niedziela, 30 grudnia 2018

Rozdział 236

KOLEJNY ROZDZIAŁ W ŚRODĘ!
______________________________________



~~Anakin Skywalker~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Od początku misji minęło łącznie jakieś cztery dni. W ciągu tych czterech dni stało się tak wiele, a zarazem tak mało. U nich - mało, tam gdzie ich brakowało - zbyt dużo, jak na jego psychikę. Zaczynał się zastanawiać, po co skonstruował osiem lat wcześnie tak durne określenie, jak "agresywne negocjacje". No cóż, każdy ma błędy młodości - przecież taki synonim nawet nie istnieje, ale jak na złość przez ostatnie dwa konflikty spotykał tę sytuację praktycznie na co dzień.
       Widząc Padme z blasterem służącym jako arsenał Wielkiej Armii Republiki nagle przypomniał sobie tę przeklętą bitwę o Geonosis, gdzie sobie zażartował z poważnej pani senator. Tak bywa. W każdym razie, jak dla niego, powinna zostać w wiosce Ewoków, ale no, ma swój rozum i nie zostanie, choćby się waliło, paliło.
       Nie! Ona idzie i koniec!
       Tak naprawdę się o nią bał. Strasznie się o nią bał, każdego dnia, odkąd tylko przyszło im się mierzyć z wojenną rzeczywistością. Nawet jak zarzekała się, że nic jej nie jest podczas przebywania na Coruscant, czy innej misji dyplomatycznej, to miał ochotę do niej dołączyć i jakoś ją osłaniać. Bo była jedyną osobą, która mu została. Nawet, jeśli miał dzieci, to miłość do wybranki, to dość specyficzne uczucie. Bez względu na to, jak bardzo by się nie kochało innych, ta jedna osoba zawsze jest waszym priorytetem.
       Tym właśnie była dla niego Padme.
       Zawsze do niej mógł wrócić.
       Zawsze go wysłuchała.
       Zawsze dawała mu poczucie miłości i potrzeby.
       Dlatego, kiedy dotarli na miejsce, zwabieni w pułapkę naszykowaną przez Zygerrian, nie bardzo potrafił się skupić, bo musiał ochraniać też jeszcze swoją żoną, która przeżyła jeszcze gorsze rozczarowanie niż on - zasadzka. Kto by pomyślał! Jeszcze oświadczyli to z tak wrednym i obrzydliwym uśmiechem, że Anakinowi zebrało się na mdłości.
       - Za rozgromienie nam obozu - argumentował jeden z wrogów.
       Obi-Wan!
      Jeśli ta zemsta jest za niego i dowiedzieli się w tak szybkim czasie, to znaczy, że musi być już niedaleko i się zjawi, aby do nich dołączyć. To nawet lepiej. Misja skończy się szybciej niż zakładano, więc prędzej wrócą na Coruscant i wtedy Anakin rozprawi się z Kabaarem. Kto to widział atakować bezbronne dzieci?! Nie no, może nie takie bezbronne, szkoliły się na Jedi, umieją się osłonić i dadzą radę komuś zadać cios. No, ale w końcu miały po pięć lat i w grę nie wchodziło zabicie jakiegoś obcego mężczyzny, który zaatakował je... bez przyczyny. Tak naprawdę, mimo wszystko, Luke i Leia nie do końca zdawali sobie sprawę, co się działo z ich ojcem przez trzy lata - jeszcze nie czas, aby im o tym mówić. Dowiedzą się w swoim czasie, nawet ze szczegółami. Tak więc nawet nie wiedziały, że ten zygerrian miał coś wspólnego z ich tatą.
       - Tak? A ładnie to tak zaatakować pięcioletnie dzieci? - zapytał ze złością Anakin.
       - Jakie dzieci? O co ci, człowieku, chodzi?! - zdziwił się najbardziej wygadany z całej gromady. 
       Skywalker nie czekał, od razu brał się do ataku, skoro zyskał chwilę przewagi. Klony nie czekały na słowny rozkaz, jego decyzje ruchami wystarczyły, aby poinstruować co i jak. Pięciu zygerrian od razu padło od strzałów, nie zdążyli szybko zareagować na ogień ze strony żołnierzy Wielkiej Armii Republiki.

       Zygerrianie jakby wyrastali z ziemi. Co chwile było ich więcej i więcej, końca nie widać, ale ostatecznie przybył Obi-Wan. Wybawienie.
       Na Obi-Wana zawsze mógł liczyć, za każdym razem kiedy przyszło Anakinowi zmierzyć się z całą złowrogą armią droidów czy żywych osobników. Kenobi miał tendecję do znikania i pojawiania się w najbardziej krytycznych momentach.
       Taką sytuacją była między innymi śmierć Qui-Gona, który obiecał małemu dziesięciolatkowi, że się nim zaopiekuje, że wyszkoli na Rycerza Jedi. Aż nagle zginął w obronie w Jedi i całej galaktyki przed zasianiu w niej kolejnego zła. Jak się okazało, to i tak nic nie dało, ciemna strona Mocy nacierała ze wszystkich stron przez trzy lata, do tego stopnia, że o mało Jedi sami się nie pozabijali.
       Ale Obi-Wan za każdym razem był.
       Wziął go pod swoją opiekę.
       Nauczył.
       Wyszkolił.
       Otoczył ojcowską miłością.
      Skywalker często zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby mu pod okiem Qui-Gona, ale od razu znajdował argumenty przeciwne, które potwierdzały fakt, że to Obi-Wan jest lepszy. Widocznie tak miało się stać i tak zostało. Poza tym, Jinnowi zawdzięczał jedynie uwolnienie - za co nigdy prawdopodobnie nie wypłaciłby się z tego długu - oraz podróż na Coruscant i przedstawienie Radzie. To z Kenobim praktycznie spędzał dzień w dzień przez całe dziesięć lat bycia padawanem owego rycerza Jedi. To najważniejszy powód, ale to raczej ten młodszy Jedi wiedział, jak to jest się starać, znał Qui-Gona i z opowieści wynikało, że z nie zapowiadałoby się tak kolorowo. Zwłaszcza, że Obi-Wan nie faworyzował Anakina z powodu teorii na temat Wybrańca, a jego dawny mentor na pewno by to zrobił.
       Skywalker naprawdę doceniał dzieło Obi-Wana, a przede wszystkim jego nerwy na to wszystko. To osoba, którą darzył największym szacunkiem, bo walczył o niego do końca, sprzeciwił się przed Yodą. Ktoś powie: "Tak, ale obiecał to umierającemu Mistrzowi". Nie musiał się przecież zgadzać, mógł odmówić.
       A mimo to sprzeciwił się Radzie.
       Dla Anakina.
       Obi-Wan poświęcił swój cenny czas i pewną sporą część swojego życia na wyszkolenie, pomoc w wojnach klonów, na szukanie go po całej galaktyce podczas zniewolenia, przyjął Luke'a pod swoje skrzydła oraz zamierza go szkolić. Szkolenie młodego Skywalkera było równoznaczne z kolejnym oddaniem się w sprawie Anakina. A teraz przybył mu ze wsparciem.
       Oboje oddaliby za siebie życie.
       Dla Anakina byłaby to najlepsza śmierć.
___________________________________WAŻNE!
Będzie mi miło, jeśli razem PODSUMUJEMY TEN ROK!

Jak pisałam w faktach, w każdym nieparzystym roku spotyka mnie coś złego. Nie ukrywam przed samą sobą, że ogromnie się boję 2019. Miniony 2018 był niezwykłym kacem moralnym po 2017. Następny też będzie i tak do końca życia, ale będzie się zmniejszał, bo tak jest teraz. 2018 był bardzo szczęśliwy, pomimo pewnych moich życiowych porażek, których zdecydowanie było mniej niż szczęśliwych chwil i nie posiadały tak wielkiej siły, jak de pozytywne.
2018, to OGROM PRACY. Nad sobą, ale życiem prywatnym. Pokrywa się ono z moim hobby, moim sensem życia, czyli tym blogiem. Jak wiecie, na początku stycznia przepisałam się do szkoły, która ma naprawdę wysokie wymagania... jak wiecie - podołałam, mimo że tak bardzo gryzło mi się to z czasem na bloga. Przeszłam dość poważną chorobę, operację, która uniemożliwiła mi na chwilę pracę, spełniłam moje drobne marzenie kolczyka.
A co do bloga? Największym ogrom pracy tego roku, jak i całego istnienia bloga. W tym roki minęło już 5 lat, pół dekady. Wszyscy wiemy, jak to długo. Podświadomie chciałam zrobić tu BUM. I podświadomość zmieniła się w świadome działanie.
Statystyki?
- Pobiłam rekord opublikowanych postów, bo, z tym, aż 52, choć nadal moja duma niej jest większa z 2013, gdzie w pół roku uzyskałam aż 49 postów.
- W całym roku napisałam około 55 rozdziałów.
- 7 one-shotów
- 6 odrębnych opowieści dla samej siebie
- 10 na if we wanna, czyli razem 23 pobocznych.
- Łącznie +/- jakieś 80 pełnych prac.
To jest niezwykle dużo, jak na mnie, osobę, która wzięła w tym roku na siebie tak wiele, jak nigdy wcześniej.
Znalazłam czas, po 5 latach, żeby przeczytać rocznie ok.. 20 książek. Nie jest to tak dużo jak w 2013, ale było to w wakacje, w momencie, których odpoczęłam.
- Pokończyłam seriale. Nie jest to jakiś wielki sukces, bo seriale ogląda duża część społeczeństwa, ale skończyłam masę tych, których zaczęłam kiedyś tam i rozpoczęłam oraz skończyłam nowe. Daję to jako przykład, że każdy czas da się rozłożyć i jak się przyłożymy, to zdołamy zrobić wszystko.

Dziękuję każdemu, których choć na chwilę się tu zatrzymał, każdemu kto zostawia ślad nie tylko w postaci wyświetlenia, ale i komentarze. Wspierające słowa, pomoc, wskazywanie błędów, uznanie. KOCHAM WAS. Naprawdę. Choć wielu z was nie znam, dajecie mi swój kąt <3

NMBZW!

piątek, 28 grudnia 2018

Rozdział 235


~~Obi-Wan Kenobi~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
      Kiedy nastąpił wybuch od razu zareagował, ale wiedział, że szybko nie dotrze tam na miejsce i Zygerrianie na pewno znają jego położenie ze względu na rozróbę. Jeżeli nie mogli skontaktować z danym obozem, to już wywnioskowali ofensywę. Obi-Wanowi jedynie zostało pochwalić siebie i swój oddział za tę akcję. W każdym razie, martwił się, czy Skywalker nie jest w pobliżu, lecz nie zamierzał się z nim kontaktować.
    - Generale, wybuch nastąpił niecałą godzinę drogi stąd. Szybkim marszem, oczywiście - poinformował Cody.
      - Najważniejsze, że w ogóle tam dotrzemy. Jeśli Anakin tam jest, to na pewno przyda im się pomoc - odpowiedział Kenobi. - W drogę.
       Żołnierze pomaszerowali szybkim tempem za nim.
       Umówił się ze swoim dawnym uczniem, że spotkają się dopiero po paru potyczkach, ale skoro sprawy przyniosły taki obrót, to ich połączenie sił nastąpi wcześniej. Poza tym, kto by się spodziewał, że tak szybko nawiążą kontakt z tymi małymi Ewokami. Co prawda, kosztem udawania bóstwa przez C-3PO, ale jednak. Obi-Wan zaczął się zastanawiać czy oprogramowanie droida w ogóle mu na to pozwala, lecz stwierdził, że nie będzie się nad tym rozdrabniać i tak dowie się tego na miejscu.
       Przedzierając się przez roślinność utrudniającą chód, nagle przypomniał sobie inwazję na Naboo. Zawsze na nowych światach porównywał swoje dawne misje, aby choć spontanicznie przypomnieć sobie jak wybrnąć z danej sytuacji. Wśród roślinności nawiązał do lasów rodzinnej planety Amidali. Choć na Endor nie było tak wilgotno, jak przy bagnach, to nie stanowiło to problemu w nawiązaniu do przeszłości.
      Ale za to stanowiło problem emocjonalny, co na chwile wyłączyło wiecznie czujny umysł Mistrza Jedi.
      Cofając się trzynaście lat wstecz, skazał się na wspomnienie swojego dawnego mistrza Qui-Gona. Obi-Wan przypominał wtedy osobę dość narwaną. Następnie, kiedy przyszło mu się zmierzyć z Anakinem, zupełnie się zmienił. Choć w duchu często zdarzało mu się narzekać na metody mentora, to później stał się... wręcz gorszy. Aczkolwiek zostały mu pewne nawyki podłapane od Jinna, między innymi wiecznie powtarzający się tekst "Miecz świetlny, to twoje życie".
      Zastanawiał się, czy słysząc wypowiadającego tę mantrę Anakina czuł bardziej dumę, czy dziwne zażenowanie. A może rozbawienie? To tak zaskakujące jak młodzi ludzie, stając się dorosłymi, zmieniają się w nich. W rodziców, czy mentorów, jak w przypadku Jedi.
       - Też tak sądzę - odezwał się dość znajomy głos. Obi-Wan nie słyszał go dobre pięć lat, od momentu wygranej bitwy na Naboo.
       Czy mnie słyszysz? Czy ktoś, prócz mnie, cię słyszy? - zapytał w myślach.
       - Tak i nie - odpowiedział Qui-Gon.
       Co ty tu robisz? - zaciekawił się młodszy Jedi.
       - Nie opuszczaj Anakina, Obi-Wanie. Nawet na krok. Dołącz teraz do niego i nie pozwalaj mu się oddalić. Nigdy - ostrzegł Jinn.
       Co się ma stać, mistrzu?
       Obi-Wan czekał na odpowiedź, na zwięzłą informację.
       Nie doczekał się.
       Qui-Gon Jinn nie zamierzał się już więcej odezwać.
       Czy Yoda wiedział, co się szykuje?
       Czy Qui-Gon go ostrzegł tak samo, jak ostrzegł teraz swojego najbardziej zaufanego padawana?
       Czy to miało coś wspólnego z dziwnymi przeczuciami?
       Obi-Wan zaczął być zazdrosny.
      Qui-Gon od momentu spotkania Anakina, tylko nim się opiekował, swojego obecnego ucznia prawie nie zauważał. Choć Kenobi był mu wdzięczny za uznanie gotowości do próby, to miał żal. Tak wiele musiał przejść, tak bardzo musiał się starać, aby Jinn go zauważył, aby zapewnił mu trening, żeby Obi-Wan nie musiał trafić do korpusów rolniczych, a nagle pojawia się dziesięciolatek i staje się jego całym światem. Może i fakt, Wybraniec Mocy, co jednak stało się prawdą, lecz to Obi-Wan musiał poświęcić pół życia oraz niezliczone razy nadszarpanych nerwów, żeby coś z tego chłopca wyrosło.
     Wszystko to dla Qui-Gona, dla ślepego oddania, bo ostatecznie zgodził się uratować trzynastolatka od reszty życia spędzonych na zajmowanie się roślinnością i urażonym ego, bo nie zdołał zostać prawowitym Jedi.
       Teraz Jinn wystawiał go na kolejną próbę.
       Zagadką.
       Obi-Wan zaczął się zastanawiać, czy jest sens odnalezienia się z Anakinem, czy nie pozwolić mu podążyć własną ścieżką, aby zobaczyć reakcję dawnego mentora.
       A przecież Qui-Gon widzi.
       Qui-Gon działał w zgodzie z Mocą, w harmonii z nią, w skupieniu z nią. I miał świadomość o co prosi Obi-Wana i wiedział, że pierwsze spotkanie jego ucznia z Anakinem, to początek czegoś wyjątkowego.
       Tak.
       Oddanej przyjaźni.
       Właśnie dlatego, mimo wszystko, Obi-Wan dalej szedł ku celu, aby znaleźć Anakina i jak zwykle stanąć z nim ramię w ramię. Żeby walczyć.
       O przyjaźń.
       Walczyć z bratem.
____________________________________
PAMIĘTAJCIE! JUTRO NIE MA ROZDZIAŁU, ALE W NIEDZIELĘ POJAWI SIĘ NORMALNIE! 

NMBZW!

czwartek, 27 grudnia 2018

Rozdział 234


~~Ahsoka Tano~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
       Czasem miała wrażenie, że zatrzymała się w momencie misji na Teth, kiedy to dostali za zadanie uratowanie syna Jabby. Urządziła sobie wtedy pierwsze zawody z Anakinem polegające na tym, kto pierwszy szybciej wejdzie po klifie na samą górę, skąd strzelały droidy Konfederacji Niezależnych Systemów. Zdecydowanie ta sytuacja stała się symbolem jej dalszego życia. Nie tylko dlatego, że musiała odpierać atak robotów. Bycie padawanem nie jest łatwe, a na pewno nie jako uczeń Skywalkera. Czuła, jakby ten klif nigdy nie zamierzał się kończyć.
       - W porządku? - zapytała Ashla. Dziewczynka liczyła sobie jedenaście lat. Ahsoka nie mogła uwierzyć, jak szybko czas mijał. Złościła się na samą siebie, kiedy to wycofała się życia wielu osób na rzecz odnalezienia drogi do pewnej harmonii. Straciła kontakt z Ashlą, ale obiecywała sobie, że kiedyś znowu będą sobie bliskie, choć nastąpiło to dopiero pół roku temu.
       - Mam trochę na głowie - zauważyła Tano.
       - Masz dwadzieścia dwa lata, co się dziwić. Choć, wybacz, jeśli cię urażę, ale jako Rycerz Jedi miałabyś trochę więcej obowiązków. Rozumiem, że opieka nad dziećmi nie jest łatwa -odpowiedziała dziewczyna.
     - Nie, jeśli są to dzieci Skywalkera - zaśmiała się starsza Togrutanka. - Wybrałaś już może mistrza? - zapytała. - Warto mieć jakieś zabezpieczenie.
       - Nie myślałam o tym. Nie chcę mieć kobiety, to na pewno. Wydaje mi się, że lepiej dogadam się z mistrzem niż z mistrzynią. Mistrzynie mają bardzo żelazne zasady, są bardzo poukładane i zwracające uwagę na wiele szczegółów. Mistrzowie są zdecydowani, wiedzą co mówią, co robią. Od razu radzą, nie mówią zagadkowym tonem - podzieliła się przemyśleniami Ashla.
       - Pomogę ci, jeśli będzie trzeba. Może nawet Obi-Wan zechce zrobić dla nas wywiad - zapewniła Ahsoka.
       - Będę wdzięczna - podziękowała adeptka.
     Siedziały na schodach, w jednym z większych rozwidleń świątyni Jedi, gdzie zamiast zwykłej podłogi była wykładzina. Wielu Jedi mijało i witali je skinieniem głowy. Wszystkie osoby zdecydowanie zasługiwały na miano przyjaznych, aż do momentu, kiedy nie przybył wyjątek - Deturi Killara.
       - Ty nadal tu? - warknęła z uśmiechem blondynka.
       Ahsoka spojrzała na nią z podniesionymi brwiami i zgorszoną miną, co nie stanowiło żadnej trudności, niezbyt dobrze się wysypiała i jej twarz naprawdę ogarniało zmęczenie.
       - Deturi, odejdź. Nie mam czasu ani siły na ciebie. Mamy dwadzieścia dwa lata, a ty nadal nie przerwałaś swoich idiotycznych poglądów na innych?
       - Nie - odparła dumnie.
       - Wiesz co, twój rasizm mnie nie rusza - stwierdziła togrutańska rówieśniczka.
       - Och, naprawdę? - zdziwiła się mandalorianka.
       - Tak, bo Zygerrianie są w tym lepsi. Wybacz, ale spadłaś na niższe miejsce. Trudno będzie ci ich dogonić - uświadomiła dziewczynę Ahsoka. Jej ton wyrażał lekceważenie.
       Deturi natychmiast zrzedła mina, ale zaraz uśmiechnęła się chytrze.
       - Przekaż mistrzowi, że jestem mu wdzięczna. Dzięki niemu zniesiono zakaz związków i mogę być wreszcie z Chazem. Przesyła pozdrowienia. - Po tych słowach odeszła dumnie.
       Ahsokę zatkało.
       To nieprawda! - wykrzyczała w myślach.
       Nie zamierzała się wtrącać w życie Chazera, to jego wybór, ale zdecydowanie nie pochwalała jego decyzji nawet jeśli podpierał ją silnym uczuciem. Problem w tym, że Chazer i Wido to jedyne osobe, do której Deturi faktycznie miała szacunek i przyjaźniła się z nimi. Mimo wszystko, wydawało jej się, że jej przyjaciel niszczy sobie w jakimś stopniu życie. Ahsoka nie ukrywała przed samą sobą, że twierdziła tak, bo żal do dziewczyny był większy niż wszystkie zalety mandalorianki razem wzięte. Chodziło o to, iż Chaz to cudowny człowiek, empatyczny, pomocny i mądry. Dokładnie widział co się działo, bronił togrutanki. Wiedział, jaka Det jest, a mimo to ją pokochał ze względu na jej uczucie do niego.
       A przecież o wartości człowiek świadczy ogólne zachowanie i stosunek do otaczających rzeczy i osób.
     Dlaczego więc Chazer tak kocha dziewczynę, która od zawsze gnębiła inne rasy i przede wszystkim - jego przyjaciół? Argumenty Ahsoki wydawały się naprawdę sensowne.
       Deturi na pewno kłamała.
      Po tym stwierdzeniu Ahsoka naprawdę zdała sobie sprawę z tego, że Killara najprawdopodobniej wystawiła togrutankę na próbę. W końcu tak szybko ogarnęła ją złość na rówieśniczkę, że zaczynało się w niej gotować, a co za tym idzie - musiała zebrać się w sobie, żeby naprawdę nie wpaść w furię. 
       I udało jej się.
       Musiała się opanować, jak najszybciej, odnaleźć względny spokój, który tym samym odwiódłby ją od złych decyzji, które na zawsze mogłyby zaważyć o jej losie. Kiedy zorientowała się, jak wielką głupotę mogłaby zrobić.
       Takie próby, to nauka cierpliwości.
       Niezwykła cierpliwość jeszcze się jej przyda.
_________________________________________
I jak tam? Ja dziś mykam na imprezę, odreagować! Mam nadzieję, że się podoba!

NMBZW!

środa, 26 grudnia 2018

Rozdział 233


~~Anakin Skywalker~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Ewoki to prymitywne stworzenia... źle.
     Ewoki to dość prymitywna rasa, która nie ma żadnej wiedzy o innych kulturach, elektronice, mechanice. Żyją z tego, co mają w okół siebie, robią broń z naturalnie wytworzonych rzeczy. Anakin widział już wiele zacofanych planet. Właśnie, zacofanych. Między innymi na takiej też żył, ale Tatooine to planeta, którą można traktować, jako chwilowy przystanek - przeróżne kreatury przylatują i odlatują, naprawdę mały odsetek zostawał na zawsze. Ale piaszczysty świat obfitował we wszelaką kulturę ze względu na zróżnicowanie pod względem osób. Co za tym szło, każdy kto tam przybył, zostawiał jakąś wiedzę po sobie. Tatooine to planeta bardzo często zapominana.
       Ale nie tak, jak Endor.
       Skywalker sądził, że Wookiee są na najwyższym poziomie pod względem wyjątkowości swojej rasy. Futrzane, ponad dwumetrowe istoty, zawsze posługujące się swoim językiem - bardzo trudnym do zrozumienia przez resztę ras - ale tak wyposażeni w wiedzę w dziedzinie elektroniki, że budziło podziw. Poza tym, kultura, wierzenia, zasady jakie panowały w populacji Wookieech wręcz nakłaniały innych do respektu. Pomimo tego, że Anakin dostał pełen raport, Padme mu mówiła o tym, czego ma się tam spodziewać, cały czas miał nadzieję, że spotka pomniejszoną wersję Wookiee.
       Pomylił się. Lecz nie do końca.
     To, że Ewoki nie były wyposażone w wiedzę i umiejętności "na czasie", to żyły w swoim środowisku. Tak samo, jak inni. Problem tkwił w różnicy. Dla Anakina normalnością stanowiły statki, elektronika, wojna, wierzenia w Moc, polityka. A dla tych małych istot istniała harmonia z naturą, życie w warunkach jakie życie im przyniosło i wykorzystywanie tego. Tak samo, jak Anakin korzystał z technologii, tak dla nich naturalne było polowanie na zwierzynę.
       I dlatego Republika w sojuszu z nimi miała przewagę.
     Zygerrianie żyją na swojej ojczystej planecie, przez dłuższy czas neutralną, poza Imperium Rakatan i występkiem z Konfederacją Niezależnych Systemów. Nie są wcale zacofani. To, że żyją dawnymi czasami, bo nadal prowadzą interesy na tle niewolnictwa, nie oznacza, że nie mają dostępu do technologii. Może i ich żołnierze są bardzo dobrze wyszkoleni, może i ćwiczyli w lasach, kto wie. Republika, poza dobrze przygotowanymi zwiadowcami poprzez symulacje podczas dziesięciu lat treningu, zawarła sojusz z Ewokami - mieszkańcami planety. A swoją planetę zna się najlepiej.
      Te myśli ledwo pozwalała mu zasnąć, a kiedy mu się udało, obudziły go podczas wschodu słońca. Nie mógł powiedzieć, że to kwestia niewygodnego łoża, co było zresztą prawdą, aczkolwiek tyle razy trafiał na niedogodne warunki, że cieszył się z jakiegokolwiek posłania i okrycia. Nie ukrywał przed samym sobą, że trochę czuł się głupio. Jego żołnierze zostali podzieleni na dwie grupki, jedna grupa dostała chatkę i druga dostała osobną chatkę. Appo przydzielono do trzeciej, wraz z Anakinem i Padme. Kapitan stwierdził, że małżeństwo ma się nie krępować, aczkolwiek - przykre - nie przytulił tamtej nocy Amidali. Fakt, że mieli wspólne... łóżko już wystarczająca nagięło zasadę "Najpierw służba".
       Padme poruszyła się niespokojnie. Prawdopodobnie pewna dynamiczna chwila we śnie, wątpił, że mogła czepiać się o wygody. Rola królowej nie zrobiła z niej snoba, osoby wygodnickiej. Znała swoje powinności, przystosowywała się do warunków. Od samego początku podziwiał, jak tylko dowiedział się, że jest władczynią Naboo. Nie żył z matką w luksusach, w końcu został skazany na niewolnictwo. Dlatego miał do niej tak wielki szacunek, nie tylko dlatego, że się zakochał. Tu nie grała kwestia miłości, ale musiał przyznać, że w jakimś stopniu oczarowała go jeszcze bardziej.
       - Nie śpisz - szepnęła bardzo cicho, żeby tylko on mógł ją usłyszeć. Ona też była rozbudzona spała, obróciła się powoli w jego stronę.
       - A ty? - zapytał.
       - Nie śniło mi się nic, aż w pewnym momencie miałam obraz Luke'a i Lei - odparła. Wodziła wzrokiem w prawo i lewo, jakby doszukując się sensu. Wszystko widział, na zewnątrz robiło się coraz jaśniej, niebo, czyste przez brak chmur, spowijał jasny błękit.
      - Coś niepokojącego? - zmartwił się. Wolał nie wyobrażać sobie co mogła zobaczyć, jaki obraz mógł wywołać jej własny umysł.
       - Nie. Po prostu, ich twarze, roześmiane, łagodne. Bez cienia złych emocji, jakichkolwiek. Nawet tych spowodowanych przez błahe problemy, jak jakiś błąd na treningu, czy niemożność chwilowego skupienia. Tylko czysta radość - zrelacjonowała. Jej wzrok zatrzymał się na jego twarzy.
       - To raczej dobrze - wywnioskował Skywalker.
       - Nie jestem pewna. Cały czas mówiliście z Obi-Wanem, że macie złe przeczucia...
       - Właśnie, mieliśmy. Równie dobrze mogło się to tyczyć nieudanego zamachu. Nic im nie jest, Ahsoka się nimi opiekuje, pilnuje ich jak oka w głowie - zapewnił.
       Cokolwiek chcieliby powiedzieć, nie dano im tej szansy. Na niebie rozbłysło miliony iskier, jakby dziwne wybuchy połączone z fajerwerkami. Oboje zerwali się z posłania w tym samym czasie co Appo. Żołnierz wybiegł na zewnątrz.
       - To niedaleko stąd - oświadczył przekonany.
       - Bierzcie broń, gotowość w natychmiastowa. Wyruszamy - polecił.
       - Rozkaz, generale! - Kapitan zasalutował i ruszył w stronę drabinek, przez które zszedł na dół. Tuż za nim pobiegli inni i poczynili to samo. Na końcu pojawił się Anakin, który zeskoczył z pomocą Mocy. Wiedział, że Amidala nie odpuści sobie wyprawy na pole bitwy, więc objął ją w talii bez zbędnych dyskusji i razem pojawili się na ziemi.
       - Naprzód! - krzyknął Anakin zaraz po tym, jak Padme otrzymała blaster od jednego z klonów i pobiegł na czele grupy.
_____________________________________WAŻNE!
Pamiętajcie, że do końca roku rozdziały pojawiają się CODZIENNIE PRÓCZ SOBOTY! W NIEDZIELĘ NORMALNIE SIĘ POJAWIA!

NMBZW!

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Opowieść Wigilijna #6

       Czy tylko ja mam tak, że od razu się denerwuję, jak ktoś ewidentnie robi ze mnie debila, to jestem zła na tę osobę do końca dnia? A najlepsze jest w tym wszystkim to, że wszystko potem jest moją winą. Bo czemu ja mam być zła? Jak ja mogę być zła za robienie ze mnie debila, skoro to starsza osoba? Powinnam być wdzięczna!
       To jest przykład tego, jak zawsze mam zniszczone święta. Ja nie wiem, czy ludzie widzą potrzebę kłótni, żeby potem nagle przy opłatku się pogodzić, cud świąt? Pogięło?
       One-shoty w tym roku są zbiorem paru celów: pokazania obiektywnej strony paru sytuacji; wyżycie się; pokazanie, że przywrócenie osoby, której nam brak, jest zbędne; pokazałam wam, że każda jedna osoba jest bardzo ważna, bez względu na swoje mniemanie osobie. Jesteśmy równi. Chciałam również spełnić wasze prośby, dać sobie wyzwanie, z którym dotrwam do końca, nieważne jak, ważne, że je dotrwam. Oraz pobiję swój rekord notek na rok. Najwięcej jest ich w 2013.
       Gdybym pokazała teraz, jak wyglądają moje idealne święta, to bym zdradziła swój sekret i za rok zmieniło by się tyle wersji, że nie warto mówić. Straci to za jakiś czas swoją wartość.
       Ale mam ochotę pokazać wam święta... Anakina. Jest to zupełnie inna historia niż tamte, ale mam nadzieję, że zostanie zawarta tam choć krztyna ciepła.

       Śnieg zaścielił wszystkie wieżowce Coruscant. Radość Lei i Luke'a była nieopanowana, co dowodem stało się ich wybiegnięcie w samych kapciach na taras. Poślizgnęli się i upadli, ale mieli z tego niezłą frajdę.
       - Jak skończycie, to przyjdźcie po witaminy - poprosił Anakin. - Nie możecie skończyć chorzy, czeka was dużo pracy w wieku sześciu lat.
       - Mam całe przemoczone ubranie - poskarżyła się Leia po chwili.
    - Może pójdźmy się przebrać i pomożemy w kuchni, póki mama nie wróci z Senatu - zaproponował ojciec, a dzieci poszły za nim. Naszykował im nowe ubrania i zaprowadził do kuchni, gdzie przygotował gorącą czekoladę na rozgrzanie. Podał im też kapsułki na odporność wzięte ze Świątyni.
       Następnie postanowili ubrać choinkę, aby przez chwilę poczuć magię świąt, bo to właśnie w tym tkwi problem:
       Samo oczekiwanie na święta jest piękne, wręcz nie do wytrzymania, bo to daje szczęście - atrybuty, a w trakcie już to wszystko brzydnie, jesteśmy zmęczeni i chcemy wrócić do rzeczywistości. I na co to wszystko? Czasem przez zbyt toksyczne osoby, własną naturę i asertywność, czy choćby przypadki losowe. Przede wszystkim: dorastanie, priorytety, zauważanie prawdziwe oblicze świata i zmienianie własnych poglądów. Są to zmiany, których nie możemy powstrzymać.
       Czemu dorośli nas okłamują? Co jest gorsze? Okłamywanie i czekanie na osobisty rozwój? Okłamywanie w miłości, czy szczera prawda? Czemu przez miłość nie da się powiedzieć czegoś prawdziwego? Dlaczego potem pokazujd nam się koszmar?
         Reszta dnia minęła na oczekiwaniu. Tylko na co? Padme postanowiła sama wszystko przygotować. Kolacja wigilijna to przygotowanie, a następnie koszmar sprzątania. Prezenty i jedzenie to był ich przerywnik.
       Zatrzymajmy się.
       Spędźmy ten czas sam na sam.
       Z sercem.
       Umysłem.
       Wiedzą.
       W zgodzie z duszą.
       Prawdą.
____________________________________________________

niedziela, 23 grudnia 2018

Rozdział 232


~~Obi-Wan Kenobi~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
       Obi-Wan zmienił się z Cody'm w środku nocy. Wszyscy już dawno przyzwyczaili się do tego, że czasem trzeba będzie się poświęcić i jedynym posłaniem będzie ich kombinezon, który ma spełniać wszystkie wygody, także nie zapowiadało się aż tak bardzo źle. Pomimo relacji Anakina, według starszego Jedi ten las wydawał się najbezpieczniejszy ze wszystkich, na jakich przebywał. Wszystkie dźwięki dobiegające z przeróżnych zakątków brzmiały naprawdę przyjaźnie i nie wzbudzały potrzeby ucieczki.
       Jako Jedi lubił wyszukiwać spokoju we wszystkim co według niego zasługiwało na miano cudownego zjawiska. Jednym z nich było zmiana pory dnia, z nocy na dzień. W odwrotną stronę - strasznie oklepane, typowe, wręcz jak rutyna, w końcu widzi się je cały czas, praktycznie co dobę. Mało kto nie śpi porą nocną, tak, aby zobaczyć nadchodzący świt. Choć barwy są mniej soczyste w porównaniu momentu zachodu słońca, ale wschód wydaje się bardziej spokojny.
       Prócz słońca na niebie pojawiała się planeta, dokładniej gazowy gigant Endor w okół którego krążył księżyc Endor. Dla Obi-Wana, osoby pragnącej spokoju i ze wszystkich sił próbującej żyć według niego, ładniejsze było to zjawisko niż na przykład zachód dwóch słoń na Tatooine, które zaobserwował osiemnaście lat wcześniej na pustynnej planecie podczas ochrony Padme.
       Kiedy nastał ranek, wszystkie klony obudziły się. Prawdopodobnie Cody wstał wcześniej i wydał im rozkaz na prywatnym łączu. Bardzo szybko zebrali się i komandor oświadczył:
       - Jesteśmy gotowi, generale.
       - Spokojnie, zjedzcie coś. Na pusty żołądek nie wyruszymy. Cenię wasze zwarcie do walki, ale nie mogę być niehumanitarny - odpowiedział po czym kazał im usiąść ponownie. - Kiedy dołączymy do Anakina, to Ewoki udzielą nam schronienia i dadzą bardziej wartościowe posiłki niż wasz suchy prowiant.
       - Czyli 3PO się spisał bardzo dobrze - wywnioskował Boil.
       - Nie tylko. Te małe, pluszowe istoty wzięły go za bóstwo! - Obi-Wan minionego wieczoru nie zdążył opowiedzieć wszystkim, czego się dowiedział. Został poinformowany tylko Cody, który miał pełnić pierwszą zmianę warty, reszta żołnierzy spała.
       - Żartuje pan? - zapytał zdziwiony jeden z klonów.
       - Mam nadzieję, że to prawdziwa informacja i Anakin nie robi ze mnie głupca rozpowiadającego swoim kompanom bajeczek wyssanych z palca - przyznał Jedi.
     - Wątpię - stwierdził Cody. - Ewoki nie potrafią się bronić. Według wywiadu żyją w prymitywnych warunkach. Proszę wybaczyć, ale już Wookiee są bardziej rozwiniętą cywilizacją, słyną z fabryk, gdzie zajmują się elektroniką. Są niezwykle mądrymi istotami. Tu nie ma żadnych większych miast, wiosek, fabryk, dymów. Czysta natura, nic dziwnego, że coś złotego, świecącego przykuło ich uwagę na tyle, że oddają temu cześć.
       - Nie pomyślałem o tym. Aczkolwiek miałem nadzieję, że są bardziej... mądrzejsze. W tym momencie podlegają spanikowanemu droidowi. Nie jestem pewien czy to dobra decyzja.

       Po szybkim śniadaniu wyruszyli. Według lokalizacji znajdowali się niedaleko jednego z punktów zbornych Zygerrii. Zanim dotrą do głównej bazy, będą musieli sami skonfrontować się z niektórymi obozami. Tak samo musiał postąpić Anakin, ale... kto go tam wie. Znając go, zrobi po swojemu twierdząc, że się pokomplikowało, więc skorzystał z planu B, który, jak się potem okazuje, powstał nagle, bo plan B istniał, ale nie o takiej treści, o jakiej mówił młodszy Jedi.
       - Najlepszą obroną jest atak. Dziś bronimy Ewoków - przemówił Obi-Wan. Klony na jego rozkaz podniosły broń, załadowały. Generał uniósł dłoń na znak, że jeszcze nie ta pora. Po paru sekundach przyglądania się czynom wrogów, odpalił miecz świetlny i ruszał na nich. Za nim podążyła grupa jego klonów.
        Zygerrianie otworzyli ogień, gdy tylko zobaczyli Jedi biegnącego w ich strone wraz z grają żołnierzy w białych kombinezonach z żółtymi emblematami oznaczającymi przynależność do 212 Korpusu Zwiadowczego Wielkiej Armii Republiki.
       Walka trwałe dobre pół godziny, Republice udało się rozgromić obóz. Nie zabili wszystkich, ale na pewno obezwładniły. Pozabierali ważne rzeczy, ewentualne dokumentacje do przejrzenia, datapady i uciekli dali. Zygerrianie wariowali na widok pozyskiwania łupów wojennych przez Obi-Wana, ale nie potrafili nic zrobić pokaleczeni, ledwo dyszący.
       - Przekażcie swojemu dowódcy, że nie tutaj nie osiągnięcie sukcesu niewolnictwa. Szybko stąd uciekniecie- zapewnił Kenobi.
       - Zobaczymy - odpowiedział zygerrianin. Splunął krwią na ziemię. - Ścierwo Jedi - wysyczał.
       - Ciebie też miło poznać - uśmiechną się obrońca pokoju. - Za mną panowie - nakazał i gestem ręki ponaglił ich, żeby biegli za nim.
       To, co zrobił, było okrutne. Wręcz nie poznawał sam siebie i czuł się winny temu, że zachował się jak barbarzyńca, ale nie miał innego wyjścia. Realia wojny, to zrobienie z innych potworów przeróżnej maści. Im dłużej Jedi siedzą w konfliktach zawierających eskalację przemocy, tym dłużej zajmie im odzyskiwanie reputacji i zaufania całej galaktyki.
       Obi-Wan nigdy nie popierał wojny.
       Obi-Wan nigdy nie chciał być potworem.
       Obi-Wan nigdy nie chciał nikogo zranić.
       Obi-Wan nigdy nie chciał nikomu czegoś odebrać.
       Obi-Wan nigdy nie chciał nikogo zabić.
       A zabił.
       Zabija sam siebie z dnia na dzień coraz boleśniej.
       Czym zawinił?
____________________________________
Już jutro o 16, ostatni one-shot!

NMBZW!

piątek, 21 grudnia 2018

Opowieść Wigilijna #5

       Obi-Wan niecierpliwie czekał aż tarcza zostanie wyłączona i zdoła dotrzeć do Qui-Gona, aby mu pomóc. Mentor zacięcie walczył z Sithem, niekoniecznie żeby go zabić, ale ujarzmić i wygrać życie swoje, swojego padawana oraz pomóc w uwolnieniu Naboo z rąk Federacji Handlowej. Na sto procent to spisek, gdybanie Jinna zostało potwierdzone, gdy na ich drodze stanął owy przeciwnik. Yoda zawsze uczył - odpowiedników ciemnej strony Mocy jest zawsze dwóch: Mistrz i jego uczeń. Najważniejsze pytanie brzmiało: "Z kim obecnie stacza pojedynek Qui-Gon?".
       Pole siłowe zniknęło. Obi-Wan włączył ponownie swój miecz świetlny i dołączył do swojego mistrza. Darth cały czas zdawał się mieć przewagę, do momentu, kiedy nie wkroczył padawan. Sith przez cały czas chciał zrzucić do szybu młodego Jedi i udało mu się. Kenobi uwiesił się na jednym z gzymsów, jego broń potoczyła się w stronę ściany. Przeciwnik atakował starszego Jedi, odpierał ataki i starał się doprowadzić do śmierci Obi-Wana w tym samym czasie. Ten, znalazłszy w sobie ponowną siłę po krótkiej medytacji, przyciągnął Mocą do siebie swój miecz jednocześnie wybijając się w górę. Akurat Jinn został odepchnięty, wtem uczeń rozpołowił na pół wroga, który, zaraz potem, w częściach, zleciał w dół szybu.
       Obrońcy pokoju, ciężko dysząc po wygranej walce, wyłączyli swoje miecze świetlne.
       - Dobra robota - pochwalił w końcu Qui-Gon. - Zdecydowanie przeszedłeś próbę. Jesteś gotowy. Rada musi to uznać - zawyrokował.
       - A ty weźmiesz Anakina pod swoje skrzydła - dopowiedział padawan.
     Nie ukrywał przed samym sobą żalu, Jinn wyrażał się tak, jakby chciał się go jak najszybciej pozbyć. Ich początki nie były łatwe, a Anakin zdawał się zostać wybawieniem Qui-Gona od jego obecnego padawana. Obi-Wan zawsze czuł się niechciany, ale tłumaczył się tym, iż jego mentor to trudny człowiek. Bał się przyznać, że nie zdołał zagoić ran i wznowić dumy po upadki Xanatosa, czuł, że nie dorasta mu do pięt, jakby został chwilowym zastępstwem, do póki nie pojawi się ktoś nowy, równie obiecujący co upadły Jedi. Na przykład Anakin.
       - Wracajmy pomóc. Po skończonej bitwie, omówimy to z Radą.
*****
       Jedi wrócili do Świątyni Jedi po skończonej walce. Wzięli ze sobą Anakina, to ostatnia szansa, żeby zmienić decyzję Rady w związku z chłopcem. Qui-Gon stał przed Yodą w nadziei na zgodę, a Obi-Wan pragnął uznania jego gotowości do roli Rycerza Jedi. Z drugiej strony, jego dusza była zraniona, nie takiego obrotu spraw się spodziewał. Zdobycie wyższej rangi kosztem zastępstwa to bolesne doświadczenie.
       - Rada Jedi potwierdza przejście próby - oświadczył Mace Windu. - Podejdź i klęknij - nakazał padawanowi.
       Yoda wyszedł mu na spotkanie, włączył swoje shoto o zielonej klindze i przemówił:
       - Obi-Wanie Kenobi, z upoważnienia naszej Rady i z woli Mocy, czynię cię Rycerzem Jedi. - Po czym odciął mieczem świetlnym warkoczyk chłopaka.
       - Dziękuję.
       - A co do Anakina... - zaczął Korun.
       - Wyszkolę go nawet bez waszej zgody - upierał się Qui-Gon.
       - Nie możesz. Upieranie się nie przyniesie nic dobrego - tłumaczył Plo Koon.
       - Padawanem twym zostanie - postanowił Yoda.
       - Mistrzu... - zdziwił się Windu.
   - Decyzję podjąłem. Do wolnych kwater chłopca zaprowadź, Obi-Wan. Z Qui-Gonem porozmawiać musimy - poprosił wiekowy mistrz.
*****
       Anakin czuł się zagubiony, jakby nie do końca spełniony, ale miał osobę, która dała mu choć namiastkę ojcostwa. Sam nie wiedział, gdzie jego prawdziwy tata, nigdy zbytnio o to nie pytał, nigdy mama sama nie wspominała, ale nie przeszkadzało mu to do momentu skrzyżowanie się jego i Qui-Gona dróg. Dopiero Jinn obudził w nim ważność dla obojgu rodziców. Właśnie przez to miał wrażenie, że Obi-Wan Kenobi, którego poznał, ma do młodzika żal.
         Skywalker pomimo docenienia zaszczytu, cały czas się obwiniał. Na sumieniu miał aktualny stan Kenobiego. Choć wielu próbowało, to Anakin nie dał się oszukać - wiedział, że zostanie Rycerzem Jedi dla Obi-Wana stało się w dość przykry sposób, bo poszedł w odstawkę. Od tamtej pory, młody Jedi znacznie odsunął się od Qui-Gona. Można by to uznać za normalne, ale przez pierwszy miesiąc padawan zdał sobie sprawę, jak silna jest jego więź z jego mistrzem. Nikt mu nie nazmyśla, że między tą dwójką było zupełnie inaczej.
       Nie skupiali się na przeszłości.
       Anakin przez dziesięć lat wpadał w kłopoty i został ratowany przez mentora, ale mimo wszystko bardzo dobrze się dogadywali - jakby jedyny rozumiał chłopca. Jinn miał pewne wątpliwości co do przyjaźni Palpatine'a i padawana, ale ostatecznie odpuścił. Przez większość czasu, który Anakin przebywał w Zakonie, Obi-Wan nie pojawił się na jego drodze więcej niż dziesięć razy. Dwa razy nawet brali udział razem w misjach. Ostatnia, to ta na Ansion, po której nadeszła ochrona Padme Amidala. Wysłano całą trójkę, a radość Anakina dawno tak bardzo nie urosła. Mimo wszystko, gdzieś z tyłu cały czas miał koszmary o matce, ale wierzył, że Qui-Gon dotrzyma obietnicy i już wkrótce wyruszą na jej ratunek.
*****
       Anakin został mianowany na Rycerza Jedi. Od tamtej pory, na każdą jedną bitwę wyruszał sam, bez Qui-Gona, który podjął decyzję zostania w Świątyni. Nie chciał brać udziału w wojnie, nie lubił wojen, nie znosił konfliktów zbrojnych, więc w momencie pasowania Skywalkera oświadczył Radzie swoją decyzję. Zanim młody Jedi wbił się na wyższy szczebel, Jinn dowiedział się o dołączeniu Obi-Wana do Rady. Anakin widział dumę w oczach swojego patrona, a potem na osobności powiedział swojemu obecnemu padawanowi, że kiedyś też go zaproszą do swoich szeregów. Skywalker poczuł się dziwnie, jakby mistrz na siłę go faworyzował i widział pewne niesprawiedliwości, podczas gdy sam chłopak cieszył się z wyróżnienia Obi-Wan. Słyszał o jego osiągnięciach, sukcesach na wojnie, zdecydowanie zasłużył.
       W pewnym momencie Anakin został posłany na Christophsis, gdzie walczył z Kenobim ramię w ramię i niezwykle dobrze czuli się jako kompanii,  ale kompletnie nie potrafili złapać kontaktu. Któregoś dnia mieli przysłać wsparcie.
       - Może przysłali mojego nowego padawana - pochwalił się Obi-Wan.
       - Mogę spytać ilu padawanów miałeś? Nie słyszałem, żebyś kogoś uczył - przyznał młodszy.
      - Trzech na ostatnie dwa lata. Ich mistrzowi odeszli, miałem ich poprowadzić do prób. Za każdym razem Rada zgadzała się z moją opinią, że są gotowi. Ale chciałbym stałego - wyznał Kenobi. - Tobie też by się przydał.
       - Nie jestem jeszcze gotowy.
       - Słyszałem... o twojej matce. Przykro mi. Ale Qui-Gon chciał dotrzymać obietnicy...
     - Gdyby nie ochrona Padme Amidali, zdążylibyśmy. Pokrzyżowało się, ale tak musiało być - stwierdził Anakin. Jedyne dwie osoby, które mają o pojęcie o jego rzezi na wiosce Tuskenów, to właśnie Padme i Qui-Gon, ale o ślubie z senator, już nikt. - Qui-Gon i tak ma za dużo na głowie. Zdrada Dooku... to musiał być cios.
       - ZABIERZ MNIE STĄD!

       - Co się stało? - zdziwiła się zjawa.
      - Prócz sprostowania paru spraw... nie mogę na to patrzeć. Anakin... to nie jest Anakin jakiego znam. Jest za cichy, zbyt rozpieszczony w duszy. Zbyt faworyzowany... - wytłumaczył zdziwiony Obi-Wan.
       - W życiu każdy przechodzi swoje własne koszmary i ustala ich poziom. Ale mimo wszystko, tak Moc chciała i tak jest. W pewnych aspektach to nawet i dobrze. Alternatyw twojego życia jest wiele, to jedna z nich. Chciałem ci pokazać, że jedna osoba mogła zmienić tak wiele i niekoniecznie na lepsze - ostrzegł duch.
_________________________________________
Mam nadzieję, że się podoba!

NMBZW!

środa, 19 grudnia 2018

Rozdział 231




[Piąty odwetu zygerriańskiego, Endor]
       - Yub nub!* - wykrzyczał Ewok podskakują wesoło.
       Padme wydawało się, że stworek był za niski jak na odpowiednika swojej rasy. Kobieta spojrzała niepewnie na 3PO. Droid skierował swoją złotą głowę w jej stronie. Z jego ciszy wywnioskowała, że jest zdezorientowany na swój zawsze spanikowany sposób, więc dała mu znak, żeby tłumaczył.
       - Wydał okrzyk radości. Nie wiem czemu - odparł na jej nieme pytanie.
       Ewok chwycił go za blaszaną rękę i pociągnął nakazując mu iść ze sobą. Wydobywał z siebie wyrazy w swoim języku, których droid protokolarny nie chciał tłumaczyć. Albo był tak zdezorientowany.
       - Ando! (an doh)** - wykrzyczał i ruszyli dalej.
       Zdezorientowany Anakin ruszył na czele reszty grupy obserwując podejrzliwie Ewoka. Nie, żeby miał coś przeciwko temu, iż jego droid został najlepiej przywitany, ale coś mu tu wydawało się dziwne. Zaraz za Anakinem kroczyła jego żona wraz z R2 u boku, który w pewnym momencie wydał z siebie piski oznaczające, że nie do końca rejestrował wszystko dokładnie.
       - Nie, R2, spokojnie. Wszystko dobrze z twoimi przewodami - odpowiedział z uśmiechem Anakin. - I hamuj trochę z określeniami, kolego.
       - Mój przyjacielu, mógłbyś okazywać trochę więcej wiary? I szacunku przy okazji. Jestem dość ważnym elementem misji, mam posłużyć jako tłumacz. Wydaje mi się, że ten o to Ewok wykazuje przyjacielskie relacje, które pomogą nam w zadaniu - odezwał się 3PO.
       Skywalker obrócił głowę spoglądając z rozbawieniem na Padme. Ona odwzajemniła uśmiech i mrugnęła, co oznaczało, że wszystko będzie dobrze i nie ma czego się obawiać. Protokolat pomimo swojej natury, naprawdę wiedział co robi wykonywał swoje powinności należycie, choć nie zawsze na czas i z pełnym skupieniem.
       Nie liczyli ile czasu zajęła im podróż do najbliższej wioski. Swoją uwagę wszyscy skupiali na otaczającym ich lesie. Żołnierze wymieniali zdania i różne kąśliwe uwagi korzystając z ich własnych prywatnych połączeń, dzięki którym ich słowa nie były słyszalne na zewnątrz. Skywalker zaczął im trochę tego zazdrościć, bo gdy tylko sprawdzał tyły, widział drgania hełmów świadczących o rozbawieniu, a on bardzo chętnie posłuchałby ich żartów. Humor i styl bycia klonów potrafił poprawić nastrój wielu przełożonym i nadać barw każdej, nawet tej niebezpiecznej misji.
       Amidala po jakimś czasie pojawiła się obok Anakina. Nie objęła go nie, nie chwyciła za dłoń. Szanowała swoją prywatność i pozostawiała uniesienia miłosne na chwile, gdy zostawali sam na sam. W tamtym momencie najważniejsza była dla niej jego obecność, kiedy mogła spojrzeć mu w oczy z bliska i iść ramię w ramię.
       W momencie, gdy dotarli do najbliższej wioski znajdującej się na drzewach - podobnie jak te wookieech na Kashyyyk - mały ewok zawołał:
       - Danvay! (dan vay)***
       Na mostach łączących drzewa, ewoki poruszyły się niespokojnie i zaczęły dziwnie reagować oraz pognały do drabinek, żeby zejść. Również rodziny znajdujące się w chatkach wyszły na znak. Pierwszy ewok, który zjawił się na dole, stanął przed 3PO i zaczął mu się kłaniać. Reszta postąpiła to samo. W pewnym momencie wszystkie, jak jeden mąż, zaczęły mówić tym samym tempem, jednocześnie. Pochylały się i wstawały.
       Skywalker jak zwykle w dość nieodpowiednich momentach wykazywał się cechą oznaczającą brak taktu, więc i tym razem nie potrafił się pohamować i odezwał się głośno... zbyt głośno:
       - To jakiś żart?!
     - Cicho! - uspokoiła go szeptem Padme. -3PO. Co jest grane? - zapytała droida zmartwiona i tonem głosu, który nie ubliżyłby zachowaniu Ewoków.
    - Pani Padme, to trochę dziwne... ale chyba uważają mnie za jakieś bóstwo - odpowiedział speszony.
       - Generale - wtrącił Fives. - Obawiam się, że to nie jest żart.
       R2 zapiszczał okazując rozbawienie z całej tej sytuacji.
      - 3PO, możesz nakazać im zaprzestania oddawania ci czci i nakłonić do rozmowy? - poprosić Anakin.
       - Oczywiście. Z wielką chęcią, nie ukrywam, że ta sytuacja mnie krępuję - przyznał droid. - Akeeata! (ah kee ah tah)****
       Tłum małych, pluszowych istot natychmiast zaprzestał wychwalania złotego robota i nastawiły uszu.
       - Chyasee? (chy ah see)***** - przemówił droid.
       Ewoki pokiwały ochoczo głowami

       Wszyscy spotkali się w największym domku, żeby wysłuchać największego wodza, którego wybrali sobie Ewoki. Padme nie sądziła, że zareagują tak przyjaźnie, ale po pierwszym słowie, jak zwykle 3PO się rozgadał i przedstawił im fakt, że przybyli z przyjaznymi zamiarami. Pod wieczór wszyscy zebrali się, aby wysłuchać opowieści droida o wojnach klonów, jak to się skończyło, skąd się wzięli zygerrianie na Endorze.
       - Jeśli sądzisz, że nabiorę się na twoje bajeczki to się mylisz, Anakinie. To poważna misja, nie rozumiem, jak możesz być na tyle bezczelny, żeby sobie żartować - zareagował ze złością Obi-Wan. W momencie, kiedy 3PO robił z nich wielkich bohaterów, Anakin skorzystał z chwili i postanowił na chwilę skontaktować się ze swoim dawnym mentorem, którego może nie tyle irytował fakt wychwalania droida, co to, że on nie miał tyle powodzenia i musiał zatrzymać się w jakieś jaskini.
    Z pomocą najlepszych techników w szeregach klonów, dowództwa WAR Skywalker opracował komunikatory z zaszyfrowanym kanałem, który ominie zakłócenia ze strony wroga. Na razie to tylko prototypy, ale technologia idzie do przodu.
       - Obi-Wanie, to nie tak - uspokajał go Anakin.
       - Anakinie, nie uwierzę w to, że Ewoki wzięły droida protokolarnego za bóstwo. Jeszcze takiego, który wykazuje się niezwykle wielkim roztargnieniem, jak 3PO. Do tej pory nie rozumiem, jak połączyłeś jego obwody, że taki jest efekt końcowy. I czemu tego nie zmieniłeś? - kontynuował Kenobi.
       - Po pierwsze, musisz uwierzyć, bo to prawda. Nieważne, jak bardzo mają nierówno pod sufitem, najważniejsze, że ten sposób działa. Po drugie, nie pojmiesz, choćbym ci nie wiadomo ile tłumaczył i proszę mi nie obrażać 3PO, jest wspaniały i schematyczny. Ma swoją osobowość i nie jest sztywny jak te wszystkie inne protokolarne droidy, które swoją powagą są kompletnie pozbawione barwy przyjaznej dla istot żywych maszyny. Takie roboty można było znaleźć w szeregach Separatystów, ale nie, jako moje dzieło - wybronił się Anakin.
       - Powiedzmy, że ci wierzę w pierwsze zdanie, choć nadal jest mi ciężko - powtórzył starszy Jedi.
       - Możesz nawet wierzyć w 3PO zamiast w Moc, nie będziesz jedyny - zażartował Skywalker.
      - Odpuść sobie. Porozmawiamy jutro wieczorem. Mam nadzieję, że w końcu osiągniemy jakieś efekty co do walki naziemnej.Niech Moc będzie z Wami - pożegnał się Kenobi.
       - Niech Moc będzie z Wami - powiedział Wybraniec.
_______________________________________
*Hurra; okrzyk radości
**Naprzód; chodź ze mną/za mną
*** Uwaga; mam nowinę
****Stop; słuchajcie mnie
*****Pomoc; udzielicie nam pomocy?; pomóc ci?

Nie mam pojęcia, czemu opublikowałam tego one-shota, serio. Przez przypadek na sto procent. Pojawi się ponownie w piątek.

NMBZW!

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Opowieść Wigilijna #4

       Obi-Wan, w przeciwieństwie do innych, nie ekscytował się tak bardzo świętami. To nie tak, że nie lubił, po prostu dla niego to zwyczajny dzień, jak rocznica. Nie obchodził chociażby tej dotyczącej śmierci Qui-Gona, uważał, że to kolejny rok bez niego. Zawdzięczał mu życie, jakie teraz prowadził, choć jest dalekie od ideału, a pełne zła. To takie ironiczne!
       Każde życie jest przesiąknięte mrokiem, jak i światłem, w tej samej mierze. Kiedy ktoś ocala nam życie, jesteśmy mu wdzięczni, ale za co? Za kolejne lata męki i radości? Czemu dziękujemy komuś za cierpienie? Bo ten ktoś, kto został naszym wybawicielem, ma duszę jaśniejszą niż cudowność emanująca od aniołów z Iego. I to światło trwa z nami do końca naszych dni, poprzez pewną więź.
       Taką więzią był związany z Anakinem, bo ratowali sobie życie za każdym jednym razem, gdy tylko coś śmiertelnego im zagrażało. Nie zawsze obeszło się bez krzywdy, ale wychodzili żywi. Dzięki przyjacielowi.
       Przyjaciel to osoba, która zawsze z nami zostanie, zaakceptuje nasze błędy, doceni starania. Zawsze w pierwszym spotkaniu kogoś, kto w przyszłości będzie dla nas najważniejszy, jest dziwny, z czasem nawet zabawny, szkopuł. W relacji Anakina i Obi-Wana od początku istniał żal. Ten starszy został wystawiony przez swojego własnego mentora, a chłopczyk zbyt nieufny i zapatrzony w Qui-Gona. Moc ich zrobiła w konia, ale wyszło na dobre.
       Obi-Wan nawet nie szykował się do spania, kiedy to przyszła do niego zjawa. Automatycznie włączył miecz świetlny i wymierzył go w swoje odbicie, jak wtedy na Mortis, gdy jego dawny mistrz go odwiedził.
        - Zabiorę cię w przeszłość - oświadczył duch i nie czekając na zgodę odwiedzonego machnął ręką i ukazał mu nastolatka, który stoi z opuszczoną głową zawiedziony samym sobą. Qui-Gon Jinn odmówił mu szkolenia na swojego padawana. W ów momencie chłopiec zdał sobie sprawę, że nie ma już dla niego ratunku i musi zostać oddelegowany do korpusów rolniczych. Nie pomagało nawet błaganie potencjalnego mentora, ten i tak twierdził, że Kenobi jest niezdolny i szybko przejdzie na ciemną stronę. Aż trudno uwierzyć, przecież Obi-Wan jest tak opanowanym Jedi, że to wręcz niemożliwe, aby miał wylądować po mroczniejszej stronie Mocy.
       - Potem wynikła sytuacja z huttami. Qui-Gon mi opatrywał rany - przypomniał sobie Mistrz Jedi.
     - Ranił cię za każdym razem. Twoje starania były na marne. Najpierw trzy razy musiałeś go poprosić, żeby coś z tego wyszło, musiano cię porwać, by w końcu spełnił słowa Yody. A potem dwanaście lat później chciał cię zostawić, dla chłopca. Jesteś zwykłym Jedi, nie cechowała cię większa determinacja, która Xantosa doprowadziła do zagłady, Anakina, który był wybrańcem. Ranił cię, a mimo to nadal go szanowałeś, a on o ciebie dbał - wyjaśnił duch.
    - Może z przyzwyczajenia do mojej osoby, może chciał, żebym pozbył się dawnych cech charakteru, co zresztą się stało. Ale fakt, trochę mnie zaniedbywał, ale mimo wszystko podjął się mojego treningu i wyuczył mnie, chyba, na dobrego Jedi - stwierdził Obi-Wan.
       - Tak miało być - powiedział stanowczo drugi Kenobi. - Taka jest kolej rzeczy, gdyby nie to, nie byłoby cię tu. Zaraz ci pokaże co aktualnie masz.
       Zjawa machnęła ręką i pokazała mu jedną z rozmów z Anakinem, gdzie serdecznie się przytulili. Po powrocie Anakina z niewoli wszystko się diametralnie zmieniło. Nawet on sam, choć tego by nie przyznał. Ale tak już musi być, czasem są to zmiany na lepsze, czasem na gorsze, nie potrafimy ich przewidzieć. Dla kogoś pozytywna, dla innego zła - i na odwrót. Anakin miał gorsze wady, stał się cichy, mniej narwany, opanowany. Kenobi nie potrafił stwierdzić, czy to kwestia roli ojca, czy trauma po swoich rozkazach, które go zniewoliły na trzy lata.
       W końcu przeniósł go na salę treningową, gdzie mimo zasad, młody Skywalker trenował wszystko to, czego się nauczył. Bliźnięta rozwijały się bardzo szybko, a Anakin dokładał trochę swojej ręki pod ich szkolenie. Pozwalał sobie na pokazywanie nowych sztuczek, które inni adepci poznawali w późniejszym wieku, a rodzeństwo opanowało je do perfekcji w wieku pięciu lat. Przede wszystkim była to zasługa mentorów, więc jeśli chodzi o Luke', to jego nauka została powierzona Obi-Wanowi. Postępy chłopca, wśród Jedi, zawsze są zachwalana pod adresem jego mistrza.
       - Byłeś związany ze swoją matką, bratem. Mimo wszystko, chciałeś lecieć szkolić się na Jedi. Spotkało cię tu wiele dobrego. Masz swoją własną rodzinę. Miałeś ojca, który mimo wszystko cię kochał. Qui-Gona. Nie bez powodu ruszył sam. Wiedział, że nawet będąc daleko z tyłu, w pojedynku z Darthem Maulem, to zostałeś u jego boku. Świadomy tego, co robi, oddał swoje życie. Wiesz czemu? Bo zdrowo wierzył w swoje umiejętności, dał ci tak wiele wiedzy. Nie chciał się ciebie pozbyć dla lepszego okazu, po prostu był dumny sam z siebie i jaki efekt odniósł, że potrafił wyszkolić ucznia, który nie oddał się pokusie ciemnej strony, a że zwalczy jej przedstawiciela. To zrobiłeś, choć istniała w tym krztyna zemsty, nie zgubiło cię to. Przekazałeś jego nauki Anakinowi, jego synowi. Starszy Skywalker jest Jedi, jakim powinien się stać, jakiego chciał zrobić z niego Qui-Gon. Powiem ci, że Moc chciała, abyś to ty został jego mentorem. Nauki z drugiej ręki nie są niedokładne, są bezpieczniejsze. Dlatego Rada nie chciała się zgodzić, bo Anakin to zbyt podatna na złe Moce osoba. Jego treningiem musiał zająć się człowiek, który przeżył próbę kogoś. To właśnie ty - wytłumaczył duch.
       - Jesteś moją duszą, zakamarkiem najgłębszych myśli - dedukował Jedi.
      - Tak. Jestem pewnym ucieleśnieniem tego, czego ty nie potrafiłeś przedstawić przed sobą samym, nie umiałeś tego przyznać, bo się bałeś złego myślenia, wręcz grzechu. Mimo wszystko jestem dla ciebie obcy w tym momencie, dlatego tak łatwo ci to przychodzi, dlatego się ze mną zgadzasz. Trudno ci pojąć, że jestem tobą. Yoda, Anakin, Ahsoka... ta trójka dopiero przeżyje to niezbyt wybudzona, to co przeżywasz, musiałeś doznać na jawie. Jesteś początkiem ich obecnego życia.
       - Nie sądziłem, że jestem tak ważny.
      - Ludzie są skromni, a ty jesteś tym nad wyraz. Lubisz się chować w cieniu innych, dlatego tak bardzo się starasz coś udowodnić. Między innymi, gdy Qui-Gon miał cię wybrać na padawana. Gdyby żył, zupełnie inaczej by się to wszystko potoczyło. Jesteś spełniony.
       - Możesz mi pokazać, jak wyglądałoby całe życie, gdyby Qui-Gon żył?
      - Mogę, ale tylko alternatywę. Snucia, co i jak. Ale są rzeczy pewne, które odpowiedzą ci na wiele pytań.
       - Chcę to zobaczyć.
________________________________________
Jestem z tego ona-shota dumna bardziej niż z poprzedniego!

NMBZW!

niedziela, 16 grudnia 2018

Rozdział 230


~~Anakin Skywalker~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Endor]
       W momencie kiedy naprawdę miał dość wszechobecnych chaszczy utrudniających przejście nie tylko jemu, ale nawet klonom pomimo dobrze przystosowanych pancerzy, jak na tę misję - po prostu nie nie były tak dobre jak te elitarnych komandosów lub żołnierzy zwiadowczych - przypomniał sobie, gdzie się wychował, gdzie przebywa przez większość czasu. Tak naprawdę, znalazł się w miejscu, które śmiało mógł traktować jak skarb. Mieszkał na światach wybrakowanych w rośliny, naturę. Zaczął się zastanawiać skąd na Tatooine oraz Coruscant brał się tlen, skoro to roślinność go produkowała.
       Tak bardzo zamyślił się nad prawami natury, że uderzył stopą o dość spory głaz.
       - Au! - stęknął.
       - Dziwne. Nie przypominam sobie, żebyś skarżył się na zanik wzroku - zażartowała Padme.
       - Zamyśliłem się. Z jednej strony, ta misja jest jakaś przeklęta, a z drugiej cieszę się, że trafiłem na tę planetę. Dawno nie widziałem tylu drzew... zieleni na taką skalę. Wybacz, ale jest to piękniejsza planeta od Naboo - odparł Anakin.
       - Zadziwia mnie pański gust. Na tej planecie jest tylko osiem procent wody, podczas gdy na Naboo jest jej ponad dziesięć razy więcej, aż osiemdziesiąt pięć procent! - Wtrącił C-3PO.
       - A na Kamino jest jej aż sto procent - zripostował Fives. - Co wygrałem?
       - Oczyszczenie drogi z krzewów i innych roślin utrudniające nasz chód - zaśmiał się Skywalker, a reszta oddziału mu zawtórowała. Anakin jak i jego ulubiony żołnierz ARC wiedzieli, że ten generał Jedi nigdy nie wykorzystałby klonów do tak haniebnej i niepotrzebnej czynności, jak zabawa w ogrodnika. Nie potrzebował sługi, potrzebował wiernego kompana, który odda swoje życie za Republikę, niekoniecznie z powodów nabytych czy wrodzonych.
       - Nikt mnie tu nie rozumie - stwierdził z żalem 3PO.
       - Wręcz przeciwnie. Wyobraź sobie, że mam do ciebie naprawdę wielki szacunek - powiedział Anakin.
       - Dziękuję, o stwórco - ucieszył się złoty droid protokolarny.
       Skywalker mówił prawdę.
       Najszczerszą.
       Pomimo tego, jak bardzo R2 był mu potrzebny i jak wiele informacji mu powierzył i jak wiele razy ten mały astrodroid uratował im życie, to wiecznie spanikowanego 3PO stawiał wyżej. Z bardzo prostego powodu - sentymentu. Czy faktycznie można tak to nazwać? C-3PO to nie tylko pierwsza jego poważna konstrukcja, ale też podopieczny jego mamy, miał jej pomagać, bo do tego Anakin go stworzył. Za każdym razem, kiedy młodzieniec o nim myślał lub na niego spoglądał, przypominał sobie dom, a dom w jego rozumowaniu, to miejsce gdzie znajdowała się jego rodzicielka. Po jej śmierci, domem stał się apartament Padme i nadal nim jest. Dlatego właśnie, ten droid protokolarny służy Amidali, jest w domu, zajmuje się w jakimś stopniu bliźniętami - bo tam jest jego miejsce.
       W domu jego stwórcy.
       Anakin tak wiele tracił przez swoje życie, tak wiele szans przeciekło mu pomiędzy palcami, ale nadal istniało coś lub żyli ludzie, którzy utrzymywali go przy życiu. Rzeczy przypominające mu o przeszłości to teleporty
       Dlaczego miałby z tego zrezygnować?
       Dlaczego miałby stracić kogokolwiek po raz kolejny?
       Właśnie. Stracił już najdroższą osobę jego życia - matkę. Znaczy, drugą, bo jest jeszcze Padme, ale... kiedy był małym chłopcem nie wyobrażał sobie życia bez matki, nie myślał nawet o tym, żeby opuścić ją na dłuższy czas. Fakt, miał marzenie uwolnić wszystkich niewolników i zdawał sobie sprawę, że może nawet na chwilę zostawi ją samą, lecz nigdy w życiu nie zdobył się na to, aby przez jego myśl przeleciało gdybanie, iż jego rodzicielka mogłaby zginąć podczas jego nieobecności. Kiedy zabierano go do Świątyni Jedi, obiecał, że po nią wróci. Nie zdążył. Nikt do tej pory nie potrafi zrozumieć, co czuje i jak pluje sobie w twarz z powodu ociągania się poprzez słuchanie rozkazów. Mógł je znieważyć już wcześniej. Dla niej chętnie odszedłby z Zakonu.
       Dzięki Mocy była przy nim Padme - osoba, dzięki której widział sens życia.
       Potem na jego drodze stanęła Ahsoka. Mówi się, że Padawan jest jak dziecko. Strata jej zabolała go tak strasznie. Luminara miała rację, nie potrafiłby dać jej odejść. Nigdy. Za bardzo ważna się stała. Z jednej strony traktował ją jak młodszą siostrę, a z drugiej wręcz jak córkę. Pamiętał dokładnie przeszywający jego serce ból.
       Udany zamach na jego dzieci, byłby o wiele bardziej bolesny.
       Miłość i przywiązanie do Ahsoki to niebezpodstawne uczucie, to więź, która ratuje im życie, dba i nie opuści choćby nie wiadomo co. Nie potrzebował jej miana padawana, aby to czuć. Ahsoka to osoba w pełni zasługująca na miano Rycerza Jedi. Jej relacja do drugiej istoty to przykład postawy obrońcy pokoju, jaki Zakon Jedi zakłada. Zrobiła błędy, jak każdy. Nikt nie jest idealny i wszystkie potyczki każdego kształtują, ukształtowały też ją. Tano od zawsze była niewinna, większość swoich złych decyzji podejmowała przez jego rozkazy, więc przyjął to na klatę, ale jednak przez swoją własną głupotę go słuchała, więc też ma swoje na pieńku.
       W każdym razie, zawdzięcza jej naprawdę wiele, wbrew pozorom. Uratowała życie jego dzieciom i uchroniła go od wielkiego bólu i kolejnego plucia sobie w twarz, że kogoś zobaczył. Czy miałby wtedy żal do Ahsoki? Nie umiał określić. Jej zadaniem jest ich pilnować, ale zygerrianie są tak odważni i przebiegli, że nawet Rada Jedi nie potrafiła ich przewidzieć we własnym domu.
       - Aaa! - krzyknęła Padme.
       Nieokreślone, latające zwierzę o mało nie wyszarpało jej włosów... albo w ogóle nie pozbawiło jej głowy. Appo otworzył ogień celując w skrzydła p... ptaka? Można tak to nazwać?
     - Kapitanie, nie! Możesz go tylko bardziej rozwścieczyć. Poczekajmy chwilę - powstrzymał go Anakin.
       Zwierzę zaczęło unosić i opuszczać skrzydła w dość niepokojący sposób. Syczało i otworzyło dziób wydając chrapliwy głos świadczący o zamiarze kolejnego ataku. Wśród szumu liści rozbrzmiało dziwne, długie wycie, jakby z jakiegoś prymitywnego instrumentu. Zwierze od razu się spłoszyło i odleciało w inną stronę. Hałas nie ustępował.
       - Skąd to dochodzi? - zastanowił się na głos jeden z żołnierzy.
       Patrzyli w przeróżne strony doszukując się źródła.
       - Spójrzcie - poleciła Amidala kierując wzrok przed siebie. Zza liści wystawał skórzany materiał i kawałek futra. Istota przemieszczała się niepewnie w ich stronę.
___________________________________
TADAM! Jeśli czytacie to w poniedziałek, to mam tak śliczny OS dla was na dziś, że aż szok!

NMBZW!

sobota, 15 grudnia 2018

Opowieść Wigilijna #3

       Wychodząc z sali pomachała adeptom na pożegnanie. Wcześniej podziękowała im za pomoc w ubieraniu wielkiej choinki stojącej w centrum kantyny Jedi. Udał się do swojej komnaty, gdzie miała odpocząć po całym dniu roboty i pracowania umysłem w celu wymyślenia dobrych koncepcji ozdobienia pomieszczenia przed wigilijną kolacją.
       Po wizycie w odświeżaczu, padła na łóżko zmęczona, ale sen nie był dla niej łaskawy i nie chciał szybko przyjść. Czekała z utęsknieniem na obciążenie, które co wieczór wygrywa z jej otwartymi powiekami, lecz nic z tego. Nie potrafiła. Poddała się i po prostu czekała.
       Po prostu.
     Nie myślała, za dużo ostatnio poddawała się refleksjom, więc zasłużyła na przerwę, nie zamierzała się karcić za bezczynność, gdy reszt galaktyki borykała się z wojną. Gdyby wszystko brała na swoje barki, już dawno zniszczyłaby się psychicznie.
       -Wybacz, że tak długo kazałam ci czekać - przemówiła kobieta. Ahsoka nie spodziewała się,że zobaczy samą siebie. Od razu zwątpiła w zabawę w sprawdzanie czy to odbicie lustrzane, przyzwyczaiła się do tego, że trójca Mocy lubiła kombinować i robić z niej głupka.
       - Co znowu wymyślili? - zapytała znużona dwudziestodwulatka.
       - To nie oni. Zabieram cię w podróż. Przeszłość i teraźniejszość twojego życia.
       - A przyszłość? - zdziwiła się Tano.
       - Niewolno mi.
       - Bo jest niepewna?
       - Wręcz przeciwnie.
       Poświata ruszyła ręką. Obraz zawirował, a Ahsoka w jednej chwili znalazła się na nogach i... na Shili. Widziała małą togrutankę - jej lata życia nie przekraczały trzech. Bił od niej smutek i niewyobrażalna samotność spowodowana brakiem zrozumienia, pomimo tego, że jej rasa była w bardzo bliskich relacjach z Republiką i z Zakonem Jedi.
       - Już nigdy nie będziesz czuć się samotna - obiecała zjawa.
       - Osoba, które mnie z tego wyciągnęła już nie żyje - zauważyła Ahsoka.
       - Ale masz innych bliskich.
       - Pokażesz mi spotkanie z mistrzem Plo? - poprosiła padawanka.
      - Oczywiście. Możesz przeżyć je drugi raz. Chcesz? Poczujesz to samo szczęście. Jego dotyk pełen troski i obietnicy. - Ahsoka ochoczo zareagował na tę propozycję i zaraz potem znalazła się swoim dawnym, małym ciałku. Z tą samą nadzieją spojrzała w gogle swojego wybawiciela. Ponownie poczuła narastające w jej sercu zaufanie. Bez żadnych obiekcji podała mu rączkę zgadzając się na szkolenie padawana Jedi i przyjaźń aż po grób.
       Ten zabieg nie posiadał żadnego szkopułu, chociaż Moc często powodowała przykre i nieodmienne skutki.
       Ahsoka wróciła n swoje miejsce obok ducha.
       - Mogę cie pokazać teraźniejszość? - zapytała zmora.
       - Jasne. Dziękuję za cudowny prezent.
       - Jako jedyna pałasz do mnie zaufaniem, reszta trzyma nas na dystans.
     - Reszta? - zdumiała się Ahsoka, ale jej sobowtór tylko się uśmiechnął i przeniósł je do równoległego świata teraźniejszego.
       - Nie pamiętam tego dnia ze swojego życia...
       - Wiem. Jest podkreśleniem i ładniejszą wersją wczoraj. Przypatrz się - poradził duch.
       Obrazy migały padawance przed oczami.
       Rozmowa z Anakinem i Obi-Wanem wydawała się tak ciepła, zaufanie wręcz zrobiło wokół nich otoczkę, braterska i siostrzana miłość została bardzo uwydatniona. To takie optymistyczne, że Ahsoka poczuła niezwykle kojące ciepło na sercu. Zawsze gdzieś istniało, lecz... jakby dopiero teraz zorientowała się jak wielkich jest rozmiarów.
       Zabawa z bliźniętami - choć w jej przypadku rola ciotki jest niezwykle trudna ze względu na wydarzenie zmuszające ją do poświęcenia im całą siebie przez trzy lata, to nie wyobrażała sobie bez nich życia. Są jej promyczkami, zawsze poprawią jej humor i mimo że często czuje się wykończona, bez mrugnięcia okiem oddałaby za nie swoje, żeby tylko były bezpieczne jak najdłużej się da.
       - Pamiętasz kogo chciałaś odwiedzić? -  zapytała zjawa.
     - Luksa, ale miał ważne rzeczy do załatwienia w Senacie i nie daliśmy rady się spotkać - wytłumaczyła Ahsoka.
       - Kochasz go, bardzo. Daje ci radość, jest twoim słońcem po wielu latach ciemności. Zaopiekuj się nim w święta, nie ma nikogo. Jesteś dla niego wszystkim.
       - Nie mogę go zostawić. Nie chcę. Nie zrobię tego.
       - Jest twoją prywatną, bezpieczną strefą.
       - Nikt nam tego nie odbierze, prawda?
       - Nie mogę ujawniać tobie przyszłości, wybacz - przeprosiła kopia.
       - Jesteś tu, żeby mi uświadomić, jak wygląda moje życie.
     - Jest mroczne, jak każde inne, ale jest dziurawe. Te luki to twoja radość, szczęśliwe chwile, spokój. Nie załamuj się tym, co cię spotkało. Cokolwiek to było, uczyniło cię wspaniałą osobę. W tym sęk. Te najgorsze rzeczy ujawniają w nas niezwykłe piękno. Zatrzymaj i doceniaj, bo to twój największy skarb. To koniec naszej podróży. Spędź ten czas jak najlepiej. Trzymaj przy sobie tych, którzy zawsze przy tobie są. Nawet ci nieżyjący.
       - Zawsze czuję gdzieś mistrza Plo i Barriss - przyznała Tano.
       - Żyją w twoim sercu, czasem to, co podpowiada ci umysł i serce, to mowa ich miłości zaszczepionej w tobie. Nieważne jak bardzo byś chciała się kogoś pozbyć ze swojego życia, nawet największy zdrajca zostaje z tobą na zawsze, ty co najwyżej możesz stłumić jego głos.
       - Będę pamiętać. Dziękuję.
       - Niech Moc będzie z Tobą i wesołych świąt!
       Ahsoka ocknęła się w swoim łóżku, była w pozycji siedzącej.
       Żałowała, że podróż się skończyła.
       Doświadczyła idealnego uczucia świąt.
______________________________________
Wybaczcie, że mam poślizg w tym tygodniu, zaraz zabieram się za resztę!

NMBZW!

środa, 12 grudnia 2018

Rozdział 229


~~Ahsoka Tano~~

[Piąty rok odwetu zygerriańskiego, Coruscant]
      Ahsoka zdecydowanie była jedną z osób, u której w oczach można było wyczytać dosłownie wszystkie emocje kryjące się nawet głęboko w niej, ale to trzeba się naprawdę przypatrzeć. W każdym razie, jeśli miała miejsce taka sytuacja lub chciała, aby jej mroczna strona wyszła na zewnątrz, to nie potrzebowała słów - sam wzrok wyrażał wszystko.
       Zamach na dzieci jej mistrza - które każdego dnia, od momentu swoich urodzin, są również jej podopiecznymi, zajmuje się nimi jak własnym rodzeństwem, jak niegdyś Ashlą - to kompletna przesada. Fakt, nie potraktuje Kabara tak źle jak na pewno zrobi to Anakin, ale zdecydowanie da zygerrianowi powód do strachu.
       - Myślałem, że Świątynia Jedi jest lepiej strzeżona - wyznał Lux.
      - Wiem, że to nie fair w stosunku do Repubiki, ale nikt nie może się dowiedzieć o tym. Pomyśl jakby społeczeństwo zareagowało na taki obrót spraw. Zygerrianie wykorzystali naszą słabość po wojnach klonów, a teraz zamach. Jeszcze na dwójkę dzieci, które wszyscy staramy się ochronić przed publicznymi atakami ze strony holonetu. Pomyśl jaką burze by to wywołało - odpowiedziała Ahsoka.
       - Hej, nie powiem nikomu. Możesz mi zaufać. Poza tym, senator Amidala zawsze starała się dobrze dla obu stron, nieważne, że Separatyści byli wrogami. Otoczyła mnie zrozumieniem, chciała, aby wszystko zakończyło się pokojem. Nie mógłbym narazić jej dzieci na taką sytuację. Kiedy moja mama zginęła, to Padme starała się, abym został jak najlepiej odebrany, a nie jako osierocony syn kobiety oskarżonej o spiski - przyznał Bonteri.
       - Lux, jesteś dobrym człowiekiem. Twoja mama również nim była. Takie są realia wojny. Jesteś na dobrym miejscu, podejmujesz dobre decyzje. Na tę chwilę. Jeśli zmienić swoje zdanie, zrozumiem to. Jesteś młody. Mimo wszystko, cieszę się, że mogę ci zaufać, że mogę powierzyć sekrety tak dojrzałej osobie, jak ty. Dziękuję. Mama byłaby z ciebie dumna - powiedziała Tano.
       - Tak, jak z ciebie mistrz. Znaczy, jest. I to nie dla tego, że bronisz jego dzieci, ale robisz to, co Jedi powinni robić. Zasługujesz na miano Rycerza Jedi. Wiem, że go nie chcesz, że odmówiłaś, bo nie czujesz się pewnie i to jest bardzo złe, ale chcę, żebyś znała moją opinię. Poza tym, Ahsoka... nie oszukujmy się. Ty po prostu masz miano padawana, ale nie jesteś nim i nie zachowujesz się, jak uczeń. Nie jesteś tą osobą, co byłaś kiedyś. Ty tego nie widzisz, ale my widzimy. - Lux spojrzał na nią łagodnie. W jego oczach biła miłość, której wielkości padawanka nie potrafiła określić.
       Lux miał rację, ale nie wiedział, że w jakiś sposób czuła się uzależniona od Anakina. To nie toksyczna relacja, lecz siły, o której nikt prócz niej, jej mistrza oraz Obi-Wana nie wiedział, nie potrafił określić jej potęgi. Nikt nie miał pojęcia co się działo w Ahsoce pod koniec wojen klonów, ile przeszła, jak wiele osobowości przemknęło przez jej duszę. Z czym musiała się zmierzyć w momencie śmierci Plo Koona oraz Barriss. Wszystko to, przez jedną osobę - Anakina Skywalkera. Najwyraźniej tak musiało być: możliwe, że nie bez powodu została jego uczniem, istniał poważny cel, że znalazła się razem z nimi na Mortis.
       Teraz zdała sobie sprawę z tego, iż nie bez powodu w kodeksie znalazł się wers "Nie ma namiętności - jest pogoda ducha". Wiele razy twierdziła, że rozumiała Anakina i Padme, to, jakie uczucie ich łączy i uważała je za zupełnie normalne, że Anakin po prostu miał dla kogo żyć, a każda żywa osoba ma swoje priorytety, ważne osoby, dla których ciągniemy naszą egzystencję aż do śmierci. Problem był w tym, że prócz Mocy we wszechświecie istnieje coś takiego jak "Miłość". Nigdy nie da się zdefiniować tego uczucia poprawnie, można jedynie wymienić pewne aspekty, snucia domysłu. Samej jej POTĘGI - nie. Jedną z cech tej siły, to fakt, że ukochana osoba i miłość do niej wyciągnie nas ze wszystkiego.
       Tym właśnie był dla niej Lux - trzeźwością.
      To dzięki niemu zrozumiała, że nie musi się poświęcać dla Anakina, że sobie wmawiała i była tak zaślepiona swoim zdaniem, co powodowało brak reakcji na prośby Padme, aby się nie przejmowała. Teraz Tano ma odświeżony umysł. Nie wróci do dawnych czasów, zmieniła się i tak już musi zostać. Cechy się ze sobą łącza, jeśli jedna nie potrafi się zmienić, to na inne jest mała szansa - wszystkie na siebie oddziałują. Pomimo tego, że stała się w jakimś stopniu nową osobą, a z każdym się tak dzieje na przestrzeni lat, to na pewno czuła, iż ponownie znalazła harmonię, osiągnęła względny spokój i pogodziła się z teraźniejszością. Ma walczyć w kolejnym konflikcie galaktycznym, więc to zrobi, ukształtuje to jej charakter i stanie się porządkiem dziennym.
       - Twoje słowa dużo dla mnie znaczą - odpowiedziała z uśmiechem. Podeszła do ogromnego okna w gabinecie Bonteriego. Podążył za nią wzrokiem, ale nie zbliżył się - stał cały czas obok swojego biurka i pozwolił Ahsoce pozostać sam na sam ze swoimi myślami.
       Tano groźnie wpatrywała się w miasto będące całą planetą. W galaktyce jest jedno miejsce, gdzie zbrodniarze ukrywają się przed wszystkim i niczym - Tatooine. Lecz to jest tak oczywista kryjówka, zwłaszcza, że jest tam siedem głównych miast i to przede wszystkim tam siedzą. "Najciemniej jest pod latarnią". Taką latarnią od zawsze było Coruscant - nie tylko ze względu na to, że w nocy emanowało pełno świateł. To tam zawsze, pod nosem panoszyli się zbrodniarze.
       Dlatego Jedi zostali do nich porównani podczas wojen klonów.
       Właśnie dlatego dla Ahsoki tak ważne były słowa Luksa i jego miłość. Nie czuła na sobie ciężaru złego charakteru tylko i wyłącznie przez to, że nikt nie doceniał jej poświęcenia dla dobra sprawy. Łatwiej jest zrobić z kogoś potwora niż docenić jego pracę.
       W głębi serca każdy ma w sobie potwora.
       Lux ma zbyt dobre serce.
       Lux może jest zbyt naiwny.
       Lux raczej za szybko ufa.
       Lux ma zły nawyk przywiązania się do osób, które mu pomogą.
       Lux jest zbyt niestabilny emocjonalnie.
       Lux za bardzo lubi wyolbrzymiać.
       Lux jeszcze nie wiedział jak okropnym potworem będzie dla niego Ahsoka.
_____________________________________WAŻNE!
One-shoty mają pozmieniane daty i numer. Jak coś, to zapraszam do spisu treści!
O-S #1 to O-S#2 i na odwrót!

NMBZW!