaczęliśmy. Dostaliśmy sygnał. W drogę. Niech Moc i wiara Ahsoki będzie z nami - życzyła.
    Zbiegli ze wzgórza biorąc z zaskoczenia wszystkich znajdujących się Zygerrian. Anakin włączył miecz i zaczął wykonywać nimi płynne ruchy, które pozwalały mu zakończyć żywot swoich wrogów oraz dawało wiele możliwości. Miecz, to przedłużenie ręki, coś co dawało siłę i wiarę w siebie. Coś, co pomagało w wyciszeniu. Broń to również wspomnienia. Przede wszystkim, złe rzeczy, ale wśród ich trwania pojawiały się momenty odskoczni. Jednymi z nich, to zawody z jego padawanką, kto więcej droidów rozwali.
    Wyobraził sobie Ahsokę, która walczy u jego boku i równie dobrze jak on, posługuje się dwoma mieczami. Był z niej taki dumny! Cieszył się, że jego przyjaciółka trwała długi czas u jego boku. Próbował sobie wyobrazić, że się z nią droczy. Pozamieniał żywe twarze Zygerrian w blaszane łby droidów. To karygodny pomysł, jak najbardziej. Sam nie chciałby być potraktowany jak bezduszna blacha, którą nie nazwałby C-3PO, ale inaczej nie potrafił. Nie potrafił odgonić od siebie myśli, że Ahsoka go potrzebuje, a on po prostu nie da rady jej pomóc...
_________________________________________
Wybaczcie mi! :D

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz