środa, 23 stycznia 2019

Rozdział 240


~~Ahsoka Tano~~

[250 dzień piątego roku odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Ahsoka obudziła się o świcie. Nie planowała tego, przebudziła się sama z siebie, bo miała zamiar przespać dość długi czas. Bliźnięta miały wolne od treningów, należało im się po równych dwóch tygodniach pracy. Rada nie dawała im forów, wręcz przeciwnie - katowali ich, jak tylko mogli. Przez dziesięć dni* mieli parogodzinne treningi, potem nauki w archiwach. Jedyny luźniejszy dzień zdarzył się, gdy ich rodzice wyjeżdżali na misję. Z prośbą wystąpił Anakin i Obi-Wan.
       Dziewczyna próbowała zasnąć, ale skończyło się nad tym, że trzeźwość umysłu wygrała, bo od razu po otworzeniu oczu zaczęła rozmyślać, co zrobi z sobą akurat tego dnia. Do południa nie miała nic do roboty, w Senacie toczyła się debata na temat negocjacji z drugą stroną, aby oddali w końcu Ryloth. Ustawy przechodziły strasznie wolno, ale taka była istota rzeczy, nie dało się nic przyśpieszyć przez różnorakie uwagi płynące z wielu stron. Ponadto, codziennie dochodziły nowe pomysły, obowiązki.
       Rola Kanclerza to jedna z najtrudniejszych fuch jakie można wziąć na swoje barki, aż się wierzyć nie chciało, jak mały - szczerze powiedziawszy - mózg mógł pomieścić tak wiele rzeczy na raz i je przetwarzać. Ahsoka twierdziła, że gdzieś pod czaszką Aanga owy organ powoli już wybucha. Nawet Cereanie z wielkimi mózgami by nie wyrobili, więc... chciała się dowiedzieć, jakimi umiejętnościami dysponował Aang.
      Wstała i poszła do odświeżacza. Wzięła szybki prysznic aby zająć się czymś innymi niż gdybaniem na każdy temat, popadnie. Ciepła woda sprawiła, że kabina prysznicowa zaparowała, a Ahsoce zrobiło się przyjemnie ciepło. To jej ulubiony sposób relaksu i w tym momencie nie widziała innego wyjścia, jak odstresować się od bezradności. Miała dziwne poczucie, że nic nie zdziała tamtego dnia, że na nic się nie przyda.
       Po porannej rutynie wyruszyła do sali upamiętniających zmarłych, tych wybitnych, jak i tych, którzy zginęli tragicznie. Ahsoka namawiała Radę na umieszczenie tam tablicy z nazwiskiem Barriss. Nie mieli pojęcia co się z nią stało, jak zginęła, ale musieli jej uwierzyć, że tak po prostu trzeba. Poza tym, Offee przeżyła chwilową styczność z ciemną stroną Mocy na Drongar, gdzie musiała walczyć w konflikcie o botę podczas wojen klonów. Następnie opętanie, aż w końcu naznaczenie przez Mortis. To trzecie przemówiło za prośbą Ahsoki, dwa to błahe powody, które podała Radzie. Tak, jak sądziła - nie uznali ich za faktycznie dobre, lecz zgodzili się.
       No i tablica Plo Koona.
      Nie było dnia, kiedy by go nie wspominała. Nie chciała dłuższych refleksji, zawsze uciekała od tego, ograniczała się do chwil z przeszłości. Lecz dwieście pięćdziesiątego dnia stwierdziła, że musi to zrobić. Zastanowić się po raz kolejny, co zawdzięcza nieżyjącemu przyjacielowi - nie tylko te dobre, ale te przeklęte momenty, które wpędzały ją w pewnego rodzaju załamanie.
       Cieszyła się, że postanowił ją zabrać z Shili. Fakt, to jego obowiązek i akurat uczestniczył w ważnej misji oraz też skądś wiedział, że ma wziąć stamtąd dziewczynkę, bo jest wrażliwa na Moc. Tak też się stało, lecz... to, jaką ją opieką otoczył, było dla niej najważniejsze. Wielu padawanów miał, wiele dzieci odnalazł, lecz podobno z żadnym nie nawiązał tak silnej więzi, jak z Soką. Zawsze ją wspierał, dbał o jej bezpieczeństwo, zdrowie, naukę i postępy.
       Ale bycie Jedi, jak wszystko, miało swoje minusy.
       To, ile ją złego spotkało, zawdzięczała decyzji Koona. Choć zawsze mogła na niego liczyć, to nie zdołał jej uratować od zewnętrznych - z poza ich przyjaźni - czynników wyrządzających jej krzywdę psychiczną. Sama jego śmierć, wystarczająco wpłynęła na jej psychikę, musiał zostawić ją samą z tym wszystkim, zagubioną. Choć szczerze, sama przed sobą, przyznała, że nie powiedziałaby mu nic, to jego brak powodował, iż wmawiała sobie samotność i nieporadność. Co by zdziałał fakt, że by żył? Miałby swoje obowiązki tak, jak Anakin czy Obi-Wan, aczkolwiek, jego życie i obecność... Ahsoka nie potrzebowała więcej niż sama fizyczna bliskość. Uczucia i świadomości, że może zwrócić się z problemem o każdej porze dnia i nocy.
       Bo Plo Koon zawsze miał dla niej czas.
      Nie wpadła w paranoje rozmawiania do małego pomnika w kształcie prostokątu, lecz czuła, że może tak stać cały dzień. Bo samo czytanie nazwiska dawało namiastkę jego obecności, choć nikt jej nie dotykał, nikt do niej nie mówił. Może i Kel Dor dostał jakieś instrukcje od Qui-Gona, jak się pojawiać, znikać. Ale Ahsoka wiedziała, że Plo się nie pojawi, nawet sam Jinn tego nie zrobi, nie może i Tano nie chciała go więcej widzieć. Namieszał pomimo niezgody Ojca, poprzestawiał jej w głowie, a wystarczyło poprosić Ojca o jej dawne życie, bez konieczności problemów ze strony dawnego mentora Obi-Wana.
       To nie tak, że nie szanowała Qui-Gona, naprawdę była pod wrażeniem, że osiągnął taką potęgę, że jest w harmonii z żywą Mocą, dzięki czemu ma dodatkowe pośmiertne umiejętności - poświęcił wsłuchiwaniu się w nią większość swojego życia. Chodziło o to, że jego zbyt duża duma, chęć powrotu i choć trochę uratowanie przyszłości nie wyszło. Słyszała, jak stawiał na swoim, zawsze to miało jakiś zły skutek - jak wszystko, fakt, ale jego błędy zajmowały dość wysoki piedestał.
       Zastanawiała się czy jej niewyjaśnione uczucie, miało coś wspólnego z tym, co się dzieje po drugiej stronie.
       A może sam Qui-Gon znów coś kombinuje?
       Ktoś chce się odezwać?
       Ktoś chce się stamtąd wyrwać?
       Chyba że szykują dla kogoś miejsce.
       Jaką niespodziankę tym razem jej przygotowano?
________________________________________
*Jeden tydzień trwał pięć dni. Nie, że roboczy, CAŁY. Tak, jak u nas pełny siedem, tak u nich pełny pięć.

NMBZW!

1 komentarz: